Czas egzotycznych sojuszy? 7 tematów „pod podziałami” na stulecie niepodległości
Przedstawiciele starych elit i ich jeszcze gorliwsi młodzi następcy w świecie dużej polityki i dużych mediów robią wiele, by zaprzepaścić szansę roku stulecia niepodległości. Skoro tak trudno przekonać ich, że można inaczej, to pozostaje nam… ich obejść. Zacznijmy poważniej niż dotąd zajmować się tworzeniem własnej agendy, a nie komentowaniem cudzej. W „niszowych sojuszach” musimy pracować nad konkretnymi i wybiegającymi w przyszłość rozwiązaniami. W końcu „kula śniegowa” sprawi, że przedstawiciele głównego nurtu się ugną: jak zrobili to w sprawie smogu, reprywatyzacji czy patriotyzmu gospodarczego.
Kiedy w listopadzie organizowaliśmy III Kongres Klubu Jagiellońskiego poświęcony zagadnieniom konstytucyjnym i ustrojowym utwierdzaliśmy się w pesymizmie. Powtórzmy: prezydencka propozycja poważnego namysłu nad naszym ustrojem została dość solidarnie odrzucona przez elity medialne i polityczne. Zamiast budowania na stulecie niepodległości wspólnej przestrzeni konstytucyjnego namysłu, wybrano dalsze eskalowanie podziałów. Zero zdziwień.
Szukając wspólnoty „pod podziałami”
Doskonale wiemy, że niespecjalnie dziś przemawia do opinii publicznej bliska nam idea „porozumienia pod podziałami”, o której w Tezach o wojnie polsko-polskiej i jej wygaszeniu sugestywnie pisał Rafał Ziemkiewicz. Polega ona na pracy – ideowej, publicystycznej, popularyzatorskiej, eksperckiej i wreszcie stricte politycznej – wokół koncepcji programowych bez oglądania się na aksjologiczne podziały. Po co rozwiązywać konkretne problemy z ludźmi, których nie lubimy, skoro można walić się nawzajem po głowach pałkami?
Niestety, lata wyniszczającej dla więzi społecznych programowej polaryzacji i systemowego ogłupiania Polaków przez główny nurt medialno-polityczny przyniósł takie efekty, że rzetelną propaństwową pracę trzeba wykonywać w niszach.
Nie ma co jednak obrażać się na rzeczywistość. W głównym nurcie pomysł celebrowania stulecia „Niepodległej” zawieszeniem na jakiś czas codziennych sporów w imię debaty o fundamentach i przyszłości naszego państwa nie mógł zyskać zrozumienia.
Szansa na podjęcie, chociażby w ograniczonej i niedoskonałej formie, wyzwania takiej debaty na stulecie niepodległości jest mimo wszystko w środowiskach ideowych. Tych, które mimo pokus kooptacji zdołały zachować tożsamość i odrębność zarówno od nowego, „dobrozmianowego”, jak i starego, „lewicowo-liberalnego” mainstreamu. Od Christianitas, Frondy Lux, Teologii Politycznej Co Tydzień, naszego portalu klubjagiellonski.pl i pisma Pressje, przez Nową Konfederację, Więź, Nowego Obywatela, Magazyn Kontakt, Kulturę Liberalną aż po Nowe Peryferie i Krytykę Polityczną dzieli nas bardzo wiele, ale pewne ważne kwestie łączą. Chodzi o poczucie odrębności, chęć budowania swojej niezależności w oparciu o decyzje naszych Czytelników (prenumeraty i darowizny) i wreszcie praktykowanie niesławnego symetryzmu rozumianego co najwyżej tak, jak zdefiniował go na naszych łamach Piotr Kaszczyszyn: „Symetryzm to po prostu intelektualna uczciwość, za którą obrywa się tym, którzy nie chcą zapisywać się do partyjnych drużyn. Nie jest wartością samą w sobie, ale jest nią wówczas, gdy oznacza samodzielne poszukiwanie wizji dobrego państwa”. Nawet, jeśli te poszukiwania prowadzą nas w zupełnie odwrotnych kierunkach.
Ujmując rzecz bardziej obrazowo: większość z nas nie będzie się czuła u siebie ani w studiu TVP Info, ani w TVN24. Nawet jeśli tam mniej lub bardziej regularnie bywamy, to zwykle w roli komentatorów drugo- i trzeciorzędnych z naszej perspektywy partyjnych przepychanek. Wszyscy zaś chyba wolimy mówić ciszej, ale własnym głosem o ważnych sprawach, niż w narzuconych sporach gardłować doniośle pod cudzą batutą.
Jak ważne tematy trafiają do mainstreamu
W tym gronie wokół wielu kwestii nie zgodzimy się nigdy. Ale też nie będziemy mieli problemu, by wspólnie zasiąść do stołu, by się przy nim wzajemnie wysłuchać i pospierać – a to już dużo. Co więcej, lista tematów wokół których będziemy chcieli się kłócić sporządzona w każdym z naszych środowisk będzie wyglądała podobnie. Skoro zatem na debatę o realnych reformach nie ma miejsca w symbolicznych studiach TVP Info i TVN24 – bo rzadko spotykają się nie tylko ich etatowi bywalcy, ale nawet prezentowane w obu stacjach opisy rzeczywistości! – to musimy sami zrobić sobie miejsce na tę dyskusję.
Jakość powietrza, patologie reprywatyzacji czy patriotyzm gospodarczy – to trzy przykładowe kwestie, które jeszcze kilka lat temu pasjonowały wyłącznie wąskie grono przedstawicieli niszowych, ideowych środowisk. Dziś są w sercu głównego nurtu. Wokół nich pisze się premierowskie wystąpienia, prowadzi polityki publiczne, organizuje kampanie wyborcze i planuje strategie marketingowe.
Jak to się stało? Pochylenie się nad każdym z tych tematów pozwalało na „konkrecie” pokazać patologie III RP, których konsekwencje dotykały, jeśli nie milionów, to setek tysięcy Polaków. Ten demokratyczny, powszechny charakter sprawiał, że choć dyskusje inicjowały często wąskie i mocno określone ideowo środowiska, to szybko znajdowały zrozumienie i zainteresowanie w innych niszach. Gdy główny nurt dostrzegał, że smog, reprywatyzacyjne przekręty czy kolonizacja polskiej gospodarki grzeją „na lewo i na prawo” – węszył atrakcyjny temat.I bardzo dobrze! Nauczeni tym doświadczeniem powinniśmy nasze działania na stulecie niepodległości organizować właśnie wokół takich tematów, które dotąd interesowały zarówno ideową prawicę, jak i ideową lewicę.
Czas też najwyższy, by nie koncentrować się jedynie na stawianiu diagnoz i mówieniu jednym językiem o patologiach, ale by popularyzować i dopracowywać recepty. To były bowiem w ostatnich latach największe bolączki środowisk takie jak nasze – z jednej strony zatrzymywanie się na etapie diagnozy, a z drugiej uciekanie od proponowania wizji dobrze urządzonych instytucji przez ograniczanie się do sporów stricte teoretycznych i często wręcz akademickie patrzenie na politykę.
Choć z całego szeregu „konstruktywnych postulatów” wniesionych do debaty publicznej w ostatnim czasie jako środowisko Klubu Jagiellońskiego czujemy się dumni, to jednocześnie odczuwamy niedosyt – zarówno ze skuteczności własnych działań, jak i niezbyt spektakularnych inicjatyw tego rodzaju w podobnych środowiskach od lewa do prawa. Jeżeli nie zadowala nas rola „outsourcowanego sumienia” partii politycznych – a nas w Klubie z całą pewnością nie zadowala – to nasze seminaria muszą mieć ciąg dalszy na sejmowych komisjach, na których spróbujemy przekonywać zawodowych polityków do konkretnych, wypracowanych na owych seminariach rozwiązań.
Poniżej proponujemy zatem siedem takich przykładowych tematów – mamy nadzieję, że ta lista ulegnie poszerzeniu – wokół których w roku stulecia niepodległości chcemy ogniskować debatę na naszych łamach.
Liczymy, że przynajmniej niektóre z nich zostaną wsparte przez naszych Czytelników, podchwycone przez Koleżanki i Kolegów z innych redakcji i środowisk, a wreszcie przejęte przez mainstream. Choć często są z różnego porządku, to łączy je, że dotąd ignorowane w głównym nurcie debaty wywoływały szczere zrozumienie na jej często przeciwległych obrzeżach.
1. Deglomeracja, czyli poza Warszawą jest życie
W temacie promowania policentrycznego rozwoju Polski już rozpoczęliśmy konkretne działania: od ponad dwóch lat popularyzowaliśmy temat w debacie publicznej, apelowaliśmy do rządzących o zlokalizowanie kilku instytucji poza Warszawą, a w początku grudnia ogłosiliśmy plan stworzenia obywatelskiego lobby deglomeracyjnego. Jego skromne zręby powstają właśnie przy okazji budowania poparcia dla naszego postulatu zlokalizowania Biura Rzecznika Małych i Średnich Przedsiębiorców w Nowym Sączu. W nowym roku będziemy te działania kontynuowali, licząc, że do nacisku na decydentów dołączą inne środowiska.
Postulat ten od dawna cieszy się sympatią po różnych stronach politycznego sporu: argumenty za nim znajdziemy w ostatnich dokumentach programowych PiS, Kukiz’15, PO, Razem i Zjednoczonej Lewicy. Poparcie dla niego i poważniejszy namysł znajdziemy jednak przede wszystkim w środowiskach ideowych: od wolnorynkowców z Kolibra po patriotyczną lewicę z Nowego Obywatela czy socjaldemokratów z Centrum im. Daszyńskiego.
2. Emerytura obywatelska
Kwestią pokoleniową jest brak wiary w dalszą wydolność systemu emerytalnego. Młodsza generacja- co zaczęło się już przebijać do świadomości również starszych polityków- zwyczajnie nie wierzy, że może liczyć na jakiekolwiek emerytury.
Znakomicie obrazuje to poparcie dla postulatu emerytury obywatelskiej z różnych ideowo środowisk. Dość wspomnieć, że postulat przez lata popularyzowany przez publicystykę liberałów z Centrum im. Adama Smitha w ostatnich latach został skonkretyzowany na łamach eksperckich raportów z dwóch odległych sobie środowisk: prawicowego Centrum Analiz Kolibra i raczej lewicującej Fundacji Kaleckiego. Krytycznej refleksji poddała go redakcja Kultury Liberalnej, a jej naczelny wskazał wręcz, że właśnie namysł nad systemem emerytalnym to „trud pracy organicznej, innej tradycji polskości, która pozwoliłaby na zbudowanie wiary do państwa”, z którym jego zdaniem na pewno nie poradzi sobie Prawo i Sprawiedliwość.
Tymczasem zarówno przecieki medialne, jak i dość chaotycznie zaprezentowany projekt oskładkowania trzydziestokrotności przeciętnej pensji zdają się wskazywać, że mimo wszystko to właśnie premier Morawiecki może otworzyć niebawem poważną debatę o reformie w kierunku modelu bliskiego emeryturze obywatelskiej. Tym bardziej środowiska ideowe powinny być na nią naprawdę dobrze przygotowane.
3. Odpowiedzialność konsumencka
Kolejny z obszarów związany jest poniekąd ze wspomnianym już patriotyzmem gospodarczym, ale przede wszystkim w jego oddolnym, konsumenckim wydaniu. Tworząc aplikację Pola nie spodziewaliśmy się, że powstaje narzędzie, które po dwóch latach będzie miał na swoim telefonie co setny Polak. Tym większe było nasze zdziwienie, że aplikacja do konsumenckich wyborów została ciepło przyjęta od prawa do lewa. Po miesiącu funkcjonowania jednocześnie promowały ją Młodzież Wszechpolska i Krytyka Polityczna.
Równolegle do Poli rozwijają się inne aplikacje konsumenckie, pozwalające sprawdzić na przykład, na ile przez nas produkt jest naturalny. „Gdyby jeszcze tylko Pola pozwalała sprawdzić, na ile producent przestrzega prawa pracy…” – pisała przed dwoma laty we wspomnianym już tekście na łamach Krytyki Politycznej publicystyka.
Rozwój świadomej konsumpcji to trend, który może łatwo połączyć wolnorynkowców i socjalistów, prawicę i lewicę. Opierając się na dobrowolnych konsumenckich wyborach bazujemy przecież na prawach rynku. Jednocześnie, poszerzając świadomość klientów możemy odwoływać się do bardzo różnych emocji i wartości, w tym również lewicowych. Dzięki tak rozumianej odpowiedzialności konsumenckiej łatwiej będzie nam wszystkim premiować pożądane postawy na rynku i wzywać do bojkotowania firm, które nie chcą uwolnić się od takich czy innych patologii. Moment, gdy powstanie ruch obywatelski wzywający na przykład do rezygnacji z usług banków oferujących toksyczne instrumenty finansowe i premiujących nieodpowiedzialne zadłużanie się wciąż jest jeszcze przed nami.
4. Rynek pracy. W stronę współdzielonej własności i flexicurity
Res Publica Nowa, Liberte, Nowa Konfederacja, Kultura Liberalna – to tylko z pamięci wypisane tytuły, które w ostatnich dwóch latach na serio zajęły się wyzwaniami dotyczącymi etyki i przyszłości pracy. Uderza wśród nich reprezentacja środowisk liberalnych, choć przez poprzednie lata temat ten był obecny właściwie jedynie na łamach pism jednoznacznie odwołujących się do wartości lewicowych, takich jak Nowy Obywatel. Sami też poświęciliśmy temu tematowi dopiero niedawno blok materiałów, z programowym tekstem prezesa Klubu Jagiellońskiego o „marzeniu o lepszym kapitalizmie” na czele.
Spółdzielczość i upowszechnienie współwłasności wśród pracowników przedsiębiorstw to jedna z atrakcyjnych, jak sądzimy, odpowiedzi na wyzwania dzisiejszego rynku pracy. Druga to „elaspieczeństwo”, czyli popularyzowana od lat na naszych łamach przez Piotra Wójcika flexicurity – zapożyczona z Danii idea takiego rynku pracy, który pracodawcom daje większą elastyczność, a pracownikom pewne gwarancje bezpieczeństwa socjalnego. Czy te dwie odpowiedzi wystarczą na poradzenie sobie równolegle z problemami prekariatu i robotyzacji? Nie wiadomo, ale na pewno obie wymagają w Polsce popularyzacji i bardziej pogłębionych studiów. Jest pewne, że bez poważnej debaty, również intelektualnej i etycznej, nad zupełnie nowym Kodeksem Pracy rzeczywistość naszej pracy będzie coraz bardziej odpływać od fikcyjnych ram prawnych, które rzekomo mają ją regulować.
5. Urealnić bierne prawo wyborcze. Wady i zalety ordynacji STV
Prace nad ustawą samorządowo-wyborczą wskazują, że rządzący nie będą rezygnowali z podejmowania prób majstrowania przy ordynacji wyborczej. Choć trudno się dziś spodziewać zmiany niepodporządkowanej partyjnemu interesowi, to będzie to okazja do wyartykułowania podstawowych oczekiwań wobec systemu wyborczego. Osobiście jestem przekonany, że fundamentalnym postulatem powinno być urealnienie powszechnego, biernego prawa wyborczego. Przypomnijmy – jak zwróciliśmy uwagę właściwie jako jedyni w polskich mediach– w raporcie misji obserwacyjnej OBWE z ostatnich wyborów parlamentarnych wskazano na problem, jakim jest właśnie ograniczenie biernego prawa wyborczego. „Kandydaci nie mogą samodzielnie startować w wyborach do Sejmu; muszą dzielić listy z innymi kandydatami. Brak przepisów pozwalających na niezależne kandydowanie jest niezgodny z ust. 7.5 Dokumentu Kopenhaskiego z 1990 r. i już wcześniej został wskazany jako kwestia problematyczna przez OBWE/ODIHR” – napisano w raporcie.
Realne bierne prawo wyborcze ma szansę sprawić, że poziom debaty politycznej i kampanii wyborczych podnosić będą wszelkiej maści społecznicy i aktywiści. Dziś nie biorą oni biernego udziału w wyborach, bo związanie się z którąś z partii politycznych oznacza dla nich utratę wiarygodności w dalszej pracy obywatelskiej. Choć ich szanse na mandaty są niewielkie, to sama kampania wyborcza może być znakomitą okazją do obywatelskiej pracy edukacyjnej, czego świetnym przykładem była senacka kampania Piotra „Vagli” Waglowskiego w Warszawie.
Co ważne: realne bierne prawo wyborcze zgodne z wytycznymi OBWE można wprowadzić decydując się na kilka rożnych ordynacji. Z pewnością gwarantują je jednomandatowe okręgi wyborcze, ordynacja mieszana np. typu niemieckiego czy wreszcie ordynacja STV. Ostatnia z nich ma też szereg innych zalet, które sprawiły, że propozycja ta jest dziś promowana przez tak różne środowiska jak prawicowa partia Wolność Janusza Korwin-Mikkego, lewicowe partie Razem i Zieloni 2004, część polityków Kukiz’15 i wielu działaczy tzw. ruchów miejskich. W najbliższych tygodniach na naszych łamach będziemy chcieli przeprowadzić nad jej wadami i zaletami pogłębioną dyskusję.
6. Dotowanie kultury oparte o bony
W dziedzinie kultury trudno będzie o jakieś programowe „zawieszenie broni”, na co nie bez racji zwrócił właśnie uwagę w swoim podsumowaniu 2017 roku Piotr Zaremba („Konserwatyści mają dziś Ministerstwo Kultury, wpływ na PISF, w przyszłości, po wyborach samorządowych, może także na wiele teatrów. Są oskarżani o zamiar ideologizacji kultury, choć ta tworzona bez ich udziału aż ugina się pod ciężarem ideologii, czasem polityki. To spotkanie jest dla mnie naznaczone raczej wzajemną konfuzją, niezrozumieniem” – napisał niedawno). Czy to znaczy, że w roku stulecia niepodległości w tym obszarze nie mamy nic do zaoferowania?
Wprost przeciwnie. Wobec zmęczenia tożsamościowymi sporami i budzącego coraz większe frustracje systemu grantowego warto zacząć wreszcie poważną debatę nad uwolnieniem finansowania kultury od wyłącznych decyzji komisji dotacyjnych. Czas co najmniej poszerzyć go o element partycypacyjny.
Taki model oparty o „bony kulturalne”, wychodząc z przekonania o marnotrawieniu środków publicznych w kulturze, przed kilkoma laty zaproponował liberalny brytyjski Instytut Adama Smitha, a popularyzował go w Polsce Paweł Dobrowolski, ówczesny prezes Forum Obywatelskiego Rozwoju Leszka Balcerowicza. Kilka lat później podobny model wprowadzono w Brazylii, co z dużym entuzjazmem przyjęła… rodzima lewica. To zrozumiałe: w końcu dzisiaj z centralnych subsydiów dla kultury korzysta głównie klasa średnia, którą stać na dopłacenie biletami, choćby do publicznie finansowanych spektakli. Jej lepiej sytuowani od ogółu przedstawiciele mają też czas i naturalną potrzebę, by w ogóle o takiej formie spędzania czasu myśleć. Powszechne bony kulturalne sprawiłyby tymczasem, że z państwowych wydatków na kulturę zaczęliby korzystać ci, którzy dziś mają z nią niewielki kontakt.
Jako wstęp do takiej reformy proponowaliśmy już zresztą zmianę systemu wspierania czasopism. Dziś dzięki publicznemu wsparciu wydawajmy drogie i ekskluzywne pisma dostępne głównie w większych miastach. Zamiast tego za te same pieniądze i za pomocą dużo bardziej demokratycznej procedury moglibyśmy zadbać o ich dostępność w bibliotekach publicznych.
7. Głosowanie rodzinne
Gdy kilka lat temu współpracując z Jarosławem Gowinem udało mi się wraz z grupą przyjaciół przekonać dzisiejszego wicepremiera do wprowadzenia do debaty publicznej postulatu głosowania rodzinnego, to z dużym zainteresowaniem obserwowałem reakcje na ten pomysł. Chodzi o mechanizm, wedle którego rodzicom przysługuje również głos (konkretnie: pół głosu dla każdego z rodziców) w imieniu ich niepełnoletnich dzieci. Dyskutowane dotąd poważnie w Japonii, Niemczech, Kanadzie i na Węgrzech rozwiązanie oparte o ideę demografa Paula Demeny w pierwszej chwili wywołało entuzjazm wśród środowisk katolickich i szyderstwa w głównym nurcie debaty.
Po kilku tygodniach nastrój się zmienił. Rzetelnie o pomyśle i jego popularności w różnych państwach świata jako jednej z odpowiedzi na wyzwania demograficzne napisały tygodnik „Polityka” i „Gazeta Wyborcza”. Niektórzy przypomnieli sobie, że pomysł ten prawdopodobnie jako pierwszy w Polsce, w ramach prac w Parlamencie Europejskim, swego czasu popularyzował reprezentujący Unię Wolności Andrzej Wielowieyski. Wreszcie, z innego poziomu niż stricte demograficzno-rodzinny argumentować na jego rzecz zaczął prof. Radosław Markowski, które trudno chyba posądzać o sympatie dla prawicy. Trzeźwo jednak wskazywał, że „głosowanie za dzieci” sprowokowałoby rodzinne rozmowy o polityce, a w konsekwencji podniosłoby poziom świadomości politycznej najmłodszych (a zapewne nie tylko) obywateli.
Znów – widać, że nawet tak radykalny na pierwszy rzut oka pomysł, jeśli wykracza poza partyjny spór i jest dyskutowany jako recepta na realne problemy, może budzić zainteresowanie i zrozumienie z najbardziej zaskakujących stron.
***
Trudno o którymkolwiek z powyższych kierunków mówić jako „lewicowym” czy „prawicowym”, „socjalnym” czy „liberalnym”. Każdy z nich jednocześnie premiuje większą podmiotowość obywateli, jest w zgodzie z zasadą sprawiedliwości społecznej i opiera się o uczciwą konkurencję. Każdy z nich wreszcie jest poniekąd rewolucją i wybiega w przyszłość.
Często powyższe pomysły odpowiadają na problemy, które mają charakter pokoleniowy lub które będą dotkliwie eskalowały dopiero w kolejnych latach, więc naturalnie budzą większe zainteresowanie w młodszych środowiskach publicystów i aktywistów. Z całą pewnością nie są to też wyłącznie tematy naszemu środowisku najbliższe i najważniejsze dla nas w 2018 roku – spośród nich wybraliśmy jedynie te, które już dziś wiemy, że były ciepło odbierane czasem przez zaskakujące konfiguracje środowisk z różnych stron ideowego sporu. Pochylenie się nad nimi „pod podziałami” to zatem być może najwięcej, co w roku stulecia niepodległości możemy wspólnie zrobić.
Każde ze środowisk może zaś samodzielnie dalej pracować nad naprawianiem polskiej polityki i debaty publicznej: zarówno zachowując dotychczasowy poziom diagnozy, jak i wchodząc na wyższy poziom w formułowaniu recept.
Niech to będzie rok naszej niepodległości intelektualnej i namacalnej sprawczości. Nie pozwalajmy się dalej kolonizować mainstreamowi i jego trzeciorzędnym problemom, ale też bądźmy konsekwentni w poszukiwaniu i przekonywaniu do konkretnych rozwiązań, a nie zadowalajmy się rolą przyzwoitych gości wołających na puszczy. Wierzę, że znajdą się Czytelnicy gotowi nas w tym dziele wspierać. Zawodowi politycy wcześniej czy później – nie pierwszy już raz – nie będą mieli wyboru. W końcu zaczną przejmować agendę wypracowaną na naszych łamach, a czasem i w naszych „egzotycznych sojuszach”.
Czego sobie i naszym Czytelnikom na to stulecie niepodległości życzę.