Zerwanie z kulturą długu. Nieopowiedziany sukces PiS?
Problem zadłużenia Polaków i funkcjonowania firm pożyczkowych jest poważnym, wspólnotowym wyzwaniem politycznym. Można dostrzegać u zadłużających się ich winę, ale trudno wzruszać ramionami, gdy powszechne zadłużanie się zdaje się być jedną z przyczyn plagi samobójstw. Można zaryzykować tezę, że najbardziej pozytywnym, najistotniejszym i wręcz cywilizacyjnym wymiarem rządów Prawa i Sprawiedliwości może być odchodzenie od kultury długu do kultury oszczędności i inwestycji. To klamrowa opowieść, której dziś partii rządzącej brakuje pomimo równoległych działań na różnych odcinkach. Docenić powinni je nawet najbardziej sceptyczni wobec rządu Beaty Szydło.
„Plaga samobójstw w Polsce trwa” – czytaliśmy przez ostatnie lata głównie na łamach prawicowych mediów. Abstrahując już od najbardziej spiskowych teorii, wielu nieprzebierających w politycznych argumentach komentatorów czyniły z takich statystyk zarzut wobec poprzedniej ekipy rządzącej. Widzieli, zgodnie z klasycznymi socjologicznym intuicjami, w liczbie samobójstw miarę społecznego rozkładu Polski.
Zabójcza pętla
Rzeczywiście jednak – liczba samobójstw w Polsce rośnie. W ostatnich latach było to ponad 6000 przypadków rocznie, podczas gdy średnio w latach 1991-2010 życie odbierało sobie 4829 osób. To oznacza, że obecnie w Polsce co roku ginie śmiercią samobójczą więcej osób niż w wypadkach komunikacyjnych. Wskaźnik liczby zgonów z powodu samobójstw przypadających na 100 tys. mieszkańców znacznie przekracza średnią wartość dla państw Unii Europejskiej.
Jak się okazuje – dziś wskaźniki samobójstw są odwrotnie proporcjonalne do wielkości miejscowości. Im większy ośrodek, tym samobójstw „na mieszkańca” mniej. Najwięcej jest ich w małych miasteczkach i przede wszystkim na wsiach.
Tymczasem reklamy firm pożyczkowych, często nieestetyczne i wiszące „na dziko” szpecą dziś cały kraj, ale najlepiej widać je lepiej właśnie na prowincji. Nie, żeby były niezauważalne w Warszawie, Krakowie czy Poznaniu, ale tam – nie mówiąc o dużych reklamach – konkurencję w przyciąganiu uwagi mają nawet ulotki zachęcające do „pożyczki bez BIK”, którymi często oblepione są przystanki autobusowe, słupy ogłoszeniowe czy uliczne latarnie,. We wsiach i miasteczkach często baner na płocie zachęcający do wzięcia „łatwej pożyczki w 24 godziny” bywa zaś jedyną reklamowaną usługą.
Trudno o jakieś reprezentatywne dane z całego rynku, ale w komunikatach prasowych niektórych firm widać podobną prawidłowość. Mieszkańcy wsi i miast do 50 tys. to największa grupa klientów, blisko 40% – chwali się jeden z „chwilówkodawców”. Łatwiej przyjrzeć się ogólnemu zadłużeniu polskiej prowincji. Jak wynika ze świeżo publikowanych danych Narodowego Banku Polskiego – rzeczywiście wyraźnie rośnie. Mieszkańcy wsi zwiększyli swoje zadłużenie o ponad połowę w czasie ostatnich ośmiu lat, z poziomu 19,5 miliarda złotych w 2009 do 32,7 miliardów w listopadzie 2016 roku.
Według Krajowego Rejestru Długów kłopoty ze spłatą należności ma już 400 000 mieszkańców wsi. „Struktura długów wskazuje na konsumpcyjny charakter zakupów i niechęć do płacenia na dzieci po rozwodzie” – informuje jeden z branżowych portali.
Demograficznego obrazu polskiego zadłużenia niech dopełnią dwie informacje. Problemy ze spłaceniem długów mają częściej mężczyźni – to 62% niesolidnych dłużników. Na wsi znów statystyka jest wyraźniejsza – na jedną zadłużoną kobietę przypada dwóch mężczyzn. Gorzej z terminowymi spłatami radzą sobie co do zasady mieszkańcy Polski północnej i zachodniej, lepiej zaś – południowej i wschodniej. Niektórych zdziwi zapewne, że najmniej niesolidnych dłużników znajdziemy na Podkarpaciu, najwięcej zaś – w województwach kujawsko-pomorskim i lubuskim.
Niedysponując szczegółowymi wynikami badań trudno wskazać, że to właśnie zadłużenie jest główną przyczyną nasilającej się w Polsce „samobójczej plagi”. Niemniej większość z przytoczonych poszlakowych danych dotyczących struktury zadłużenia Polaków poważnie daje do myślenia. Zwłaszcza, że silnie pokrywa się z danymi dotyczącymi samobójstw. Od tego, że dramat ten w największym stopniu dotyczy wsi i małych miasteczek zaczęliśmy. Ale też samobójcy w Polsce to dużo częściej mężczyźni niż kobiety (tu proporcja wynosi nawet 6:1). Wreszcie – statycznie częściej Polacy targają się na swojej życie w Polsce zachodniej i północnej, a najrzadziej dzieje się to w województwach podkarpackim i małopolskim. Wreszcie, statystyki policyjne wskazują, że nawet co trzeci zamach samobójczy związany może być z problemami finansowymi.
Miara solidarności?
W tej perspektywie, choć przez lata niedostrzegany i do dziś widziany bardziej jako indywidualny niż systemowy – problem zadłużenia Polaków i funkcjonowania firm pożyczkowych wydaje się poważnym, wspólnotowym wyzwaniem politycznym. Można dostrzegać u zadłużających się ich winę, ale trudno wzruszać ramionami, gdy powszechne zadłużanie się zdaje się być jedną z przyczyn plagi samobójstw.
Oddać trzeba więc sprawiedliwość rządowi Beaty Szydło, że na wielu różnych frontach rozpoczął działania, które uznać można za wyraz prymatu solidarności nad prawem do niegodziwego zysku. Antylichwiarskie działania poprzedniego rządu, jak i przeforsowane przez Ministerstwo Sprawiedliwości pod rządami Zbigniewa Ziobry szczegółowo analizuje Mateusz Mroczek. Nie sposób nie zauważyć, że podstawowym narzędziem poprawiającym statystyki zadłużenia Polaków i poziomu ich oszczędności jest program 500+. Z jednej strony słyszymy o spadającej w rejestrach liczbie tych dłużników, którzy winni byli niewielkie kwoty. Z drugiej – pojawiają się pierwsze sygnały, że pronatalistyczny w swych założeniach program pozwala milionom polskich rodzin budować podstawowe zabezpieczenie przeciw zadłużeniu, czyli oszczędności. Pierwsze statystyki wydają się niewiarygodnie wręcz optymistyczne. Według badań jednego z banków w ciągu zaledwie roku odsetek odkładających pieniądze Polaków wzrósł o 14 punkty procentowe, z poziomu 54% na 68%. Co najbardziej zaś wymierne – co piąta rodzina spośród otrzymujących świadczenie prorodzinne oszczędza po raz pierwszy w życiu, a 36% odkłada więcej niż wcześniej.
Jeśli chodzi o odsetek oszczędzających, to po raz pierwszy osiągnęliśmy europejską średnią. Dystans w nagromadzeniu majątku będziemy zapewne nadrabiać jeszcze przez lata. Dotychczas oszczędności Polaków były dużo niższe, niż naszych sąsiadów. W przypadku gospodarstw domowych poziom oszczędności w latach 2006-2014 sięgał 2,2% PKB. W Czechach to 6,5%, Niemczech – 11,1%, a unijna średnia wynosiła 7,4%.
Nieopowiedziana opowieść
Można zaryzykować tezę, że najbardziej pozytywnym, najistotniejszym i wręcz cywilizacyjnym wymiarem rządów Prawa i Sprawiedliwości może być właśnie odchodzenie od kultury długu do kultury oszczędności i inwestycji. To klamrowa opowieść, której partii rządzącej brakuje pomimo równoległych działań na różnych odcinkach.
„To właśnie nieefektywne państwo jest w istotnym stopniu odpowiedzialne za brak działań wspierających budowanie polskich oszczędności” – czytamy w Strategii na Rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju zwanej powszechnie Planem Morawieckiego. „Oszczędności są o tyle istotne, że pozwalają na zapewnienie bezpieczeństwa i dobrobytu gospodarstw domowych. Z tego względu dla ich wzmocnienia, niezbędne są zmiany w trzech wymiarach: zmniejszanie obciążeń gospodarstw domowych, rozwój kwalifikacji o wysokich dochodach oraz budowa oszczędności systemowych, pracowniczych i indywidualnych” – stoi w strategicznym dokumencie.
Połączenie perspektyw walki z niesprawiedliwością (Ziobro i ukrócenie działalności lichwiarskich firm), troski o rodzinę (500+), aspiracji do dogonienia zachodniej Europy (statystyki oszczędzających), walki z wykluczeniem polskiej wsi i wreszcie prorozwojowego wymiaru oszczędności na kontrze do antyrozwojowego wymiaru zadłużania wydaje się wręcz podręcznikowym przykładem spójnej politycznej narracji. Takie ujęcie każe nawet obserwatorowi niechętnie przyglądającemu się polityce Prawa i Sprawiedliwości spojrzeć na nią z uznaniem.
Oczywiście, trwałość tych wszystkich działań stawia pod znakiem zapytania obawa o przyszłość polskiej gospodarki wobec rosnącego zadłużenia państwa. Piotr Wójcik zwracał ostatnio publicznie uwagę, że dług publiczny jest funkcją długu prywatnego. „W krajach z niskim długiem publicznym najczęściej występuje wysoki dług prywatny, ponieważ w sytuacji ograniczenia wydatków publicznych, gospodarstwa domowe muszą zwiększać swoje wydatki” – przekonywał. Czy rzeczywiście jednak dług publiczny można uznać za lepszy od zadłużenia prywatnego? To temat na osobną dyskusję, którą w najbliższym czasie podejmiemy również na łamach Jagiellonski24.pl.
Wspierajmy antylichwiarską zmianę
Polityczne działania na ogólnokrajowej arenie instytucjonalnej mogą okazać się, nawet nie z winy samych rządzących, nietrwałe ze względu choćby i na zewnętrzne zawirowania gospodarcze. Tym bardziej powstający klimat „wychodzenia z kultury długu” warto wykorzystać do budowania przewag na przyszłość w niespokojnych czasach.
Czy można zatem zbudować obywatelskie wsparcie dla „antylichwiarskiej” dobrej zmiany? Już widać pierwsze tego godne pochwały i naśladownictwa symptomy. Kilka miesięcy temu oburzenie ruchów miejskich i internautów doprowadziło do usunięcia w ciągu zaledwie kilkunastu godzin „lichwomatu” (czyli urządzenia na podobieństwo bankomatu za pośrednictwem którego można było zamówić „chwilówkę”) z jednej ze stacji stołecznego metra. Dzierżawiący teren samorząd szybko zrozumiał, że bezmyślne oddawanie przestrzeni publicznej na taką działalność kończy się wizerunkowym kryzysem. Partia Razem analogiczną presję na samorządy zaczęła wywierać w całej Polsce i w pierwszych miastach reklamy firm pożyczkowych zniknęły już na przykład z komunikacji miejskiej.
Co więcej można zrobić? Z pewnością warto oczyścić przestrzeń miejską ze wspomnianych we wstępie szpetnych i często dzikich reklam. Z jednej strony mowa o potrzebnych w tym zakresie regulacjach i dalszych naciskach na lokalnych włodarzy. Z drugiej – o organicznym, codziennym lub akcyjnym zaangażowaniu w czyszczenie z nielegalnych ulotek pobliskich przystanków.
Przeglądając serwisy i fora poświęcone problemowi nie trafiłem na informacje o duszpasterstwach skierowanych do osób z tego rodzaju problemami. Zapewne w tych rejonach Polski, gdzie praktykujących wciąż jest wielu, to parafie są pierwszym punktempomocy. Pamiętajmy jednak, że najwięcej problemów z długami mają mieszkańcy najbardziej zateizowanych części kraju. Wydaje się, że jakaś forma „nazwanej” opieki Kościoła nad zadłużonymi jest potrzebna. Również, a może zwłaszcza, w nowoczesnej, internetowej formule. Choćby po to, by szukający pomocy w Internecie trafiali w odpowiedzialne otoczenie, a nie w ręce „cudotwórców” oferujących dalsze, ale „już ostatnie” pożyczki.
Wreszcie – warto rozwijać refleksję nad tymi modelami ekonomicznymi, które systemowo, a nie doraźnie umacniają z jednej strony solidarność w ramach wspólnoty, a z drugiej premiują oszczędność i budowanie własności, z której można czerpać rentę także na przykład w chwili zawodowego kryzysu. Odpowiedzią na pierwszą potrzebę są tradycje ruchu spółdzielczego, który przecież właśnie w kasach nielichwiarskich kasach zapomogowych ma swoje korzenie. Na drugą – poważnie traktowany ordoliberalizm i inspiracje z ekonomii binarnej, które popularyzujemy w Klubie Jagiellońskim i „Pressjach” dzięki zapałowi Krzysztofa Nędzyńskiego.
Wieloletnie przyzwolenie na działalność firm pożyczkowych będzie pewnie dla naszej wspólnoty politycznej wyrzutem sumienia z konsekwencjami podobnym do tego, jak przyzwolenie dla udzielania kredytów frankowych czy sprzedaży polisolokat. Ważne, byśmy z tych doświadczeń próbowali wyciągnąć lekcję – i wzajemnie edukowali się i budowali małe instytucje. Dzięki nim być może w przyszłości unikniemy wypchnięcia setek tysięcy obywateli poza ramy ekonomicznie przyzwoitego świata.
Pierwotna wersja tekstu ukazała się na łamach 47-48 teki „Pressji”, pisma Klubu Jagiellońskiego. Na potrzeby publikacji internetowej dokonano niewielkich skrótów i zmian redakcyjnych.