Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Piotr Kaszczyszyn  2 sierpnia 2017

Prawda leży tam, gdzie leży. Rzadko pośrodku

Piotr Kaszczyszyn  2 sierpnia 2017
przeczytanie zajmie 4 min
Prawda leży tam, gdzie leży. Rzadko pośrodku Autor: Rafał Gawlikowski

Osławiony symetryzm to po prostu intelektualna uczciwość, za którą obrywa się tym, którzy nie chcą zapisywać się do partyjnych drużyn. Nie jest wartością samą w sobie, ale jest nią wówczas, gdy oznacza samodzielne poszukiwanie wizji dobrego państwa. Bez złudzeń, że ma się monopol na polityczną prawdę i bez naiwnego przekonania, że uda się ją zrealizować w 100%. Zero-jedynkowość to bowiem pułapka groźna również dla symetrystów.

Debatę o symetrystach zainicjowała redakcja Kultury Liberalnej, następnie temat podchwycił Magazyn Świąteczny Gazety Wyborczej, a teksty na ten temat zdążyły już także opublikować Tygodnik Powszechny i Polityka.

Kim w takim razie są ci tajemniczy symetryści? W największym skrócie to dziennikarze, publicyści, aktywiści społeczni, czy komentatorzy życia publicznego, którzy krytykując Prawo i Sprawiedliwość, nie zakładają sobie jednocześnie przypinek Komitetu Obrony Demokracji; lub osoby punktujące słabości Platformy Obywatelskiej, a w tym samym czasie sceptycznie podchodzące do działań partii Jarosława Kaczyńskiego. Wektor jest tutaj wtórny, liczy się sam mechanizm funkcjonowania w debacie publicznej.

Symetryści to zatem „psuje” stabilnego już przecież podziału politycznego w Polsce, którzy mówiąc: „PiS nie ma racji, ale..”, bądź „Platforma się myli, aczkolwiek…”, starają się wyjść poza duopol PO-PiS-u.

Co w tym złego? Nic, bo tego „politycznego trupa” trzeba jak najszybciej wyciągnąć z szafy i pochować wreszcie jak najdalej od debaty publicznej. Tak, aby widma Donalda Tuska i Jarosława Kaczyńskiego nie zatruwały nam dłużej dyskusji na temat kondycji państwa, uniemożliwiając oderwaną od partyjnych personaliów krytykę lub pochwałę. Wreszcie, by nie blokowały prawa do formułowania alternatywnych propozycji groźbą histerycznego ostracyzmu ze strony któregoś z obozów. To właśnie te gorączkowe emocje i błyskawiczne wręczanie „wilczych biletów” jest największym grzechem naszego bipolarnego podziału. Zamiast rozmowy opartej o fakty, liczby i argumenty, dostajemy głównie spory osobiste i niechęć natury estetycznej. Propozycje drugiej strony na jakikolwiek temat są sensowne dopiero wówczas, kiedy wypowie je ktoś z naszej „bandy”. I te tendencje w ostatnich miesiącach wydają się tylko nasilać.

Wyrwanie się z chocholego tańca PiS-u i PO oznacza odzyskanie własnego imienia i tożsamości środowiskowej.

Chodzi więc o prosty w sumie komfort: byśmy publikując teksty występowali jako Klub Jagielloński, Kultura Liberalna, Nowa Konfederacja, czy dowolne inne środowisko: a nie „dopieszczeni grantami PiS-owcy” albo „KOD-ziarze na pasku Sorosa”. Jak najszybsze wyrzucenie tych fałszywych plemiennych etykietek do kosza jest dla jakości naszej debaty publicznej kluczowe.

Im szybciej będziemy mogli w jednym tekście skrytykować PiS, pochwalić PO i zaprezentować z umiarkowaną przychylnością kontrpropozycje Razem, bez natychmiastowych oskarżeń o zdradę ideałów, tym lepiej. Podobnie życzymy kolegom-liberałom: aby wolno im było pochwalić Beatę Szydło, zganić Ryszarda Petru i docenić pomysł Pawła Kukiza. Środowiska ideowe muszą bowiem najpierw formułować samodzielne diagnozy, a dopiero później zestawiać je z partyjnymi programami. To przecież oczywiste. Nie można oczekiwać, że dziennikarze i publicyści staną się politycznymi żołnierzami do wynajęcia. Tak nie da się budować poważnej, propaństwowej debaty publicznej.

Jednocześnie nie chodzi o pisanie tekstów od linijki. Wbrew nazwie, symetryzm nie oznacza skrupulatnego ważenia racji 50/50. Odrzucając rytualność emocjonalnego podziału, symetryzm nie neguje faktycznych różnić między obiema partiami.

I co fundamentalne: zauważa i włącza w dyskusję alternatywne propozycje, w pierwszej kolejności te formułowane przez inne środowiska ideowe, niekonieczne tylko partie polityczne. Prawda leży tam, gdzie leży, rzadko pośrodku. Posługując się uproszczeniem: są sprawy, gdzie PiS ma 90% racji, są takie, gdzie 5%. To samo tyczy się PO, .Nowoczesnej, partii Razem i Kukiz ‘15. Symetryzm odrzuca także „pakietowanie”- jeśli w jednej kwestii popierasz partię Jarosława Kaczyńskiego lub Grzegorza Schetyny, to musisz popierać je w całości. No właśnie nie musisz. Jako poważny i odpowiedzialny uczestnik debaty publicznej wręcz nie powinieneś tak robić.

Tworzenie czarno-białych mediów i manichejskiej wizji świata stoi w elementarnej sprzeczności z rzeczywistością polityczną. Rację miał Arystoteles definiując polityczność jako rywalizację różnych wizji dobrego życia. Różnych, bo opartych na różnych przesłankach moralnych i odmiennym definiowaniu pojęć podstawowych jak sprawiedliwość czy dobro wspólne. Ten spór był, jest i będzie trwał w przyszłości. W tych okolicznościach trudno o inną postawę niż pokora wobec złożoności świata, w którym żyjemy.

Pozostaje uczciwe formułowanie własnych koncepcji państwa i wspólnoty politycznej, a następnie konfrontowanie jej z kontrpropozycjami współobywateli. Bez przekonania, że nasza koncepcja Polski jest „najmojsza” i jedyna warta realizacji.

Owa pokora przejawia się przede wszystkim w jednej podstawowej zasadzie: moja autorska wizja nigdy nie zostanie wprowadzona w 100%. Stąd zdrowa i potrzebna wydaje się taktyka „odwróconego krojenia salami”. PiS nie stworzył „centrum rządu” z prawdziwego zdarzenia? W porządku, ale mamy chociaż jego zalążek w postaci Komitetu Ekonomicznego w Radzie Ministrów. Jestem zwolennikiem zintegrowanego, państwowego systemu emerytalnego? Mogę nie lubić PO, ale to właśnie Donald Tusk postawił się silnemu lobby i rozpoczął demontaż OFE.

Można oczywiście wiecznie czekać na prawdziwego męża stanu, który wjedzie na białym koniu i zrobi w końcu porządek. Można wypatrywać mitycznych kompetentnych kadr i „bezpartyjnych ekspertów”, którzy gdzieś tam się ukrywają i czekają tylko na przejęcie władzy.

Taka zero-jedynkowość i publicystyczno-analityczny maksymalizm to jednak poważne zagrożenie dla symetrystów. Porzucając obecny duopol możemy bowiem łatwo wpaść w pułapkę „tej lepszej, trzeciej siły”, która nigdy nie nadejdzie. Bo tak działa nasz ułomny, ludzki świat.

Dlatego głupio potępiać ludzi władzy tylko dlatego, że nie realizują w pełni naszych wyobrażeń. Wystrzegajmy się tonu moralnej wyższości i budowania wieży z kości słoniowej, w której będziemy się czuli wolni od duchoty PO-PiS-u. Przekonanych o stuprocentowej słuszności swojego środowiska mamy przecież wystarczająco wielu wśród  „partyjnych ultrasów”, od których tak chętnie jako symetryści się odcinamy.

Recepta? Robić swoje. Chwalić tam, gdzie można. Ganić, tam, gdzie trzeba. Przedstawiać swoje kontrpropozycje w każdej istotnej sprawie. Pamiętać o ideałach, ale przede wszystkim zbierać do kupy to nasze odległe od ideałów „polityczne salami”. Nie bojąc się błędów. Czasem trzeba się też pobrudzić: ale na własnych zasadach i za sprawy, które sami uznamy za warte tego brudu. Wydarzenia ostatnich tygodni pokazały, że taka „symetrystyczna alternatywa” jest czymś czego nasza debata publiczna potrzebuje szczególnie mocno.