Kiedy religia łączy się z polityką. Kręta droga do niezależności ukraińskiego prawosławia
W skrócie
Czy i kiedy Konstantynopol uzna niezależność ukraińskiej ortodoksji od Moskwy? Jakie kroki podejmie w odpowiedzi patriarcha Cyryl? Jaka będzie pozycja przyszłego zjednoczonego Ukraińskiego Kościoła Prawosławnego? To chyba najważniejsze pytania, jakie można było postawić w ciągu ostatnich miesięcy. Aby zrozumieć ten spór, nie należy skupiać się jedynie na jego wątku politycznym, choć ten oczywiście wysuwa się na pierwszy plan. Uniezależnienie Ukraińskiego Kościoła Prawosławnego od Patriarchatu Moskiewskiego będzie bardzo ważnym krokiem na drodze do wyrwania Ukrainy z rosyjskiej strefy wpływów politycznych i kulturowych. Myliłby się jednak ten, kto patrzyłby na te wypadki jedynie przez pryzmat konfliktu ukraińsko-rosyjskiego, rozgorzałego z całą mocą w 2014 r. W sporze tym krzyżują się także argumenty historyczne, kanoniczne oraz teologiczne.
Historyczne korzenie sporu
Zarówno ukraińskie, jak i rosyjskie prawosławie uważa się za prawowitego spadkobiercę spuścizny Kościoła ortodoksyjnego dawnej Rusi i św. Włodzimierza Wielkiego, który przyjął chrzest w obrządku bizantyńskim w 988 r. Wtedy też objął swój urząd pierwszy metropolita Kijowa, Grek Teofilakt. Rozpoczęło to czasy świetności ruskiej Cerkwi, której najlepszym dowodem jest kijowski sobór Mądrości Bożej. Kiedy jednak Kijów podupadł na skutek najazdów tatarskich w XIII wieku, osłabło również znaczenie tamtejszego ośrodka kościelnego.
Z kolei metropolia moskiewska sięga swoimi korzeniami XIV wieku. Niezależność od Konstantynopola i prawo do zwierzchnictwa nad „całą Rusią” metropolita Moskwy otrzymał w 1448 r., natomiast tytuł patriarchy – w 1589 r. Warto jednak pamiętać, że dopiero w 1685 r. prawosławny metropolita kijowski objął tę godność z ramienia patriarchy moskiewskiego, uznając tym samym jego zwierzchnictwo. Rok później Konstantynopol uznał formalnie tę podległość. Od tej pory Kijów stracił rangę najważniejszej ruskiej stolicy biskupiej, a prymat nad ruskim prawosławiem przejęła Moskwa, utożsamiająca wprost „Ruś” z Rosją. Rosyjski Kościół Prawosławny stał się jednym z najważniejszych narzędzi rusyfikacji, a później także sowietyzacji ziem dzisiejszej Ukrainy, wspierając na tym polu zarówno władze carskie, jak i komunistyczne.
Myśl utworzenia niezależnego od Rosji Kościoła prawosławnego na Ukrainie zrodziła się w latach I wojny światowej. Powołany do życia w początkach okresu międzywojennego Ukraiński Autokefaliczny Kościół Prawosławny, choć uznany przejściowo przez Moskwę, nie przetrwał jednak zbyt długo, kontynuując swą działalność jedynie wśród diaspory. Do idei odnowienia niezawisłej ukraińskiej Cerkwi powrócono w ostatnich latach istnienia Związku Sowieckiego. W 1989 r. ogłoszono reaktywację Ukraińskiego Autokefalicznego Kościoła Prawosławnego (UAKP) w USRR. Oznaczało to początek rozłamu wśród ukraińskiego prawosławia.
Chcąc ratować sytuację, w 1990 r. Cerkiew rosyjska nadała szeroką autonomię swoim strukturom na ziemiach ukraińskich, tworząc w miejsce zlikwidowanego Egzarchatu Ukrainy Ukraiński Kościół Prawosławny Patriarchatu Moskiewskiego (UKP PM). Nie powstrzymało to jednak konwersji całych parafii na łono UAKP lub też odrodzonego Kościoła greckokatolickiego, zwłaszcza na zachodzie kraju. W 1991 r., po ogłoszeniu niepodległości Ukrainy, biskupi UKP PM zamierzali otrzymać autokefalię, lecz przeszkodziło temu twarde weto Moskwy. Rozłam jeszcze się pogłębił, gdy w 1992 r. powołano do życia Ukraiński Kościół Prawosławny Patriarchatu Kijowskiego (UKP PK). Oba niezależne od Moskwy Kościoły prawosławne rozpoczęły starania o uregulowanie swojej sytuacji kanonicznej, ale bezskutecznie. Przez lata pozostałe ortodoksyjne Kościoły kanoniczne uważały za jedyną legalnie działającą Cerkiew na Ukrainie UKP PM, określając duchownych i wiernych UAKP i UKP PK mianem schizmatyków („raskolników”).
Patriarcha Konstantynopola dał zielone światło
Sprawa uniezależnienia ukraińskiej ortodoksji, cały czas obecna w tamtejszej debacie publicznej, nabrała tempa w 2018 r.
W kwietniu tego roku biskupi UKP PK na czele z patriarchą Filaretem, biskupi UAKP oraz 10 hierarchów UKP PM zwróciło się oficjalnie do patriarchy Konstantynopola Bartłomieja z prośbą o wydanie tomosu, nadającego autokefalię ukraińskiemu prawosławiu. Starania te poparł prezydent Petro Poroszenko oraz Rada Najwyższa Ukrainy.
11 października 2018 r. Synod Patriarchatu Konstantynopolitańskiego uznał oba niekanoniczne do tej pory Kościoły ukraińskie za legalnie działające i wolne od kary ekskomuniki. Co więcej, podkreślono, że z kanonicznego punktu widzenia nieważny jest akt z 1686 r., podporządkowujący metropolię kijowską Moskwie. W odpowiedzi Synod Rosyjskiego Kościoła Prawosławnego oświadczył, że będzie zmuszony zerwać wszelkie kontakty i łączność eucharystyczną z Konstantynopolem, gdyż ten naruszył jego terytorium kanoniczne.
Ostre stanowisko Moskwy, grożącej wizją rozłamu między największym a najstarszym Kościołem prawosławnym nie dziwi, kiedy zrozumiemy, o jaką stawkę walczą tu rosyjscy duchowni. Wraz z uniezależnieniem się Ukraińskiego Kościoła Prawosławnego metropolita Moskwy straci de facto tytuł patriarchy „całej Rusi”, którym chlubili przez wieki się jego poprzednicy. Ale nie o tytulaturę czy o honorowe zwierzchnictwo nad najstarszym ośrodkiem prawosławia na dawnej Rusi jedynie tu chodzi. Walka toczy się też o zasoby materialne, władzę nad „rzędem dusz” – i to milionów, wreszcie – co o najistotniejsze – o wpływy polityczne.
Struktury prawosławia na Ukrainie zależne od Moskwy nadal w wielu przypadkach były faktycznym narzędziem utrwalania „ruskiego miru”. Skutecznie pełniły one rolę nośnika rosyjskich wpływów politycznych, kulturalnych czy też językowych.
W warunkach zaostrzającego się od 2014 r. konfliktu ukraińsko-rosyjskiego, prorosyjska postawa niektórych duchownych UKP PM, niekiedy otwarcie popierających donbaskich separatystów, stała się nie do przyjęcia dla większości społeczeństwa ukraińskiego. UKP PM nazywano nawet wprost „wrogą Cerkwią”. Zresztą już sama podległość ukraińskiego prawosławia wobec Patriarchatu Moskiewskiego, utożsamianego z siłą polityczną państwa-agresora, była coraz mocniej krytykowana. Wyrazem nadchodzących przemian były przypadki konwersji całych parafii, które porzucały jurysdykcję UKP PM, najczęściej przechodząc pod opiekę Patriarchatu Kijowskiego.
Pojednanie w Kijowie i Mościskach
W opublikowanym 11 października 2018 r. oświadczeniu Patriarchat Konstantynopola jasno określił, kiedy wyda tomos nadający ukraińskiemu prawosławiu autokefalię. Stanie się to wtedy, gdy ukraińskie Kościoły prawosławne same się zjednoczą. I w tym miejscu dochodzimy do sedna problemu ukraińskiej autokefalii. Wiadomo, że dzieło zjednoczenia rozpocznie wspólny sobór podzielonych do tej pory Kościołów. Ma on odbyć się w listopadzie 2018 r. w soborze Mądrości Bożej w Kijowie. Kto weźmie w nim udział? Kto stanie na czele nowej struktury kościelnej? Jak będzie przebiegał proces pojednania na poziomie lokalnym, w poszczególnych diecezjach, parafiach? Co stanie się z tymi wspólnotami, które odmówią przystąpienia do nowej, zjednoczonej Cerkwi? Pytania można jeszcze mnożyć.
Obawy co do szybkiego pojednania ukraińskiego prawosławia i zdobycia autokefalii mogą nasuwać się tym bardziej, że nawet najbliższe sobie UAKP i UKP PK nie zdołały połączyć się do tej pory. Podejmowane w ostatnich latach rozmowy hierarchów obu wspólnot na temat zjednoczenia nie zakończyły się porozumieniem. W konsekwencji w wielu spośród najludniejszych miast ukraińskich znajdują się siedziby biskupów wszystkich trzech Kościołów prawosławnych. Problem podziałów na tle religijnym dotyka też mniejszych miejscowości. Nieopodal granicy z Polską leżą Mościska. Zapewne niejeden podróżny zmierzający tamtędy w stronę Lwowa zwrócił uwagę na nader liczne kopuły i wieże świątyń, wznoszących się w tym niewielkim przecież miasteczku. Otóż, znajdują się tam zarówno świątynie UAKP i UKP PK, jak też UKP PM. Panoramy wyznaniowej Mościsk dopełniają 4 cerkwie greckokatolickie, 3 kościoły rzymskokatolickie oraz domy modlitwy pomniejszych wyznań. A to wszystko w mieście liczącym ledwie 9 tysięcy mieszkańców.
W roku 2011 Mościska były areną ostrego konfliktu między wspólnotami UKP PK oraz UAKP. Spierano się o prawa własności do jednej ze świątyń. Dość wspomnieć, że cerkiew próbowano przejąć szturmem, interweniowały służby państwowe. Również w położonej na opłotkach Mościsk wiosce Hodynie trzy lata temu doszło do sporu na tle jurysdykcji nad tamtejszą parafią prawosławną. Rozgorzały tak gorące waśnie między duchowieństwem i zwolennikami Patriarchatu Kijowskiego oraz Kościoła Autokefalicznego, że nabożeństwa odprawiano na ulicy z obstawą policji. I choć u źródeł tych konfliktów leżały kwestie materialne, a nie polityczne czy teologiczne, udowodniły one, jak bardzo podzielone na tle konfesyjnym mogą być lokalne społeczności na Ukrainie, nawet tak niewielkie. Czy wielka idea zjednoczenia ukraińskiego prawosławia okaże się silniejsza, niż te podziały i zagoi stare rany? To już pokaże czas.
Moskwa tak łatwo nie odpuści
Całkowite uniezależnienie się ukraińskiego prawosławia od Moskwy będzie kolejnym krokiem milowym na polu budowania nowoczesnej ukraińskiej świadomości państwowej i narodowej oraz wzrostu znaczenia Kijowa na międzynarodowej scenie politycznej.
Dostrzegają to sami politycy ukraińscy na czele z Petrem Poroszenką, który hasło autokefalii uczynił jednym z głównych punktów swojego programu w rozkręcającej się kampanii przed przyszłorocznymi wyborami prezydenckimi. Z drugiej strony, władze ukraińskie muszą bacznie zwrócić uwagę na wszelkie potencjalne konflikty na tle religijnym wśród lokalnych społeczności, starając się zdusić je w zarodku. Ważnym zadaniem będzie powstrzymanie możliwych prowokacji rosyjskich. Przekazy medialne o niszczeniu „świętego prawosławia” przez ukraińskich „faszystów”, „raskolników”, okraszone obrazkami spalonych czy też przejętych siłą cerkwi na pewno odbiłby się szerokim echem w Rosji. A czym mogą skończyć się wysuwane tam żądania pomocy dla „prześladowanych braci”? Odpowiedź na to pytanie już znamy.
Sądząc po dotychczasowych poczynaniach patriarchy Cyryla, Moskwa nigdy nie pogodzi się z utratą Ukrainy, starając się zachować choć część podległych sobie struktur. Relacje z Konstantynopolem nie będą tu, jak można sądzić, priorytetem dla rosyjskich duchownych. Te zresztą w ciągu ostatnich lat i tak nie były dobre. Wystarczy chociażby wspomnieć bojkot przez Moskwę Świętego i Wielkiego Soboru Kościoła Prawosławnego, obradującego w 2016 r. na Krecie pod przewodnictwem Bartłomieja I.
Według niektórych prognoz, pod jurysdykcję zjednoczonego Kościoła prawosławnego na Ukrainie może przejść ponad połowa placówek duszpasterskich UKP PM. Przy założeniu zatem, że z ponad 11 tysięcy parafii znajdujących się dziś pod zwierzchnictwem Moskwy ostanie się około 4–5 tysięcy, i tak będzie to niemała siła, która – umiejętnie wykorzystana – może z powodzeniem destabilizować sytuację polityczną i społeczną na Ukrainie. I najpewniej to właśnie mają na celu moskiewscy decydenci w riasach, garniturach i mundurach, ryzykując nawet zerwanie stosunków z „matką” wszystkich Kościołów prawosławnych w Konstantynopolu. Dla nich Dniepr zawsze płynął przez „odwieczne ruskie ziemie”. Do Bosforu wpadać nie może.
Anglojęzyczna wersja materiału do przeczytania na łamach portalu Visegrad Plus. Wejdź, przeczytaj i wyślij swoim znajomym z innych krajów!