Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Piotr Kaszczyszyn  1 marca 2017

Więcej niż Wyklęci

Piotr Kaszczyszyn  1 marca 2017
przeczytanie zajmie 5 min

Polskość jest polifoniczna. Dlatego państwowa polityka historyczna musi być rozpisana na wiele głosów i uwzględniać różnorodność polskich tradycji ideowych. Jednocześnie, aby być skuteczną, nie może ograniczać się tylko do rocznicowych marszy i okolicznościowych przemówień. Perspektywa wyzwań nadchodzącego drugiego stulecia polskiej niepodległości wymaga od nas dojrzałości.

Czas na nowe otwarcie

W pewnym sensie debata o żołnierzach wyklętych doszła dziś do ściany. W moim przekonaniu w ostatnich latach wykrystalizowały się już cztery zasadnicze płaszczyzny sporu o dziedzictwo powojennego podziemia antykomunistycznego. Obecnie stawką powinno być ich przekroczenie.

1. Bandyci czy bohaterowie?

Płaszczyzna pierwsza i dzisiaj budząca największe kontrowersje dotyczy poszczególnych dowódców. Przy całej gorączkowości tego sporu i jego istotności (mówimy w końcu o mordowaniu setek niewinnych cywili) pamiętajmy, że nie jest to już spór o wyklętych jako takich, lecz o konkretne nazwiska wprowadzane do narodowego panteonu, którego sensowności i wagi nikt poważny już nie podważa. W moim przekonaniu dyskusja o życiorysie „Burego” powinna stać się przedmiotem prac historyków, nie domeną medialnych przepychanek. Oczywiście, jednocześnie należy oczekiwać od państwowych i samorządowych władz powstrzymywania się od honorowania postaci, wobec których wysuwane są uzasadnione wątpliwości. Spór o personalia nie powinien jednak przysłonić innych, istotniejszych wymiarów fenomenu żołnierzy wyklętych.

2. Wyklęci nie byli lewakami

„Prawica zawłaszczyła Wyklętych!” – tak sprawę przedstawiają środowiska lewicowe. Moim zdaniem robią to w sposób niesprawiedliwy. Nie można mówić o „zawłaszczeniu” w przypadku pracy tysięcy osób z całego kraju, który podjęli się wysiłku przywrócenia zbiorowej pamięci życiorysów żołnierzy celowo przez komunistyczny reżim „wycinanych” z historii. Lewica może mieć pretensje tylko wobec siebie, że sami nie zainteresowali się tematem pierwsi, prezentując go w sposób według nich właściwy. Podobnie było zresztą z fenomenem popularności Powstania Warszawskiego.

Uzasadnione są już jednak zarzuty mówiące, iż dzisiaj wyklęci są przedstawiani niemal wyłącznie przez pryzmat Narodowych Sił Zbrojnych, stanowiących przecież tylko część powojennego podziemia antykomunistycznego. Wydaje się, że wyklęci stają się w tym miejscu pewnego rodzaju „pałką” w jak najbardziej bieżącej walce politycznej. Na tego rodzaju instrumentalizację historii nie może być zgody, szczególnie kiedy przybiera ona tak kuriozalną postać, jak akcja rzekomej „dekomunizacji” polskich ulic, których ofiarą padają osoby pokroju przedwojennego bohatera walki z carską Rosją, Stefana Okrzei. W reakcji na te działania już wkrótce na Jagiellońskim24 zainaugurujemy cykl „Lewa strona odpowiada”, gdzie Bartosz Wójcik przedstawi biografie ideowe postaci o rodowodzie jak najbardziej lewicowym, szczególnie zasłużonych dla sprawy polskiej, jak Bolesław Limanowski, Ludwik Waryński, czy małżeństwo Lidii i Adama Ciołkoszów.

Te kontrowersje odsyłają nas do sprawy w tym kontekście zasadniczej: wewnętrznej różnorodności samego podziemia antykomunistycznego. O różnicach programowych i konkurencyjnych wizjach nigdy niezrealizowanej „III Rzeczpospolitej” pisał już rok temu Bartosz Wójcik w artykule O Polskę, ale jaką? Osobiście bliżej mi do wizji „lewaków” z podziemia poakowskiego, co nie znaczy, że całkowicie deprecjonuje choćby pomysły ustrojowe narodowców z NSZ. Szczególnie że ich wizja korporacyjnej gospodarki nie różniła się w praktyce aż tak bardzo od spółdzielczych inspiracji Wolności i Niezawisłości. Świadomi istniejących różnic programowych, dyskutujmy o nich poważnie, szukając jak najbardziej współczesnych inspiracji, zamiast udawać, że wyklęci byli ideowym monolitem, manipulując nimi przy okazji dla własnych politycznych interesów.

3. Warto ich naśladować?

Czy wyklęci są propaństwowi? W odpowiedzi na to pytanie łatwo moim zdaniem (doświadczyłem tego na własnej skórze) wpaść w pułapkę zbyt prostej akademickości. Skoro wyklęci byli partyzantami i walczyli z karabinem w rękach, zamiast odbudowywać Warszawę, to kultywowani dzisiaj ich pamięci jest zwyczajnie niepraktyczne. Tymczasem w cieniu tych publicystycznych dywagacji, ludzie noszący koszulki z podobiznami Pileckiego i Inki wysyłają paczki Polakom z Kresów, przeprowadzają regularne zbiórki na domy dziecka, organizują takie akcje jak „Odmalujmy Polskę”. Zbyt łatwo przychodzi nam redukowanie aktywności ludzi zaangażowanych w upamiętnianie żołnierzy wyklętych do noszenia patriotycznej odzieży i chodzenia w marszach. Czy należy oczekiwać od nich więcej? Nie należy. Bądźmy poważni, działalność przez nich podejmowana i to regularnie, to prawdziwy wyraz patriotycznego zaangażowania i postawa w pełni propaństwowa. Nie narzucajmy wymagań, których sami najczęściej nie spełniamy, ale lubimy o nich dużo mówić i pisać.

4. Wyklęci to za mało

Honorując heroiczną często postawę żołnierzy wyklętych, musimy zachować właściwe proporcje. Dzieje powojennego podziemia antykomunistycznego to tylko część, i to nie najważniejsza, polskiej historii ostatnich dekad. Potraktowanie poważnie ich spuścizny wymaga nie tylko stawiania im pomników, lecz również wpisania ich losów w szerszy bieg wydarzeń, które doprowadziły do powstania Polski, w jakiej przyszło nam dziś żyć.

Polski XX wieku nie zrozumiemy bez ofiary Pileckiego i Inki, ale nie zrozumiemy jej także bez dyskusji o reformie rolnej czy narodzinach nowej Polski na gruzach niemieckich Ziem Zachodnich.

Zbliżający się rok 2018 i stulecie odzyskania przez nasz kraj niepodległości to doskonała okazja, aby takiego przekroczenia w myśleniu o wyklętych i naszej historii dokonać.

Polskość jest polifoniczna

„Anglicy nie byli żeglarzami tak długo, aż angielscy pisarze nie przekonali ich, że w naturze tego narodu od zawsze leżało żeglowanie. To tylko jeden z przykładów tego, w jaki sposób rodzi się tożsamość wspólnoty.” – tak pisał swojego czasu na łamach „Pressji” Jan Maciejewski. Cały ówczesny numer, zatytułowany „Projekt Polska”, opierając się przede wszystkim na pracy Michała Łuczewskiego Odwieczny naród, starał się pokazać, że polskość to wiecznie nieukończony projekt, dynamiczny i przede wszystkim podatny na intencjonalne zmiany w czasie. Polskość to owoc opowieści, snutej m.in. przez tzw. ideologów narodowych, wśród których Łuczewski wymieniał np. księdza Stanisława Stojałowskiego czy kardynała Wyszyńskiego z jego narodotwórczym projektem „Wielkiej Nowenny”. Jednocześnie, jak przekonywał w eseju Cykl polskości. W poszukiwaniu nowej polskości Błażej Skrzypulec, sama treść polskości, podatna na modyfikacje, składa się zarówno z elementów symbolicznych, jak i konkretnych materialnych interesów.

W naszej narodowej opowieści jest więc miejsce i dla heroizmu Wyklętych, i dla gospodarczej wizji ministra Kwiatkowskiego. Karabin i młotek nie są wykluczającymi się przeciwieństwami, lecz partnerskimi fragmentami jednej historii.

Postaci Kwiatkowskiego i wyklętych odsyłają nas do problemów, jakie mamy z naszą historią. Po pierwsze, ograniczamy ją najczęściej do wymiaru polityczno-militarnego. Dodatkowo sama polityka traktowana jest mocno powierzchownie, sprowadzona do poziomu wymiany kolejnych gabinetów, plejady premierów, politycznych gwiazd, bohaterów i zdrajców, karuzeli zmian personalnych i potyczek międzypartyjnych. Na kwestie programowe i spory ustrojowe, politykę rozumianą jako zmaganie się z tym, co państwowe (polityki publiczne) nie ma już w tej naszej popularnej historii miejsca.

Drugi problem dotyczy bardzo punktowego podejścia do historii: historia to Wielkie Nazwiska i Wielkie Daty. W pierwszym przypadku chodzi o kładzenie nacisku na kartach podręczników i w debacie publicznej na rozpatrywanie historii przez pryzmat jednostek, ich decyzji, sukcesów i porażek. Jednocześnie, ze skłonnością do fragmentarycznego i wybiórczego rozpatrywania biografii Wielkich Nazwisk, zgodnie z ideologicznym pobudkami danej strony sporu historycznego/politycznego. Sam dobór postaci również jest jasno sformatowany – w pierwszej kolejności chodzi o królów, prezydentów, przywódców politycznych i dowódców wojskowych; gdzieś z tyłu majaczy jakiś Mickiewicz z drugim Chopinem. Nie ma więc tutaj mowy o procesualnym pojmowaniu historii, z jej złożonością i wzajemnym wpływaniem na siebie zjawisk o różnorodnym rodowodzie: od kwestii politycznych, przez gospodarcze, społeczne, historię obyczajowości, reformy administracyjne, dzieła literackie, po prądy filozoficzne i odkrycia naukowe, które dopiero zebrane w jedną całość dają sensowny, ale niekoniecznie wciąż pełny obraz danej sytuacji.

Łącząc kategorie polskości jako opowieści i procesualnego pojmowania historii dochodzimy moim zdaniem do rzeczy fundamentalnej: polskość jest polifoniczna i to od nas zależy jaka będzie jej współczesna treść, jakie fragmenty wysuniemy na pierwszy plan, jakie schowamy do historycznej szafy. Konstruując naszą subiektywną opowieść o Polsce, nie możemy jednak deprecjonować innych tradycji.

Poważnie potraktowana polska historia, nieredukowana do roli politycznej amunicji w bieżących potyczkach, jasno wskazuje, że wszelkie czarno-białe narracje nadają się tylko do kosza.

Czym nam się to podoba czy nie, polska historia to Ignacy Daszyński i Roman Dmowski, Wojciech Korfanty i Wincenty Witos, Henryk Sienkiewicz i Witold Gombrowicz, rewolucjoniści 1905 roku i powstańcy warszawscy. I wszyscy oni wnieśli swój niebagatelny wkład w polską historię. Tylko głupcy lub polityczni cynicy mogą twierdzić inaczej.

Opowieść o trzech transformacjach

W praktyce ta złożona historia Polski, stanowiąca podstawę dojrzałej polityki historycznej, powinna być opowieścią o trzech transformacjach symbolizowanych przez trzy daty: 1772, 1918 i 1945.

Transformacja pierwsza to długi okres utraconej niepodległości, kiedy to w cieniu zaborców, czasami przy ich wydatnej pomocy, czasami na przekór nim, budowaliśmy swój nowoczesny, polski naród. Wiek XIX to czas przemiany Polski agrarnej w Polskę miejską, proces wyznaczany przez toczącą się industrializację, urbanizację, migracje ze wsi do miast, narodziny masowych partii politycznych, rosnącą świadomość narodową wśród chłopstwa i mieszczan, która rozsadzała dotychczasowe wąskie ramy narodu szlacheckiego.

Transformacja druga symbolizowana rokiem odzyskania niepodległości odsyła nas do państwotwórczych wysiłków II RP, podejmowanych przez różnorodne środowiska ideowe, zwieńczonych ambitnym projektem „gospodarczego przyspieszenia” autorstwa Eugeniusza Kwiatkowskiego.

Transformacja trzecia, której częścią są tragiczne losy żołnierzy wyklętych, to dalsza część polskiej podróży ku nowoczesności, ufundowanej na straszliwych konsekwencjach II wojny światowej. Zniszczenie ziemiaństwa i arystokracji; dewastacja inteligencji; przesunięcia w handlu spowodowane zagładą Żydów oraz wypędzeniem Niemców i konfiskatą ich fabryk; ideowy „skręt w lewo” Państwa Podziemnego, wynikający ze świadomości słabości i zaniechań Polski przedwojennej; przesiedlenia Polaków z Kresów i proces „kolonizacji” Ziem Zachodnich.  Okres powojenny dołożył swoje: zbliżenie Kościoła do chłopów i robotników (przy zachowaniu pamięci o przedwojennej niechęci ruchu ludowego do kleru); reforma rolna, stanowiąca do pewnego stopnia kontynuację przedwojennych wysiłków ministra Juliusza Poniatowskiego, który w drugiej połowie lat 30. próbował nadrobić celowe zaniechania poprzednich 15 lat niepodległej Polski; industrializacja, mająca swoje korzenie także w wizji „Polski przemysłowej” ministra Kwiatkowskiego; elektryfikacja i podniesienie jakości życia na wsi; urbanizacja, tocząca się przecież od wieku XIX, kiedy to liczba ludności Łodzi wzrosła na przestrzeni trzech dekad o 850%; migracja ze wsi do miast (mająca współcześnie swój epilog w zjawisku „słoików”); masowa edukacja chłopów i robotników;  wreszcie „bitwa o handel”.

Tak wyglądają nasze, wciąż nie do końca chyba uświadomione, korzenie. Jednocześnie podstawą dla opowieści o trzech transformacjach powinna być niejednoznaczna historia i niejednoznaczny dorobek I RP, opowiedziany także przez krytyczne prace społeczno-gospodarcze autorstwa profesorów Mariana Małowista, Jerzego Topolskiego czy Antoniego Mączaka.

Polityka historyczna rozpisana na wiele głosów

Aby być skuteczną, polityka historyczna musi korzystać z różnorodnych narzędzi dotarcia do różnorodnych grup odbiorców. W tym celu powinna ona uwzględniać doświadczenia Muzeum Powstania Warszawskiego oraz narodzin fenomenu żołnierzy wyklętych. Chodziłoby o twórcze wykorzystanie obu metod budowania nowej tożsamościowej narracji. Pierwsza, bardziej zaplanowana, odgórna, z wykorzystaniem instytucjonalnych narzędzi pozostających w gestii państwa. Druga: oddolna, lokalna, oparta na entuzjazmie tysięcy zapaleńców działających w stowarzyszeniach, klubach dyskusyjnych, grupach rekonstrukcyjnych. Takie zróżnicowane i jednocześnie komplementarne podejście pozwoli realizować dwie funkcje polityki historycznej: wewnętrzną, skupioną na polsko-polskim dialogu o tożsamości narodowej oraz zewnętrzną, zorientowaną na promocję Polski za granicą.

1. Edukacja

„Czego Jaś się nie nauczy, tego Jan nie będzie umiał”. Polityka historyczna musi zacząć się już w szkole. Okres licealny to doskonała okazja na wprowadzenie opowieści o trzech transformacjach. W tym celu należałoby dokonać zasadniczych ingerencji w program historii, języka polskiego, wiedzy o społeczeństwie oraz wiedzy o kulturze, wprowadzając do klas dwa nowe przedmioty: „Współczesną historię Polski” (rozpoczynającą się od symbolicznego sądu nad I RP, a następnie sporu o modernizację za rządów Stanisława Poniatowskiego) oraz „Kulturę współczesną”, gdzie skupiając się na tekstach literackich, filozoficznych, eseistyce i dziełach filmowych można by było zestawiać ze sobą wizje polskości autorstwa Henryka Sienkiewicza i Witolda Gombrowicza lub dyskutować o współczesnych „słoikach” przez pryzmat powojennej migracji pokolenia dziadków i rodziców uczniów. Taka modyfikacja zakładałaby jednocześnie skupienie się na podejściu problemowym i tematycznym kosztem chronologii, szczególnie w przypadku nowego języka polskiego.

2. Muzea

Sukces Muzeum Powstania Warszawskiego pokazał, że odpowiednia prowadzona placówka, gdzie nie ma zakurzonych eksponatów zamkniętych szczelnie w szklanych gablotkach z napisem „nie dotykać”, może zdziałać prawdziwe cuda, stajać się atrakcyjnym i skutecznym narzędziem polityki historycznej, tworząc wokół siebie prawdziwe środowisko oddanych określonej idei ludzi.

W centrum nowej wizji polityki historycznej powinno znaleźć się Muzeum Cywilizacji (można wykorzystać do tego budowane Muzeum Historii Polski). Nowa placówka powinna stworzyć opowieść o polskich naukowcach, odkrywcach, badaczach, przedsiębiorcach, społecznikach, ludziach świata kultury. Tych, którzy budowali potęgę naszego kraju inaczej niż za pośrednictwem karabinów. W naszej polityce historycznej życie codzienne zbyt długo pozostaje w cieniu wojny, a osiągnięcia naukowe czy biznesowe znikają przykryte kolejnymi rocznicami wygranych i przegranych bitew.

Przykładu takich zapomnianych bohaterów polskiej historii dostarczył choćby cykl materiałów „Polacy Inspirują”, gdzie na łamach Jagiellońskiego24 przedstawialiśmy sylwetki takich osób jak Jan Czochralski, ojciec światowej elektroniki, Kazimierz Funk, odkrywca witamin, Ludwik Hirszfeld, któremu zawdzięczamy nazwy grup krwi, czy Józef Retinger, szara eminencja integracji europejskiej. Oczywiście, to dopiero początek znacznie dłuższej wyliczanki. Muzeum Cywilizacji to placówka, która miałaby nie tylko dostarczać inspiracji dla patriotyzmu czasu pokoju, lecz pozwałaby tworzyć atrakcyjną narrację na zewnątrz, pokazując uniwersalny wkład Polaków w historię Europy i świata.

Obok Muzeum Cywilizacji funkcjonowałyby pozostałe, w części już istniejące, placówki: Europejskie Centrum Solidarności w Gdańsku, Muzeum Żydów Polskich „POLIN”, Muzeum II wojny światowej, które powinno w istotnym stopniu promować także historię Polskiego Państwa Podziemnego, jako instytucjonalno-organizacyjnej inspiracji dla współczesnej Polski oraz fenomenu na skalę Europy.

Opowieść o starej Polsce snułoby Muzeum Kresów, narracją o narodzinach tej nowej byłoby Muzeum Pionierów, opowiadające historię Polski budowanej na Ziemiach Zachodnich wysiłkiem tysięcy przyjezdnych z całego kraju. Nowej Polski, ze stolicą w poniemieckim Wrocławiu, o której za mało dziś pamiętamy.

Uzupełnieniem tych dwóch placówek byłoby planowane Muzeum Żołnierzy Wyklętych. Z symbolicznego i jak najbardziej materialnego zaniedbania należy wyciągnąć Muzeum PRL-u zlokalizowane na krakowskiej Nowej Hucie, które powinno stanowić ośrodek skupiający nasze dyskusje o komunizmie. Potrzebujemy ludowej historii Polski, a naszą zbiorową wyobraźnią nie powinny rządzić wyłącznie szlacheckie dworki – odpowiedzią na te postulaty byłoby Muzeum Chłopów Polskich, przewrotnie i prowokacyjnie zlokalizowane w Smarzowie pod Tarnowem, miejscu urodzenia Jakuba Szeli, a także Muzeum ’05 w Łodzi – poświęcone zapomnianej dziś rewolucji 1905 roku.

Placówki o zasięgu ogólnopolskim należałoby uzupełnić instytucjami lokalnymi, promującymi ideową różnorodność, która legła u podstaw odzyskania niepodległości, a jednocześnie umożliwiałyby geograficzną dywersyfikację prowadzonej polityki historycznej. W Poznaniu mamy już Muzeum Powstania Wielkopolskiego, dzisiaj oddział Wielkopolskiego Muzeum Niepodległości, któremu należałoby nadać instytucjonalną samodzielność, wzmacniając w ten sposób jego symboliczne znaczenie. Muzeum promując zwycięski zryw, jednocześnie skupiałoby się na postaci Ignacego Paderewskiego, jednego z ojców polskiej niepodległości. Większe znaczenie należałoby nadać także Muzeum Powstań Śląskich z siedzibą w Świętochłowicach, przy okazji promując w jego ramach postać śląskiego ojca polskiej niepodległości, chadeka Wojciecha Korfantego. Podobne znaczenie miałoby Muzeum Wincentego Witosa, skupiając się na dziedzictwie ruchu ludowego. Taka placówka istnieje już po części dzisiaj, w jego rodzinnych Wierzchosławicach. W przyszłości muzeum mogłoby stać się instytucją partnerską lub oddziałem Muzeum Chłopów Polskich. Spuścizna socjalistyczna mogłaby być promowana w ramach Muzeum ’05, nadając całej narracji symboliczną twarz socjalistycznego ojca niepodległości, Ignacego Daszyńskiego.

3. Rocznice

Polski kalendarz rocznic jest już w dużym stopniu ustalony i co najistotniejsze, coraz częściej i chętniej poszczególne święta są zapełniane inicjatywami o charakterze oddolnym i lokalnym. Takie „przejęcie” w dużym stopniu poszczególnych obchodów przez samych obywateli powinno być celem państwowej polityki historycznej jako takiej. 1 marca, 3 maja, 1 sierpnia, 11 listopada. Wydaje się, że te daty wymagałyby uzupełnienia w dwóch miejscach.

Po pierwsze, 30 sierpnia, święto „Solidarności”, dzisiaj zostawione przez obywateli politykom, ale w dłuższej perspektywie zbyt ważne z punktu widzenia politycznych, gospodarczych i społecznych inspiracji na przyszłość oraz uniwersalnego znaczenia, które w łatwy i atrakcyjny sposób może zostać „przetłumaczone” za granicą jako opowieść o polskich poszukiwaniach wolności i demokracji, aby pozwolić na jego degradację do corocznych przepychanek. „Odzyskanie” „Solidarności” to prawdziwe zadanie dla pokolenia dzisiejszych 30- i 20-latków.

Po drugie, 14 lutego, data powołania do życia Armii Krajowej. Już dziś, w kontrze do Walentynek, ta rocznica nabiera coraz większej popularności. Można ją wykorzystać do nadania tej dacie szerszego znaczenia, przekształcając ją w święto Polskiego Państwa Podziemnego, instytucjonalno-organizacyjnego uzupełnienia dla militarno-insurekcyjnej tradycji, w jaką wpisuje się Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych.

4. Telewizja i film

Opowieść o trzech transformacjach powinna znaleźć się nie tylko na kartach podręczników, lecz także w studiach telewizyjnych Telewizji Polskiej, jako przedmiot sporu dziennikarzy, publicystów, historyków, socjologów, filozofów, czy ekonomistów. Intrygującą propozycją wydaje mi się także formuła cykli filmowych lub emisji seriali (np. Dom), poprzedzonych tematycznym wprowadzeniem lub debatą. Dla przykładu mogę zaproponować cykle „Śląskie twarze”, którego istotną część mogłyby stanowić obrazy Kazimierza Kutza, czy „Stary świat, nowy świat”, rozpoczynający się filmem Pokolenie Andrzeja Wajdy, cykl przedstawiający bolesne przejście ze starego przedwojennego świata w nową rzeczywistość komunizmu.

Istotne są oczywiście nowe produkcje. W tym kontekście należy pochwalić, mimo moich osobistych zastrzeżeń co do konkretnych zwycięzców, koncepcję ministerialnego konkursu na scenariusz filmu historycznego, zrealizowany przez wicepremiera Glińskiego. Dyskutując na łamach Jagiellońskiego24, wysuwaliśmy w tym względzie koncepcję nie filmu, lecz „serialu narodowego”. Jego tematyka mogłaby być szeroka: od serialowej i zdecydowanej niekomediowej wersji przygód Kargula i Pawlaka, której bliżej w pierwszych odcinkach byłoby pewnie do Róży Wojciecha Smarzowskiego, przez serial poświęcony robotniczej Łodzi przeżywającej demograficzny boom w ostatnich trzech dekadach XIX wieku  i rewolucji 1905 roku, po ludową epopeję, obejmującą losy chłopstwa Polski Centralnej od czasów rabacji galicyjskiej, przez proces nabierania świadomości narodowej przez chłopów, pierwsze chłopskie dzieci trafiające na uniwersytety, narodziny ruchu ludowego, protesty chłopskie w II RP, „modernizacyjne szarpnięcie” Centralnego Okręgu Przemysłowego, aż po zbiorową odmowę udziału w kolektywizacji rolnictwa w latach 50. Swoje inspirujące wizje kina narodowego przedstawiali także na naszych łamach m.in. Jakub Majmurek, Piotr Zaremba i Łukasz Jasina.

5. Środowiska intelektualne

W nową politykę historyczną muszą być zaangażowane środowiska intelektualne skupione wokół czasopism lub portali idei. Postulat zachowania ideowej różnorodności zakłada maksymalny pluralizm samych zaangażowanych. Dlatego trudno zrozumieć brak środków ministerialnych dla takich pism jak „Nowy Obywatel”, „Krytyka Polityczna”, czy „Nowa Konfederacja”. Nie da się prowadzić skutecznej i dojrzałej polityki historycznej, stojąc tylko na jednej nodze. Mogę nie zgadzać się z dużą częścią materiałów publikowanych na stronie „Krytyki Politycznej”, ale ich seria wydawnicza to jedna z najlepszych rzeczy w polskim życiu intelektualnym, mogę psioczyć na zdanie redaktorów „Kultury Liberalnej”, spierać się z gospodarczymi pomysłami „Nowego Obywatela”, ale nie wyobrażam sobie życia intelektualnego bez każdego z tych środowisk.

Państwo może i jednocześnie moim zdaniem musi wspierać cały kalejdoskop ideowy: od „lewaków” z NO czy KryPy, po prawaków z „Christianitas” i „Teologii Politycznej”. Inaczej nie da się budować dojrzałego i podmiotowego państwa.

Państwo musi wspierać również sektor polskich think tanków. Z myślą o nich, ale także mając na uwadze wyżej wymienione środowiska ideowe, dzisiaj startujące w jednym konkursie ministerialnym z czasopismami branżowymi, poświęconymi choćby stricte sztuce czy literaturze, należałoby stworzyć osobny konkurs grantowy zatytułowany „Polska jutra”. Z jednej strony miałby on za zadanie zapewnić finansową stabilność naprawdę nielicznemu rynkowi polskich środowisk ideowych, umożliwić im budowanie własnej, autorskiej opowieści o Polsce, z drugiej mógłby stać się platformą intelektualnej współpracy ministerstw ze środowiskiem „jajogłowych”. Wyobrażam sobie wpisanie w konkurs konkretnych długoterminowych wyzwań, choćby przez Ministerstwo Rozwoju, czy resort edukacji, na które potencjalnych odpowiedzi miałyby dostarczać poszczególne pisma lub think tanki. Celem musi być realne partnerstwo na linii państwo- środowiska intelektualne, zorientowane na przyszłość, mające z tyłu głowy stulecie odzyskania niepodległości i kolejne stulecie polskiego państwa na pewno niepozbawione zasadniczych wyzwań, z jakimi przyjdzie się nam zmierzyć.

Za oknem zbiera się na burzę

Historia polityki historycznej w III RP to historia przechodzenia ze skrajności w skrajność. Od projektu „zimnej demokracji” Adama Michnika, gdzie każda próba włączenia tematu tożsamości narodowej i wspólnotowości do debaty publicznej była traktowana jako powrót demonów nacjonalizmu i pełzający autorytaryzm, po projekt „gorącej tożsamości”, gdzie patriotyczne mogą być już nawet skarpetki.

Moim zdaniem w perspektywie drugiego stulecia polskiej niepodległości musimy pójść dalej i porzucić ten model wahadła. Za oknem zbiera się na burzę, a polityka historyczna rozumiana jako świadomość różnorodności polskich tradycji ideowych, zorientowana na przyszłość i gotowa służyć jako inspiracja do rozwiązywania nadchodzących wyzwań, jest czymś, czego paląco dzisiaj potrzebujemy.