Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Piotr Kaszczyszyn  3 marca 2016

Nieopowiedziana Polska

Piotr Kaszczyszyn  3 marca 2016
przeczytanie zajmie 10 min

Historia to nie tylko opowieść militarna, złożona wyłącznie z Wielkich Dat i Wielkich Nazwisk. Redukowanie fundamentalnego dla kształtu współczesnej Polski okresu 1939-1956 do karabinów, ziemianek i katowni UB jest wyrazem historycznej niedojrzałości. Heroiczny opór Wyklętych jest czymś szlachetnym i godnym upamiętnienia, ale przy zachowaniu właściwych proporcji.

Działalność powojennego podziemia antykomunistycznego musimy wpisać w szereg rewolucyjnych procesów z tamtych lat: zniszczenia ziemiaństwa i arystokracji; dewastacji inteligencji; przesunięć w handlu spowodowanych zagładą Żydów oraz wypędzeniem Niemców i konfiskatą ich fabryk; ideowego „skrętu w lewo” Państwa Podziemnego, wynikającego ze świadomości słabości i zaniechań Polski przedwojennej; przesiedleń Polaków z Kresów i procesu „kolonizacji” Ziem Zachodnich; powojennego zbliżenia Kościoła do chłopów i robotników (przy pamięci o przedwojennej niechęci ruchu ludowego do kleru); reformy rolnej; industrializacji; elektryfikacji i podniesienia jakości życia na wsi; urbanizacji; migracji ze wsi do miast (do dziś nie zakończonej); masowej edukacji chłopów i robotników;  wreszcie „bitwy o handel”.  Tak wyglądają nasze korzenie. Współczesna Polska wciąż pozostaje historią nieopowiedzianą.

Historia Polski to historia polityczna i militarna – mniej lub bardziej krwawa, mniej lub bardziej chwalebna, mniej lub bardziej tragiczna, ale opowieść o królach, premierach, przegranych i wygranych bitwach. Tak okrojone rozumienie historii, zredukowane do wojaczki i politykierstwa, znajdziemy na łamach tygodników opinii i ich historycznych dodatków, w studiach telewizyjnych, publikacjach popularno-naukowych, wreszcie, co najistotniejsze, na kartach szkolnych podręczników. Konsekwencje tego stanu rzeczy są jasne: sposób w jaki uczymy się, rozumiemy, propagujemy czy pogłębiamy naszą wiedzę historyczną, jest z góry „zaprogramowany” i ograniczony głównie do wymiaru polityczno-militarnego. Dodatkowo także sama polityka traktowana jest mocno powierzchownie, sprowadzona do poziomu wymiany kolejnych gabinetów, plejady premierów, politycznych gwiazd, bohaterów i zdrajców, karuzeli zmian personalnych i potyczek międzypartyjnych. Na kwestie programowe i spory ustrojowe, politykę rozumianą jako zmaganie się z tym, co państwowe (polityki publiczne) nie ma już w tej naszej popularnej historii miejsca.

Nawet kiedy w programie szkolnym pojawi się okazja na wyjście poza wąski polityczno-militarny horyzont, to ujęcie konkretnych tematów szybko tę szerszą perspektywę „ucina”.

Warto tutaj podać dwa przykłady.

Po pierwsze, rozdział poświęcony przywilejom szlacheckim – doskonała okazja do poważnej dyskusji na temat plusów i minusów demokracji szlacheckiej, jej ustrojowych zalet, jak i zasadniczych wad, które w konsekwencji wpłynęły na degenerację całego systemu i przyczyniły się do rozbiorów. Świetny przyczynek do rozszerzenia historii I RP poza elitarne kilka procent społeczeństwa, czyli narodu szlacheckiego i pochylenie się nad historią polskiego mieszczaństwa (a w ten sposób nad historią rozwoju, czy raczej niedorozwoju polskich miast i historią gospodarczą naszej ojczyzny) oraz historią i kondycją chłopstwa, ich roli w systemie politycznym i gospodarczym kraju, kwestii pańszczyzny, zróżnicowanego statusu kmieciów w ramach samej warstwy chłopskiej. Nic z tego. Przywileje rozpatrywane są przede wszystkim jako narzędzie politycznej gry między królem a szlachtą i okrojone do obrony i poszerzania „złotej wolności”.

Przykład drugi – reformy ustrojowe króla Poniatowskiego, zwieńczone Konstytucją 3 maja. Doskonały moment na stworzenie bilansu I RP oraz poważną refleksję na temat ustrojowo-cywilizacyjnej kondycji naszego państwa w XVIII w. Szansa na dojrzałe potraktowanie działań naszych zaborców, jako wyniku nie tylko ich ekspansywnej, imperialnej polityki, ale także zasadniczych zmian, jakie zachodziły wówczas w Europie i poprzedziły rozbiory Polski – narodzin nowoczesności, z jej centralizacją władzy, powstaniem profesjonalnej biurokracji, rozbudową administracji państwowej, sądownictwa, szkolnictwa, zawodowej armii etc. Tymczasem nasze podręczniki cały ten okres znów sprowadzają do podstępnych monarchów i szabel konfederatów, czyli wąsko pojmowanej polityki i działań militarnych.

W konsekwencji w naszym rozumieniu historii nie ma już miejsca na jej inne, nie mniej ważne, a czasami istotniejsze wymiary: gospodarczy, finansowy, społeczny, obyczajowy, religijny, naukowy, demograficzny; historię miast i przemysłu; administracji i szkolnictwa; chłopstwa i mieszczaństwa; religii i filozofii; Kościoła i państwa; ustroju i polityk publicznych; ziemi i ich właścicieli; transportu i technologii; lekarzy i wynalazców; mieszkań i ich braku; architektury i mody; muzyki i filmu; kobiet i mężczyzn.

Obok słabości do szabli i polityki, mamy skłonność do redukcji historii do wymiaru Wielkich Nazwisk i Wielkich Dat.

W pierwszym przypadku chodzi o kładzenie nacisku na kartach podręczników i w debacie publicznej na rozpatrywanie historii przez pryzmat jednostek, ich decyzji, sukcesów i porażek. Jednocześnie, ze skłonnością do fragmentarycznego i wybiórczego rozpatrywania biografii Wielkich Nazwisk, zgodnie z ideologicznym pobudkami danej strony sporu historycznego/politycznego. Sam dobór postaci również jest jasno sformatowany – w pierwszej kolejności chodzi o królów, prezydentów, przywódców politycznych i dowódców wojskowych; gdzieś z tyłu majaczy jakiś Mickiewicz, z drugim Chopinem.

Wielkie Daty to 1410, 1683, 1772, 1830, 1918, 1944 – po raz kolejny wojna i polityka.

Nie bez znaczenia pozostaje fakt, że takie „punktowe sformatowanie” historii wiąże się często z nieumiejętnością z jednej strony potraktowania jej jako złożonego procesu, gdzie każde wydarzenie trzeba umieścić w szerszym łańcuchu zdarzeń, z drugiej poszczególne ogniwa tego łańcucha są zróżnicowane i łączą różne porządki wymienione wcześniej, jak gospodarkę, idee, naukę czy kwestie obyczajowe.

Tymczasem u nas zbyt często skupiamy się na wkuwaniu dat, zamiast skomplikowanej procesualności historii.

Wszystkie te bolączki i słabości naszego popularnego rozumienia historii odnajdziemy w fenomenie Żołnierzy Wyklętych. Na pierwszym planie to opowieść arcymilitarna, z polityką okrojoną do prostego antykomunizmu w tle; podmiotami historii są Wielkie Nazwiska Dowódców Oddziałów, Wielkie Daty to już tylko ciąg bitew, starć i potyczek, pozbawiony głębszej procesualności.

Jednocześnie problematyczne są trzy redukcyjności. Po pierwsze, brak dystynkcji organizacyjnej – szyld „Żołnierzy Wyklętych” jest szeroki i pojemny, brakuje nam choćby podstawowego rozróżnienia na podziemie poakowskie, czyli Wolność i Niezawisłość, oraz siły narodowe, czyli Stronnictwo Narodowe i Narodowe Zjednoczenie Wojskowe.

Po drugie, redukcja do wymiaru militarnego bez pochylenia się nad różnicami programowymi między tymi dwoma podstawowymi ugrupowaniami podziemia antykomunistycznego (nie mówiąc już o ludowcach czy PPS-ie) – pożądanym modelem gospodarki, podejściem do mniejszości narodowych, kwestii granic, systemu społecznego czy politycznego wymarzonej nowej Rzeczpospolitej.

Wreszcie redukcja trzecia i najważniejsza – „wyjęcie” Wyklętych z szerszego łańcucha zdarzeń historycznych lat 1939-1956 i sprowadzenie ich do wymiaru historycznej popkultury oraz nowej polityki historycznej i symbolicznej, stanowiącej oczywiście właściwą i potrzebną reakcję na dekady kłamliwej propagandy władz komunistycznych.

Co nie zmienia faktu, że to, czego nam dziś brakuje, to zachowanie proporcji i wpisanie podziemia antykomunistycznego w szereg złożonych procesów budujących kształt współczesnej Polski i naszą dzisiejszą tożsamość.

Dlaczego okres 1939-1956 jest tak istotny?

„Polska, jaką znam i w jakiej żyłem od urodzenia, to Polska zerwanej ciągłości. (…) Dramatyczne zerwanie zaczął wybuch II wojny, dopełniło go zaś wprowadzenie komunizmu” – oto pierwsze zdania Eseju o duszy polskiej prof. Ryszarda Legutki. „W Polsce w latach 1939-1956 dokonała się rewolucja społeczna. Okrutna, brutalna, narzucona z zewnątrz, ale jednak rewolucja” – tak rozpoczyna się Prześniona rewolucja autorstwa dr. Andrzeja Ledera. Zarówno Legutko (prawica), jak i Leder (lewica) zgodni są co do diagnozy i punktu wyjścia, a to, co ich różni, to rozłożenie akcentów tej fundamentalnej rewolucji i jej składowych, wynikające z innych wrażliwości ideowych, a tym samym różnych „wektorów przychylności”. Były minister edukacji zwraca się raczej od PRL do II RP, natomiast autor Prześnionej rewolucji – odwrotnie.

Na czym według Ryszarda Legutki polegało owe „dramatyczne zerwanie”? W pierwszej kolejności chodzi o zniszczenie arystokracji, ziemiaństwa i inteligencji, śmierć wielu rzemieślników i przedsiębiorców, zagładę polskich Żydów, wreszcie „geograficzną amputację” w postaci utraty Kresów oraz procesu przesiedleń. „Polska stała się poczwórną ofiarą: agresji niemieckiej, komunistycznego zniewolenia, społecznej destrukcji oraz terytorialnego zaboru”. Legutko kawałek dalej przywołuje tytuł książki Stanisława Mikołajczyka, jaką napisał on już po opuszczeniu komunistycznej Polski, Gwałt na Polsce – tak brzmi według profesora UJ-otu właściwa metafora na określenie okresu 1939-1956. Jednocześnie w Eseju o duszy polskiej zabrakło już miejsca dla chłopów i robotników. Legutko patrzy na II RP i jej zagładę w trakcie II wojny światowej przez pryzmat elit inteligenckich, arystokracji i mieszczaństwa. Przedwojenni chłopi pojawiają się dopiero po 1945 roku, jako „ludzie bez korzeni”, „chaotyczna społeczność zdezorganizowana przez historię, politykę i ideologię”, którzy teraz przenoszą się ze wsi do miast.

Inaczej akcenty rozkłada Andrzej Leder. Zwracając oczywiście uwagę na te same składowe co Legutko (i co ciekawe dokładając do nich czystkę Komunistycznej Partii Polski z 1937 roku), rozszerza jednocześnie perspektywę patrzenie na ten dramatyczny i jednocześnie przełomowy dla naszej historii okres o kwestię chłopów i reformy rolnej; cały rozdział poświęca przedwojennej sytuacji Żydów w Polsce, zwracając uwagę, że dopiero po ich zagładzie pojawiła się duża „wolna przestrzeń” w handlu dla etnicznych Polaków, którzy w ten sposób zaczęli na dużą skalę zajmować dawne miejsce Żydów w warstwie mieszczańskiej; wreszcie dużo miejsca poświęca powojennej forsownej industrializacji i związanej z nią urbanizacji oraz procesowi migracji ze wsi do miast. Leder nie ma wątpliwości, rewolucja lat 1939-1956 „niesłychanie głęboko przeorała tkankę polskiego społeczeństwa” i „utorowała drogę do, najgłębszej być może od wieków, zmiany mentalności Polaków – odejścia mentalności określanej przez wieś i folwark ku zdeterminowanej przez miasto i miejski sposób życia”, stając się w ten sposób „przełomem w polskiej historii”.

Tak wygląda punkt wyjścia i tematy, które należy przepracować. Celem powinna być swoista synteza Legutki i Ledera, opowieści o „śmierci” starego świata i „narodzinach” nowego. Jednocześnie ta nowa opowieść musi otwierać się na nowe tematy oraz pogłębiać już te istniejące.

W przypadku Legutki właściwe wydaje się uzupełnienie jego Eseju o duszy polskiej choćby o większy krytycyzm w stosunku do Polski przedwojennej. Symptomatyczny jest fragment poświęcony estetycznej degradacji PRL wobec II RP. Legutko pisząc o ahistoryczności blokowisk jako miejsc życia, zestawia je z przedwojennym budownictwem: kamienicami, willami i posiadłościami wiejskimi. I tutaj wyliczenie się zatrzymuje: nie ma ani słowa o chatach pod strzechą, stanowiących większość domów większości ówczesnego społeczeństwa polskiego. Punktem wyjścia może być tutaj praca Filipa Springera – 13 pięter, a na horyzoncie majaczy również wielki temat programów budownictwa mieszkalnego Gomułki i Gierka.

W przypadku Ledera stawiającego tezę, że to właśnie komunizm jest ostatecznie odpowiedzialny za pełnoprawne włączenie chłopstwa do narodu polskiego, wydaje się, że warto skontrować go takimi pracami jak Odwieczny naród Michała Łuczewskiego czy Źródła narodowości. Powstanie i rozwój polskiej świadomości w II połowie XIX i na początku XX wieku Nikodema Bończy-Tomaszewskiego, rozszerzając w ten sposób kontekst narodotwórczy o rolę Kościoła, endecji, a także samego ruchu ludowego na przełomie XIX i XX wieku. Również w przypadku industrializacji i reformy rolnej warto sięgnąć do okresu przedwojennego i drugiej połowy lat 30. – pracy Dysproporcje. Rzecz o Polsce przeszłej i obecnej, autorstwa wicepremiera Eugeniusza Kwiatkowskiego i jego praktycznej działalności w postaci COP-u, oraz postaci Juliusza Poniatowskiego, ministra rolnictwa i reform rolnych.

Następnie prześledzić programy polityczne, gospodarcze i społeczne podziemnych partii politycznych i samego Państwa Podziemnego tak, aby umieszczając zagadnienia w dłuższej perspektywie trwania, zauważyć wojenny „skręt w lewo” i zastanowić się czy, czasem alternatywna niekomunistyczna Polska powojenna, nie byłaby w stanie zrealizować tych reform społecznych co PRL, bez terroru i obecności naszych „braci ze Wschodu”.

I tutaj znów wracamy tutaj do arcymilitarnej opowieści o Wyklętych, która wraz z mitem Powstania Warszawskiego bardzo mocno organizuje naszą pamięć i narzuca określony obraz i interpretację lat 1944-1956. Tymczasem rozpatrywanie okresu powojennego wyłącznie przez pryzmat karabinów i ziemianek niesie za sobą cztery podstawowe zagrożenia.

Po pierwsze, ze względu na swój stricte militarny charakter uniemożliwia dostrzeżenie tematów wymienionych wcześniej, które miały jeszcze istotniejszy wpływ na kształt powojennej Polski niż heroiczny opór Wyklętych.

Po drugie, utrudnia dostrzeżenie innych niż militarne, sposób walki z komunistami, np. działalności PSL-u Mikołajczyka, który w szczytowym momencie liczył sobie kilkaset tysięcy członków. Mocno widać to choćby w opus magnum Piotra Semki – My reakcja. Historia emocji antykomunistów 1944-1956. Publicysta DoRzeczy z jednej strony rozszerza naszą perspektywę spojrzenia na wskazany w tytule okres, z drugiej jasno wskazuje, który ze sposobów działalności był właściwszy i dojrzalszy – karabin i oczekiwanie na wybuch III wojny światowej było bardziej uzasadnione niż podjęcie politycznej walki przez powojenny PSL. I znów narracja stricte militarna pozostaje tą wiodącą.

Po trzecie, mówiąc o powojennej historii Polski, redukujemy ją do walki dwóch zantagonizowanych obozów: tych, którzy pragnęli niepodległej Polski oraz tych, którzy wypełniali postanowienia jałtańskie. Jest to oczywiście ujęcie potrzebne i zasadne, ale niedojrzałe, bo niepełne, skupiające się tylko na tych, którzy podjęli „grę o państwo”, a eliminujące z historycznego horyzontu miliony zwykłych ludzi, budujących wówczas nowy polski naród.

Po czwarte wreszcie, ryzykujemy całkowitą delegitymizacją okresu PRL jako państwa całkowicie i jednoznacznie niepolskiego, jako swoistego uzurpatora, „czarną dziurę” w okresie polskiej państwowości. Konsekwencje są jasne – w ten sposób nie warto zajmować się innymi tematami niż zbrojny upór przeciwko PRL i bohaterskie śmierci w ubeckich więzieniach. Natomiast w samym okresie Polski Ludowej interesują nas tylko Wielkie Daty, czyli „polskie miesiące”, rozpatrywane wyłącznie jako kolejne „stacje” w walce o odzyskanie niepodległości, oraz Wielkie Nazwiska – bohaterów i zdrajców, towarzyszących nam w tej insurekcyjnej podróży.

Tymczasem stawka w tej grze jest naprawdę duża i doskonale przedstawił ją Ryszard Legutko w Eseju o duszy polskiej: „Polak współczesny ma poważne kłopoty tożsamościowe, bo nie wie, co konstytuuje jego dzisiejszą rzeczywistość, co go ukształtowało, co ma chwalić, a co ganić, jakie są jego możliwości, miejsce i rola we współczesnym świecie, z czego w przeszłości powinien czerpać oraz jakie wyzwania przyszłe przed nim stoją. Od siedemdziesięciu lat Polacy są niemal wyłącznie przedmiotem, w znikomym zaś stopniu podmiotem historii (…) Polacy ciągle szukają swojego miejsca, nadrabiają zaległości, dołączają do innych, zamiast zajmować się kształtowaniem współczesnego świata zgodnie z własnymi planami i poczuciem słuszności”.

Zagrożenia w tym „genealogicznym procesie” są dwa: albo możemy szukać swojej tożsamościowej legitymizacji daleko w przeszłości, umieszczając nasze symboliczne wyobrażenia w utopijnym, arkadyjskim obrazie I RP, z jej światem dworków, pól i lasów, albo uciekać w kosmopolityczny sen, mrzonkę o bezpiecznej, globalnej wiosce. Idealizacja przeszłości vs idealizacja przyszłości – jeden i drugi scenariusz tak samo naiwny i podzielający tę samą podstawową wadę – budowanie bajkowych, nieistniejących światów, chęć ucieczki od żywiołów historii, nieumiejętność zmierzenia się z jej złożonością i prawdziwymi wyzwaniami jakie przed nami stawia.

Okres 1939-1989 wciąż czeka na opowiedzenie.

Tekst powstał ze środków programu Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego „Promocja literatury i czytelnictwa”.