Kogo wy chcecie dekomunizować?
Dekomunizacja jest niezbędna. Uderza fakt, że w wielu miejscach zabiera się za nią dopiero dziś. Jednak jak pokazują przykłady kolejnych polskich miast, których włodarze „zaspali” i teraz za wszelką cenę chcą wykazać się, dobrze przecież widzianym, radykalizmem – równie niezbędne jest poprzedzenie dekomunizacji dekretynizacją. Ciężko bowiem zakwalifikować inaczej niż głupotę podejmowane w różnych zakątkach kraju – ostatnio w Bogatyni i Pile, a wcześniej w Krasnymstawie – próby dekomunizowania ulic Stefana Okrzei.
Rzecz zdumiewa tym bardziej, że jesteśmy świeżo po uroczystościach państwowego pochówku Danuty Siedzikówny „Inki”, postaci stającej się właśnie najbardziej rozpoznawanym symbolem powojennej walki o niepodległość. Jeżeli w II Rzeczypospolitej (do której wielu z najgorliwszych „dekomunizatorów” odwołuje się permanentnie) można doszukiwać się pierwowzoru dzisiejszego fenomenu „Inki”, to będzie nim właśnie postać Stefana Okrzei. Ten zaledwie 19-letni członek Organizacji Bojowej PPS po nieudanym zamachu na oberpolicmajstra Nolkena w trakcie rewolucji 1905 roku został schwytany przez władze carskie, a następnie stracony na stokach Cytadeli.
W okresie międzywojennym Okrzeja stał się mitem. Śpiewano o nim ballady, organizowano akademie, jego imieniem nazywano drużyny harcerskie, a wizerunkiem zdobiono znaczki. Powstała nawet seria kartek pocztowych. W latach 30. miejsce stracenia Okrzei odwiedzały swoiste pielgrzymki młodzieży. Tej samej, która już parę lat później miała zdawać tragiczny egzamin z patriotyzmu. Ostatnim, a przy tym najbardziej chyba znamiennym uhonorowaniem Stefana Okrzei przez niepodległą Polskę było nadanie jego imienia 28. Dywizji Piechoty AK – jednej z trzech walczących w Powstaniu.
Jednak Okrzeja zginął za niepodległość i socjalizm. I chyba w tym ostatnim tkwi zasadniczy problem niedouczonych – ale za to jak bijących w czerwonego! – „dekomunizatorów”. Paradoksalnie ta kuriozalna sytuacja pokazuje, że inicjatorzy podobnych posunięć sami padli ofiarą komunistycznej indoktrynacji. Ona zaś wsparta popularnym dziś, równie nośnym co powierzchownym „antykomunizmem wiecowych deklaracji”, skutkuje podobnymi aberracjami.
Okazuje się, że trwający przez dekady proces kradzieży symboli polskiego ruchu socjalistycznego, który jako pierwszy poniósł na sztandarach postulat niepodległości, w 26 lat po rozwiązaniu PZPR nadal procentuje! Że – jak śpiewał Jan Krzysztof Kelus – ci, którzy „splugawili słowa: czyn, walka i towarzysz” zrobili to skutecznie. Szczęście Piłsudskiego, że nie miał zwyczaju wysiadać z tramwaju „po angielsku”, bo niewykluczone, że i za niego zabrałby się któryś z bojowych burmistrzów.
Zatem – dekretynizujmy. Dekretynizujmy, by (niezbędna!) dekomunizacja nie przypominała jednego z odcinków bardzo popularnego w latach 90. programu „Za chwilę dalszy ciąg programu”, który zresztą warto w tym miejscu, ku przestrodze, polecić.