Bończa-Tomaszewski: Narodowość oznaczała emancypację
W XIX wieku uzyskiwanie świadomości narodowej było częścią wielkiego procesu narodzin nowoczesnej podmiotowości jednostki. Nacjonalizm rozumiany nie jako ideologia polityczna, lecz zjawisko społeczne oznaczał indywidualizm, poszukiwanie własnej drogi w zmieniającej się dynamicznie rzeczywistości XIX wieku: upadku porządku feudalnego i narodzinach nowego, burżuazyjnego świata. Współcześnie wszystkie postulaty dawnych antysystemowców zostały już zrealizowane. Ideologia narodowa w starych szatach nie ma już nic ciekawego do powiedzenia. Dzisiaj znajdujemy się u początków wielkiej cyfrowej rewolucji, która przeora świat, zmieniając pojmowanie tego, co dziś oznacza jednostka, jej autonomia, a co stanowiło fundament indywidualistycznego i podmiotowego ruchu w XIX wieku. Z dr. Nikodemem Bończą-Tomaszewskim rozmawia Piotr Kaszczyszyn.
Dzisiejszy stereotyp nacjonalisty jest jednoznaczny: krótko obcięty „kark” w bluzie z kotwicą Polski Walczącej. Tymczasem w pracach Demokratyczna geneza nacjonalizmu oraz Źródłach narodowości wskazujesz, że nacjonalizm u swoich źródeł był ruchem o mieszczańskim obliczu.
Stereotypy, zarówno pozytywne, jak i negatywne, odłóżmy na bok. Potrzebne są ideologom różnej maści, ale nie pomagają w rozumieniu rzeczywistości. W końcu XIX wieku nacjonalizm w pierwszej kolejności oznaczał antysystemowość. Twórcy endecji kontestowali feudalizm, kapitalizm i akceptowali sekularyzację. Daleko im było także do ówczesnej prawicy, którą postrzegali jako konserwatywną i reakcyjną. Zamiast tego szukali dróg zredefiniowania otaczającej ich rzeczywistości. W tym kontekście był to ruch bliski ideowo i personalnie ówczesnym polskim socjalistom z kręgu Piłsudskiego. Wzajemne „transfery” działaczy były na porządku dziennym. Dwa najważniejsze środowiska polityczne II RP mają wspólne antysystemowe korzenie, o czym współcześnie mało się już pamięta, a raczej nie chce się pamiętać.
Skąd w takim razie taki konserwatywno-religijny obraz endecji z jakim mamy do czynienia dzisiaj?
Z pomieszania dwóch generacji. Ta pierwsza, pokolenie Dmowskiego, Popławskiego i Balickiego, to ruch laickich modernizatorów, którzy co najwyżej traktują religię instrumentalnie. Dopiero druga generacja, już ta międzywojenna, dokonała w latach 30. zwrotu ideowego, szukając dróg skutecznego, i dla wielu autentycznego, mariażu myśli nacjonalistycznej z katolicyzmem.
Podejmowane próby redefinicji otaczającej rzeczywistości nie zaskakują specjalnie, jeśli weźmie się pod uwagę „społeczny background” pierwszego pokolenia nacjonalistów. Byli to przecież w dużej mierze ludzie wykorzenieni: ani szlachta, ani burżuazja, taki zalążek kształtującej się wówczas polskiej inteligencji czy też klasy średniej.
To teza idąca za daleko w sensie klasowym i socjologicznym, ale można „pograć” nią na płaszczyźnie psychospołecznej. Przykładu dostarcza nam biografia Juliana Sorela, bohatera powieści Czerwone i czarne Stendhala. To właśnie postać „pomiędzy”, kształtowana przez zmieniającą się dynamicznie rzeczywistość XIX wieku: upadek porządku feudalnego i narodziny nowego, burżuazyjnego świata. W tych historyczno-społecznych okolicznościach Sorel szuka jakiejś własnej, indywidualistycznej „trzeciej drogi”.
Podobnie mogło być z ówczesnymi młodymi ludźmi, dziećmi drugiej połowy i końca XIX wieku, którzy starali się wypracować nową, ponadklasową formę życiowego spełnienia. Jedni wybierali kostiumy nacjonalistyczne, drudzy socjalistyczne, jeszcze inni anarchistyczne. Często było to jednak wtórne wobec pierwotnego pragnienia znalezienia czegoś „nowego” i własnego, w kontrze do zastanej rzeczywistości. Ten proces ciekawie analizuje Pierre Bourdieu w Regułach sztuki.
W Źródłach narodowości analizując właśnie taki psychospołeczny wymiar kształtowania się narodowości jako istotnej kategorii autoidentyfikacji „nowoczesnych Polaków”, „nowoczesnych Ukraińców” czy „nowoczesnych Litwinów” – zwracam uwagę na ich nieklasowy charakter. Narodziny świadomości narodowej nie wiążą się ze stworzeniem nowej klasy społecznej.
Zasadniczodaleki jesteś od typowego przedstawiania myśli narodowej jako ruchu kolektywistycznego, unifikującego swoich członków na różnych płaszczyznach, nawet w odniesieniu do koloru noszonej koszuli. Po lekturze Twoich pracy można wnioskować, że ruch narodowy był jak najbardziej indywidualistyczny i woluntarystyczny. Samodzielna decyzja o „byciu Polakiem” była wyrazem jednostkowej podmiotowości.
Nie można mieszać dwóch spraw. Narodzin świadomości narodowej jako zjawiska ogólnospołecznego i rozwoju nacjonalizmu jako ideologii politycznej. Moim zdaniem powstanie świadomości narodowej poprzedza narodziny nacjonalizmu. Co więcej, wpływ nacjonalizmu na budowanie świadomości narodowej był często realnie mniejszy niż innych organizacji społecznych i politycznych. W Polsce przed 1914 rokiem nowoczesną narodowość realnie, w masowej skali budowali nauczyciele ludowi, działacze społeczni i księża, nie zaś zajęci ideowymi sporami wielkomiejscy inteligenci.
Podstawowe pytanie, jakie zadałem sobie przygotowując Źródła narodowości brzmiało: jak powstaje świadomość narodowa? Moja odpowiedź brzmi: powstaje jako wynik indywidualnej odpowiedzi konkretnego człowieka na zachodzące wokół niego zmiany cywilizacyjne. Odpowiedź bazująca na jego osobistych przeżyciach związanych z „ruchomym” społecznie, a w pewnym sensie zmiennym ontologicznie, światem narodzin XIX–wiecznej „nowoczesności”. Jest częścią wielkiego procesu narodzin nowoczesnej podmiotowości jednostki i jest zjawiskiem ogólnospołecznym.
Nacjonalizm jako ideologia polityczna był ufundowany na romantycznym indywidualizmie, skupionym na kreacyjnej, twórczej roli i możliwościach człowieka. Pierwsi narodowcy wymyślali więc siebie na nowo w opozycji do hierarchii feudalnych czy wzorców burżuazyjnych. Dlatego w XIX wieku polscy nacjonaliści i socjaliści nie mieli autorytarnych zapędów. Wręcz przeciwnie, w ich perspektywie krzewienie świadomości narodowej miało charakter emancypacyjny. Na przykład nauka chłopów-analfabetów czytania i pisania była narzędziem wyrwania ich z wielowiekowego zaklętego kręgu życia wiejskiego. Język polski miał stać się narzędziem odkrycia przez chłopów ich własnego „ja”. W tym ujęciu polskość była drogą do lepszego człowieczeństwa jako takiego.
Swojego czasu lubiłem snuć z moimi studentami wizję świata po rewolucji przemysłowej, gdzie feudalizm wciąż pozostaję w pełnej mocy. Mielibyśmy wówczas na przykład trzy pasy ruchu: jeden dla chłopów, jeden dla mieszczaństwa, jeden dla szlachty, a wszystkich (może z wyjątkiem szlachty) obryzgiwałby błotem arystokrata w swoim kabriolecie. Ta anegdotka miała na celu uzmysłowienie jak daleką drogę przeszliśmy w ostatnich dwustu latach. Dzisiejszy egalitarny, skupiony na jednostce świat to rzecz dla nas tak oczywista, że nie zdajemy sobie sprawy ze skali społeczno-antropologicznej zmiany jaka zaszła.
Wracając do twojego pytania – po odzyskaniu niepodległości zarówno endecja, jak i sanacja, rozczarowane tym, że pierwotne ideały nie urzeczywistniły się same, uznały, że zarządzenie społeczeństwem przy pomocy państwa jest najlepszym rozwiązaniem. Dlatego oba ruchy stały się w mniejszym lub większym stopniu autorytarne.
Drugim, obok indywidualistyczno-emancypacyjnego odczytania nacjonalizmu, intrygującym wątkiem są przedstawione na początku Demokratycznej genezy nacjonalizmu dwie koncepcje narodowości. Jedna historyczna, wskazująca na „długie trwanie” i korzenie narodu już w średniowiecznych wspólnotach. Druga, socjologiczna, zakłada, że naród to twór wieku XIX, z jego procesami politycznymi i gospodarczymi jak industrializacja. Jednocześnie sam sytuujesz się raczej bliżej tej drugiej koncepcji.
Tak. Uważam, że wspólnoty, które obecnie w Europie nazywamy narodami powstały w XIX i XX wieku, w tym sensie, że różnią się zasadniczo od wspólnot funkcjonujących wcześniej. Wizja „odwiecznego” trwania narodu jest mitem politycznym. Interesująca jest siła tego mitu w europejskich historiografiach narodowych, które w ogóle nie zadają sobie pytania o zmienność tożsamości wspólnot ludzkich w czasie, koncentrując się na budowie narracji opartych o kategorie ciągłości i długiego trwania.
Chciałbym jednak zaznaczyć, że nie mają racji marksistowscy historycy, tacy jak np. Eric Hobsbawm, którzy twierdzą, że współczesne narodziny narodów świadczą o ich „sztuczności”, że mamy do czynienia ze wspólnotą wypreparowaną w tyglu socjotechniki. Wręcz przeciwnie – nowoczesny naród jest wspólnotą prawdziwą. Nie tylko dlatego, że organizuje on życie społeczne i polityczne od ponad dwustu lat, ale dlatego, że ludzie są gotowi oddać życie za obronę swojego narodu.
Współczesne środowiska narodowe wciąż chcą budzić czy też budować tożsamość narodową. Tyle że nie wśród niepiśmiennego chłopstwa, lecz raczej wśród studentów czy młodych ludzi z Polski powiatowej.
Paradoksalnie – z okresu Polski Ludowej wyszliśmy z całym katalogiem postulatów Dmowskiego już zrealizowanych. Industrializacja kraju, jednolitość etniczna i językowa, antyniemieckość…
Nawet pomysł „przesunięcia” Polski na zachód postulowany przez Popławskiego udało się „odhaczyć”.
Środowiska próbujące odnowić myśl endecką w III RP znalazły się w sytuacji podobnej do partii liberalnych na Zachodzie – ich postulaty trafiały w społeczną próżnię, bo to wszystko już się spełniło. Analogicznie do liberałów i propagowanych przez nich haseł wolności politycznej, gospodarczej czy kulturowej, które zostały na przestrzeni ostatnich kilku dekad zrealizowane. Dotychczasowe ideowe sztandary przestały już budzić społeczne emocje, a w demokracji – tam, gdzie nie ma emocji, tam nie ma prawdziwej polityki.
Jednak w ostatnim czasie mamy ożywienie emocji narodowych. Jest Marsz Niepodległości, silny ruch rekonstrukcji historycznych, rozwój organizacji paramilitarnych, ruchy miejskie nawiązują do tradycji, widać zalew literatury historycznej, popularność seriali i filmów historycznych, gigantyczną frekwencję w muzeach historycznych i w czasie obchodów świąt narodowych czy rocznic historycznych. Sytuacja różni się od tej z początku lat 90. Z czego to wynika?
Postsolidarnościowe elity w Polsce związane m.in. z lewicą laicką, których symbolem była „Gazeta Wyborcza”, wyniosły z czasów PRL-u niechęć do aktywności państwa w sferze wartości, co było z góry traktowane jako ideologizacja życia publicznego. W konsekwencji, przez pierwszych kilkanaście lat po ’89 roku święto niepodległości wyglądało tak, że grupa państwowych oficjeli w szarych prochowcach składała bez entuzjazmu wieńce pod Grobem Nieznanego Żołnierza – rytuał został odprawiony i wszyscy mogli się rozejść. Działo się tak aż do momentu pojawienia się kryzysu tożsamościowego wśród nowego pokolenia niepamiętającego już poprzedniego ustroju.
Szkoła, telewizja, oficjalne obchody państwowe nie dostarczały im żadnych spójnych wzorców tożsamościowych. Na to stopniowo nakładała się cyfrowa rewolucja związana z rosnącym znaczeniem Internetu jako przestrzeni komunikacji i budowy relacji międzyludzkich. W konsekwencji powstały oddolne inicjatywy, które wymieniłeś. Jest to odpowiedź na szeroki społeczny popyt na zbiorową tożsamość.
Sytuacja jest ciekawa. Z jednej strony państwo polskie nie wie, jak odzyskać tę przestrzeń wartości, czego przykładem jest dominacja Marszu Niepodległości w rocznicę 11 listopada. Z drugiej strony, część elity politycznej doskonale rozumie konieczność prowadzenia przez państwo polityki historycznej, a instytucje takie jak Muzeum Powstania Warszawskiego czy IPN świetnie odpowiadają na ukryte potrzeby i traumy społeczne.
W tej opowieści brakuje mi Ligi Polskich Rodzin – ruchu politycznego w marnym stopniu, ale jednak antysystemowego. Co może najbardziej wkurzyć „rządcę polskich dusz” lat 90., Adama Michnika, wrzuconego do więzienia po marcu ’68 w wyniku działań „endecko-komunistycznej” frakcji „moczarowców”? Odwołanie do Dmowskiego. Naczelny Gazety Wyborczej przecież już od początku lat 90. wszędzie dostrzegał widma powrotu polskiego nacjonalizmu.
Lata 90. były dla polskiej polityki okresem ideowych poszukiwań. Działacze opozycji płynnie przejęli ideowy rząd dusz w społeczeństwie zmęczonym komunizmem, ale tak naprawdę nie byli gotowi na budowę nowego państwa. Wyrazem tego było m.in. sięgnięcie przez polityków różnych opcji do politycznych schematów zachodnich demokracji, przy jednoczesnym porzuceniu idei Solidarności. Powstały partie liberalna, chadecko-niepodległościowa, socjalistyczna, konserwatywna i nacjonalistyczna. Czas zweryfikował ten model. Partie głoszące tradycyjne ideologie polityczne rozpłynęły się w ruchach politycznych, które propagują hasła modernizacji i zgody społecznej, a różnicuje je przede wszystkim odmienne rozumienie idei suwerenności narodu i państwa.
W latach 90. środowisko Gazety Wyborczej zorientowało się, że hasła demoliberalne trafiają w społeczną próżnię. W tej sytuacji próbowano mobilizacji pod sztandarami obrony przed falą nacjonalizmu, który miał jako kolektywna ideologia dążyć do wejścia w miejsce pogrzebanego komunizmu. Była to obawa w dużej mierze wyimaginowana. Wobec braku realnej fali nacjonalizmu celem ideowych ataków Adama Michnika stały się wszelkie ruchy polityczne niepodległościowe i religijne, którym często wbrew faktom przypinano etykietę nacjonalistyczną.
Współczesne środowiska narodowe zasadniczo wykazują się pewną nonszalancją w odniesieniu do postaci czy wydarzeń historycznych. Z jednej strony odwołują się do tradycji endeckiej, podkreślającej raczej konstruktywistyczny charakter narodu jako czegoś zmiennego, otwartego na modyfikacje; z drugiej wrzucając do jednego worka: Dmowskiego, Piłsudskiego, Żołnierzy Wyklętych, husarię i hołd ruski, przez co bliżej im do bardziej historycznego, esencjalnego ujęcia narodu jako czegoś zakorzenionego w historii. Czy jesteśmy właśnie świadkami narodzin jakiegoś rodzaju postmodernistycznego nacjonalizmu?
Na ironię losu zakrawa fakt, że współczesne środowiska odwołujące się do tradycji endeckiej maszerują 11 listopada, czyli w dzień powrotu Piłsudskiego do Warszawy. Żyjemy w kraju, w którym antagonizmy polityczne z czasów zaborów i II RP są realnie martwe. W tej sytuacji nie ma co poszukiwać ideologii politycznych tam, gdzie ich nie ma. Obecnie nowe pokolenie Polaków przeżywa głód tożsamości, który zaspakaja sięgając do tradycji historycznych, a nie idei politycznych. Liczą się budzące emocje społeczne opozycje: AK vs. Gestapo, Żołnierze Wyklęci vs. Ubecy, gen. Kukliński vs. gen. Jaruzelski, Solidarność vs. PZPR. Po 2000 roku spory sanacji z endecją o kształt niepodległego państwa zostały przyćmione przez narracje budowane poprzez opozycję patriota vs. zdrajca.
Trzecim z inspirującym tematów, o którym chciałem podyskutować jest koncepcja corpusu, pewnego wspólnego mianownika, który buduje tożsamość narodową, pozwalając szerokiej grupie znaleźć wspólnie źródło identyfikacji. Może to być język, może to być etnos, może to być wspólnota narodowa. Czy nie poszedłeś na łatwiznę, tworząc taki zasadniczo dowolny katalog cech określających narodowość? W końcu dzisiaj to właśnie wokół nich toczy się zasadniczy spór: zarzuty o rasizm, obawy przez „katolickim państwem narodu polskiego”.
Koncepcja wspólnoty jako corpus, „ciała” ma swoje korzenie już w starożytności, ale swoją dojrzałą formę przybrała w średniowieczu, głównie w myśli kościelnej. Chodzi tutaj o ideę wspólnoty kościelnej jako Mistycznego Ciała Chrystusa, którego członkami są wszyscy ochrzczeni. Współcześnie mamy doskonałą pracę Ernsta Kantorowicza – Dwa ciała króla, gdzie autor nie tylko przywraca kategorię corpus historiografii, ale również pokazuje proces stopniowej sekularyzacji pojęcia corpus/ciała według niego rozpoczętej przez zlatynizowanych prawników Świętego Cesarstwa Narodu Niemieckiego.
Moim zadaniem w konsekwencji tej sekularyzacji corpus zaczyna oznaczać pewną zdolność cywilizowanych wspólnot do osiągania swoistej „cielesności”. Może to się odbywać przez zakorzenienie we wspólnym języku, terytorium, krajobrazie, etnosie, kulturze etc. To naprawdę jest drugorzędne i nie jest pójściem na łatwiznę, gdyż odpowiada po prostu zróżnicowanej rzeczywistości narodowej współczesnej Europy, gdzie w znacznym stopniu zunifikowanej językowo i kulturowo Polsce towarzyszy bardzo zróżnicowany, ale spójny naród Szwajcarów.
Przejdźmy teraz do narzędzi, za pośrednictwem których w końcówce XIX wieku dochodziło do rozpowszechniania i umacniania na masową skalę nowej tożsamości narodowej, budowania nowego narodowego corpusu. Pierwszym z nich był ideał bohatera narodowego, związany z militarno-polityczną wizją historii – w końcu pierwszymi bohaterami na skalę ogólnonarodową czy ponadzaborową byli Tadeusz Kościuszko i książę Józef Poniatowski. Dzisiaj mamy postacie Inki czy Pileckiego. Historia się powtarza.
Kult bohaterów narodowych to świetny przykład tego, że świadomość narodowa nie ma charakteru kolektywnego czy uniformizującego, lecz indywidualny – kult bohaterów to kult jednostek. W społeczeństwie narodowym jednostki czczą swoją podmiotowość za pośrednictwem panteonu bohaterów. W XIX wieku kluczowym rytuałem w tym kontekście były wielkie ceremonie pogrzebowe.
W III RP pierwszą próbą takiego nieświadomego powrotu do ceremoniału romantyczno-narodowego był pogrzeb w latach 90. generała Władysława Sikorskiego. Wtedy jeszcze bez społecznego odzewu i emocji. Inaczej było z pochówkiem prezydenta Lecha Kaczyńskiego, który przywrócił wszystkie elementy ceremonii pogrzebów XIX-wiecznych bohaterów narodowych (np. Mickiewicz i Słowackiego), łącznie z grobowcem na Wawelu.
Podobnie dzieje się teraz z Żołnierzami Wyklętymi. Najlepszym przykładem jest niedawny pogrzeb Danuty Siedzikówny. Nastoletnia dziewczyna walcząca z reżimem komunistycznym zostaje uroczyście pochowana w obecności władz państwowych, a na jej pogrzebie pojawiają się tysiące ludzi. To znów powrót do starego ceremoniału pogrzebu bohaterów narodowych. I druga rzecz – co czcimy w Wyklętych? Ich wolność, niezgodę na życie w skolektywizowanym społeczeństwie komunistycznym. Wyklęci to bohaterowie romantyczni, są jak Byron walczący o wolność Greków, jak Ordon uśmiercony przez Mickiewicza w okopach Woli.
W XIX wieku kult takich bohaterów jak Kościuszko wydaje się uzasadniony – mamy czas niewoli narodowej, chcemy odzyskać niepodległość. W tym kontekście wezwanie do naśladowania żołnierza-dowódcy jest czymś zrozumiałym. Ale dzisiaj? Jak w sytuacji odzyskania już „państwowej cielesności” mamy wcielać w życie postawy Inki?
W Polsce kult Żołnierzy Wyklętych to oddanie hołdu heroicznym jednostkom, dla których wolność była najwyższą polityczną wartością. Tu kryje się istota politycznej tożsamości Europejczyków, nie związana już wyłącznie z narodowo rozumianym kultem bohaterów. Na światło dziennie wydobył to Hegel, pisząc o relacji Pan-Niewolnik. Problem w praktyce politycznej ten można sformułować następująco: ile dla ciebie znaczy wolność? Ile jesteś w stanie dla niej poświęcić? I wyklęci powiedzieli: wszystko. Mogli przecież w tym samym czasie, przynajmniej niektórzy z nich, zawiesić karabiny na kołku i zabrać się za budowanie fabryk.
W tym sensie postawa Żołnierzy Wyklętych jest postawą heglowskiego Pana, który odrzuca każdą formę niewolniczej podległości. W zasadzie Witold Pilecki i jego żołnierze myśleli o wolności tak samo jak Leonidas i jego hoplici. Moim zdaniem, odcinając się dziś od Wyklętych, odcinamy się tak naprawdę od całej europejskiej tradycji umiłowania wolności jako najwyższej wartości politycznej, której kamieniem węgielnym była postawa Ateńczyków i Spartan wobec najazdu Persów.
Nie ma więc sprzeczności między wciąganiem na piedestał Inki i Eugeniusza Kwiatkowskiego?
Już Józef Piłsudski, chowając uroczyście Słowackiego, przemawiając osobiście na tej ceremonii, nazywając go Królem-Duchem, pokazał, że nie ma w tym sprzeczności: można połączyć szczery kult romantyka-poety i rozporządzenia o Centralnym Okręgu Przemysłowym. Nie ma sprzeczności pomiędzy krzewieniem ideału wolności a pracą państwowo-modernizacyjną.
Prostacki podział pozytywiści vs. romantycy nie wytrzymuje konfrontacji z rzeczywistością. Doskonale ujął to Prus w postaci Stanisława Wokulskiego, przedsiębiorcy-romantyku. Lalka nie jest opowieścią o inżynierze budującym mosty, lecz człowieku niepogodzonym ze światem, w którym żyje, twardo stąpającym po ziemi, ale jednocześnie pragnącym zmieniać rzeczywistość, która go otacza. Właśnie tego typu ludzie, „romantyczni realiści” budowali naszą niepodległość. Gdyby nie wojna, to Pilecki i jego towarzysze broni budowaliby pewnie te fabryki, tylko że w ramach kolejnej „pięciolatki” autorstwa premiera Kwiatkowskiego.
Drugie z narzędzi narodotwórczych, które opisujesz w Źródłach narodowości to sztuka, przedstawione za pośrednictwem fenomenu malarstwa Artura Grottgera. To, co stanowiło o sile oddziaływania jego prac, to połączenie techniki malarskiej z pewnym podobieństwem do fotografii, która zyskiwała wówczas na popularności. Wydaje się, że współczesne narodo(od)twórcze działania również starają się iść za duchem czasu i opierają się głównie na aktywności w Internecie. Czy dzisiaj Grottger robiłby memy?
Raczej filmy z superbohaterami w stylu Marvela. Albo stworzyłby studio na wzór Platige Image i robiłby filmy z Tomaszem Bagińskim. Twórczość Grottgera to nowoczesna popkultura. Notabene kanon XIX-wiecznej estetyki pozostaje ciągle żywy. Wystarczy przyjrzeć się tym rycinom, aby zobaczyć, że wyglądają one jak gotowe kadry z filmu.
Ostatnim z narzędzi budowania tożsamości narodowej były odwołania do krajobrazu, przede wszystkim wsi, jako przestrzeni własnej, jakoś bliskiej, budzącej przywiązanie do ojczyzny jako swojego miejsca w świecie. Czy współcześnie w tej „geografii wyobrażeniowej” wieś nie mogłaby zostać zastąpiona miastem? Symboliczny jest fakt, że największa dzisiaj impreza patriotyczna, Marsz Niepodległości, odbywa się na ulicach stolicy.
Wydaje mi się, że wciąż jest i jeszcze długo będzie za wcześnie na zastępowanie pól i łąk ulicami i wieżowcami. Taką próbę „umiastowienia” naszej zbiorowej tożsamości podjęli komuniści, z ich wizją forsownej industrializacji i urbanizacji. To się nie udało.
Innym fenomenem w tym kontekście pozostają Tatry. Na przełomie XIX i XX wieku, w okresie „Młodej Polski”, stały się przestrzenią inicjacyjną naszej narodowej tożsamości i tak jest do dzisiaj. Wystarczy popatrzeć na milionowe rzesze turystów, którzy wędrując po górach odbywają coś w rodzaju narodowej pielgrzymki. Tatry to doskonały przykład tego, jak Polacy rozumieją naturę jako część narodowego corpusu.
Innym przykładem tego „miejskiego zwrotu” mogą być ruchy miejskie, dalekie od jakichkolwiek odwołań do rustykalności, a jednocześnie próbujące budować swoją podmiotowość polityczną właśnie w przestrzeni miasta.
Ten zwrot w stronę lokalności, mikrohistorii, pełniejszego poznania miejsca, w którym się na co dzień żyje, troska o własną dzielnicę etc. to oczywiście fakt. Mam jednak wątpliwości czy wiąże się to realnie ze zmianą narodowego corpusu.
To może warto szukać pewnej harmonii. Dwa najważniejsze współczesne wydarzenia w sferze symboliczno-tożsamościowej to Powstanie Warszawskie i Żołnierze Wyklęci. Jedno to insurekcja miejska, drugie to leśna partyzantka. Mamy więc balans między miejskością a przyrodą.
Problem jest taki, że oba te wydarzenia wiążą się z podróżą w głąb czasu i historii, a corpus ma charakter ahistoryczny.
Dotychczas dużo mówiliśmy o ideowym wymiarze świadomości narodowej, pomijając zasadniczo jej komponent ekonomiczny. A może jest tak, że wybór polskości po prostu opłacał się materialnie? Na taki splot idei i interesu społeczno-ekonomicznego wskazuje choćby dr Michał Łuczewski pisząc w Odwiecznym narodzie o działalności ks. Stojałowskiego i galicyjskich chłopach.
W wybitnej, monumentalnej książce Łuczewski tropi wszystkie możliwe źródła świadomości narodowej i tworzy niezwykłą mozaikę socjohistoryczną, daleką od jakichkolwiek symplifikacji, a już na pewno od prostych wyjaśnień materialistycznych.
Ja też jestem mocno sceptyczny wobec tłumaczenia procesów narodotwórczych czynnikiem materialnym. Nie może on być z całą pewnością przyczyną pierwszoplanową. Wystarczy pomyśleć sobie o polskim przedsiębiorcy żyjącym w Wielkim Księstwie Poznańskim. Przecież z finansowego punktu widzenia lepiej i łatwiej było mu stać się Niemcem i budować swoją karierę w mieszczańskim społeczeństwie Prus niż chłopskim społeczeństwie polskim, pozbawionym dodatkowo państwa. Kluczem pozostaje płaszczyzna psychospołeczna, nie materialna. Teza, że polskość się opłacała jest mało wiarygodna.
Jak będzie wyglądał corpus przyszłości? Wokół czego będzie organizowała się tożsamość zbiorowa wspólnot politycznych?
Znajdujemy się dopiero u początków wielkiej cyfrowej rewolucji, która przeora świat, w którym żyjemy, a także kategorie, za pośrednictwem których próbujemy go zrozumieć i opisać. Rozwój nowych technologii przetwarzania informacji i ich komunikowania zmieni prawdopodobnie pojmowanie tego, co dziś oznacza jednostka, jej autonomia, a co stanowiło fundament indywidualistycznego i podmiotowego ruchu w XIX wieku. Przesuną się granice życia prywatnego i publicznego, fundamentalnej zmianie ulegnie organizacja naszej codziennej egzystencji.
Wydaje mi się, że dynamikę zmiany społecznej w XXI wieku będą określały dwie wizje. Pierwsza z nich to realizacja utopijnych marzeń ludzi z Doliny Krzemowej, czyli budowa globalnego technospołeczeństwa, w którym technika będzie odgrywała kluczową rolę jako narzędzie rozwiązywania problemów ludzkości i źródło indywidualnego szczęścia. Druga będzie budowana w opozycji wobec wszechwładzy technokracji. Będzie skoncentrowana na podporządkowaniu technologii potrzebom człowieka i obronnie wypracowanych w XIX i XX wieku wartości takich jak wolność i równość jednostki oraz suwerenność narodów.
Materiał powstał ze środków programu Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego „Promocja literatury i czytelnictwa”.
Piotr Kaszczyszyn
Nikodem Bończa-Tomaszewski