Rosyjskie uderzenie na Polskę? Możliwe, ale nie powinno wywoływać paniki
W skrócie
W celu przełamania ukraińskiego oporu Rosja może dalej eskalować konflikt, by wymusić na państwach zachodnich udział w negocjacjach pokojowych. Putin może kalkulować, że w przypadku trójstronnych negocjacji Zachód będzie próbował zmiękczyć stanowisko Kijowa, a Moskwa będzie mogła przedstawić konflikt i swoje ogromne straty w nim jako starcie z Zachodem, a nie tylko Ukrainą. Możliwe wydają się dwa scenariusze: użycie broni niekonwencjonalnej na Ukrainie lub punktowy, ograniczony atak na jedno z państw wschodniej flanki. W wariancie maksimum eskalacja miałaby zmusić Zachód do negocjacji z Rosją i pozwolić osiągnąć kompromis kończący wojnę na Ukrainie. W wariancie minimum – doprowadzić do rozdźwięków pomiędzy krajami NATO w zakresie ewentualnej odpowiedzi, a także przyczynić się do rewizji polityki pomocowej dla Ukrainy. To scenariusz trudny do wyobrażenia i potencjalnie bardzo kosztowny dla Moskwy, ale wobec pogarszającej się sytuacji Rosji na froncie i braku alternatyw – niewykluczony.
W marcu zawieszamy zbiórkę na działalność Klubu Jagiellońskiego. W miejsce przelewu, który chciałeś nam przekazać – prześlij pieniądze ukraińskiej armii w ramach oficjalnej zbiórki organizowanej przez Narodowy Bank Ukrainy! Tu znajdziesz instrukcję jak to zrobić i wyjaśnienie, dlaczego zachęcamy do takiej formy zaangażowania.
Coraz częściej padają głosy o możliwym ataku rosyjskim na Polskę. Były ambasador Ukrainy w Polsce Andrij Deszczyca w niedawnym wywiadzie stwierdził, że decyzja o ataku została już podjęta przez Moskwę. Dziennikarka The New Yorkera Masha Gessen na podstawie analizy rosyjskiej propagandy twierdzi, że celem rosyjskich nalotów mogą być polskie lotniska przez które dostarczana jest pomoc Ukrainie.
Wydaje się, że podobnie jak przed rozpoczęciem rosyjskiej agresji na Ukrainę część osób wierzy w taką możliwość, a część uznaje taki scenariusz za abstrakcyjny i niemożliwy do spełnienia. Celem niniejszego tekstu nie jest jednoznacznie przesądzanie o prawdopodobieństwie odejścia od mających zastraszyć Zachód sugestii do realnych działań, rozważanie możliwych celów czy rozstrzyganie militarnych efektów ewentualnej próby dokonania ostrzału rakietowego na cele na wschodniej flance lub użycia broni niekonwencjonalnej na Ukrainie. Jest nim wykazanie, że próba eskalacji konfliktu wpisuje się w dotąd prezentowaną logikę rosyjskich działań, co czyni ją możliwą i każe się na nią, przynajmniej w ograniczonym stopniu, przygotowywać opinii publicznej.
Dlaczego Rosja rozpoczęła wojnę na Ukrainie?
Żeby maksymalnie racjonalnie podejść do kwestii, należy przeanalizować bieżącą strategię Rosji, cele jakie przed sobą stawia i to, jakie ma dostępne metody ich realizacji. Rosyjska elita ma cele imperialne i taką logiką się kieruje. Analizując jej działania i potencjalne następne kroki, należy wychodzić z tej logiki. To, co wydaje się nieracjonalne z perspektywy logiki działań państw zachodnich, z perspektywy rosyjskich elit jest w pełni racjonalne. Można pokusić się o paradoksalną tezę, że jest racjonalnym sposobem osiągnięcia nieracjonalnych celów.
Rosja od lat prowadzi konsekwentną politykę wobec Ukrainy. Jej głównym celem jest kontrola nad Ukrainą. W wariancie maksimum to wchłonięcie Ukrainy w swój projekt neoimperialny (np. próby włączenia Ukrainy do Unii Celnej z Kazachstanem i Białorusią przed 2014 rokiem). W wariancie minimum zaś – niedopuszczenie do tego, by Ukraina stała się częścią Zachodu.
Pomimo okupacji Krymu i rozpoczęcia wojny na Donbasie Rosja nie była w stanie powstrzymać rozpoczętego przez Ukrainę marszu na zachód. Porozumienie DCFTA z Unią Europejską, zniesienie obowiązku wizowego, masowa migracja zarobkowa do EU, zmiana struktury handlu (Zachód jako główny partner), programy stypendialne czy wprowadzane reformy (jakkolwiek szczątkowe by nie były) – wszystko to powoli, ale nieodwracalnie przybliżało Ukrainę do Zachodu i oddalało od Rosji.
Moskwa próbowała przeciwdziałać temu procesowi metodami politycznymi, takimi jak: Porozumienia Mińskie, wspieranie prorosyjskich partii politycznych czy próby negocjacji z nowym, niedoświadczonym prezydentem Zełeńskim, który chciał zakończyć konflikt na Donbasie. Wszystko to jednak nie dało rezultatu. Korzystne dla Moskwy Porozumienia Mińskie nie były implementowane przez siedem lat. Partie prorosyjskie zostały zepchnięte na margines życia politycznego, również przez działania Rosji (gros prorosyjskiego elektoratu mieszkało na Krymie i Donbasie). Próby porozumienia z Zełeńskim skończyły się fiaskiem ze względu na opór społeczny.
Z tej perspektywy Moskwa miała wybór: albo zmienić swoje cele wobec Ukrainy, albo zmienić metody ich realizacji z politycznych (z domieszką wojskowych, vide tlący się od 2014 roku ograniczony konflikt na Donbasie) na stricte wojskowe.
Zmiana celów musiałaby się wiązać ze zmianą samej Rosji. Rosyjski imperialny projekt nie jest w stanie istnieć bez Ukrainy lub co gorsza z Ukrainą stanowiącą dla przestrzeni postsowieckiej alternatywny względem Rosji model rozwoju. Zmiana metod, uwzględniając konsekwentnie prowadzone od lat reformy rosyjskich sił zbrojnych, wydała się zatem lepszą alternatywą. Z własnego, imperialnego punktu widzenia Putin nie miał innej opcji.
Właśnie to, że w rosyjskiej optyce była to decyzja logiczna, racjonalna i opłacalna, w połączeniu z obserwowanymi ruchami rosyjskich wojsk, umożliwiło tak mocne amerykańskie przekonanie o tym, że Rosja faktycznie rozpocznie wojnę przeciwko Ukrainie.
Czemu to nie wyszło?
Rosja stawiała sobie za cel szybkie przejęcie kontroli nad Ukrainą i zmianę władzy w kraju na lojalną wobec siebie. Możemy jedynie przypuszczać, czy Putin chciał przyłączyć Ukrainę do Państwa Związkowego Białorusi i Rosji i utworzyć tym samym neo-ZSRR, czy też kontrolować ją przez marionetkowy rząd z zachowaniem formalnej niepodległości, a może zastosować jakiś wariant pośredni. Nie ma to jednak w tej chwili znaczenia. Cel ten nie został osiągnięty już w pierwszych dniach wojny, gdy nie udało się przejąć kontroli nad najważniejszymi miastami ani rozbić militarnie Sił Zbrojnych Ukrainy. Wojna przybrała inny charakter, niż Kreml oczekiwał.
Jest wiele przyczyn, czemu Rosji się nie udało zrealizować swoich pierwotnych założeń. To między innymi siła i motywacja Ukraińców broniących własnej ojczyzny, znacznie większe od oczekiwanego wsparcie Zachodu, wreszcie znajomość rosyjskich planów przez USA (w tym mówienie tego publicznie przez prezydenta USA!), co dało potencjał odpowiedniego przygotowania się do działań. Najważniejszą przyczyną wydaje się jednak słabość Rosji jako państwa spowodowana autorytaryzmem, marazmem elit i korupcją na ogromną skalę.
Słabość rosyjskich sił zbrojnych, która unaoczniła się od samego początku wojny, jest tylko elementem tego większego procesu.
O co teraz gra Rosja?
Obecnie w ramach wojny przeciwko Ukrainie podstawowym celem Rosji jest doprowadzenie do zawieszenia ognia na takich warunkach, które umożliwiłyby przedstawienie tego jako przynajmniej ograniczonego zwycięstwa. Po miesiącu wojny sytuacja Rosji jest zła, a czas gra na niekorzyść Moskwy. Rosja w pewnym momencie przestanie być zdolna do prowadzenia działań zbrojnych (poprzez skalę strat, wyczerpania zapasów, problemy z logistyką, demoralizację armii itd.), a rosyjska gospodarka i finanse publiczne nie będą w stanie poradzić sobie z ciężarem zachodnich sankcji.
Oznacza to, że jeżeli Rosja nie chce ostatecznie przegrać, musi zakończyć konflikt, zanim to nastąpi. Kiedy dokładnie to będzie – jest oddzielną kwestią, niemożliwą do precyzyjnego ustalenia. Uwzględniając jednak dobrze zamaskowaną słabość Rosji (np. zaskakująco niski poziom armii rosyjskiej, który ujawnił się dopiero po rozpoczęciu działań zbrojnych), może to wydarzyć się szybciej, niż wielu się wydaje. Być może tę niepewność co do własnej wytrzymałości podziela Kreml i musi z tego wyciągać wnioski.
Z perspektywy Kijowa natomiast sytuacja wygląda odwrotnie – wystarczy wytrwać i czekać, a Rosja sama załamie się pod ciężarem wysiłku wojennego i sankcji. Kijów odniesie wówczas historyczne zwycięstwo, nawet bez bezpośredniego militarnego pokonania Rosji. Rosja musi zatem dążyć do szybkiego zakończenia wojny w taki sposób, który da możliwość przedstawienia tego jako zwycięstwo. To nie jest jednak łatwe.
Moskwa nie osiągnęła swoich pierwotnych ambitnych celów, dla których zaczynała wojnę, co spowodowało, że już po kilku dniach Rosja została zmuszona, by chaotycznie szukać innego rozwiązania. Słabość armii rosyjskiej i siła ukraińskiej, wpieranej przez zachodnie dostawy, powodują, że Moskwa nie jest w stanie osiągnąć nawet zmodyfikowanych celów stricte militarnych (np. poprzez zadanie siłom ukraińskim odpowiednich strat, kontrola nad kluczowymi obszarami itd.) i jest zmuszona do negocjacji.
To z inicjatywy Kremla odbyły się pierwsze negocjacje rosyjsko-ukraińskie na Białorusi. Dla Moskwy warunkami minimum jest zadeklarowanie przez Ukrainę, że ta nie wstąpi do NATO i formalnie zgodzi się na utratę Krymu i Donbasu. Kijów wydaje się gotowy do pewnych negocjacji co do pierwszego punktu, jednak nie jest w stanie zaakceptować zmian swoich granic. Oznacza to brak pola do kompromisu, co uwidacznia się w fiasku kolejnych rund rozmów pokojowych.
W celu zmuszenia Ukrainy do pójścia na ustępstwa Rosja próbuje zwiększyć koszt prowadzenia wojny dla Kijowa. Rosyjska strategia jest barbarzyńska i zbrodnicza, ale opiera się na racjonalnych założeniach. Rosja celowo i z premedytacją atakuje cele cywilne i zwiększa liczbę ofiar cywilnych, by zmienić powyższy paradygmat. Jej celem jest sytuacja, w której strategia na wyczekiwanie załamania Rosji nie będzie opcją dla Kijowa. W kalkulacji Moskwy więcej śmierci cywili będzie oznaczało więcej presji na władze ukraińskie, by te jednak zgodziły się na rosyjskie warunki, aby tylko zaprzestać przelewu krwi. Strategia ta jednak nie działa.
Pomimo rosnących strat wśród ludności cywilnej, fatalnej sytuacji humanitarnej w oblężonym Mariupolu i wielu innych argumentów ukraińskie społeczeństwo nie tylko nie wymusza na władzach szybkiego zakończenia wojny poprzez zgodę na rosyjskie warunki, lecz wręcz wymaga od prezydenta Zełeńskiego, by nie szedł na ustępstwa wobec Rosji. Pokazują to m.in. sondaże opinii publicznej. Ukraińcy sądzą, że wojna musi się zakończyć zwycięstwem. Inaczej wszystkie dotychczasowe straty pójdą w ich odczuciu na marne.
Co z tego wynika dla Polski i Zachodu?
Fiasko tej strategii oznacza, że Putin ma niewiele opcji do wyboru. W celu przełamania ukraińskiego oporu do pójścia na ustępstwa Rosja może dalej eskalować konflikt, by wymusić na państwach zachodnich udział w negocjacjach pokojowych. Moskwa może kalkulować, że w przypadku trójstronnych negocjacji Zachód wymusi jakieś ustępstwa na Ukrainie, a Moskwa będzie mogła przedstawić konflikt i swoje ogromne straty w nim jako starcie z Zachodem, a nie tylko Ukrainą.
Kontynuacja obecnych działań oznacza dla Rosji pewną przegraną. Moskwa już obecnie panicznie szuka rezerw, przerzucając na Ukrainę wszystkie dostępne jednostki wojskowe z innych obszarów (np. Kaukazu, Azji Centralnej czy Syrii), co już powoduje straty dla rosyjskich interesów w tych obszarach – np. zajęcie przez Azerbejdżan nowych obszarów w Górskim Karabachu. Putin próbuje uzyskać też pomoc od coraz to bardziej egzotycznych sojuszników. Zamiast białoruskich czy syryjskich żołnierzy, których wysłanie wydaje się coraz mniej realne, w walce po stronie Rosji mogą stanąć bojownicy Hezbollahu w sile kilkuset osób. Wszystkie te działania mogą nieco wydłużyć wojnę, jednak nie są w stanie istotnie zmienić jej przebiegu.
W optyce Kremla opór Ukrainy wobec ustępstw można przełamać poprzez udział Zachodu w negocjacjach. Zachód będzie miał bardziej ugodową postawę, a w dodatku będzie mógł wpłynąć na Kijów. Problem dla Moskwy polega na tym, że Zachód obecnie nie jest zainteresowany takimi negocjacjami. Widzi słabość Rosji i chce ją ukarać za łamanie podstaw ładu międzynarodowego, czym było rozpoczęcie wojny na Ukrainie. Udział Zachodu w negocjacjach może być jednak, w wyobrażeniu Kremla, wymuszony przez Moskwę poprzez eskalację konfliktu.
W sytuacji, w której mamy już dotyczenia z regularną, pełnowymiarową wojną w Europie z ostrzałami miast i nalotami rakietowymi na cele na terenie całej Ukrainy, katalog możliwych działań zwiększających stawkę konfliktu jest ograniczony. W zasadzie sprowadza się do dwóch możliwości: 1) atak z użyciem broni niekonwencjonalnej na Ukrainie 2) punktowe rozszerzenie działań na jedno lub kilka państw NATO, na przykład przez jednorazowy atak rakietowy.
Pierwsza opcja sprowadza się do użycia taktycznej broni jądrowej na terytorium Ukrainy. Broń biologiczna jest mało spektakularna w użyciu, a użycie broni chemicznej. np. w Syrii, nie było czynnikiem, który zmieniałby diametralnie politykę Zachodu. Może to zapewnić jedynie użycie niewielkiej, taktycznej broni jądrowej. Łamałoby to tak wiele norm i rozregulowało system stosunków międzynarodowych tak bardzo, że Rosja ryzykowałaby zdystansowaniem od siebie nawet tych państw, które są jej obecnie przychylne.
Druga opcja to rozszerzenie konfliktu, czyli atak na państwa NATO. Taki atak musi być ograniczony lub wręcz jednorazowy. Wystarczająco mocny, by zmusić Zachód do negocjacji, jednak wystarczający słaby, żeby nie rozpocząć dużej konfrontacji wojskowej z Sojuszem, na którą Rosja nie jest gotowa. Z rosyjskiego punktu widzenia optymalny byłby nalot rakietowy, którego celem byłaby infrastruktura w Polsce lub innym państwie wschodniej flanki NATO. Moskwa mogłaby uzasadnić taki atak zaangażowaniem Zachodu we wsparcie Ukrainy.
W wariancie maksimum atak miałby zmusić Zachód do rozmów z Rosją i pozwoliłby osiągnąć kompromis kończący wojnę na Ukrainie. W wariancie minimum – doprowadzić do rozdźwięków pomiędzy krajami NATO dot. ewentualnej odpowiedzi, a także do negocjacji miałby przyczynić się do rewizji polityki pomocowej dla Ukrainy (zastraszone społeczeństwa mogłyby wymusić na swoich władzach wstrzymanie pomocy dla Ukrainy w celu uniknięcia proliferacji konfliktu). Taki atak wiązałby się oczywiście dla Rosji ze znacznym ryzykiem mocnej odpowiedzi NATO. Problem w tym jednak, że alternatywy właściwie nie istnieją, a ten scenariusz przynajmniej tworzy przed Moskwą potencjał osiągnięcia swoich celów.
Analogiczne rozwiązania – próby wyjścia z niebezpiecznej sytuacji podczas wojny poprzez eskalację konfliktu i atakowanie państw trzecich – miały miejsce kilkukrotnie po drugiej wojnie światowej. Choćby podczas operacji Pustynna Burza w 1991 roku, gdy Irak dokonywał ostrzałów rakietowych celów w Izraelu w celu rozbicia antyirackiej koalicji arabsko-zachodniej.
Już obecnie Rosja wykorzystuje groźbę realizacji powyższych scenariuszy, jako element nacisku na Ukrainę i Zachód. Mogą o tym świadczyć m.in. wypowiedzi rosyjskich decydentów, którzy dopuszczają powyższe opcje i chcą przekonać o tym Ukrainę i Zachód. W przypadku, gdyby groźby nie zadziałały (a dziś niewiele wskazuje na to by miały zadziałać) nie można wykluczyć, że Moskwa faktycznie zdecyduje się na najbardziej desperackie kroki.
Jeżeli doszłoby do ataku rakietowego na Polskę lub inne państwa NATO, byłaby to istotna zmiana globalnej sytuacji bezpieczeństwa. Trzeba jednak mieć świadomość, że nie będzie to tożsame z początkiem pełnowymiarowej rosyjskiej agresji na NATO. Punktowa militarna konfrontacja między państwami NATO a Rosją (i wcześniej ZSRR) miała przecież miejsce kilkukrotnie wcześniej. Nie trzeba sięgać do wydarzeń tak odległych, jak wojna w Korei.
Przykładami z najnowszej historii mogą być choćby zestrzelenie rosyjskiego bombowca SU-24 po naruszeniu tureckiej przestrzeni powietrznej w 2015 roku czy starcie sił amerykańskich z rosyjskimi najemnikami z tzw. grupy Wagnera pod Chuszam w Syrii w roku 2018, co zostało szerzej opisane w raporcie „Porzućcie złudzenia. 10 mitów o putinowskiej Rosji” wydanym przez Klub Jagielloński. Reakcją na rosyjskie prowokacje była wówczas odpowiedź sił państw-członków NATO, jednak nie doprowadziły one do eskalacji. Skala konsekwencji rozważanych tu wydarzeń byłaby rzecz jasna odpowiednio większa, jednak – jak zapewne kalkulują Rosjanie – również w pierwszej kolejności doszłoby do adekwatnej, symetrycznej odpowiedzi (po której Moskwa miałaby nadzieję, że nastąpią rozmowy mające na celu załagodzenie sytuacji).
Ewentualny punktowy atak na państwa NATO to nie początek III wojny światowej. Rosyjskie elity są kleptokratyczne, okrutne i cyniczne, ale nie samobójcze. Jeżeli zaś rzeczywiście przyszłoby im do głowy podjęcie decyzji o jądrowym unicestwieniu Zachodu, to optymalne byłoby zaatakowanie znienacka, a nie poprzedzanie ataku konwencjonalnymi nalotami rakietowymi na cele infrastrukturalne w państwach NATO.
Co powinniśmy robić, jeżeli spełnią się najczarniejsze scenariusze?
Oto pięć rzeczy, które jako Polacy powinniśmy zrobić w przypadku, gdyby doszło do takiego ataku.
1. Nie panikować. Skutki paniki mogą być znacznie gorsze niż rzeczywiste straty spowodowane możliwym rosyjskim atakiem rakietowym. Ważne tutaj jest, by pamiętać, że działania rosyjskie wynikają ze słabości Rosji, a nie jej siły. Atak rakietowy na państwa NATO będzie oznaką tego, że siły Rosji są już faktycznie blisko ostatecznego wyczerpania. Nie należy go traktować, jak oczywistego preludium do inwazji czy pojawienia się rosyjskich czołgów na polskich ulicach.
2. Nie szukać winnych po stronie Zachodu. Żeby rosyjskie działania nie były skuteczne, kluczowe jest, by występować jako zwarta siła i aby nie dać Moskwie szans, by ta wykorzystała spory wewnętrzne przeciwko nam samym. Przede wszystkim należy pamiętać, że potencjalny atak będzie wynikał wyłącznie z logiki konfliktu na Ukrainie i polityki Rosji, a nie jakichkolwiek działań podejmowanych przez Polskę i inne państwa NATO. Atak, jeżeli nastąpi, nie będzie spowodowany żadnym działaniem Polski czy innych państw wschodniej flanki.
3. Zaufać państwu i jego instytucjom. Nie wszystkie działania władz mogą być od razu zrozumiałe. Opinia publiczna nie wie i nie może wiedzieć o wszystkich czynnikach, które powodują takie, a nie inne decyzje. Dotyczy to również naszych relacji z sojusznikami i tego, co Polska będzie musiała zrobić, by zapewnić, żeby odpowiedź Zachodu jest silna i wspólna.
4. Domagać się solidarnej i stanowczej odpowiedzi NATO. Na rosyjską eskalację z pewnością odpowiadać musi solidarnie NATO. Wypowiedzi prezydenta USA Joe Bidena i szefa NATO Jensa Stoltenberga wskazują, że świadomość i gotowość do tego istnieje. Od Zachodu oczekiwać należy nie tylko adekwatnej odpowiedzi militarnej, ale też nieustępliwości wobec negocjacyjnych nadziei Putina. Ewentualna eskalacja ze strony Rosji powinna raczej doprowadzić do zwiększenia presji ekonomicznej Zachodu na Rosję i dalszego wzmocnienia wsparcia potrzeb ukraińskiej armii.
5. Mieć oczy szeroko otwarte na zagrożenia, ale i możliwości. Pamiętajmy, że chcąc nie chcąc Polska stała się państwem frontowym. Zarówno władze, elity, jak i społeczeństwo muszą dostosować swoje zachowanie do obecnych warunków. Sytuacja w naszej części świata jest bezprecedensowa na tle ostatnich dekad. Poważnie traktować trzeba warianty rozwoju wydarzeń, które dotychczas mogłyby się wydawać niemożliwe do zaistnienia. Dotyczy to nie tylko możliwych zagrożeń (np. ataku na Polskę) ale i możliwości, jakie potencjalnie się otwierają w sytuacji, gdy Rosja przegra wojnę z Ukrainą i wspierającym ją Zachodem. Zwyczajnie powinniśmy je brać pod uwagę i analizować, a nie zamykać dyskusję na temat możliwych scenariuszy zarzutami o sianie defetyzmu lub hurraoptymizm.
Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.
Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.