Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.

Nuklearny niezbędnik. Wszystko, co musimy wiedzieć o broni atomowej

Nuklearny niezbędnik. Wszystko, co musimy wiedzieć o broni atomowej Grafikę wykonała Julia Tworogowska.

W związku z trwającą od 24 lutego wojną na Ukrainie i buńczucznymi wypowiedziami rosyjskich władz wielu pyta o ryzyko użycia przez Moskwę broni nuklearnej. Niektórzy posuwają się nawet do stwierdzeń, że od 9 sierpnia 1945 roku, kiedy USA zrzuciły bombę atomową na Nagasaki, nie byliśmy nigdy aż tak blisko realizacji tej przerażającej możliwości. W kontekście całej dyskusji pojawia się wiele enigmatycznych terminów, takich jak taktyczna broń jądrowa, które dla przeciętnego odbiorcy brzmią tyleż przerażająco, co niezrozumiale. Artur Kacprzyk, analityk Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych, w rozmowie z Maciejem Sobierajem wyjaśnia, czym jest taktyczna broń jądrowa, i prognozuje możliwości jej użycia w najbliższym czasie.

Maciej Sobieraj: W ostatnim czasie mówiło się bardzo dużo o możliwości użycia przez Rosjan taktycznej broni jądrowej. Dla przeciętnego zjadacza chleba sama terminologia brzmi enigmatycznie. Czym jest taktyczna broń jądrowa?

Artur Kacprzyk: Taktyczna broń nuklearna to broń przeznaczona do użycia na polu walki lub na bezpośrednim zapleczu sił przeciwnika. Ma zasięg kilkuset kilometrów. Często jest traktowana tożsamo z tzw. niestrategiczną bronią jądrową, choć ta ostatnia obejmuje też inne kategorie uzbrojenia. Według definicji amerykańskich i rosyjskich, niestrategiczna broń jądrowa ma zasięg do 5,5 tys. km. Ta kategoryzacja nie jest jednak powszechnie uznawana i może być myląca z kilku powodów.

Po pierwsze, podział ten oddaje perspektywę USA i Rosji/ZSRR. Jako strategiczną określają oni broń o zasięgu międzykontynentalnym, czyli zdolną do uderzenia z terytorium jednego z tych państw na inne. Po drugie, broń jądrowa nie była stosowana w boju od 1945 roku i każde jej użycie będzie miało ogromne znaczenie polityczne. Po trzecie, jeśli zasięg jej na to pozwoli, to niestrategiczna broń jądrowa jak najbardziej może posłużyć do ataku na cele o strategicznym znaczeniu, np. ośrodki dowodzenia, centra gospodarcze, infrastrukturę krytyczną. Rosja nie musi sięgać po strategiczne siły nuklearne, by zaatakować jakikolwiek cel na Ukrainie.

Kolejną dystynkcją, którą się wprowadza między tymi dwoma rodzajami broni nuklearnej, jest ich moc. Niestrategiczna broń jądrowa jest z reguły słabsza od strategicznej, ale wciąż o wiele silniejsza od ładunków konwencjonalnych. Większość rosyjskich pocisków międzykontynentalnych najprawdopodobniej ma głowice o mocy od 100 do 800 kt. Dla porównania: szacuje się, że niestrategiczne pociski balistyczne Iskander mają moc od 5 do nawet 100 kt. Natomiast moc bomb zrzuconych na Hiroszimę i Nagasaki wynosiła odpowiednio 15 i 20 kt (przy czym warto pamiętać, że choć promień rażenia bomby jądrowej rośnie wraz z jej mocą, nie dzieje się to wprost proporcjonalnie).

W niektórych przypadkach niestrategiczna broń jądrowa ma jednak większą moc od strategicznej. W rosyjskim arsenale niestrategicznym znajdziemy bowiem pociski przeciwokrętowe o mocy nawet 350 kt. Z kolei w arsenale amerykańskiego lotnictwa strategicznego znajdują się głowice o mocy 5 kt i mniejszej.

Uważam, że jeśli nie mamy dobrego uzasadnienia, mówmy po prostu o broni jądrowej. Tym bardziej, że jakikolwiek atak nuklearny Rosji na Ukrainę miałby strategiczne znaczenie dla obu państw, a także ładu międzynarodowego.

M.S.: Ładunki jądrowe można również podzielić ze względu na środki przenoszenia tego typu broni. Mogą być nimi bomby lotnicze, pociski balistyczne i manewrujące wystrzeliwane z lądu, wody i powietrza. Rosja wciąż posiada nuklearne torpedy i pociski przeciwrakietowe, a podczas zimnej wojny NATO i ZSRR dysponowały nawet jądrowymi minami i pociskami artyleryjskimi. Jednak tym, co najbardziej powinno nas obecnie interesować, są koncepcje poszczególnych państw, w jaki sposób należałoby użyć broni jądrowej, gdyby nastąpiła taka konieczność. Jaką wizję użycia broni nuklearnej mają państwa ją posiadające?

A.K.: Użycie broni jądrowej z reguły kojarzy się z apokaliptycznymi atakami na miasta, choć przez dekady wypracowano różne koncepcje. Zdolność do zmasowanego odwetu faktycznie jest podstawą wzajemnego odstraszania się państw nuklearnych od podejmowania ataków jądrowych na ich terytoria. Jednak nuklearne odstraszanie innych rodzajów agresji jest bardziej skomplikowane. Problemu tego doświadczyło NATO podczas zimnej wojny. Groziło wtedy użyciem broni jądrowej w celu zatrzymania ewentualnego konwencjonalnego ataku wojsk Związku Radzieckiego i Układu Warszawskiego, które liczebnie przeważały nad siłami Sojuszu.

NATO początkowo planowało szybkie i ogromne uderzenia taktyczne na siły inwazyjne, a także strategiczne na terytorium radzieckie. Z czasem sojusznicy zdali sobie jednak sprawę, że masowe użycie broni jądrowej w Europie byłoby destrukcyjne dla samego Sojuszu. Chodziło bowiem o detonację kilku tys. głowic taktycznych na terytorium NATO i w jego pobliżu (w tym przeciw PRL-owi). Ponadto wraz z rozbudową radzieckich sił jądrowych pojawił się problem eskalacji. ZSRR mógł odpowiedzieć na atak nuklearny takim samym uderzeniem na Europę i USA.

W konsekwencji NATO przyjęło w 1967 roku strategię elastycznej odpowiedzi. Zakładała ona stopniowe użycie broni jądrowej, gdyby okazało się ono konieczne do powstrzymania inwazji. NATO najpierw dokonałoby selektywnego ataku, np. kilkoma głowicami. Służyłoby to pokazaniu, że Sojusz jest gotowy do eskalowania w obronie swojego terytorium, ale jednocześnie miało nie powodować ogromnych zniszczeń i nie prowokować zmasowanej odpowiedzi nuklearnej. Gdyby przeciwnik kontynuował agresję, NATO zakładało intensyfikację uderzeń aż do poziomu wojny totalnej.

Z kolei radzieccy wojskowi planowali, że ofensywa przeciw NATO obejmie masowe uderzenia jądrowe w Europie, ale na przełomie lat 70. i 80. opracowali też nienuklearne warianty inwazji. Zgodnie z nimi radziecka broń jądrowa miała być trzymana w zanadrzu i odstraszać Sojusz od użycia jego własnych sił nuklearnych. Kres takim pomysłom przyniósł rozpad ZSRR i Układu Warszawskiego. Był to moment, kiedy Rosja utraciła swoją przewagę w siłach konwencjonalnych nad Zachodem. W związku z tym od 1993 roku otwarcie deklaruje, że w ewentualnym konflikcie NATO może użyć broni jądrowej jako pierwsza.

Myślenie rosyjskich ekspertów i wojskowych o użyciu broni jądrowej w Europie zdominowały koncepcje stopniowalnej eskalacji, podobne do tych rozwijanych wcześniej w NATO. Jednak nie należy stawiać znaku równości między polityką nuklearną Rosji i NATO. Broń jądrowa od początku służyła Sojuszowi wyłącznie do odstraszania agresora, a Rosja grozi nią w celach ofensywnych, w tym do wsparcia inwazji na Ukrainie.

M.S.: Jakie są prawdziwe intencje rosyjskiej groźby nuklearnej? Często mówi się, że broń jądrowa ma większe znaczenie polityczne niż militarne. Czy więc ostatecznie groźby Kremla mają przede wszystkim na celu sygnalizację pewnego politycznego lub strategicznego przekazu , a jeśli tak, to jak brzmi ten przekaz i do kogo jest kierowany?

A.K.: Rosyjskie groźby jądrowe mają kilka celów. We wrześniu i październiku Moskwa chciała zmusić Ukraińców do zaprzestania odbijania ich własnego terytorium. Od początku wojny straszy, że użyje broni jądrowej przeciwko NATO, jeśli Sojusz uruchomi swoje wojska do obrony Ukrainy (nie żeby kiedykolwiek Sojusz mówił, że to zrobi; USA i inne państwa wprost wykluczały taką opcję jeszcze przed rozpoczęciem wojny).

Sugerując możliwość eskalacji, Rosja próbowała zniechęcić państwa NATO i inne kraje do wysyłania Ukrainie sprzętu i uzbrojenia. Nie powstrzymało to Zachodu od udzielenia Ukrainie ogromnego wsparcia materiałowego, które wciąż rośnie. Obawy przed eskalacją są jednak jednym z powodów nieprzekazywania Ukrainie niektórych rodzajów uzbrojenia. USA nie chcą dostarczyć Ukrainie pocisków dalekiego zasięgu, a Niemcy – czołgów.

Wróćmy do gróźb użycia broni jądrowej przeciwko Ukrainie, które jeszcze niedawno znajdowały się w centrum uwagi opinii publicznej. Nie podziałały i Rosjanie odpuścili. Wycofali się z Chersonia, a Putin powiedział, że atak nuklearny na Ukrainę nie miałby sensu. Być może Kreml blefował od początku, a może dopiero ostrzeżenia USA i innych państw przekonały Moskwę, że koszty użycia broni jądrowej będą zbyt duże.

W każdym razie nie ma powodów, by sądzić, że znaleźliśmy się tej jesieni na krawędzi użycia broni nuklearnej. Ryzyko było podwyższone, ale rosyjskie groźby ograniczyły się do ogólnikowej retoryki. Putin ostrzegł o możliwości użycia „wszystkich dostępnych środków” do obrony anektowanych terytoriów, ale nie postawił Ukrainie jasnego ultimatum. Co więcej, nie było żadnych sygnałów świadczących o podniesieniu poziomu gotowości rosyjskich sił nuklearnych. Taki ruch służyłby zarówno przygotowaniu do faktycznego uderzenia nuklearnego, jak i uwiarygodnieniu blefu.

Obecnie nie ma zagrożenia nagłym uderzeniem nuklearnym. Istnieje ryzyko, że Putin zdecyduje się na atak jądrowy przeciw Ukrainie w razie kolejnych dużych porażek Rosji, ale wyraźnie unika sięgnięcia po tę opcję. Rozważając ją, będzie musiał brać pod uwagę nie tylko sytuację na froncie, ale i możliwą odpowiedź międzynarodową, a także nastroje w rosyjskim społeczeństwie i elitach. Silna reakcja świata na atak nuklearny będzie dla Rosji znacznie bardziej dotkliwa niż przegranie wojny z Ukrainą.

Trzeba zaznaczyć, że szczególnym przypadkiem jest Krym. Warto odnotować, że prezydent Zełenski parokrotnie dopuszczał jego odzyskanie na drodze dyplomatyczniej, niekoniecznie wojskowej. Ta część Ukrainy ma dla Rosjan o wiele większe znaczenie strategiczne i historyczne niż inne, więc ryzyko nuklearne związane z próbą jej odbicia byłoby dla Ukraińców znacznie wyższe. Odzyskanie półwyspu byłoby zresztą bardzo trudne, nawet gdyby Rosja nie użyła broni jądrowej.

M.S.: Nawet jeżeli obecnie ryzyko użycia przez Rosję broni jądrowej jest bardzo niewielkie, to warto zastanowić się, jak świat mógłby odpowiedzieć na taki atak. Ukraina ma dość ograniczone możliwości, natomiast Stany Zjednoczone, Wielka Brytania czy Francja, które są mocarstwami nuklearnymi w szeregach NATO, posiadają o wiele szerszy wachlarz działań. Jakie możliwe odpowiedzi na nuklearny atak Rosji są rozważane przez państwa Sojuszu?

A.K.: USA i ich sojusznicy z pewnością rozważają wiele opcji. Sądzę, że reakcja będzie zależeć od okoliczności. Atak nuklearny może mieć różną skalę i wiele następstw dla Ukrainy. Różna może być też reakcja państw spoza NATO. Ogólnikowe podkreślanie przez USA, że użycie broni jądrowej przeciw Ukrainie będzie mieć dla Rosji katastrofalne skutki, pozostawia Amerykanom pole do manewru w wyborze odpowiedzi, jak również ma zmuszać Rosję do wzięcia pod uwagę szeregu jej form.

Państwa NATO niewątpliwie wolałyby sięgnąć po rozwiązania, które nie pociągną za sobą bezpośredniego włączenia się w wojnę. Niemniej z doniesień medialnych wynika, że wśród opcji odpowiedzi USA rozważa się także ataki na wojska rosyjskie. Oznaczałoby to zerwanie z dotychczasową polityką. Trzeba zaznaczyć, że użycie broni jądrowej zwiększyłoby stawkę konfliktu dla USA i NATO. Gdyby uderzenie jądrowe nie zostało dotkliwie ukarane, mogłoby zachęcić Rosję i innych agresorów do dalszego stosowania broni nuklearnej. Ponadto inne państwa mogłyby podjąć próbę jej uzyskania do obrony przed taką agresją. Analogicznie niebezpieczny precedens wytworzyłoby powodzenie samego szantażu nuklearnego.

Państwa NATO mogłyby zwiększyć dostawy broni na Ukrainę, w tym poszerzyć je o rodzaje uzbrojenia, które obecnie nie są jej dostarczane. Miałoby to pozwolić Ukrainie na kontynuowanie walki, a może i uderzenia odwetowe na Rosję. Administracja Bidena wyraźnie liczy, że świat izolowałby Rosję politycznie i gospodarczo, a kryzys gospodarczy zagrażałby przetrwaniu reżimu Putina. Dużo zależałoby w takiej sytuacji od tego, czy sankcje na Rosje nałożyliby jej partnerzy, zwłaszcza Chiny i Indie. Oba kraje zakomunikowały niedawno, że są przeciwne użyciu broni jądrowej w wojnie Rosji z Ukrainą.

Jeśli chodzi o ewentualną interwencję wojskową ze strony państw NATO, mówimy prawie na pewno o użyciu broni konwencjonalnej, a nie nuklearnej. Za opcją nienuklearną przemawia kilka powodów.

Po pierwsze, państwa USA i sojusznicy są w stanie zadać Rosji ogromne straty przy pomocy precyzyjnych ataków lotniczych i rakietowych, np. atakując wojska rosyjskie na Ukrainie. Strategia NATO nie opiera się już na użyciu arsenału jądrowego przeciw wojskom konwencjonalnym, bo nie musi. Dziś jego główna rola polega na odstraszaniu ataków nuklearnych.

Po drugie, użycie broni konwencjonalnej byłoby mniej eskalacyjne, tzn. ryzyko, że w jego następstwie Rosja odpowie atakiem nuklearnym, byłoby mniejsze, niż gdyby państwa NATO zaatakowały ją jądrowo. Po trzecie, USA chciałyby w takiej sytuacji zmobilizować resztę świata do ukarania Rosji za złamanie nuklearnego tabu. Sięgnięcie po broń jądrową przez same USA utrudniłoby takie wysiłki.

M.S.: Załóżmy, że Putin jednak zdecyduje się użyć bomby atomowej. Czy ostatnie wypowiedzi lub rosyjska strategia wojenna z ostatnich lat dają nam jakąkolwiek podpowiedź, co dokładnie mogłoby być celem takiego ataku? W przestrzeni medialnej dużo spekuluje się o atakach na infrastrukturę krytyczną, np. elektrownię atomową.

A.K.: Rosyjskie groźby były jak dotąd ogólnikowe, a publicznie dostępne strategie i doktryny nie wskazują wprost, jakie byłyby cele ewentualnego ataku jądrowego na Ukrainę. Zresztą o tym decydowałby Kreml, a dokładnie Putin. Ma dostępnych sporo opcji ataku, ale żadna nie gwarantuje mu zwycięstwa.

Koncepcje najczęściej omawiane na przestrzeni lat przez rosyjskich wojskowych i ekspertów zakładają, że pierwszy atak byłby ograniczony. Mogłaby to być demonstracyjna eksplozja nad niezamieszkałym obszarem, uderzenie na jednostkę czy bazę wojskową, a także na elektrownię lub inny element infrastruktury krytycznej. Taki atak niósłby za sobą ultimatum: poddajcie się albo będziemy atakować dalej, także miasta.

Problem Rosji tkwi w tym, że Ukraina zapewne nie poddałaby się, a wraz z liczbą i brutalnością ataków rosłoby prawdopodobieństwo silnej reakcji międzynarodowej. Tak samo ryzykowny byłby nuklearny atak dekapitacyjny, czyli próba zabicia ukraińskiego przywództwa.

Opcją dla Rosji byłoby taktyczne użycie głowic jądrowych, by zatrzymać ukraińską kontrofensywę. To wcale też nie jest łatwe, bo wojska Ukrainy są często rozproszone na sporych obszarach i bardzo mobilne. Nawet przy użyciu broni jądrowej Rosja potrzebowałaby dobrego rozpoznania, a ma z tym niemałe problemy. Musiałaby użyć sporej liczby głowic nuklearnych.

Uruchomienie broni masowego rażenia zależałoby od konkretnej sytuacji i celów ataku, ale nie mówimy o jednym czy kilku ładunkach. W przypadku ataku przy linii frontu pojawiałoby się też ryzyko zaszkodzenia przez Rosję własnym wojskom, choć akurat tym Kreml się za bardzo nie przejmuje.

M.S.: Oczywiście potencjalny atak jądrowy byłby wielką tragedią przede wszystkim dla Ukrainy, ale równolegle pojawiają się obawy, czy podobnym atakiem nie są zagrożone Polska lub inne państwa regionu. Niektórzy boją się, że atak jądrowy wywołałby katastrofę na wzór tej z Czarnobyla. Czy to zasadne obawy?

A.K.: Jeśli chodzi o to, czy fizyczne skutki eksplozji nuklearnej na Ukrainie dotknęłyby Polskę, wówczas odpowiedź brzmi: to zależy, ale bardziej prawdopodobne jest, że nie. Zakładam, że Rosjanie chcieliby dokonać takiego ataku w taki sposób, aby zmniejszyć ryzyko, że NATO odpowie wojskowo. Zaś stworzenie zagrożenia radioaktywnego dla Polski zwiększałoby prawdopodobieństwo militarnej reakcji Sojuszu.

Poboczne skutki uderzenia nuklearnego zależą od wielu czynników: miejsca eksplozji, liczby i mocy głowic, a także pogody, zwłaszcza wiatru. Ważny jest też sposób detonacji. Większość celów można zniszczyć eksplozją w powietrzu, np. bomby zrzucone na Japonię zdetonowano na wysokości ok. 500-600 m. W takim wariancie fala uderzeniowa razi większy obszar, ale kula ognia nie dotyka ziemi. W efekcie gleba i inne pyły nie są wciągane do chmury radioaktywnej. W przypadku takiej eksplozji powietrznej niebezpieczne skażenie radioaktywne występuje lokalnie, np. szacuje się, że na obszarze kilku km2 w przypadku 15-kilotonowej bomby.

Detonacje na ziemi lub tuż pod nią wytworzą dużą chmurę radioaktywną, którą wiatr może rozwiać nawet na kilkaset km. Takie ataki służą zniszczeniu szczególnie umocnionych celów. A te nie przychodzą mi do głowy w przypadku Ukrainy, z wyjątkiem schronów ukraińskiego przywództwa w Kijowie (zresztą ich zniszczenie nawet eksplozją jądrową nie byłoby pewne).

Jeśli chodzi o zagrożenie atakiem nuklearnym na Polskę, to w dyskusjach w przestrzeni publicznej można spotkać się z dwoma scenariuszami. W pierwszym przypadku atak byłby bezsensowny, a drugi wariant jest skrajnie nieprawdopodobny.

Pierwszy scenariusz zakłada atak na Polskę lub inne państwo NATO w celu zatrzymania dostaw broni dla Ukrainy. Chodzi albo o uderzenie nuklearne, albo konwencjonalne, które prowadzi do nuklearnej eskalacji. To wariant niezwykle ryzykowny dla Rosji i sprzeczny z podstawowym celem jej gróźb nuklearnych, jakim jest odstraszenie NATO od włączenia się w trwającą wojnę. Obecność wojsk sojuszniczych w Polsce ma przypominać Rosji właśnie o tym, że atak na nas wywoła konflikt z NATO.

Drugi scenariusz zakłada użycie broni jądrowej przeciw Ukrainie, na które NATO odpowie atakiem konwencjonalnym na siły Rosji, a z kolei ta uderzy nuklearnie na Sojusz, np. Polskę. Wystąpienie tego ciągu zdarzeń wymagałoby spełnienia się długiej listy warunków i szeregu ryzykownych decyzji.

Interwencja NATO niosłaby ze sobą ryzyko eskalacji nuklearnej, lecz ogromne ryzyko ponosiłaby też Rosja. To ona musiałaby zdecydować, czy chce zaryzykować najpierw konsekwencje użycia broni jądrowej przeciwko Ukrainie, a następnie rozpoczęcie wojny jądrowej z NATO. Wątpię, by podjęła pierwszy z tych kroków, a tym bardziej drugi. Nie widać, żeby szykowała się na którykolwiek z nich. Żeby tak pozostało, trzeba jej dalej komunikować, jak fatalne w skutkach byłyby dla niej te decyzje.

Publikacja powstała w ramach projektu „Nowa gospodarka po pandemii", nad którym patronat objął i udzielił finansowego wsparcia Polski Fundusz Rozwoju S.A.

Tym utworem dzielimy się otwarcie. Utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony oraz przedrukowanie niniejszej informacji.