Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Karolina Olejak  3 maja 2018

Szkoła poza „kadencyjnością”, nauczyciele z podmiotowością [KLUB JAGIELLOŃSKI]

Karolina Olejak  3 maja 2018
przeczytanie zajmie 5 min
Szkoła poza „kadencyjnością”, nauczyciele z podmiotowością [KLUB JAGIELLOŃSKI] www.flickr.com/photos/apelad/

Rozmowa o polskiej szkole wymaga przeniesienia jej z poziomu sporu „za czy przeciw gimnazjum” albo dyskusji o liście lektur ku próbie odpowiedzi na pytanie: „jaki zestaw umiejętności i kompetencji powinien wynieść każdy uczeń po zakończeniu edukacji”. Dziś jednak na oświatowym podwórku gra zbyt wielu nieskoordynowanych graczy, a nad wszystkimi innymi czynnikami zmiany dominuje jeden: kadencyjność. Czas z tym skończyć tworząc Komisję Edukacji Narodowej na miarę XXI wieku, której zadaniem będzie odpowiedź na to kluczowe pytanie i pilnowanie, by rewolucyjne zmiany nie oddalały polityki edukacyjnej od obranego kursu. Mając świadomość, że dziś nic takiemu rozwiązaniu nie sprzyja – skoncentrujmy się zaś na wzmocnieniu pozycji nauczycieli.  

Dziesięć tez dotyczących wyzwań stojących przed polską szkołą blisko trzy lata temu sformułował szef Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego Marcin Kędzierski w tekście pt. „Lekcja podmiotowości dla polskiej szkoły”. Zamiast powielać ówczesne rozważania – do zapoznania z tamtym programowym tekstem gorąco zachęcam – postaram się wskazać co musiałoby się wydarzyć, by jakakolwiek konsekwentna odpowiedź na pytanie „kogo ma uczyć Polska szkoła” mogła zostać opracowana i wdrażana. Równocześnie, postulując taką na systemową zmianę, zastanowimy się jak punktową poprawę wprowadzać w ramach dziś funkcjonującego systemu.

Tym, co najbardziej szkodzi polskiej szkole jest brak spójnej wizji i konsekwencji w jej realizacji. Szkoła targana ciągłymi zmianami staje się „przechowalnią” – jej podstawową funkcją jest organizowanie czasu dzieci i opieki nad nimi przez istotną dla rodziców część dnia. To, co spotyka w niej ucznia bywa zagadką.

Kto gra na oświatowym boisku?

Pierwszym i najważniejszym z aktorów polityków oświatowej jest oczywiście Ministerstwo Edukacji Narodowej, któremu tempo prac narzucają czteroletnie kadencje rządów. Jak wiemy, zmiany na stanowiskach kierowniczych zdarzają się jeszcze częściej niż wybory. Sztandarowym przykładem chaosu, jaki wprowadza myślenie o edukacji w logice „kadencyjnej”, jest oczywiście reforma gimnazjalna. Przejście wszystkich etapów edukacji przez ucznia zajmuje dwanaście lat. Od najbardziej radykalnej reformy edukacyjnej III RP z 1999 r. dzielącej szkoły na podstawowe i gimnazja minęło lat zaledwie dziewiętnaście. Trudno więc na poważnie oceniać sensowność tamtych zmian. Nie przeszkodziło to w decyzji, byśmy pożegnali się z gimnazjami.

Kolejnym środowiskiem wpływającym na kształt szkoły są interpretatorzy pomysłów resortu: kuratorzy, dyrektorzy i – najważniejsi – nauczyciele. To na nich spada ciężar dostosowywania programów zajęć do nowych realiów. W praktyce niestety, gdy tylko uda im się dobrać odpowiednie narzędzia do wprowadzonej reformy, następuje zmiana zasad gry.

Trzecim aktorem oświatowego podwórka są organizacje pozarządowe działające w systemie grantów. Część z nich uzupełnia pracę nauczycieli, pomaga im zrealizować projekty trudne do realizacji przez samych pedagogów. Często jednak zajęcia, które odbywają się w szkołach są dziełem przypadku. Zamiast odpowiedzi na potrzeby danych uczniów poprzez indywidualny dobór zajęć decyduje kolejność zgłoszenia organizacji do dyrekcji przed rozpoczęciem roku szkolnego. Mimo coraz bogatszej oferty zajęć edukacyjnych proponowanych przez NGO mamy też do czynienia ze zjawiskiem „aktywizacji aktywnych”. W większości oferowanych warsztatów czy wydarzeń udział biorą dzieci, których nauczyciele bądź rodzice wykażą taką inicjatywę. Prowadzi to do sytuacji, w której program części uczniów zostaje wzbogacony o dodatkowe tematy, a innych nie.

Ostatnia z grup to oczywiście rodzice. Jakkolwiek w pierwszej kolejności zwykle zainteresowani są pełnieniem przez szkołę wspomnianej funkcji „przechowalni”, to jednak szczęśliwie coraz bardziej interesują się tym co robią ich pociechy w ciągu siedmiu/ośmiu godzin lekcyjnych. Próbują wpływać na program zajęć i sposób pracy z ich dziećmi. Powstają coraz liczniejsze stowarzyszenia zrzeszające rodziców walczących o konkretne podejście do ucznia.

Komisja Edukacji Narodowej z prawdziwego zdarzenia

W realiach takiego systemowego przeciągania liny uzyskanie odpowiedzi na pytanie ,,Kogo chcemy kształcić?” wydaje się właściwie niemożliwe. Jeśli zgodzimy się, że polityka oświatowa ma charakter szczególnie istotny i wymagający długofalowej strategii – choćby z racji faktu, że polityczne zmiany odbywają się na „żywym organizmie”, uczniach – konieczne wydaje się powołanie ciała, które będzie w stanie nie tylko tej odpowiedzi udzielić, ale też czuwać na spójnością reform i koniecznością ich przeprowadzania w sposób ewolucyjny, a nie rewolucyjny. Oczywiście taka swoista „Komisja Edukacji Narodowej” musiałaby zostać wyłączona z partyjnego systemu łupów.

Podstawowym postulatem byłby zatem szeroki skład takiej Komisji. Przedstawiciele rządu nawet z zagwarantowaniem miejsc dla opozycji to za mało, żeby podejmować decyzje możliwe do zaakceptowania przez wszystkie strony debaty. Najważniejszym uczestnikiem takich obrad wydają się być sami pedagodzy. Roztropne wydaje się poszukiwanie modelu, w którym lwią część Komisji stanowiliby właśnie nauczyciele, ale wybierani spośród wyróżniających się (zgłaszanych potencjalnie przez wszystkich graczy oświatowego boiska) przez uczniów i rodziców. Dodatkowo do stołu powinni zostać zaproszeni przedstawiciele instytucji samorządowych, dyrektorzy, a także rodzice i sami uczniowie.

Oczywiście, trudno dziś wyobrazić sobie okoliczności polityczne, w których wizja powołania odpartyjnionego, ponadkadencyjnego i merytorycznego ciała zyskałaby poparcie parlamentarnej większości. Politycy niechętnie zrezygnują z możliwości dość arbitralnego sposobu przeprowadzania reform w szkolnictwie. Jednocześnie warto mieć na uwadze, że w ostatnich latach – abstrahując od naszych sympatii lub antypatii do konkretnych ruchów – zarówno w przypadku rodziców sześciolatków, jak i (w pewnym uproszczeniu) rodziców szóstoklasistów mieliśmy do czynienia z realnym buntem i polityczną samoorganizacją. Niewykluczone, że w niedalekiej przyszłości czekają nas kolejne, być może jeszcze ostrzejsze w przebiegu, kryzysy. Wówczas pomysł wyrwania oświaty spod prymatu „polityki na cztery lata” może okazać się również wyborczo atrakcyjnym pomysłem.

Nauczyciel jako wentyl bezpieczeństwa

Skoro polityczna logika nie pozwala na systemowy namysł nad funkcją szkoły, a ewentualna zmiana tego stanu rzeczy wymaga otwarcia się jakiegoś kryzysowego „okna możliwości”, to powinniśmy zakładać ręce i czekać na „lepsze czasy”? Oczywiście nie. Tym uczestnikiem systemu, który potencjalnie może zmieniać  na lepsze najwięcej bez konieczności przeprowadzania zmiany całościowej, są oczywiście nauczyciele. To na ich wzmocnieniu powinniśmy się skoncentrować. To nauczyciele są bowiem swoistym wentylem bezpieczeństwa – to oni teoretycznie mogliby „równać w górę”. To ich podejście – choćby otwartość na talenty uczniów czy empatia – ma jeszcze szanse sprawić, że rodzice bardziej zaangażowani w edukację dziecka i o większych oczekiwaniach nie wyjdą z systemu publicznej edukacji. To jednak wymaga wielowymiarowego upodmiotowienia nauczycieli.

Dziś polski nauczyciel nie jest podmiotem systemu i zdecydowanie zbyt rzadko wpływa na to czego i jak będzie uczył – stąd nasza systemowa propozycja, by ich wkład w „KEN na miarę XXI wieku” był kluczowy. Instrukcje przychodzą  „z góry”, a wielu nauczycieli wydaje się być już z tym pogodzonymi. Dziesiątki razy każdy z nas słyszał też, że problemem polskiej szkoły jest niski prestiż zawodu nauczyciela. Rzadko w ślad za tą diagnozą idą pomysły jak zmienić tę sytuację. Najłatwiejszą odpowiedzią jest oczywiście zmiana warunków finansowych, które obowiązują w tym zawodzie i przyciągnięcie tym najlepszych specjalistów, którym nie wystarczy pasja i poczucie misji.

Poważniejszym wyzwaniem wydaje się niejasna ścieżka kariery nauczyciela. Zgodnie z obecnie obowiązującym Rozporządzeniem Ministra Edukacji Narodowej w sprawie szczegółowych kwalifikacji wymaganych od nauczycieli mamy do czynienia z różnymi drogami rozpoczęcia pracy w zawodzie. W większości przypadków, poza studiami pierwszego stopnia z zakresu nauczanego przedmiotu, wymagane jest przygotowanie pedagogiczne, rozumiane jako: „nabycie wiedzy i umiejętności z zakresu psychologii, pedagogiki i dydaktyki szczegółowej, nauczanych w wymiarze nie mniejszym niż 270 godzin w powiązaniu z kierunkiem (specjalnością) kształcenia oraz pozytywnie ocenioną praktyką pedagogiczną – w wymiarze nie mniejszym niż 150 godzin, o posiadaniu przygotowania pedagogicznego świadczy dyplom ukończenia studiów lub inny dokument wydany przez uczelnię, dyplom ukończenia zakładu kształcenia nauczycieli lub świadectwo ukończenia kursu kwalifikacyjnego”.

Tym sposobem zdobycie przygotowania pedagogicznego odbywa się poprzez wybór specjalizacji nauczycielskich w ramach różnych wydziałów, gdzie poziom jest zróżnicowany. Specjalizacje nauczycielskie mają opinie „najbezpieczniejszej opcji”, ale też tej dla osób niezdecydowanych lub, mówiąc bardziej dosadnie, nie mających pomysłu na siebie. W końcu nauczyciel zawsze znajdzie pracę, a studiując choćby filologię nigdy nie możesz być pewien zatrudnienia. Podobny problem jest ze studiami podyplomowymi, których poziom jest równie trudny do porównania.

Celowe wydaje się zatem podwyższenie prestiżu samych studiów pedagogicznych, być może wraz z podniesieniem „bariery wejścia” do zawodu nauczyciela. We wspomnianym już artykule szef think-tanku Klubu Jagiellońskiego postulował, by obowiązkowe dla każdego nauczyciela było co najmniej ukończenie dwuletnich studiów magisterskich. Budując elitarne studia dla osób zdecydowanych na karierę w zawodach związanych z edukacją wsparlibyśmy przygotowanie nauczycieli naprawdę przygotowanych i oddanych pracy z najmłodszymi, a nie trafiających do szkół z przypadku.

Nauczyciele w awangardzie podmiotowości

Kolejnym krokiem, ważniejszym zapewne niż regulacje, jest zmiana kulturowa, która sprzyjać będzie wzrostowi prestiżu zawodu i rekrutowaniu się do niego osób szczególnie ambitnych i poszukujących pracy pozwalającej zaspokoić ich aspiracje wpływu na rzeczywistość. Potrzebujemy dostrzec, że mimo wszystkich wad „systemowych”, zawód nauczyciela ze swojej natury jest profesją dającą wyjątkową sprawczość.

Raport „Cała Polska tworzy idealne miejsce pracy” (EY oraz Employer Branding Institute) pokazuje, że to właśnie poczucie sprawczości jest jednym z ważniejszych motywacji w pracy. Równolegle opublikowane niedawno badania pokazują, że Polska jest na czele niechlubnego rankingu państw, w którym najwięcej pracowników ocenia swoją pracę jako „społecznie nieprzydatną”. W tym samym międzynarodowym rankingu na dwadzieścia zawodów, których wykonawcy najrzadziej narzekają na poczucie nieprzydatności własnej pracy dla otoczenia, zauważalna jest nadreprezentacja zawodów związanych z edukacją!

Możliwość bezpośredniego oddziaływania na życie i losy konkretnych ludzi w erze zawodów, w których efekty pracy są trudne do zmierzenia – jak choćby praca w PR czy marketingu –  powinna być zaletą podkreślaną w dyskusji o pracy nauczyciela. To nauczyciel ma realne przełożenie na postępy w nauce swoich podopiecznych. Namacalne dowody na powodzenie w pracy zyskuje niemal natychmiast, a przynajmniej przy okazji najbliższego sprawdzianu. Powinniśmy bez kompleksów umieć też mówić doniośle o tym, że zawód nauczyciela realizuje jedną z najistotniejszych misji społecznych i stanowi przykład zaangażowania oddziaływującego na otoczenie na nieporównywalną do innych profesji skalę.

Jak słusznie w swoim tekście zauważyli Anna Cieplak i Przemysław Sadura, mimo licznych wad nasz system edukacyjny z pewnością nie należy do najgorszych w Europie. Potwierdzają to m.in. przytaczane wyniki badań PISA. Dlatego rozwiązaniem którego potrzebujemy nie jest standaryzacja i edukacyjna „urawniłowka” – tę z powodzeniem mogą stosować systemy, pokonujące drogę z poziomu fatalnego na przyzwoity.

Myśląc na poważnie o skoku rozwojowym naszego systemu i awansie „z poziomu zadowalającego” na „bardzo dobry” powinniśmy wybrać drogę indywidualności i interdyscyplinarności. W praktyce oznacza to znów danie dużej swobody nauczycielowi w interpretacji i dostosowaniu programu do potrzeb konkretnej klasy. Brak elastyczności, a w związku z tym czasu na realizację programu, to jeden z najczęściej wysuwanych zarzutów wobec aktualnie obowiązującej podstawy programowej.

Dobry nauczyciel też potrzebuje wsparcia

Podmiotowość ma też oczywiście swoją ciemną stronę. Przedstawiciele zawodów związanych z edukacją są szczególnie narażeni na zawodowe wypalenie. Spowodowane jest to pracą opartą na bliskich relacjach. Kosztem jest przewlekły stres i nadmierne obciążenie emocjami innych. W książce „Fińskie dzieci uczą się najlepiej” Timhoty D. Walker opisuje sposób wsparcia nauczycieli w skandynawskich szkołach. Za najbardziej efektywne uznaje zapewnienie poczucia „rozłożonej odpowiedzialności” – realizowane przez regularne odprawy grona pedagogicznego, psychologów, dyrektorów oraz zewnętrznych specjalistów, podczas których każdy może opowiedzieć o problemach z którymi się boryka i uzyskać wsparcie innych. Ten prosty sposób zapewnia nauczycielom poczucie bezpieczeństwa oraz pozwala korzystać z mądrości specjalistów z różnych dziedzin. Oczywiście, w niemal każdej polskiej szkole znajdziemy „pedagoga szkolnego”, a nawet psychologa. Ich działanie jest jednak indywidualne i zwykle podejmowane w momencie kryzysu, dodatkowo zaś uzależnione od relacji z danym nauczycielem.

Innym obszarem, w którym nauczyciele mogliby zyskać wsparcie jest wspomniane już uczestnictwo organizacji pozarządowych w procesie edukacji. Dziś często ich zaangażowanie oznacza  wygodny sposób na „outsourcing” zadań i ucieczkę od obowiązku realizacji materiału ze wszystkimi uczniami. Aby między organizacjami o dużym doświadczeniu a szkołami dochodziło do realnej wymiany wiedzy z korzyścią dla uczniów wskazane wydaje się przesunięcie akcentu z działań NGO-uczniowie na relacje NGO-nauczyciele. Wówczas to wciąż nauczyciel pozostaje odpowiedzialny za realizację programu, ale ma możliwość wprowadzania pewnych innowacji w kształceniu. Może je aplikować w sposób świadomy, zindywidualizowany i, co najważniejsze, dobrany do potrzeb swoich uczniów, których zna jak nikt inny.

W świecie robotów i technologii rośnie wartość człowieka

Potrzeba „uwierzenia w nauczycieli” jest też odpowiedzią na jedno z największych, ale też chyba najgorętszych dziś wyzwań stojących przed szkołą. Chodzi oczywiście o stosunek do nowych technologii. Znalezienie złotego środka między wykluczeniem jej ze szkół i jednoczesnym zrezygnowaniu z nauki jak mądrze ją wykorzystywać, a zdominowaniem szkoły przez technologiczne nowinki jest bardzo trudne.

Zbyt rzadko dostrzeganym aspektem technologicznej rewolucji jest jednak potrzeba wymyślenia na nowo relacji nauczyciel-uczeń. W świecie, w którym nauczyciel nie jest ostateczną instancją i jedynym źródłem informacji – bo te można sprawdzić w ciągu kilku sekund – rola pedagoga istotnie się zmienia. Zamiast profesora wykładającego wiadomości ex cathedra potrzebujemy nauczyciela przewodnika, który pokaże jak łączyć ze sobą zdobyte za pomocą technologii informacje, zweryfikować ich prawdziwość oraz wyciągnąć wnioski. Rozwój technologiczny i widmo robotyzacji pracy zmieniają podstawową misję szkoły z przekazywania wiedzy na kształtowanie umiejętności miękkich, zdolności współpracy czy empatii. To kolejny argument na rzecz tego, że potrzebujemy dziś lepiej przeszkolonych pedagogiczne i silniej zmotywowanych nauczycieli niż dotąd.

Zmiana tablicy z kredą na tablicę multimedialną czy przejście z papierowych podręczników na e-booki jest jedynie zmianą formy, a nie treści zajęć. Dodatkowym wyzwaniem jest włączenie nowych technologii do szkolnych zajęć – tak aby wykorzystać ich prawdziwy potencjał. Trwające prace nad Ogólnopolską Siecią Edukacyjną są szansą na odejście od ich odtwórczego wykorzystywania. Istotą wykorzystywania nowych technologii w edukacji jest przejście z biernego odbioru na aktywne uczestnictwo. Inspiracją może tu być Estonia, gdzie nauczyciele wykorzystują technologie do tworzenia własnych materiałów edukacyjnych dopasowując je do potrzeb klasy, a uczniowie uczestniczą w całym procesie od początku do końca.

Więcej punktów wspólnych niż różnic

Z pewnością w dziedzinie edukacji jest szereg spraw, które mogą zyskać poparcie ponad podziałami. Do najbardziej oczywistych należą choćby potrzeba podniesienia jakości żywienia w szkołach (w 2017 roku kontrola UOKiK wykazała nieprawidłowości w ponad 70% firm cateringowych dostarczających posiłki do szkół!) czy wydłużenia przerw (ich rolę uzmysławia krótkie brytyjskie opracowanie „Play for change”).

Niektórych zaskoczy być może, że również w konserwatywnym środowisku toczyliśmy poważne dyskusje na temat wyprowadzenia ze szkół katechezy. Robiliśmy to z pobudek dokładnie odwrotnych od tych, dla których postuluje to lewica – nie uważamy wiary za sprawę prywatną, ale upatrujemy w powrocie do salek katechetycznych szansy na pewne wzmocnienie lub przynajmniej ożywienie polskiego katolicyzmu. Wyprowadzenie „lekcji religii” ze szkół byłoby okazją do odbudowy odpowiedzialności rodziców za wychowanie w wierze swoich dzieci, umocnienie wspólnot parafialnych, ale też prawdziwą okazją do poznania i zrozumienia sensu liturgii w toku „religijnej edukacji”.

***

W środowisku Klubu Jagiellońskiego przyglądaliśmy się bardzo wielu edukacyjnym modelom. Prezentowaliśmy szkoły Opus Deispieraliśmy się o edukację domową. Szukaliśmy szkolnych innowacji i promowaliśmy budujące przykłady w systemie szkół publicznych daleko od wielkich miast: choćby w Sędziszewie Małopolskim czy mazowieckim Kadzidle. Nasz sztandarowy projekt – Akademia Nowoczesnego Patriotyzmu – dociera co roku do blisko 160 szkół w całej Polsce, z czego połowa zajęć odbywa się poza stolicami województw, a szkoły z miast średnich i małych co roku dominują w finale projektu, gdy uczniowie prezentują najlepsze projekty społeczne zrealizowane w ich małych ojczyznach.

Uniwersalnym wnioskiem z tych różnych opowieści jest dostrzeżenie, że myśląc o szkole nie możemy zapominać, by pozostawiała ona przestrzeń dla tych, którym „chce się trochę więcej”. Dotyczy to uczniów, rodziców, organizacji obywatelskich… Jeżeli chcemy jednak, by mądra edukacja stawała się regułą, a nie wyjątkiem w systemie, musimy wspierać to, by „chciało się więcej” najstabilniejszemu elementowi edukacyjnej układanki: nauczycielom.

Artykuł to rozszerzona z wersja krótszego tekstu opracowanego w ramach projektu „Spięcie” realizowanego przez: redakcję Klubu Jagiellońskiego – klubjagiellonski.pl, Magazyn Kontakt, Kulturę Liberalną, Krytykę Polityczną i Nową Konfederacją. Inicjatywa wspierana jest przez Fundusz Obywatelski zarządzany przez Fundację dla Polski. Wszystkie tekst powstałe w ramach projektu znaleźć można tutaj oraz na stronach partnerów.