Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Piotr Kaszczyszyn  26 października 2016

Rewolucja na ćwierć gwizdka

Piotr Kaszczyszyn  26 października 2016
przeczytanie zajmie 7 min

Cztery zasadnicze obszary mało rewolucyjnych zmian oraz dużo niepotrzebnego medialnego szumu. Tak w największym skrócie można podsumować pierwszy rok rządów PiS-u. Dyżurni eksperci zarówno od „brunatnej”, jak i „moralnej” rewolucji przez ostatnie dwanaście miesięcy karmili nas opowieściami o swoich strachach, marzeniach i politycznych sympatiach, niekoniecznie zaś o faktycznych poczynaniach gabinetu Beaty Szydło.

1. III RP zaczęła się w 1944 roku

Obszar pierwszy – polityka historyczna. Jeszcze przed objęciem władzy przez partię Jarosława Kaczyńskiego jej krytycy straszyli nas wizją „Polski miliona pomników Lecha Kaczyńskiego”. Tymczasem rzeczywistość okazała się bardzo daleka od tych „kasandrycznych” wizji. Temat Smoleńska jako „tworzywo” symbolicznej polityki pamięci jest tak naprawdę trzeciorzędny, a w debacie publicznej zagościł mocniej dopiero w ostatnim miesiącu, przede wszystkim za sprawą filmu Antoniego Krauzego, objętego patronatem honorowym prezydenta Dudy.

W obszarze polityki historycznej PiS sprawnie „wykorzystał moment”, „podpinając” się pod rosnące w siłę patriotyczno-historyczne trendy społeczne. Rocznica Okrągłego Stołu i wyborów 4 czerwca 1989 roku? Upamiętnienie strajków sierpniowych ’80, „Solidarności”, a pośrednio postaci Lecha Wałęsy? Nic z tego. Hasło IV RP odeszło do lamusa, zamiast niego PiS zaproponował za to symboliczne „oczyszczenie” III RP poprzez umieszczenie jej korzeni w roku 1944 i narodzinach antykomunistycznej partyzantki.

To nie partia Jarosława Kaczyńskiego stoi jednak za fenomenem Żołnierzy Wyklętych i ich powrotem do pamięci zbiorowej. Jest to efekt oddolnej mrówczej pracy historyków, społeczników, grup rekonstrukcji historycznej, tysięcy zwykłych zapaleńców. Swoja cegiełkę dołożył nawet Bronisław Komorowski, ustanawiając Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych.

PiS postawił po prostu na właściwego „tożsamościowego konia”, a jego obecne działania w tym obszarze pozwalają mu pozyskiwać sympatię i poparcie tych Polaków, dla których Żołnierze Wyklęci stanowią właściwy „ideowy fundament” współczesnej Polski.

Czy to dobrze? O licznych mankamentach społecznego fenomenu podziemia antykomunistycznego oraz problematyczności samej strategii, z ducha postmodernistycznej, „achronologicznej selektywności” w traktowaniu historii (w wykonaniu PiS-u prowadzącej do marginalizacji okresu PRL-u) pisaliśmy przy okazji 1 marca i Narodowego Dnia Żołnierzy Wyklętych.

2. Projekt „narodowego kapitalizmu”

Tak jak w przypadku polityki historycznej PiS wykorzystał po prostu istniejący już wcześniej fenomen Żołnierzy Wyklętych, tak w obszarze polityki ekonomicznej „podpiął” się pod rosnącą popularność narracji „powrotu do narodowości” w gospodarce.

Kluczowym dokumentem w przypadku tego obszaru polityki rządu PiS jest oczywiście Strategia na Rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju. W tym momencie jest jednak zdecydowanie za wcześnie na choćby cząstkową ocenę jego efektów, gdyż zwyczajnie żadne konkretne założenia tego planu nie zostały jeszcze zrealizowane.

Możemy za to wskazać dwa inne istotne komponenty polityki gospodarczej w wykonaniu ministra Morawieckiego: narodowy oraz państwowy.

Pierwszy z nich można połączyć bezpośrednio z popularnością patriotyzmu gospodarczego. W tym obszarze praktyczne działania to przede wszystkim położenie większego nacisku na kontrolę cen transferowych, a tym samym proceder wyprowadzania z Polski części zysków przez korporacje zagraniczne. Drugi element to ostatecznie nieudany pomysł wprowadzenia podatku od sklepów wielkopowierzchniowych.

W przypadku państwa chodzi o przekonanie, że może ono odgrywać istotną rolę w procesie rozwoju gospodarczego, jednak nie jako bezpośredni „inwestor”, lecz raczej jako pewnego rodzaju „asystent” czy „inicjator”, co najwyżej wskazujący i wspierający określone perspektywiczne branże, niekonieczne zaś budujący nowe fabryki. W tym podejściu Mateusz Morawiecki inspiracje czerpie m.in. z koncepcji ekonomii strukturalnej Jamesa Lina, łącząc wsparcie dla przemysłu z szukaniem innowacyjnych gałęzi gospodarczych, które pozwolą nam stopniowo odchodzić od modelu konkurowania niskimi kosztami pracy na rzecz wyższej marży z tworzonych końcowych produktów, a nie samych części (Polska – montownią) czy outsourcowania innych usług dla wielkich zagranicznych graczy. W tym właśnie kontekście należy umieścić częste odwoływanie się ministra Morawieckiego do czwartej rewolucji przemysłowej oraz pomysły na wsparcie elektrycznego samochodu (w przypadku elektrycznego transportu publicznego już teraz idzie nam naprawdę dobrze). Gorzej idzie natomiast z praktyczną realizacją tych teoretycznych założeń. Ostatnio mogliśmy usłyszeć bowiem nie tyle o nowych wynalazkach polskich firm, co o kolejnych inwestycjach zagranicznych w stylu fabryki silników samochodowych. 

Więcej aktywności minister Morawiecki wykazuje w obszarze instytucjonalnym. Uzyskanie teki ministra finansów, stworzenie Komitetu Ekonomicznego Rady Ministrów, powstanie Polskiego Funduszu Rozwoju, konsolidacja instytucji państwowych i przejmowanie nadzoru nad najistotniejszymi z nich pod kątem późniejszego wprowadzania w życie Strategii na Rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju. Mateusz Morawiecki staje się powoli prawdziwym „superministrem” i głównym odpowiedzialnym za realizację ambitnej wizji gospodarczej rządu.

3. Klasa średniej z państwowej kiesy?

Obszar trzeci to polityka społeczna. Tutaj należy wyróżnić trzy kluczowe działania. Po pierwsze, praca i pracownik, czyli wzrost płacy minimalnej do wysokości 2 tys. zł brutto. W tym przypadku jest to jednak ewolucyjna kontynuacja działań podejmowanych już przez rząd PO. Po drugie, program Mieszkanie Plus, szersza i zmodyfikowana wersja istniejącego wcześniej Funduszu Mieszkań na Wynajem czy programów „Rodzina na swoim” i „Mieszkanie dla Młodych”. Znów do pewnego stopnia kontynuacja.

Po trzecie, program 500 Plus, jedyna prawdziwa rewolucja w wykonaniu gabinetu Beaty Szydło. To rzeczywiste „wywrócenie stolika” i „przelicytowanie” poprzednich rządów w obszarze polityki prorodzinnej. Wydaje się, że program ten będzie prawdziwym „game changerem” – trudno bowiem wyobrazić sobie w perspektywie najbliższych kilkunastu lat, że któryś z kolejnych premierów zdecyduje się wycofać z tego programu.

Tak jak w przypadku polityki gospodarczej mieliśmy do czynienia z koncepcją „państwa-asystenta”, które skupia się na tworzeniu sprzyjającego biznesowi otoczenia infrastrukturalnego i prawnego, bezpośrednie zaangażowanie finansowe ograniczając głównie do obszaru B+R, tak polityka społeczna PiS-u wykorzystuje dostępne narzędzia polityczne i redystrybucyjne w celu zapewnienia obywatelom określonych usług, uzupełniając w tym zakresie rynek (Mieszkanie Plus) czy tworząc odgórne standardy w sferze pracy (podniesienie płacy minimalnej).

Czy to działania przełomowe? Do pewnego stopnia. I na pewno posiadające najmocniejsze „papiery na rewolucyjność” ze wszystkich obszarów aktywności PiS-u w ostatnich dwunastu miesiącach. Przede wszystkim chodzi tutaj oczywiście o program 500 Plus, który realnie robi „jakościową różnicę”. Zmianę logiki widać także w przypadku polityki mieszkaniowej. Tak jak rząd PO za pośrednictwem programów „Rodzina na swoim” i „Mieszkanie dla Młodych” wspierał polski odpowiednik „upper middle class” z największych ośrodków, tak PiS wydaje się adresować swoje działania w stronę elektoratu z tej mniej zamożnej klasy średniej – świadczy o tym choćby fakt skierowania państwowego wsparcia w stronę wynajmowania, nie kupna mieszkań.

4. Londyn, Warszawa, Budapeszt, Pekin

Ostatni obszar to polityka zagraniczna. Tutaj działania Beaty Szydło i Andrzeja Dudy można symbolicznie rozpisać na cztery stolice.

Zacznijmy od zachodu i Londynu, a tym samym największej porażki PiS-u w polityce zagranicznej pierwszego roku rządów. Postawienie na „brytyjskiego konia” jako strategicznego partnera w reformowaniu UE okazało się błędem. Brexit zmusił PiS do przeorientowania ich spojrzenia. Wydaje się, że do dziś bez ostatecznego efektu. Słowa Jarosława Kaczyńskiego i Beaty Szydło o potrzebie nowego traktatu nie są pozbawione sensu, lecz brakuje im oparcia w innych państwach. Same deklaracje to zdecydowanie za mało. Polityka unijna wydaje się dzisiaj najsłabszych ogniwem polityki zagranicznej rządów PiS-u.

Następnie Warszawa i szczyt NATO.

Decyzję o rozmieszczeniu dodatkowych sił Sojuszu na naszym terytorium należy poczytać za sukces. Tyle że w takim samym stopniu Andrzeja Dudy i Bronisława Komorowskiego, Antoniego Macierewicz i Tomasza Siemoniaka.

PiS postawił tylko kropkę nad i, kończąc to, co słusznie rozpoczął rząd PO. W kontekście polityki obronnej na plus należy także zaliczyć decyzję o zwiększeniu liczebności armii ze 100 do 150 tys. żołnierzy oraz utworzeniu Wojsk Obrony Terytorialnej. Mniej pozytywne jest już zamieszanie wokół Caracali i stojące w cieniu tej sprawy potencjalnie zbyt jednostronne „granie na USA”.

Dalej – Budapeszt. Hasło Międzymorza jest naprawdę chwytliwe. Jednak główny infrastrukturalno-energetyczny argument za „praktycznym wypłaceniem” tej geopolitycznej koncepcji, czyli energetyczny Korytarz Północ-Południe to sprawa już stara, rozwijająca się stopniowo od dobrych kilku lat. I pchana do przodu również przez rząd PO. Znów więc mamy do czynienia z kontynuacją. Na plus Prawu i Sprawiedliwości należy na pewno zaliczyć dostrzeżenie na dyplomatycznym horyzoncie Rumunii – głównego obok Polski, Ukrainy i Węgier gracza w Europie Środkowo-Wschodniej.

Na koniec istotny sukces dyplomatyczny PiS-u – Pekin i szansa na stanie się chińskim „oknem” na europejskie rynki. Oprócz deklaracji dyplomatycznych istotny jest także instytucjonalno-personalny konkret – Radosław Pyffel, do niedawna szef Centrum Studiów Polska-Azja, został wicedyrektorem Azjatyckiego Banku Inwestycji Infrastrukturalnych. Te posunięcia pozwalają nam wstępnie włożyć do swojej dyplomatycznej talii nową geoekonomiczną kartę.

Skończmy wreszcie z tą rewolucją

Koniec demokracji, autorytaryzm, zamordyzm – całe to emocjonalno-moralne wzmożenie możemy włożyć oczywiście między bajki. Nadużywanie i inflacja wielkich słów postępuje w polskiej debacie publicznej już od lat – zainicjowali ją politycy, szybko przejęli dziennikarze, publicyści i etatowi komentatorzy naszego życia politycznego. Szkoda tylko, że z tym naszym rozgorączkowaniem wychodzimy na zewnątrz.

Oskarżenia o autorytaryzm szerzone przez polskich dziennikarzy w zagranicznych mediach zwyczajnie godzą w naszą rację stanu, i to mocniej niż tragikomiczne komentarze o widelcach.

Zacznijmy analizować i oceniać rządy PiS-u na chłodno. Czy nam się podoba czy nie, w demokracji wszelkie rewolucje przeprowadzane są w sposób ewolucyjny. Działania Prawa i Sprawiedliwość nie odbiegają od tej zasady. Najbardziej „rewolucyjny” charakter miał program 500 Plus. Rewolucyjne do pewnego stopnia (nie wiem jak to wygląda na średnich i niższych szczeblach administracji państwowej) są zmiany kadrowe.

Tyle że wbrew medialnemu oburzeniu nie sądzę, że skala personalnych roszad odbiega od średniej z przeszłości, a rządy PO nie miały również setek swoich #Misiewiczów.

Poza 500 Plus, które „robi różnicę” rewolucyjności brakuje już w innych niezwykle istotnych, jeśli nie istotniejszych politykach publicznych – służbie zdrowia czy systemie emerytalnym (obniżenie wieku to kosmetyka, nie faktyczna rewolucja). Na pełną ocenę reform minister Zalewskiej i ministra Gowina przyjdzie nam czekać do drugiej lub trzeciej rocznicy rządów PiS-u. Ale przyglądajmy się właśnie takiej „dojrzałej rewolucyjności”, kluczowej z punktu widzenia państwa i nas obywateli.

PS Dlaczego w artykule nie padło ani słowo o Trybunale Konstytucyjnym? Bo znów uważam, że więcej w tym symboliki i medialnego rozgorączkowania niż faktycznego znaczenia. Działania PiS-u pozostawiają oczywiście wiele do życzenia, tak jak i posunięcia Platformy z końcówki poprzedniej kadencji, które zainicjowały całe to zamieszanie. Nie zmienia to faktu, że TK wymaga zasadniczej reformy, a jej proponowany kształt na łamach portalu zaprezentowali dr Jacek Sokołowski i dr Arkadiusz Radwan.