Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Kamil Wons  13 października 2016

Kolonialna „logika” obronna

Kamil Wons  13 października 2016
przeczytanie zajmie 7 min

PZL Świdnik? Dla Włochów kupno zakładu było świetnym interesem. Najważniejsze, że przejmując „Świdnik” zneutralizowali konkurencję oraz uzyskali dostęp do jego zaplecza przemysłowego i inżynieryjnego. PZL Mielec? Od 2007 r. to już Sikorsky Aircraft. A Amerykanie znani są na świecie ze swojej restrykcyjnej polityki eksportowej. Ich ulubioną metodą prowadzenia biznesu jest sprzedaż gotowych produktów bez licencji i kodów źródłowych. Czy oferta Francuzów była bez skazy? Oczywiście, że nie. Ale dawała przynajmniej perspektywy na prowadzenie podmiotowej polityki przemysłowej za pośrednictwem prawdziwie polskich zakładów, gdzie właścicielem miał być Skarb Państwa.

Co to za zamieszanie z tymi śmigłowcami?

Dla kogoś, kto nie śledzi na bieżąco kwestii związanych z szeroko rozumianą obronnością całe zamieszanie może być niezrozumiałe i mało istotne. Jednak sprawa zakupu śmigłowców ma zasadnicze znaczenie dla bezpieczeństwa Polski. Należy sobie uświadomić, że lata spychania na dalszy plan wymiany parku maszynowego w tym sektorze Wojska Polskiego doprowadziły do sytuacji, w której za kilka lat (w warunkach statków powietrznych sił specjalnych i Marynarki Wojennej nawet w perspektywie dwóch-trzech) możemy utracić częściowo lub całkowicie zdolności operacyjne związane z wykorzystywaniem śmigłowców. Wyeksploatowane maszyny potrzebują wymiany. Nie da się już naprawiać sytuacji ad hoc (jak w przypadku zakupu pięciu Mi-17-1W w ramach pilnej potrzeby operacyjnej dla Polskiego Kontyngentu Wojskowego w Afganistanie), dlatego w 2014 roku rozpoczęto przetarg na zakup 70 śmigłowców wielozadaniowych dla Wojska Polskiego.

W związku z koniecznością odmłodzenia dużej części floty wiropłatów (wymieniane Mi-14 i Mi-17 spełniały wiele rozmaitych funkcji), ostatecznie wybrany produkt musiał występować w kilku wersjach: wielozadaniowej oraz transportowej, bojowego poszukiwania i ratownictwa (CSAR), jak również zwalczania okrętów podwodnych. Takie podejście znacznie ułatwiało przetarg, logistykę i szkolenie oraz obniżało koszty pozyskania maszyn, podniosły się jednak głosy, iż ciężko będzie znaleźć jedną maszynę do tak szerokiego spektrum zadań. 

Do udziału w przetargu zgłoszone zostały trzy oferty. Airbus Helicopters z H225M Caracal, Sikorsky Aircraft z S-70i oraz Agusta Westland (obecnie Leonardo Helicopters) z AW-149.

Jak się okazało, w toku przetargu jedynie H225 spełniał kryteria przyjęte w postępowaniu, co zostało potwierdzone jego testami w Powidzu.

Nie udało się to znacznie mniejszemu od konkurentów i niewprowadzonemu do produkcji AW-149 ani S-70i, czyli eksportowej (uboższej) wersji UH-60 Black Hawk, oferowanej bez systemów bojowych. Dlatego w kwietniu 2015 roku rozstrzygnięto przetarg na rzecz oferty Airbus Helicopters i rozpoczęto negocjacje dotyczące offsetu.

Dobre, bo polskie?

Pomimo takiego wyniku testów poligonowych PiS – w kampanii wyborczej – zaatakowało decyzję rządu. Wynikało to z nacisków związków zawodowych. Narzekano, że wybrany został śmigłowiec, który nie jest produkowany w Polsce, zamiast produktów wytwarzanych w „rodzimych” firmach. Pytanie brzmi – czy to prawda?

Zacznijmy więc od oferty Leonardo Helicopters. W 2009 roku Agusta Westland zakupiła ostatnią dużą polską firmę lotniczą, czyli PZL Świdnik (przetarg przegrała czeska firma Aero Vodochody), zakład zatrudniający 3,9 tys. pracowników (obecnie ok. 3,5 tys.), posiadający zdolności do samodzielnego opracowywania i konstruowania śmigłowców oraz unikalne w tej części Europy centrum obróbki kompozytów. Jego sztandarowym produktem był wtenczas śmigłowiec W-3 Sokół. Poza nim wprowadzano do produkcji udany lekki śmigłowiec SW-4. Na deskach kreślarskich z kolei pojawiły się dwie propozycje: Sokół-2 (głęboka modernizacja W-3) oraz SW-5 –  nowy śmigłowiec transportowy / wielozadaniowy.

Jaką sytuację mamy obecnie? Dzisiaj jedyną rozwijaną konstrukcją jest SW-4 (tylko dlatego, że brak było śmigłowca tej klasy w ofercie AW), natomiast kontynuacja produkcji Sokoła stała pod znakiem zapytania. Występowały również problemy z jego modernizacją – ostatecznie zamiast 24 maszyn Wojsku Polskiemu przekazano jedynie osiem. Żeby tego było mało AW całkowicie zignorowało przedstawiony przez ukraińską Motor Sicz projekt głębokiej modernizacji W-3, polegający na zamontowaniu mocniejszych ukraińskich silników oraz zaprojektowanych przez Polaków nowych łopat śmigła, przekładni i awioniki (dałoby to w efekcie praktycznie nowy i konkurencyjny na wielu rynkach śmigłowiec).

Włosi myślą w kategoriach interesu całego koncernu i uzależniają rozwój Świdnika od jego przydatności dla firmy. Kupując go, zlikwidowali sobie konkurencję, a teraz wykorzystują jego zasoby przemysłowe i kadrowe dla realizacji własnych interesów.

Co ciekawe, to klienci wymusili na właścicielach Świdnika powolną zmianę podejścia do rozwoju W-3 Sokół.

Okazuje się, że Agusta Westland więcej zyskała na kupnie zakładów niż polski przemysł zbrojeniowy. W ramach przetargu chcieli nam wcisnąć małego AW-149 (maksymalna masa startowa to 8,6 tony, podczas gdy w przypadku konkurentów oscyluje ona wokół 11 ton, a w W-3 Sokół w obecnej konfiguracji to 6,5 tony), aby za pieniądze polskich podatników zbudować centrum produkcyjne tego nowego śmigłowca.

Trochę innym przykładem jest oferta firmy Sikorsky Aircraft, która w 2007 roku zakupiła PZL Mielec. Amerykanie, w zakładzie wytwarzającym dotychczas samoloty, wdrożyli produkcję śmigłowca S-70i, czyli uproszczoną wersję Uh-60 Black Hawk, która posiadała starszej generacji łopaty śmigieł oraz awionikę i system sterowania silnikiem. Poza tym była ona pozbawiona wielu elementów wyposażenia, na którego eksport potrzebna jest zgoda Kongresu Stanów Zjednoczonych. Problem polega także na specyficznej amerykańskiej polityce eksportowej. Firmy zbrojeniowe z USA znane są w świecie ze swojej niechęci do udostępniania licencji na wysoko zaawansowane technologie (w przeciwieństwie np. do Francuzów).

Ich ulubioną metodą jest sprzedaż gotowych produktów bez licencji i kodów źródłowych (na 26 użytkowników F-16 jedynym państwem, któremu udostępniono kody źródłowe do tego samolotu, jest Turcja).

W Polsce również przekonaliśmy się o ich „rzetelności” w wykonywaniu offsetu oraz o „zdolnościach marketingowych” (po zakupie PZL Mielec przez Amerykanów polskiej armii sprzedawano samoloty M28 Bryza po mocno zawyżonych cenach). Nie mówiąc już o tym, że podjęcie decyzji o przyjęciu S-70i i jej publiczne ogłoszenie przed rozpoczęciem szczegółowych negocjacji skazuje nas na łaskę Amerykanów.

Natomiast jeżeli wierzyć Francuzom, Airbus, w trakcie rozmów offsetowych, miał się zobowiązać do przekształcenia Wzl-1 w Łodzi w zakłady posiadające zdolności do produkcji śmigłowców, a jednocześnie znajdujące się pod kontrolą Skarbu Państwa. Przekształcanie zakładów remontowych przy pomocy offsetu i licencji w pełnowartościowe zakłady lotnicze jest stałą praktyką państw budujących swój przemysł zbrojeniowy (vide Turcja i Korea Południowa). Nie muszę chyba przekonywać, że łatwiej prowadzi się politykę przemysłową posiadając pod swoją kontrolą zakłady produkcyjne niż znajdując się pod stałym naciskiem międzynarodowych korporacji, wykorzystujących w formie „zakładników” pracowników krajowych zakładów. 

Na śmigłowcach wielozadaniowych świat się nie kończy

Sprawa ta będzie miała jednak daleko idące konsekwencje. Obecnie widać bardzo emocjonalną i silną reakcję Francuzów na decyzję o zerwaniu rozmów. Trudno się im dziwić, gdyż łatwo dostrzec silną koincydencję pomiędzy wynikiem polskiego postępowania w sprawie śmigłowców a rezygnacją z przekazania okrętów Mistral Rosjanom. Należy również pamiętać, że poza wspomnianym przetargiem trwają, nie mniej ważne, postępowania w sprawie zakupu okrętów podwodnych (program „Orka”) oraz na śmigłowce uderzeniowe (program „Kruk”). We wszystkich tych czynnościach udział biorą Francuzi oferując współpracę technologiczną. Doświadczenia z Caracalami mogą ich skutecznie zniechęcić do dalszego zaangażowania, a to znacznie osłabi polskie możliwości negocjacyjne.

Do tego wybór śmigłowców S-70i dla sił specjalnych spowoduje istotne konsekwencje. Po pierwsze, rozbija koncepcję zakupu jednego śmigłowca (już słychać pierwsze głosy o pomyśle rozpisania przetargów na kilka śmigłowców o różnych specyfikacjach). Po drugie, wprowadzenie do służby w Wojsku Polskim śmigłowca oznacza również implementację związanej z tym logistyki (serwisowanie, dostarczanie części zamiennych itp.). Fakt, iż mielecki Black Hawk dzieli cześć komponentów i wyposażenia (w tym tak istotne jak silnik) z oferowanymi w programie „Kruk” AH-64e oraz AH-1z wzmacnia ich pozycję w przyszłym przetargu, ponieważ zmniejsza koszty wprowadzenia ich do służby oraz późniejszego ich użytkowania.

Przed zerwaniem rozmów widoczna była równowaga: z jednej strony wybór amerykańskich „Patriotów” w postępowaniu na rakietowe systemy przeciwlotnicze średniego zasięgu „Wisła”, z drugiej – francuskich śmigłowców wielozadaniowych.

Dobry wujek Sam

W komentarzach wychwalających decyzję obecnego kierownictwa MON przewijają się „argumenty” dotyczące rzekomego wpływu tego posunięcia na pogłębienie sojuszu z USA oraz wzmocnienie ich obecności w regionie. Aż dziw bierze, kiedy czyta się takie rzeczy. Jeszcze zabawniej robi się, gdy autorami takich opinii są ludzie promujący tzw. podmiotową politykę zagraniczną w imię „podnoszenia się z kolan”. Niestety postawa ta ma niewiele wspólnego z samodzielnością. Prezentuje natomiast pełnej krasie nasze rodzime kompleksy.

Bo jak inaczej wytłumaczyć sytuację, w której z jednej strony wygraża się wszystkim dookoła czy wzywa się do „nie przejmowania się” drugim najsilniejszym państwem UE, a z drugiej – w służalczy sposób próbuje się kupić odrobinę „pańskiej łaski”, bezkrytycznie przyjmując wszystko, co nam Amerykanie podsuną?

Jest to niebywała wręcz schizofrenia, typowa niestety dla polskich elit.

Amerykańskie firmy i rząd nie są dobrymi „wujkami z Ameryki”. Musimy sobie raz na zawsze zdać sprawę z dwóch podstawowych rzeczy. Po pierwsze, niepodległa (od Rosji) i skierowana prozachodnio Polska jest w interesie Stanów Zjednoczonych, więc nie musimy płacić im ani za obecność w Europie Środkowej ani za niedopuszczanie do niej Rosji. Po drugie – silna, podmiotowa, mocniejsza od Rosji Polska… nie jest w interesie USA. Nieważne więc ile byśmy zapłacili Amerykanom – pomocy w dojściu do takiej pozycji nie możemy się od nich spodziewać.