Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.

Wypaleni, zniechęceni, zmęczeni porównaniami – polscy rodzice na jednym obrazku

Wypaleni, zniechęceni, zmęczeni porównaniami – polscy rodzice na jednym obrazku Grafikę wykonała Julia Tworogowska

Polska niemal zwyciężyła w niechlubnym rankingu państw, w których wypalenie rodzicielskie dotyczy najwyższego odsetka matek i ojców. Nieznacznie wyprzedziła nas tylko Belgia, a Stany Zjednoczone zaliczyły praktycznie identyczny wynik jak nasz. Czy wpływ na złą kondycję rodziców ma zjawisko tzw. „intensywnego rodzicielstwa”? I jak instytucja dziennego opiekuna może pomóc wyrwać się z tej samonapędzającej się pętli?

Ten tekst powstał w ramach projektu Po pierwsze rodzina!, którego efektem był raport Alternatywa dla żłobka. System opieki nad dziećmi do lat 3 w Polsce. Zapraszamy do jego lektury!

Wypalenie rodzicielskie to (najczęściej) przewlekły stan wynikający z długotrwałego narażenia na chroniczny stres związany z opieką nad dziećmi. Obejmuje on cztery wymiary: dojmujące wyczerpanie rolą rodzicielską, utrata przyjemności z pełnienia roli rodzica, emocjonalne zdystansowanie się od swoich dzieci oraz poczucie nieskuteczności w pełnieniu roli rodzicielskiej. O tym, jak to zbadano i jakie mogą być tego powody za chwilę. Najpierw o tym, dlaczego to ważne.

Jak wynika z badań M. Mikołajczak, J. J. Gross i I. Roskam, wypalenie rodzicielskie znacznie częściej niż wypalenie zawodowe, a nawet częściej niż depresja, może prowadzić do myśli samobójczych i ucieczkowych. Trudno się temu dziwić: w porównaniu choćby do pracy zawodowej, opieka nad dziećmi ma tę „wadę”, że nie można wziąć od niej urlopu ani pójść na zwolnienie lekarskie (ba! Na ogół, kiedy my chorujemy, to chorują i nasze dzieci, co sprawia, że sami będąc w słabej kondycji, musimy poświęcić dzieciom nawet więcej czasu niż wtedy, kiedy są zdrowe).

Badacze podkreślają, że poza chęcią fizycznej i ostatecznej ucieczki wypalenie rodzicielskie przyczynia się nierzadko również do psychologicznych form ucieczki, np. w alkohol lub inne używki i uzależnienia, zwiększa szanse na konflikty między małżonkami/partnerami, oraz, niestety, skutkuje wzrostem zaniedbań i przemocy wobec podopiecznych. 

Kiedy więc mówimy, że w Polsce mamy najwięcej wypalonych rodziców, mówimy też potencjalnie, że polscy rodzice mają większą skłonność do przemocy, alkoholu i myśli samobójczych. 

Wypalenie rodzicielskie – gdzie szukać objawów?

W latach 2018-2019 przebadano 17 409 rodziców (12 364 matek i 5 045 ojców) z 42 krajów. Metody pozyskiwania danych były różne: telefoniczne, internetowe, papierowe i bezpośrednie. Z własnego doświadczenia pamiętam, że wypełniałam kwestionariusz podczas wizyty u lekarza. Poziom wypalenia rodzicielskiego oceniono za pomocą składającego się z 23 pozycji kwestionariusza oceniającego cztery podstawowe objawy wypalenia rodzicielskiego:

  • wyczerpanie emocjonalne (9 pozycji, np. „czuję się całkowicie wyczerpany przez moją rolę jako rodzica”),
  • porównanie z poprzednim rodzicielskim „ja” (6 pozycji, np. „mówię sobie, że nie jestem już takim rodzicem, jakim byłem kiedyś”),
  • utrata przyjemności z pełnienia roli rodzicielskiej (5 pozycji, np. „nie sprawia mi przyjemności przebywanie z moimi dziećmi”),
  • emocjonalne dystansowanie się od swoich dzieci (3 pozycje, np. „nie umiem już okazywać dzieciom, że je kocham” na 7-stopniowej skali częstości od 0 do 6 (nigdy, kilka razy na rok, raz w miesiącu lub rzadziej, kilka razy w miesiącu, raz w tygodniu, kilka razy w tygodniu, codziennie).

Wynik wypalenia rodzicielskiego był obliczany poprzez zsumowanie pozycji z ankiety. Chcąc ustalić podstawowe czynniki ryzyka, badacze zadali ankietowanym jeszcze szereg pytań dotyczących wartości kulturowych i cech socjodemograficznych (min. wiek, płeć, poziom wykształcenia, aktywność zawodowa, liczba dzieci biologicznych i dzieci w gospodarstwie domowym, wiek najmłodszego i najstarszego dziecka, dzienny wymiar godzin spędzanych z dziećmi, typ rodziny, lata spędzone w kraju, pochodzenie etniczne, profil okolicy).

Kulturalne uwarunkowania rodzica

Jedyny ogólny wniosek, do którego doszli badacze sprowadzał się do tego, że wypaleniu rodzicielskiemu sprzyja życie w społeczeństwie indywidualistycznym. Społeczeństwa kolektywistyczne uzyskiwały znacznie niższe wyniki, nawet po uwzględnieniu wpływu nierówności społeczno-ekonomicznych i innych czynników.

Za społeczeństwa kolektywistyczne tradycyjnie uznaje się państwa azjatyckie i afrykańskie, a za indywidualistyczne – państwa z zachodniego kręgu kulturowego. W kulturach indywidualistycznych punktem odniesienia jest własny sukces i rozwój kariery, a jednostka ma być odpowiedzialna przede wszystkim za siebie i swoją rodzinę.

W kulturach kolektywistycznych człowiek to przede wszystkim członek wspólnoty i, co do zasady, w pierwszej kolejności powinien troszczyć się o jej dobro. W kulturach kolektywistycznych znacznie silniejsza jest sieć zobowiązań wobec innych. Wygląda więc na to, że kultura ma istotny wpływ na to, jak znosimy trudy rodzicielstwa. 

Warto dodać, że według autorów raportu, łatwiej o wypalenie, jeśli:

  • jesteśmy początkującymi rodzicami,
  • mamy małe dzieci (deprywacja snu i intensywność opieki mają na pewno kluczowe znaczenie),
  • w ogóle nie pracujemy,
  • jesteśmy samotni,
  • nie mamy znikąd pomocy.

Komu natomiast jest lżej albo przynajmniej kto ma mniejsze ryzyko zapadnięcia na rodzicielskie wypalenie? Osoby, które ktoś na co dzień wspiera, jak na przykład ludzie żyjący w rodzinach wielopokoleniowych.

W tym miejscu warto wspomnieć, że kwestii pomocy przy opiece nad małymi dziećmi poświęcony jest raport Klubu Jagiellońskiego „Alternatywa dla żłobka. System opieki nad dziećmi do lat 3 w Polsce”. Przybliża on czytelnikowi instytucję dziennego opiekuna.

„Przynajmniej w teorii jawi się ona jako próba znalezienia kompromisu pomiędzy „żłobkiem” a „pozostaniem z dzieckiem w domu”, modelem defamilizacyjnym a familizacyjnym opieki nad maluchami. To forma opieki, która w swoich założeniach pozwala w jakimś stopniu godzić aktywizację zawodową z uczestnictwem w opiece nad dzieckiem” – pisze Piotr Trudnowski we wstępie do analizy.

Gdy cały świat patrzy mi na ręce

Autorzy badania dotyczącego wypalenia rodzicielskiego podnoszą jeszcze jeden temat, któremu chciałabym poświęcić więcej uwagi. Wspominają mimochodem, że zła kondycja rodziców w krajach zachodnich może mieć związek ze zjawiskiem określanym „intensywnym rodzicielstwem”.

Na przestrzeni ostatnich 50 lat wychowywanie dzieci stało się w naszej kulturze zajęciem obarczonym ogromną presją, przedmiotem publicznego dyskursu i zainteresowania, przyczynkiem do daleko idących ocen moralnych. Rodzicielstwo intensywne jest skrajnie skoncentrowane na dziecku, kierowane przez rzesze ekspertów (od trenerów dziecięcego snu, przez dietetyków i fizjoterapeutów, aż po specjalistów integracji sensorycznej), absorbujące emocjonalnie, pracochłonne i zwyczajnie drogie. 

Oczekuje się, że rodzice będą zarówno ograniczać najmniejsze zagrożenia dla potomstwa, jak i zapewniać mu przestrzeń do wszechstronnego, kreatywnego rozwoju. Zniknęło rozróżnienie pomiędzy rzeczami, których dzieci faktycznie potrzebują, a tymi, które mogą je jakoś dodatkowo wspomóc. Wszystko jest jednakowo ważne.

Przyznam, że sama, dopóki nie spotkałam się z tym terminem, nie uzmysłowiłam sobie nawet, że to coś dziwnego czy niezwykłego (w końcu wszyscy chcą dla swoich dzieci jak najlepiej). Na pierwszy rzut oka faktycznie nic w tym niezwykłego – bo przecież trudno o bardziej oczywistą scenkę na placu zabaw niż widok matek, które na widok innego dziecka natychmiast wyciągają listę porównań i idącą za nią serię pytań: „A ile ma miesięcy? A kiedy zaczął chodzić? A dobrze śpi? O rany, to on już odpieluchowany? Od kiedy?”. W ostatnich czasach należałoby do tej listy dodać jeszcze „A chodzi na sensoplastykę? A co pani robi, że on tak wspaniale tańczy? Chodzicie na gordonki? A może na inne zajęcia umuzykalniające? A Baby English? A stosujecie BLW? Diagnozowaliście go na zaburzenia SI?”.

Niekończąca się lista porównań

Gdyby na placu zabaw się kończyło, to pewnie nie byłoby z nami tak źle. Prawdopodobnie zawsze się porównywaliśmy i zawsze porównywaliśmy nasze dzieci. To co się zmieniło, to fakt, że teraz musimy się porównywać bez przerwy. Zarówno kiedy przy karmieniu dziecka bezmyślnie scrollujemy instagrama, jak i wtedy, gdy rozmyślnie poszukujemy odpowiedzi na pytanie, dlaczego dziecko nie zjadło obiadku.

Teoretycznie szukamy rozwiązań i pomocy, ale praktycznie, znajdując kolejną specjalistkę czy influencerkę natrafiamy na kolejne wymagania, kolejne punkty do zdobycia, kolejne rzeczy, które powinniśmy robić, a których nie robimy, kolejne książki, e-booki, webinary i live’y, na które nie znajdziemy czasu (ale może wydamy jakieś pieniądze).

W smartfonie nie znajdujemy społeczności gotowej nam pomóc. Znajdujemy za to wielki labirynt krzywych zwierciadeł, które pokazują nam nasze braki. Znajdujemy tam społeczność (o)presji, która nie wypełni luki wytwarzanej przez kultury indywidualistyczne. Wręcz przeciwnie – pogłębi tylko nasze złe samopoczucie.

Gdy więcej żłobków nie pomoże

Jeśli rodzice mają się porównywać, to niech porównują się chociaż z prawdziwymi ludźmi, nie – z wyidealizowanymi tworami z internetu. Niech pierwszy rzuci kamieniem, kto po spotkaniu z innymi czterolatkami nie pomyślał „uff, to nie tylko mój taki trudny/rozhisteryzowany/głośny”. Spotkania z żywymi ludźmi, innymi, ale mającymi podobne problemy, zmartwienia, naprawdę pomaga spuścić trochę powietrza, obniżyć sztucznie zawyżone oczekiwania wobec samych siebie i swoich dzieci.

Również państwo i organizacje samorządowe mają tu pole do popisu. Powinny zachęcać do współpracy, wzajemnej pomocy, dzielenia obowiązków, zacieśniania więzi rodzinnych, sąsiedzkich i przyjacielskich czy tych związanych ze środowiskiem pracy. Do samoorganizacji opieki nad dziećmi w ramach małych wspólnot. Samo stawianie nowych żłobków tutaj nie pomoże. 

Żeby zapobiegać rodzicielskiemu wypaleniu rzecz nie w tym, żeby spędzać z dziećmi mniej czasu, ale żeby czuć się z nimi dobrze i spełniać się w roli rodzica. Instytucja dziennego opiekuna to w tym kontekście ciekawa formuła, którą można wypełnić wspólnotową treścią. Wydaje się, że sprzyja temu także ewolucja zachodząca na rynku pracy w związku z popularyzowaniem się pracy zdalnej. Łączenie obowiązków zawodowych z opieką nad małymi dziećmi przy pomocy kilkorga znajomych i opiekuna dziennego jawi się jako całkiem kusząca alternatywa dla dwóch najpopularniejszych scenariuszy życia matek małych dzieci – opieka nad dzieckiem od rana do nocy lub posyłanie do żłobka.

Zadanie współfinansowane ze środków Ministerstwa Rodziny i Polityki Społecznej w ramach konkursu „Po pierwsze Rodzina!”. Więcej informacji o projekcie realizowanym przez Klub Jagielloński dowiesz się na podstronie www.AlternatywaDlaŻłobka.pl.