Ani nowa, ani chadecja. Powrót Komorowskiego to raczej grupa rekonstrukcyjna bohaterów memów
W skrócie
2 maja, w Dniu Flagi RP, media obiegła informacja na temat politycznego powrotu Bronisława Komorowskiego. Były prezydent zaprosił do wspólnego celebrowania patriotycznej uroczystości oraz na nieco tajemnicze „rozmowy” polityków Polskiego Stronnictwa Ludowego i „konserwatystów z Platformy Obywatelskiej”. Rymuje się to z deklaracjami Piotra Zgorzelskiego, wicemarszałka Sejmu z ramienia PSL, o potrzebie budowy nowego, chadeckiego centrum. Ten projekt może okazać się potrzebną konserwatywną kotwicą wśród partii dzisiejszej opozycji, ale jak właściwie zauważył sam Komorowski – z chadecją, a szczególnie „Nową Chadecją”, której tożsamość budujemy od kilku miesięcy w środowisku Klubu Jagiellońskiego, ten projekt nie będzie miał wiele wspólnego.
Nieustająca ucieczka spod gilotyny progu wyborczego
Komorowski zadeklarował, że chciałby wesprzeć budowę wokół Polskiego Stronnictwa Ludowego centroprawicowego odłamu dzisiejszej opozycji. Za jego deklaracjami idą dobrze znane od wielu lat, nieobce również naszemu środowisku, frazy – Platforma skręca w lewo, nie wolno zostawiać monopolu na konserwatyzm Prawu i Sprawiedliwości, wybory wygrywa się na prowincji, a nie w wielkich aglomeracjach. W rozmowie w TVN24 były prezydent odwoływał się do „konserwatywno-liberalnych” korzeni głównego ugrupowania opozycji, deklaracji ideowej Platformy Obywatelskiej, a nawet wspominał wspólną aktywność w Stronnictwie Konserwatywno-Ludowym z… Borysem Budką. Jak czytać te zapowiedzi?
Po pierwsze, zapewne jako moment przełomowy w krystalizowaniu się sprzeciwu niewielkiej grupy centroprawicowych polityków wobec kursu kierownictwa Platformy Obywatelskiej. Ta grupa, szacowana w samej Koalicji Obywatelskiej zwykle na maksymalnie kilkanaście osób, potencjalnie zyskała rozpoznawalnego lidera i prestiżowego patrona. Nawet jeżeli charyzma Komorowskiego niespecjalnie przerasta tę Kazimierza Ujazdowskiego czy Ireneusza Rasia – bez urazy, ale deficyt charyzmy to odwieczny, systemowy wręcz problem polskiego „konserwatywnego centrum” świecącego trumfy w czasach gabinetowej polityki lat 90-tych, ale radykalnie niezdolnego do wyklarowania odrębnej tożsamości i zaplecza wyborców w zmediatyzowanej rzeczywistości epoki „po Rywinie” – to z pewnością były prezydent przynosi im gravitas wynikającą z samego faktu pełnienia urzędu głowy państwa. Ich dotychczas niegroźne pomruki niezadowolenia będą odtąd trudniejsze do ignorowania dla władzy partii.
Po drugie, to zapowiedź kolejnej inicjatywy koalicyjnej po stronie Polskiego Stronnictwa Ludowego. Ludowcy od lat mierzą się z systemową utratą bazy wyborczej, w ostatnich latach głównie na rzecz Prawa i Sprawiedliwości. Kolejne wybory, poza zaskakująco dobrym wynikiem w 2019 roku, wskazują na sukcesywny ubytek ich elektoratu. Wobec tego tradycyjne oscylowanie ludowców na sondażowej granicy progu wyborczego może za którymś razem skończyć się wypchnięciem poza parlament. Dlatego od kilku elekcji zawiązują różne sojusze. W 2015 – przyjęli na listy grupę byłych polityków partii Janusza Palikota. W 2019 – zawiązali sojusz z Kukiz’15, Unią Europejskich Demokratów i niewielką grupą konserwatystów post-platformerskich skupionych wokół Marka Biernackiego. Próba przeciągnięcia do siebie kolejnej grupy byłych polityków Platformy – to kolejny pomysł na to, by zyskując potencjalnie nowych wyborców, innych niż tradycyjny elektorat PSL, prześlizgnąć się nad granicą 5% poparcia.
W próbie ucieczki przed gilotyną progu wyborczego wsparcie Bronisława Komorowskiego może okazać się decydujące. Jakkolwiek były prezydent kojarzy się głównie ze spektakularną porażką w walce o reelekcję w 2015 roku, to jednak przez lata III RP był politykiem wybieralnym i przynoszącym sporo głosów. Znane nazwiska zgranych polityków, co pokazywał eksperyment Koalicji Europejskiej, wciąż bardzo dobrze sprawdzają się w roli lokomotyw list wyborczych przez sam fakt swojej rozpoznawalności.
Ba, Jerzy Buzek wracał do polityki jako były premier z jeszcze cięższym bagażem wspomnień o politycznej porażce AWS, a od wielu lat notuje rekordowe wyniki poparcia w kolejnych euro-elekcjach. A przecież Buzek w swoich ostatnich wyborach przed startem do Parlamentu Europejskiego nie wprowadził własnego, rządzącego ugrupowania do Sejmu, podczas gdy Komorowski zyskał w drugiej turze wyborów ponad 8 milionów głosów.
Oczywiście, nie jest przesądzone, czy Komorowski będzie chciał kandydować w wyborach. Bez tego jego „patronat” może sprowadzić się do roli trudno przekładalnej na wyborcze wyniki, podobnie jak kolejne „błogosławieństwa” Aleksandra Kwaśniewskiego dla słusznie zapomnianych inicjatyw w rodzaju koalicji Lewica i Demokraci czy Europa Plus. Biorąc jednak pod uwagę tradycyjnie niedoszacowanie ludowców w sondażach oraz fakt, że w najbliższych wyborach kluczowe dla kształtu sceny politycznej będzie pytanie, czy i dokąd odpłynął wybory Zjednoczonej Prawicy z ostatnich lat, to transfer nawet kilku „biorących” miejskich polityków może okazać się kolejną tratwą ratunkową, na której PSL dopłynie do kolejnej kadencji.
Czym jest Nowa Chadecja?
Na poziomie wyborczej praxis – ruch wydaje się niekoniecznie skazany na porażkę. Delikatnie mówiąc, trudno jednak wiązać z sojuszem ludowców i konserwatywnych post-platformersów poważniejsze nadzieje na nową jakość w polskiej polityce.
Inicjatywa Komorowskiego i teksty Piotra Zgorzelskiego o potrzebie chadeckiego centrum zbiegają się w czasie ze startem cyklu wydarzeń Klubu Jagiellońskiego pod hasłem „W poszukiwaniu Nowej Chadecji. Kościół i prawica w czasach kryzysu”. Pytania o podobieństwa i różnice między obiema ofensywami nasuwają się same, więc warto odpowiedzieć na nie wprost.
Refleksja o potrzebie Nowej Chadecji w środowisku Klubu Jagiellońskiego jest zgoła czym innym, niż marzeniem o kolejnej niszowej, centroprawicowej formacji politycznej przywołującej sentymentalne wspomnienia lat 90-tych. Jak pisał w tekście otwierającym „nowochadecki” numer pisma „Pressje” Konstanty Pilawa „nowa chadecja to nie pomysł na partię polityczną, lecz projekt mający na celu poprawienie jakości katolickiej debaty publicznej w Polsce”.
„Tożsamość chadecka łączy katolicyzm z imperatywem zaangażowania w życie polityczne. To źródłowo, wbrew zdegenerowanej postaci współczesnej chadecji zachodniej, opcja dla katolików walczących o swoje interesy w przestrzeni publicznej. To w końcu światopogląd oparty o solidaryzm, łączący krytykę kapitalizmu i skrajnych odmian socjalizmu, a jednocześnie szanujący ideał własności prywatnej oraz czuły na tzw. kwestię robotniczą (dziś powiedzielibyśmy prekariacką)” – przekonywał naczelny pisma Klubu Jagiellońskiego. Ideowa refleksja nad dziedzictwem chadeckim jest więc dla nas przede wszystkim wyzwaniem intelektualnym i obywatelskim zobowiązaniem.
Kościół katolicki i cały świat „starego porządku” przed Rerum novarum spóźniał się w refleksji nad kwestią pracowniczą, oddając pole lewicy. Prawdziwa chrześcijańska demokracja była drogą intelektualnego i społecznego zaangażowania pozwalającego nadrobić te zapóźnienia. Analogicznie i dziś Nowa Chadecja powinna być przede wszystkim próbą przepracowania wyzwań późnego kapitalizmu, z których lewica uczyniła oręż swojej kulturowej wojny, a których prawica i Kościół zdają się nie zauważać. Stąd potrzebujemy dziś świeżej i odważnej refleksji choćby nad rolami i stereotypami płciowymi, neoliberalnym konsumpcjonizmem, postępującą polaryzacją kobiet i mężczyzn czy odpowiedzialnością za środowisko.
Nowa Chadecja musi być ruchem świeckich katolików, dla których Kościół, kultura i ład społeczny są obszarem realnej troski o dobro wspólne. Wskazania katolickiej nauki społecznej i papieskie encykliki są dla niej kompasem w poszukiwaniu odpowiedzi na pytania, które z roku na rok sytuują się bliżej serca politycznych sporów, a w następnych dekadach pewnie tylko przybiorą na aktualności.
Jednak papieski manifesty, nawet tak bieżące i aktualne jak encyklika Fratelli tutti czy książka „Powróćmy do marzeń” papieża Franciszka, przynoszą jednak wyłącznie wskazówki, a nie proste odpowiedzi. Te pozostawiają do rozstrzygnięcia społecznikom, intelektualistom i politykom.
Wujowie obyczajowej kontr-rewolucji
Po swoistej reaktywacji ruchu konserwatywno-ludowego trudno spodziewać się nowej jakości. Komorowski zresztą sam zdystansował się w rozmowie w TVN24 od chadeckiej tożsamości nowego projektu. „Całe życie byłem konserwatystą w poglądach na kwestie obyczajowe, a zawsze byłem liberałem w kwestiach ekonomicznych” – przekonywał były prezydent. „Chadecja w Polsce nie ma tradycji, dziś też się może różnie kojarzyć. Konserwatyzm też się może różnie kojarzyć, tak jak wiele innych pojęć, z PiSem. Trzeba postawić na formację umiaru, rozsądku, jakąś formę partii centrum”.
To raczej deklaracja woli zachowania tego, co możliwe, z perspektywy umiarkowanych konserwatystów rodem z lat 90-tych pogodzonych z faktem, że „duch czasów” kieruje ich do politycznej defensywy, niż odważna odpowiedź na nowe wyzwania, przed którymi stoimy.
Konserwatywna kotwica w dzisiejszej opozycji jest pewnie potrzebna, ale trudno uznać ją za adekwatną odpowiedź chrześcijańskiej polityczności na bezmiar problemów, które wymagają od nas ambitnych, odważnych i nieszablonowych odpowiedzi. Poczciwi wujowie obyczajowej kontr-rewolucji rodem z najlepszych politycznych memów III RP to w wielu sprawach potencjalni sojusznicy.
Jednocześnie to jednak politycy niezdolni do przedstawienia alternatywy dla czyhających za rogiem „świata po COVID” i „świata po PiS” wyzwań, nowych skrajności i jeszcze głębszej polaryzacji. Tę przynieść może jedynie ruch oparty o szczerą emocję, niosący autentyczny potencjał odnowy życia publicznego i faktycznie realizujący ideały samoorganizacji.
Chadecka esencja, a nie etykieta
Tylko poważne potraktowanie esencjonalnych dla chadecji ideałów powszechności, demokratyczności i pomocniczości mogłoby dać rzeczywistą alternatywę dla zoligarchizowanych starych partii i nowych populizmów. W innym wypadku – chadecka etykieta, nie pierwsza i nie ostatnia, posłuży jedynie do schowania aż za dobrze znanych produktów partyjnego w nowe opakowanie. Jeśli ruch „nowochadecki” miałby mieć swoją polityczną reprezentację, to musiałaby oznaczać rzeczywistą obywatelską odnowę, a nie reaktywację twarzy z memów.
W dzisiejszych okolicznościach – niezwykle trudno wyobrazić sobie realizację takiego scenariusza. Kampanie prezydenckie Pawła Kukiza i Szymona Hołowni, choć należy traktować je również poniekąd jako przestrogę, pokazały, że nie jest to jednak zupełnie niemożliwe.
Z pewnością jednak, by wreszcie takie obywatelskie przebudzenie przyniosło nie tylko zawiedzone nadzieje, ale i wymierne pozytywne rezultaty, konieczne jest przygotowanie do niego na polu kultury, debaty intelektualnej i społecznego zaangażowania. To praca wykraczająca poza terminarz liczony kadencjami.
Wysiłek z pewnością na dekady, a być może na pokolenia. „Chadecja”, która zaczyna się od wyborczych ambicji i partyjnych kalkulacji na to miano nie zasługuje, a więc i przyszłości nie zmieni.
A jak ta przyszłość będzie wyglądała i jaką rolę w niej mamy do odegrania? O tym będziemy dyskutować przez cały maj w cyklu #ZamiastKongresu Klubu Jagiellońskiego. Dorzućcie się do jego organizacji, jeśli nie chcecie, żeby hasło chrześcijańskiej polityki służyło wyłącznie zagubionym centrystom do ratowania resztek wyborczego kapitału.
Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki 1% podatku przekazanemu nam przez Darczyńców Klubu Jagiellońskiego. Dziękujemy! Dołącz do nich, wpisując nasz numer KRS przy rozliczeniu podatku: 0000128315.
Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.