Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.

Człowiek niszczy świat, ale może go też odbudować

Człowiek niszczy świat, ale może go też odbudować autor: Helena Constela, źródło: https://www.flickr.com/photos/helenaconstela/14522484708/

Niewiele znajdziemy książek, których okładka wypaczałaby sens całego utworu do tego stopnia, że możemy mówić o jego tabloidyzacji. Ściskając w dłoniach nagrodzone Pulitzerem Szóste wymieranie. Historię nienaturalną autorstwa Elizabeth Kolbert, dziennikarki ekologicznej związanej z The New Yorkerem, w pierwszej kolejności zwracamy uwagę na ptaka oklejonego ropą naftową oraz wielkie kominy fabryczne. Całości dopełnia dodane przez polskiego wydawcę (i zupełnie niepotrzebne) pytanie retoryczne: „Czy grozi nam największa w dziejach zagłada gatunków?”. Wbrew pozorom nie jest to po prostu kilkusetstronicowa porcja analiz poświęconych postępującemu zanikaniu fauny. Warto zerknąć na podtytuł: Historia nienaturalna. Ta książka traktuje o historii życia.

Od stworzenia do cyklu wymierania

Zdaniem Kolbert bez zrozumienia historii życia na Ziemi (ale też: historii nauki o historii życia) nie zrozumiemy tego, co dzieje się dzisiaj. Szóste wymieranie trwa, jest jednocześnie zwyczajne i nadzwyczajne. Zwyczajne – bo to normalne, że życie na ziemi przerywane jest „katastrofami”, gwałtownymi zjawiskami, które sieją spustoszenie w ekosystemach.

W tym celu Kolbert przypomina sylwetkę Georgesa Cuviera – francuskiego przyrodnika z przełomu XVIII i XIX stulecia – który jako pierwszy wysunął hipotezę, że nie wszystkie szkielety lub skamieniałości zwierząt znajdowane w ziemi są pozostałościami stworzeń wciąż stąpających po naszej planecie. Cuvier prowadził do nauki kategorię wymierania, tym samym odrzucając paradygmat Linneusza, który skłaniał ówczesnych uczonych, by wszystkie osobliwe znaleziska (np. kości mamutów) wpisać w ramy znanych już struktur i schematów.

Koncepcja, w myśl której przed światem ludzi istniały jeszcze na Ziemi inne „światy”, była dla ówczesnych szokiem, ale dawała się, co ciekawe, w jakimś sensie uprawomocnić na gruncie wierzeń judeochrześcijańskich. Następujące po sobie światy były według Francuza oddzielone na osi dziejów katastrofami – choćby potopami.

Z czasem jednak okazało się, że nie wszystko da się wyjaśnić ten sposób. Brytyjski geolog Charles Lyell oraz czerpiący z niego Charles Darwin odrzucili katastrofizm Cuviera, uznając, że za wymieranie gatunków w stu procentach odpowiadają powolne procesy, które zachodzą w sposób ciągły – również dzisiaj. Nowe podejście, nazywane uniformitarystycznym, zakładało, że wymieranie nigdy nie było powszechne.

Według Darwina i Lyella każdy nieistniejący dziś gatunek znikał samotnie, padając ofiarą „walki o przetrwanie”, własnych defektów lub zmian powstałych wskutek powolnej transgresji morza czy tektoniki płyt. I choć z lektury sztandarowego dzieła Darwina O powstawaniu gatunków drogą doboru naturalnego można wywnioskować, że autor wiedział doskonale, iż człowiek również przyczynia się do wymierania organizmów, to wydaje się, że nie widział w tym nic niepokojącego.

Do przekonania o nadzwyczajnym charakterze szóstego wymierania, wykraczającego swoją skalą poza dotychczas znane procesy, świat nauki doszedł dopiero niedawno. „Uważana obecnie za standardową teorię geologiczną teoria neokatastrofizmu mówi, że warunki na Ziemi zmieniają się powolichyba że coś się stanie” – pisze autorka. Dominujący obecnie paradygmat nie jest więc ani cuvierański, ani darwinowski. Syntetyzuje podstawowe elementy obu tych spojrzeń – ciągłe procesy (np. konkurencja gatunków) oraz zdarzenia nagłe (np. uderzenie asteroidy). Kolbert streszcza je w trafnym wyrażeniu: „długie okresy nudy przerywane od czasu do czasu paniką”. Dziś też „można panikować” – parafrazując tytuł głośnego filmu Jonathana L. Ramseya.

Czy zaraz zginiemy?

Zanim pojawia się wspomniana „panika”, przekraczane zostają kolejne granice, swoiste „punkty zapalne”. Dopiero ich nagromadzenie daje odpowiednio dramatyczny efekt. Kolbert wskazuje te punkty – „jaskółki zmian” – we współczesnym świecie.

Jedną z największych zalet Szóstego wymierania jest pomieszanie gatunków narracyjnych. Z jednej strony czujemy, że autorka włożyła wiele wysiłku w faktograficzne podbudowanie tematu. Niektóre fragmenty przypominają solidnie napisany artykuł naukowy (poparty bogatą bibliografią). Z drugiej strony, właściwego kolorytu nadają książce dopiero rozdziały reporterskie, będące relacją z odwiedzin owych punktów zapalnych, w których autorka trafia na ślady obecnego lub poprzednich wymierań.

W ramach jednej z takich wypraw autorka zapuszcza się na dno Morza Tyrreńskiego nieopodal włoskiej wyspy Castello Aragonese. Kolbert traktuje ją jako punkt wyjścia do zwrócenia uwagi na zjawisko, o którym wciąż mówi się niewiele. Chodzi o „bliźniaka globalnego ocieplenia”, czyli postępujące zakwaszenie oceanów. Już teraz oceany są o 30% bardziej kwasowe niż w roku 1800 – jeśli tempo zmian się utrzyma, do końca XXI wieku różnica ta wyniesie 150%.

Skutkować będzie to spadkiem bioróżnorodności w oceanach; podobnie jak w okolicach kominów wulkanicznych odwiedzanych przez autorkę, przetrwają tylko nieliczne gatunki. Kwaśny ocean przyszłości to miejsce toksyczne z powodu dynamicznego rozwoju sinic oraz pozbawione koralowców i wielu mięczaków, które nie zdążą dostosować się do nowego pH, ponieważ jego spadek następować będzie zbyt szybko.

Rafy koralowe mogą zniknąć, zanim zabije je kwasowość. Bardziej destrukcyjne będzie przełowienie i spływ nasyconej nawozami wody z obszarów rolniczych, co zwiększy liczebność glonów konkurujących z koralowcami. Przede wszystkim jednak niezwykle szkodliwy będzie wzrost temperatury wody skutkujący „wybielaniem rafy”, czyli zaburzeniem kluczowych dla jej istnienia związków symbiotycznych polipów z mikroskopijnymi roślinami.

Kolbert sprawnie żongluje kolejnymi relacjami – w przypadku koralowej opowieści relacjonuje swój pobyt w stacji badawczej na jednej z wysp u wybrzeży Australii. Podróże autorki nie są osadzone na osi czasu, służą jedynie jako tło do poruszenia kolejnych wątków kluczowych dla „szóstego wymierania”. Innym miejscem, do którego nas zabiera, są tropikalne lasy Ameryki Południowej, gdzie zwraca uwagę na zjawisko zanikających bądź przesuwających się stref klimatycznych, co nie zawsze idzie w parze z mobilnością gatunków (nie nadążających z przesuwaniem swoich siedlisk i zasięgów występowania).

Człowiek szkodził środowisku od zawsze

Póki co najbardziej mobilny pozostaje jednak człowiek – i to właśnie jego ruchliwość, pęd ku zdobywaniu nowych terytoriów, eksploatowaniu ich stanowią mieszankę zabójcza dla ekosystemów. Antropocen nie rozpoczął się wraz z rewolucją przemysłową ani neolityczną. Kolbert sugeruje, że nadzwyczajna destrukcja świata ożywionego rozpoczęła się wraz z wywędrowaniem człowieka z Afryki, co można powiązać z wyginięciem holoceńskiej megafauny. Jest to destrukcja nadzwyczajna, bo nigdy żaden gatunek nie wpłynął na losy tak wielu gatunków, nie tylko przez emisję gazów, wycinanie habitatów i polowanie (nawet na swoich krewniaków – neandertalczyków). Człowiek przywlókł też na swoich butach, w wodzie balastowej czy poprzez celową introdukuję inne gatunki w miejsca, w których nigdy naturalnie nie występowały.

Przeniesione przez ludzi – przypadkowo lub intencjonalnie – okazy fauny zasiedlały nowe nisze ekologiczne i zmieniały bieg ewolucji, wygrywając konkurencję z podobnymi sobie rodzimymi gatunkami lub doprowadzając do wyginięcia inne ogniwa łańcucha (np. opisane w książce meksykańskie żaby lub amerykańskie nietoperze zarażone grzybami). Choć urbanizacja, budowa autostrad i wycinka lasów pod uprawy rolne tworzą lokalne „wyspy” – izolowane pozostałości terenów naturalnych, na których żyje zredukowana i mniej mobilna populacja danego gatunku – to światowy handel i ludzkie podróże sprawiają, że izolowanych obszarów na świecie jest coraz mniej. Kolbert posługuje się zręczną metaforą Nowej Pangei – świata, który co prawda nie jest jednym kontynentem, ale dzięki działaniom człowieka staje się wymieszany i homogeniczny, również w kontekście bioróżnorodności.

Autorce daleko jednak do odsądzania od czci i wiary lub rozliczania ludzkości za popełnione błędy. Wydaje się, że Elizabeth Kolbert wierzy w wyjątkowość, kreatywność i odwagę homo sapiens – tę samą, która mobilizowała do wejścia do Azji i Europy, do przekroczenia Cieśniny Beringa.

Jak przyznaje, charakterystyczne dla ludzi wysokie umiejętności współpracy międzyosobniczej determinują nie tylko zdolność do niszczenia świata, ale też do jego zmieniania. W całej książce przedstawia szereg pozytywnych przykładów postaci, które bez reszty angażują się w walkę o zachowanie gatunków, dokonując sztucznych zapłodnień lub przeprowadzając specjalistyczne badania.

Dla niektórych z tych osób praca ta stanowi swoistą misję. Czy jednak przyszłością ochrony gatunków są zamrożone i przechowywane w ciekłym azocie komórki organizmów zagrożonych wyginięciem? Niekoniecznie.

Celem długofalowym powinno być stworzenie takiej bioty, w której człowiek wraz z innymi gatunkami może względnie koegzystować. Zanim jednak zaczniemy projektować takie utopijne rozwiązanie, warto przedsięwziąć kroki, które przynajmniej zatrzymają lub spowolnią tempo obecnej destrukcji bioróżnorodności. Należy do nich z pewnością redukcja emisji CO2 i innych gazów, bardziej racjonalne gospodarowanie gruntami, większy nacisk na lokalność w gospodarce.

Jak jednak wynika z lektury Szóstego wymierania – nie musimy tego robić. W końcu to aż i tylko kolejne wymieranie. Jego ofiarą paść może również homo sapiens, a utracona bioróżnorodność – jak po każdym wymieraniu – z czasem odrodzi się, choć z pewnością już w zgoła innym kształcie. Nowa Pangea i tak ulegnie więc rozbrojeniu – pytanie tylko, czy na naszych warunkach.

Być może to właśnie ta słodko-gorzka wymowa książki, będącej zarazem „raportem o stanie świata”, ostrzeżeniem i zgrabnym pouczeniem, że jako ludzkość mamy wybór, stoi za jej sukcesem wydawniczym. Nikt nie lubi smutnych historii, a Elizabeth Kolbert od wisielczego pesymizmu stanowczo się odżegnuje, a tu i ówdzie pozwala sobie nawet na kilka nutek optymizmu.

Jakkolwiek autorka powołuje się na dokonania nauki, Szóste wymieranie. Historia nienaturalna należy przede wszystkim do gatunku literatury popularnonaukowej ze wszystkimi jej mankamentami, takimi jak skłonność do przesady, ale i gawędziarstwo, co i Kolbert, mimo dobrego warsztatu reporterskiego w niektórych fragmentach się przydarzyło. Dziennikarka nadrabia to jednak humorem (pisząc o poważnym problemie, nie stroni od żartów) oraz tłumaczeniem skomplikowanych zagadnień w sposób prosty – niewykluczone, że to zasługa również polskich tłumaczy. Szóste wymieranie. Historia nienaturalna jest więc lekturą obowiązkową głównie dla wciąż nieuświadomionych w zakresie bioróżnorodności. Bez wątpienia każdy, kto zabiera się do lektury, utożsamiając wymieranie gatunków jedynie ze zniknięciem wielkich gadów, ma szansę zaopatrzyć się w podstawową wiedzę i ją uporządkować.

Artykuł pochodzi z numeru czasopisma idei „Pressje” pt. „Zielony ascetyzm”. Zachęcamy do bezpłatnego pobrania całości numeru.

Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury, uzyskanych z dopłat ustanowionych w grach objętych monopolem państwa, zgodnie z art. 80 ust. 1 ustawy z dnia 19 listopada 2009 r. o grach hazardowych.

Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o zachowanie informacji o finansowaniu artykułu oraz podanie linku do naszej strony.