„Zła nieskończoność” i gnostyckie oblicze kapitalizmu
W skrócie
Czy można za pośrednictwem języka teologicznego dokonać interpretacji kapitalizmu? Owszem – to możliwe. Książka Bartosza Kuźniarza Król liczb. Szkice z metafizyki kapitalizmu dowodzi nawet czegoś więcej – jedynie teologiczna i filozoficzna analiza kapitalizmu ma prawdziwy sens.
Pracę Bartosza Kuźniarza możemy intepretować jako intelektualną próbę oddania starej idei universitas, zanikającej we współczesnym, skupionym na fragmentaryzacji i specjalizacji świecie. Autor w swoim wywodzie powołuje się na wyniki badań pochodzących z rozmaitych dziedzin nauki: od biologii i psychologii ewolucyjnej, przez ekonomię, historię sztuki i literaturoznawstwo, aż po filozofię i teologię. Wbrew temu, co sceptycznemu czytelnikowi może sugerować druga cześć tytułu, rozważania te nie są oderwanym od rzeczywistości bujaniem w spekulatywnych obłokach. Metafizyczne wnioski wyciągane są bezpośrednio z wyników badań tzw. twardej nauki. Punktem wyjścia rozważań jest dość zaskakujące dla współczesnego czytelnika stwierdzenie, iż człowiek jest istotą metafizyczną.
Człowiek wychylony ku nieskończoności
Już na pierwszych stronach książki Kuźniarz, podpierając się badaniami m.in. psychologów ewolucyjnych, przekonuje, że człowiek osadzony jest w empirycznej rzeczywistości o wiele słabiej niż mogłoby się nam wydawać na pierwszy rzut oka. Okazuje się bowiem, że podstawowym sposobem odbierania świata jest nie empiria, lecz mit. Już od pierwszych lat życia przetwarzamy bodźce dochodzące do nas z zewnętrznego świata na zbiór mniej lub bardziej abstrakcyjnych symboli.
Właściwa dla wieku dziecięcego zdolność do postrzegania zwykłego patyka jako magicznej różdżki czy „tworzenia” morza z kałuży jest dokładnie tą samą cechą, która pozwala dorosłym grupować się w narody, z kawałka określonego materiału tworzyć symbole przynależności lub hierarchii, a z deklaracji „i nie opuszczę Cię aż do śmierci” uczynić sens życia. Wszystko, co w dorosłym życiu traktujemy śmiertelnie poważnie, jak obowiązek, honor, wolność czy miłość, jest tak naprawdę wyrazem metafizycznej części naszego życia.
Istotne w metafizycznym wymiarze naszego funkcjonowania jest to, że próbując osadzić nasze życie poza wymiarem stricte empirycznym, skłaniamy się ku temu, co przekracza nasz jednostkowy byt. Wszak „miłość nie kończy się nigdy”, narody są „odwieczne”, a idee „wieczne”. Powstrzymanie przemijania i kruchości świata dzięki pomnikom, mitom, zdjęciom i obrazom jest wyrazem tęsknoty za tym, co nieskończone. Skończoność tego świata wydaje się stać w sprzeczności z największą transcendentną tęsknotą człowieka. Jednak nie chodzi tutaj o prostą liniową nieskończoność, w której rzeczy następują po sobie, bo to nadal pozostawia nas z dylematem wyboru – prawdziwym pragnieniem człowieka jest życie nie tyle nieskończenie długie, co nieskończenie gęste.
Definicja człowieka jako istoty metafizycznej, pragnącej i usilnie dążącej do nieskończoności, brzmi jak żywcem wyjęta z jakiegoś podręcznika teologii. Nie jest to skojarzenie przypadkowe, gdyż wynika wprost z przyjętej przez autora metodologii. W sposób w pełni świadomy Kuźniarz stosuje do opisu kapitalizmu język teologii, jednak, o czym nas co chwilę przekonuje, nie jest to wybór konfesyjny, a metodologiczny właśnie. Pozwala on na oddanie wielu istotowych cech kapitalizmu, które umykają innym sposobom opisu, unikając przy tym tworzenia całkiem nowego języka. Jednocześnie język teologii pozostaje wystarczająco intersubiektywny z racji powszechnej znajomości jego terminów.
Eschatologiczna obietnica kapitalizmu
O ile skłonni jesteśmy zgodzić się co do metafizycznej natury człowieczeństwa, o tyle kapitalizm wydaje się nam na wskroś materialistyczny. Jak jednak udowadnia autor Króla liczb, nic bardziej mylnego. Wychodząc od rozwijanego przez Jacques’a Derridę marksowskiego konceptu fetyszyzmu towarowego, pokazuje, jak w wyniku nadawania rzeczom „wartości rynkowej” wyrażanej przez abstrakcyjną cenę powstaje drugi, widmowy obraz przedmiotu. Kanapa poprzez swoją wartość rynkową z prostego mebla stać się może „sofą wartą 4000$ obitą włoskim jedwabiem”. Pomimo naszych usilnych wewnętrznych racjonalizacji różnica pomiędzy urządzeniem elektronicznym z logotypem ugryzionego jabłka a drugim niemal identycznym nie ma charakteru materialnego, a metafizyczny właśnie.
W innym miejscu Kuźniarz, powołując się m.in. na Filozofię pieniądza Georga Simmela, ukazuje nam, w jaki sposób pieniądz i cena zastąpiły Boga w roli miary wszechrzeczy. Rzeczywistość nie jest przez nas obecnie postrzegana jako zbiór obiektów posiadających swoją stałą substancję, lecz jako zespół ciągle płynnych ruchów i relacji. „Podstawową zasadą i najwyższym symbolem tradycyjnego świata substancji był Bóg. W nowoczesnym, relatywistycznym świecie procesów tę samą funkcję pełni pieniądz. W relatywistycznym świecie społecznym pieniądz mówi nam, czym dana rzecz jest. (…) Pieniądz jest zatem głosem Boga w mojej głowie, pouczającym mnie o obiektywnej wartości świata (…) „widzi” – a następnie wyraża za pośrednictwem ceny – powiązania i zależności, których nigdy nie były w stanie dostrzec mój ograniczony lub skończony umysł”. Powstająca w ramach mechanizmu rynkowego cena jest wynikiem ogromnej liczby kalkulacji, relacji, przekształceń i zależności. Ich ilość jest tak duża, że pozostaje dla nas nieodróżnialna od nieskończoności.
I to nieskończoność właśnie, a właściwie liczenie do nieskończoności, stanowi dla Bartosza Kuźniarza clue kapitalizmu. „Co jest istotą tego procesu? Pętla zysku i jego (re)inwestycji w celu osiągnięcia zysku. (…) Zadanie, które stawia przed ludźmi kapitalizm, jest zatem ostatecznie bardzo proste. Wystarczy policzyć do nieskończoności”. Autor, idąc za Heglem, pokazuje, że w istocie jest to „zła” nieskończoność. Czyli taka, która znajduje się poza bytem i jako taka wiecznie nieosiągalna. Postęp ku nieskończoności jest jak stale wydłużająca się linia, poza którą znajduje się właściwy cel. Pobijając kolejne rekordy produkcji i wzrostu, pomimo ciągłego zbliżania się, pozostajemy od nieskończoności równie daleko, co w punkcie wyjścia.
Zło tego rodzaju nieskończoności polega na tym, że nie daje ona szansy na spełnienie. Zamiast ofiarować pełnię tworzy jedynie brak i niedosyt. „Tymczasem nieskończoność dobra i autentyczna to taka, która może zmieścić się w zamkniętej formie, nie tracąc przy tym niczego ze swej narzucającej się naszemu umysłowi wieczności”.
Tutaj dochodzimy do eschatologicznej obietnicy kapitalizmu, zgodnie z którą „kilka lat przemęczysz się na tym stanowisku, a potem awansujesz”; „zaciskając pasa dziś, za 50 lat dogonimy Niemcy”; „teraz ciężko harujesz, ale na emeryturze” itd. itd. Gdzieś na horyzoncie migocze to zbawienie i zaspokojenie, którego nigdy nie osiągniemy, bo zawsze będzie coś innego, kolejny cel do zdobycia, kolejna liczba do wypowiedzenia w ciągu nieskończoności.
Tragedia liberalno-kapitalistycznego melancholika
Pogłębiając antropologiczną charakterystykę człowieka jako istoty metafizycznej wychylonej ku nieskończoności, Kuźniarz sięga do podziału życia według Sørena Kierkegaarda. Duński filozof wyróżnił trzy etapy ludzkiej egzystencji: życie estetyczne, etyczne i religijne. Pierwszy z nich sprowadza się do poszukiwania kolejnych bodźców – bądź czysto zmysłowych, bądź natury estetycznej. Przejście na poziom etyczny wiąże się z akceptacją ograniczeń etyki dyscypliny i stanowi pośrednie stadium przed ostatecznym przyjęciem porządku relignego i wiary. Jednak w tym systemie nie ma determinizmu – człowiek całe życie może pozostać na etapie życia estetycznego.
Zbyt długie przebywanie w jego obszarze prowadzi z kolei do melancholii. Rozumieć ją tutaj należy nie jako pewien stan emocjonalny, a jeden z grzechów ciężkich. Jest to stan łączący znużenie i zmęczenie z ciągłym podnieceniem i poszukiwaniem nowych doznań. „To właśnie wówczas dochodzi do powstania charakterystycznej dla współczesnej kultury dialektyki słabości i perwersji, niewyspania i gorączkowej aktywności (…) »Jeszcze tylko sprawdzę pocztę« – mówimy do siebie o godzinie 22.30, aby cztery godziny później z przekrwionymi oczami i dojmującym poczuciem winy udać się do łóżka”.
To stan w którym „nic nam się nie chce”, ale ciągle czujemy jakieś pragnienie. Czegoś byśmy chcieli, ale nie wiemy czego dokładnie. Czasem mamy wrażenie, że znaleźliśmy to „coś”, ale kiedy to otrzymujemy, odczuwamy jedynie chwilowe zaspokojenie.
„W tym sensie współczesny kapitalizm niewiele ma wspólnego z materią, a jego prawdziwą siłę stanowi składnik metafizyczny czy zgoła religijny: oprócz potrzeb ciała zaspokaja on po cichu tkwiący w człowieku instynkt wieczności. Rynek symuluje wieczność, wnętrze hipermarketu to zapis nieudanej nieskończoności. Tragedia melancholika (…) bierze się stąd, że liberalno-kapitalistyczny esteta chce wszystkiego, ale o tym nie wie, w związku z czym jako obiekt swojego zainteresowania wskazuje obejrzany na wystawie samochód, podpatrzony u sąsiada styl życia lub (…) zapis numeryczny na rachunku oszczędnościowo-rozliczeniowym”.
W pierwszym rozdziale Albo-albo Kierkegaard demonstruje, w czym tkwi problem, gdy w aforystycznej formie zestawia litanię zbudowanych w ten sposób alternatyw: „Ożeń się, będziesz tego żałował; nie żeń się, będziesz także tego żałował, albo się ożenisz, albo nie ożenisz, będziesz żałował tego i tego”. Demaskuje on główny problem melancholika łudzącego się, że jakiś konkretny wybór da mu szczęście i spełnienie, podczas gdy jest to złudzenie. Odpowiedzią jest znalezienie kryterium znajdującego się poza tym wyborem. Jak pisze Kierkegaard, „osobowość jest uświadomioną syntezą nieskończoności i skończoności, która związana jest sama z sobą, której zadanie jest stanie się sobą, co może nastąpić tylko przez związek z Bogiem”. Oczywiście eseista neutralizuje religijny wyraz tych słów, redukując je do zgodności ze swoją naturą dążącą ku nieskończoności.
Dlaczego jednak ludzie nie przezwyciężają stanu melancholii? Ponieważ popadają w jeszcze gorszy stan: miotający się melancholik po pewnym czasie akceptuje swoją kondycję. Uczy się znieczulać i otępiać samego siebie, a młodzieńcze odruchy buntu w końcu zastępuje mieszczańska codzienność. „Prawdziwą rozpaczą jest brak rozpaczy”.
Gnostycka istota kapitalizmu
Dotychczas relacja pomiędzy człowiekiem „wychylonym ku nieskończoności” a „złą nieskończonością” kapitalizmu była co najmniej poprawna, obie strony jakoś się dogadywały, jakoś współpracowały. Sytuacja jednak powoli ulega zmianie. W tym kontekście Kuźniarz przytacza popularny passus autorstwa filozofa Fredrica Jamesona: „Łatwiej jest sobie wyobrazić koniec świata niż koniec kapitalizmu”. Co to oznacza? Że kapitalizm w swoim nieskończonym wzroście dla wzrostu coraz mniej potrzebuje samego człowieka.
W tym kontekście niepokojąco inspirujące jest dokonane przez eseistę zestawienie koncepcji Hegla z ideami Césara Hidalgo przedstawionymi na stronach jego popularnej książki Why Information Grows. The Evolution of Order, From Atoms to Economies. Autor Fenomenologii ducha opisywał działania ducha dziejów zawiadującego historią w celu uzyskania pełnej wolności. W tym modelu sami ludzie odgrywali rolę „robotników ducha”. U Hidalgo w tym schemacie wolność zostaje zastąpiona przez informację. W ten sposób świat staje się polem rywalizacji sił porządku przeciwko entropii i chaosowi. Na początku wszechświata była to informacja zawarta w konstrukcji atomów i wiązaniach, wraz z powstaniem życia nośnikiem stało się DNA, a przyszłość należeć ma do niematerialnego pieniądza.
Ten wątek płynnie kieruje nas do kolejnej tezy Bartosza Kuźniarza. Jego zdaniem kapitalizm jest współczesną formą gnostycyzmu. Dla uzasadnienia tej konstatacji autor Króla liczb powołuje się na Erica Voegelina, który interpretował heglizm i inne wywodzące się z niego nurty filozoficzne jako formę gnostycyzmu właśnie w związku z ich naciskiem na wiedzę dotyczącą ukrytej logiki świata. Rozpoznanie to zaś miało zabarwienie soteriologiczne, gdzie zbawienie nie było kwestią wiary i uczynków, lecz kumulacji ezoterycznej wiedzy.
Drugim elementem konstytuującym gnozę jest odrzucenie tego, co materialne. Ale i z tym współczesny kapitalizm nie ma problemu, o czym wcześniej już pisaliśmy. „Po jednej stronie jest bóg jako przemierzająca kolejne eony iskra tęskniącej za pełnią wolności, aktualnie w postaci ekonomii cyfrowej, znajdująca się na etapie demontażu życia organicznego i psychofizycznej formy ludzkiej.(…) Rywalem dadaistycznego boga-informacji jest Bóg, który »nie posłał swego Syna na świat po to, aby świat potępił, ale po to, by świat został przez Niego zbawiony«. Ten drugi Bóg nie odcina się od ludzkiej cielesności”.
Artykuł pochodzi z numeru czasopisma idei „Pressje” pt. „Zielony ascetyzm”. Zachęcamy do bezpłatnego pobrania całości numeru.
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury, uzyskanych z dopłat ustanowionych w grach objętych monopolem państwa, zgodnie z art. 80 ust. 1 ustawy z dnia 19 listopada 2009 r. o grach hazardowych.
Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o zachowanie informacji o finansowaniu artykułu oraz podanie linku do naszej strony.