Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Piotr Wójcik  23 sierpnia 2017

Lepszy licznik Balcerowicza niż długi Kowalskiego

Piotr Wójcik  23 sierpnia 2017
przeczytanie zajmie 7 min

Zwolennicy polityki „zbilansowanego budżetu” chcą uchodzić za odpowiedzialnych i racjonalnych. Tymczasem ich recepty najczęściej z odpowiedzialnością nie mają wiele wspólnego, prowadząc do zamiany długu publicznego, bezpiecznego i nisko oprocentowanego, na dług prywatny – wysoko oprocentowany i kryzysogenny. A za niskie zadłużenie państwa zapłacą ostatecznie obywatele.

W debacie makroekonomicznej najczęściej omawiany jest poziom długu publicznego. Problem długu prywatnego (gospodarstw domowych, przedsiębiorstw i organizacji non profit) owszem, pojawia się w dyskursie publicznym, jednak głównie w kontekście społecznym – w programach interwencyjnych czy w materiałach „z życia wziętych”, ukazujących dramat osób, które wpadły w spiralę długów. Tymczasem analizując kondycję całej gospodarki kwestia poziomu zadłużenia prywatnego jest traktowana w najlepszym razie drugorzędnie.

Dług publiczny jest więc rozbierany na czynniki pierwsze, alarmuje się przy każdym przekroczeniu jakiejś „magicznej granicy”, podczas prac budżetowych wiesza się psy na rządzie, że w zbliżającym się roku znów zadłuży Polskę na tyle i tyle miliardów złotych. Niemal każdy zainteresowany choć pobieżnie ekonomią zna w przybliżeniu obecny poziom długu publicznego w odniesieniu do PKB oraz tegoroczny deficyt budżetowy. Każdy jego wzrost jest sumiennie odnotowywany i okraszany wyświechtanymi zwrotami w stylu „zadłużamy kolejne pokolenia”, „nasze dzieci będą musiały płacić za waszą nieodpowiedzialność” i tak dalej.

Ale w kwestii ogólnego zadłużenia prywatnego jest cisza. Konia z rzędem temu, kto wyrwany do odpowiedzi poda jego poziom. Tu już nikt nie mówi o zadłużaniu przyszłych pokoleń, choć przecież te pieniądze także trzeba będzie oddać. A jak delikwent przez swoje prywatne zadłużenie wpadnie w kłopoty, to być może przejdzie na garnuszek państwa – korzystając z pomocy społecznej lub wsparcia dla kredytobiorców. Nie mówiąc już o wielkich akcjach wyciągających banki z finansowych tarapatów kosztem miliardów dolarów albo euro publicznych pieniędzy – te kłopoty przecież powstawały właśnie dlatego, że tysiące ich klientów, indywidualnych lub instytucjonalnych, przestawało spłacać swe prywatne długi. Prywatne do czasu.

Zadłużony Zachód

Jak widać poziom długu prywatnego ma olbrzymie znaczenie dla gospodarki  oraz samej wspólnoty politycznej. Zadłużające się firmy oraz gospodarstwa domowe nie funkcjonują przecież obok gospodarki, tylko ją tworzą. Tak więc ich kondycja finansowa ma niebagatelne znaczenie dla zdrowia samej gospodarki. Z tego powodu temat ogólnego poziomu długu prywatnego powinien znaleźć bardziej eksponowane miejsce w debacie publicznej.

Poziom długu prywatnego w Polsce w 2015 r. wyniósł 79% PKB, a więc jest on wyższy niż polski dług publiczny, który wynosi obecnie ok. 54% PKB. Jednak i tak nadwiślański poziom prywatnego zadłużenia jest… czwartym najniższym w UE. Niższy od Polski dług prywatny ma tylko Litwa (55%), Rumunia (59%) oraz Czechy (68%). Są to poziomy zupełnie nieporównywalne z liderami zadłużenia, czyli z Irlandią, Luksemburgiem oraz Cyprem, w których zadłużenie prywatne wynosi 300% PKB i więcej. Kraje, które są de facto rajami podatkowymi, występują w tej dyscyplinie w innej kategorii, więc porównywanie ich z Polską nic nam nie mówi. Jednak także w mających „konwencjonalne gospodarki” krajach zachodniej UE te poziomy znacznie odbiegają od tego, co znajdziemy nad Wisłą. W Niemczech jeszcze tylko umiarkowane 99%, jednak w innych państwach nawet dwukrotnie więcej– w Wielkiej Brytanii to 158% PKB, w Hiszpanii 156%, a we Francji 143%. Jak widać Polacy nie są tak pogrążeni w długach jak zamożniejsi mieszkańcy Zachodu. Oczywiście to wynik w dużej mierze tego, że na pełną skalę prywatnie zadłużamy się dopiero od ćwierćwiecza. Nie zmienia to faktu, że ogólny poziom zadłużenia naszego kraju jest bez porównania niższy niż na terenach za Odrą. Wieszczenie więc jakiejś dłużnej apokalipsy akurat w Polsce jest naciągane.

Państwo dostaje niższe odsetki

Mamy więc relatywnie niski dług prywatny (czwarty najniższy w UE) i relatywnie przeciętny publiczny (jedenasty najniższy w UE). I taki układ jest pożądany. Dużo lepiej być wśród krajów z niskim długiem prywatnym i przeciętnym publicznym, niż odwrotnie. Z tego prostego powodu, że dług prywatny jest dużo bardziej niebezpieczny niż dług publiczny. I wcale nie tylko dlatego, że prawie wszędzie jest on zdecydowanie wyższy w stosunku do PKB. Również dlatego, że dług prywatny jest zwykle wyżej oprocentowany. Polskie 10-letnie obligacje państwowe są oprocentowane na poziomie 3,35%. Tymczasem średnie oprocentowanie mieszkaniowego kredytu hipotecznego w Polsce wynosi 4,5%. A przecież to i tak jeden z tańszych rodzajów kredytu, ponieważ jest zabezpieczony nieruchomością. Oprocentowanie kredytów konsumpcyjnych dochodzi nawet do 10%. Do tego musimy dorzucić jeszcze inne opłaty, np. prowizje płacone z góry lub doliczane do raty. Nie mówiąc już o pożyczkach z firm pożyczkowych, które obchodząc przepisy antylichwiarskie, windują realne oprocentowanie do niebotycznych rozmiarów kilkuset procent w skali roku

Poza tym państwa mają dużo większe możliwości spłaty (przesuwając wydatki między agendami, podnosząc podatki), „rolowania długu” oraz układania się z wierzycielami. Pozycja negocjacyjna państwa jest bez porównania lepsza niż milionów indywidualnych kredytobiorców. Tak dużego klienta, jakim jest państwo, traktuje się zupełnie inaczej niż pojedynczego prywatnego kredytobiorcę, nawet jeśli ten jest sporą firmą. A bankructwo państwa może doprowadzić do bankructwa jego wierzyciela, więc i gotowość do układów tego drugiego jest w tym przypadku znacznie wyższa.

Dług prywatny, kryzys publiczny

O tym, jak groźny może być wysoki poziom długu prywatnego przekonało się już w historii dziesiątki państw, które stały się ofiarami kryzysu na rynku kredytów. Ostatnimi z nich są państwa Europy Zachodniej – Irlandia, Hiszpania czy Portugalia. Wszystkie one miały przed wybuchem kryzysu bardzo stabilną sytuację budżetową. W 2007 r. Irlandia miała dług publiczny na poziomie zaledwie 24% PKB i była jednym z najmniej zadłużonych państw UE. Hiszpański dług publiczny z tego roku wynosił tylko 36% PKB, a portugalski 68%, czyli był na obecnym poziomie Niemiec. Wszystkie te państwa miały jednak gigantyczny dług prywatny – Irlandia na poziomie 198% PKB, Hiszpania 191%, a Portugalia 185%. Polska w 2007 r. miała go czterokrotnie niższy.

Pękniecie bańki na rynku nieruchomości i kryzys na rynku kredytów spowodowały ogromne problemy tamtejszych banków, których aktywa utopione w kredytach były tak wielkie, że wymagały natychmiastowej interwencji państw, które oczywiście musiały się zadłużyć, żeby podołać ratowaniu krajowych instytucji finansowych. W konsekwencji dług publiczny natychmiast wystrzelił – w Irlandii w 2009 r. wzrósł do poziomu 62% PKB, dwa lata później wynosił już 110%, aby w 2013 r. sięgnąć poziomu 120% PKB. W Hiszpanii w dwa pierwsze lata kryzysu wzrósł „tylko” o 17 pkt. proc., ale w następne dwa już o kolejne 33 pkt. proc., by w 2014 r. usadowić się na poziomie 100% PKB. W Portugalii dług publiczny ostatecznie wyniósł nawet 130% PKB w 2014 r., gdy znacjonalizowano bankruta Novo Banco. W ten sposób w wymienionych krajach gigantyczny dług prywatny wygenerował gigantyczny dług publiczny. Nie jest więc prawdą, że kryzys krajów strefy euro to kryzys długu publicznego. Tak można powiedzieć w zasadzie jedynie o kryzysie greckim. Kryzys w Hiszpanii, Irlandii i Portugalii to wynik przede wszystkim zadłużenia prywatnego, a eksplozja długu publicznego była tylko efektem końcowym.

Za niskie zadłużenie państwa zapłacą obywatele

Wysoki dług prywatny może więc doprowadzić do kryzysu bankowego, co wygeneruje wysoki dług publiczny. Istnieje także niebezpieczeństwo, że polityka utrzymywania niskiego długu publicznego wygeneruje wysoki dług prywatny. Pewne wydatki w społeczeństwie muszą być poniesione. Jeśli nie poniesie ich państwo (czyli wspólnota jako całość), będą musieli je ponieść obywatele z własnej kieszeni. Cięcie wydatków na usługi publiczne oraz świadczenia społeczne, byle tylko osiągnąć równowagę budżetową lub zmniejszyć dług publiczny, może spowodować więc eksplozję długu prywatnego. Oszczędności w publicznej służbie zdrowia spowodują, że wydatki na bardziej skomplikowane procedury medyczne, zwykle bardzo drogie i poza zasięgiem zwykłego obywatela bez pożyczki, będą musiały być pokrywane ze środków prywatnych. W USA blisko połowa bankructw konsumenckich jest spowodowana koniecznością poniesienia nagłych wydatków na opiekę zdrowotną. Podobny mechanizm funkcjonuje . w mieszkalnictwie – ograniczenie publicznej (państwowej lub komunalnej) tkanki mieszkaniowej lub zasiłków mieszkaniowych w sposób oczywisty przełoży się na wzrost mieszkań kupowanych na kredyt. To zjawisko dotyczy także przedsiębiorstw – pozbawione wsparcia w postaci np. publicznych dotacji na rozpoczęcie działalności, w całości będą musiały zdobywać kapitał przez kredyt.

Najlepszym przykładem tego zjawiska są kraje kapitalizmu anglosaskiego oraz azjatyckiego, w których wydatki publiczne tradycyjnie są niskie. Nowa Zelandia, która w latach 80. przeszła chyba najbardziej radykalna kurację liberalną na świecie (co opisał John Gray w Fałszywym świcie) ma obecnie znikomy dług publiczny wynoszący ćwierć rocznego PKB. Za to dług nowozelandzkich gospodarstw domowych wynosi 168% ich rocznych dochodów (w Polsce to 64%). W Australii, która również prowadzi politykę gospodarczą niskich wydatków publicznych, dług publiczny wynosi 68% PKB, a więc jest mniej więcej na poziomie stawianych za wzór Niemiec, ale dług gospodarstw domowych osiągnął poziom 212% ich rocznych dochodów, co jest czwartym najwyższym wynikiem w OECD. W Korei Południowej, która jak na Azję przystało niemal nie prowadzi polityki społecznej, dług publiczny wysokości ledwie 1/3 rocznego PKB został okupiony długiem gospodarstw domowych na poziomie 170% dochodów.

Podobne przykłady można znaleźć także w krajach naszego regionu. Bułgaria i Estonia są uznawane za prymusów odpowiedzialnej polityki budżetowej. Bułgarski dług publiczny to ledwie jedna czwarta rocznego PKB, a estoński oscyluje wokół 10% PKB. Jakoś rzadko się mówi o tym, że ich dług prywatny jest najwyższy w regionie – wynosi odpowiednio 110% oraz 117% PKB. Tu trzeba zaznaczyć, że akurat w tych krajach odpowiadają za niego przede wszystkim przedsiębiorstwa, a nie gospodarstwa domowe.

***

Widać więc, że nierozważne obniżanie długu publicznego może doprowadzić do eksplozji prywatnego, a w konsekwencji nawet do kryzysu. Zwolennicy polityki „zbilansowanego budżetu” chcą uchodzić za odpowiedzialnych i racjonalnych. Tymczasem ich recepty najczęściej z odpowiedzialnością nie mają wiele wspólnego, bo prowadzą do zamiany długu publicznego, bezpiecznego i nisko oprocentowanego, na dług prywatny, wysoko oprocentowany i kryzysogenny. Cięcia wydatków publicznych nie sprawią, że przestaniemy się rozwijać na kredyt. Zmieni się jedynie kredytobiorca. Oczywiście dług publiczny nie jest dobrem samym w sobie – jest jedynie instrumentem osiągania wspólnych celów. Jeśli chcemy ograniczyć zadłużenie naszego kraju, zajmijmy się długiem jako całością, a nie jedynie jego mniejszą i mniej groźną częścią. 

Materiał powstał ze środków programu Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego „Promocja literatury i czytelnictwa”.