Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Paweł Wiejski  19 kwietnia 2016

Neokomuna? Jednak nie

Paweł Wiejski  19 kwietnia 2016
przeczytanie zajmie 5 min

Odnosząc się do wywiadu z Jakubem Baranem na łamach naszego portalu, Stefan Sękowski zarzuca Partii Razem, że jest na drodze z powrotem do „komuny”. Poszło o welfare state w PRL-u i gospodarkę planowaną. Ten tekst ma na celu udowodnienie, że obie te sprawy są nieskończenie bardziej złożone, niż mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. Razem zaś bliżej do kapitalistycznych państw w okresie powojennym niż do ZSRR.

Na wstępie chciałbym zaznaczyć, że tekst Stefana Sękowskiego opiera się na błędnym założeniu. Z jednej wypowiedzi jednego członka partii Razem próbuje on wyciągać bardzo daleko idące wnioski na temat całego ugrupowania. Ponadto, nawet zarzucanie samemu Baranowi sentymentu do PRL-u na podstawie słów o „ułomnym państwie dobrobytu” jest dosyć karkołomnym zabiegiem. Ale nie to wydaje mi się najpoważniejszym błędem krytyki Sękowskiego. Stosuje on dwa bardzo popularne uproszczenia, które w dużym stopniu utrudniają dyskusję zarówno o PRL-u, jak i o kapitalizmie. Polegają one na myśleniu dychotomicznym, traktującym dwa byty (PRL i III RP, gospodarka rynkowa i planowana) jako całkowicie odrębne, a zarazem wewnętrznie spójne zjawiska. Krytyka jednego z nich zawsze musi więc oznaczać poparcie drugiego. Postaram się wprowadzić do tego czarno-białego myślenia o historii i gospodarce odrobinę szarości.

PRL to nie tylko kolejki i represje

O wadach poprzedniego systemu można opowiadać latami. PRL był szary, przaśny, pełen absurdów. Był też – przede wszystkim – autorytarnym państwem, odpowiedzialnym za wiele zbrodni, prześladującym nawet najłagodniejszą opozycję, całkowicie zależnym od Moskwy. Nawet w tych aspektach historia PRL-u jest złożona: zbrodnie stalinizmu są nieporównywalnie poważniejsze od zbrodni Jaruzelskiego. Nierozsądnym byłoby oczekiwać, że sprawa ma się inaczej jeśli chodzi o gospodarkę.

Mówiąc o gospodarce PRL-u mamy na myśli zazwyczaj lata 80. W tym czasie nie można powiedzieć o niej zbyt wiele dobrego. Kolejki, niedobory, bieda, stagnacja, kryzysy. Ale jeżeli przyjrzymy się funkcjonowaniu ekonomii w latach 1947-1980 obraz nie jest już tak negatywny. Timothy Besley i Masayuki Kudamatsu z London School of Economics w artykule Making Autocracy Work zaliczają Polskę z tego okresu do autokracji, które osiągnęły sukces. Zarówno w kwestii wzrostu gospodarczego, jak i rozwoju ochrony zdrowia, PRL był skuteczny, mimo systemu nakazowo-rozdzielczego i braku inkluzyjnych instytucji. Za późnego Gierka trend zaczął się odwracać, aby osiągnąć gospodarcze dno w latach osiemdziesiątych. Uprzedzając zarzuty o sentyment do poprzedniej epoki: to nie oznacza, że PRL był dobry. Okres największego wzrostu był zarazem okresem największych represji. Jedną z teorii wyjaśniających fenomen wzrostu w reżimach niedemokratycznych proponują Daron Acemoglu i James Robinson w książce, Dlaczego narody przegrywają.

Na przykładzie Związku Radzieckiego pokazują, że imponujący wzrost został osiągnięty przez industrializację przeprowadzoną bez żadnych skrupułów. Brak poszanowania dla ludzkiego życia i godności prawdopodobnie odegrał swoją rolę również w pierwszym okresie Polski Ludowej.

Czy więc PRL można nazwać ułomną wersją welfare state? Pewnie. Cały blok wschodni prezentował podobny model: kontrola cen podstawowych dóbr, darmowa służba zdrowia, małe różnice w wynagrodzeniach, bezpieczeństwo zatrudnienia. Można powiedzieć, że jest to rodzaj państwa dobrobytu. Oczywiście, należy pamiętać, że kontrola cen prowadziła do niedoborów, a darmowa służba zdrowia była nieefektywna i dużo gorszej jakości niż w krajach kapitalistycznych. Sprawiedliwość społeczna była zaś fikcją, partyjna nomenklatura miała dostęp do przywilejów nieporównywalnych do tych dostępnych dla zwykłych ludzi. Z tych (i z tysiąca innych) powodów, PRL-owskie państwo dobrobytu było ułomne. I nie jest to jedynie kwestia poglądów moich, czy Jakuba Barana: to stanowisko obecne  literaturze naukowej.

Uroki gospodarki planowanej

Dobrze więc, PRL potrafił odnosić sukcesy, płacąc za to wysoką cenę. W ostatecznym rozrachunku taki model ekonomiczny skończył się gospodarczą i polityczną tragedią. Na pewno nie chcemy powtarzać tego doświadczenia, trzeba więc zdecydowanie odrzucić gospodarkę planowaną, na rzecz wolnego rynku. Taką mniej więcej logikę proponuje Stefan Sękowski. Jest to również narracja prezentowana dziś przez ekonomię głównego nurtu. Zwolennicy szkoły neoklasycznej zgodzą się, że tylko możliwie najmniej ograniczony rynek pozwala efektywnie alokować zasoby, aby gospodarka mogła się rozwijać. Rządowe planowanie pasuje do tego obrazu jak pięść do nosa.

Problem polega na tym, że gospodarka planowana była obecna w różnych wariantach nie tylko w Bloku Wschodnim. Dodatkowo potrafiła spełniać swoją rolę. Najbardziej spektakularnym przykładem jest sukces gospodarczy Korei Południowej, zbudowany na bazie planów pięcioletnich.

Tak jest, PKB rosnące na poziomie średnio 8% w latach 1962-1989 było wynikiem pięciolatek. Rząd interweniował, żeby zindustrializować gospodarkę, a następnie, żeby przekształcić przemysł ciężki w przemysł wysokich technologii. Oczywiście, plany były wykonywane w dużej mierze przez sektor prywatny, odpowiednio motywowany subsydiami i ulgami podatkowymi.

Korea Południowa jest od nas kulturowo odległa, poza tym w czasie największych ekonomicznych sukcesów była wojskową dyktaturą. Jednak żeby znaleźć przykłady efektywnego planowania w kapitalizmie, nie trzeba daleko szukać. Zaraz po wojnie francuska gospodarka została przekształcona, kluczowe firmy w sektorze energetycznym i finansowym zostały znacjonalizowane.  Niektóre firmy z innych sektorów również przeszły pod własność państwa jak na przykład Renault, Air France czy Société Générale. Planowaniem gospodarki zajmował się Komisariat Generalny Planowania, który działał do 2006 roku. Jego pierwszym dyrektorem był jeden z ojców-założycieli Unii Europejskiej Jean Monnet. Co najciekawsze, nacjonalizacja i gospodarka planowana były wynikiem w głównej mierze rządów prawicy. Okres od schyłku wojny do 1975 roku Francuzi nazywają Trente Glorieuses  – trzydzieści wspaniałych lat: aż do kryzysu naftowego PKB stabilnie rosło, pensje również, a bezrobocie niemal nie istniało. Podobnie jak w Korei Południowej, większość gospodarki nadal była w rękach prywatnych. Mimo to, rządowe planowanie przez podatki, subsydia i firmy zarządzane przez państwo miało ogromny wpływ na rozwój Francji.

Transformacja – czy naprawdę nie było alternatywy?

Błędem Balcerowicza nie było to, że (jak pisze Sękowski) „stracił z oczu przedsiębiorców” i „skupił się na walce z inflacją”. Gospodarcze reformy lat 90. nie ograniczały się wyłącznie do zwalczania inflacji. Ich głównym wymiarem była deregulacja i prywatyzacja. Nie ma żadnych wątpliwości, że Polska była w dramatycznie złej sytuacji gospodarczej, odziedziczonej po poprzednim systemie. Jednak działania władz nie były dziejową koniecznością ani gorzką pigułką, którą należało przełknąć, żeby stać się „normalną” gospodarką rynkową. Reformy wynikały z określonej ideologii: neoliberalizmu. Sprowadzenie roli państwa do „faktu, z którym trzeba jakoś żyć” było elementem tejże ideologii, nieodłącznie związanym z fetyszyzacją wolnego rynku.

Alternatywa cały czas była dostępna. Historia dostarczała nam bowiem wielu przykładów gospodarek hybrydowych, łączących planowanie z wolnością gospodarczą. Żeby wybrać rozwiązanie optymalne dla Polski, musimy porzucić dychotomię: wolny rynek albo komuna. Bez względu na ocenę Razem jako całości trzeba przyznać, że tę konieczność doskonale rozumieją.