Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Piotr Wójcik  25 września 2015

Ekonomiści z dyplomami to nie wszystko. Przypadek Korei Pd. i Tajwanu

Piotr Wójcik  25 września 2015
przeczytanie zajmie 11 min

Dynamiczny rozwój azjatyckich tygrysów nie wziął się z niczego – jest zasługą przede wszystkim bardzo przemyślanej polityki gospodarczej, którą prowadzili tamtejsi decydenci. Co może być jednak zaskakujące, była to polityka nie tylko nieszablonowa, ale też często wręcz odwrotna od tradycyjnie serwowanych przez ekonomistów zaleceń. Koreańczycy z Południa oraz Tajwańczycy nie bali się prowadzić heterodoksyjnej polityki ekonomicznej, nawet gdy ich zagraniczni doradcy łapali się za głowy. Okazuje się, że całkiem rozsądnym wyjściem może być powierzenie gospodarki w ręce ludzi, którzy o ekonomii na pierwszy rzut oka nie powinni mieć bladego pojęcia. To najczęściej takie osoby mają odwagę wyjść poza dogmaty nauczane na wydziałach ekonomii, co staje się ich kluczem do sukcesu.

Tajwan – chiński cud na wyspie

Resztki armii Czang Kai Szeka, pierzchające czym prędzej z kontynentalnych Chin przed zwycięskimi komunistami Mao Zedonga, pewnie nawet nie przypuszczały, że ich klęskę uda się jeszcze przekuć w jeden z największych sukcesów gospodarczych w historii. Gdy osiedlali się na małej wyspie, byłej japońskiej kolonii i ogłaszali oderwanie jej od Chin, byli urzędnicy i generałowie Kuomintangu marzyli pewnie jedynie o tym, żeby maoistom nie udało się również stanąć na jej brzegu. Gdyby ktoś im wtedy powiedział, że za kilkadziesiąt lat stworzony przez nich trochę naprędce podmiot państwowy będzie stawiany jako wzór błyskawicznego rozwoju innym krajom na całym świecie, pewnie pukaliby się jedynie w czoło. Historia jednak potrafi spłatać figla, zresztą okoliczności wbrew pozorom im sprzyjały. Przede wszystkim jednak sprzyjała im odwaga do podejmowania nieszablonowych decyzji. A także lęk, przed masami zbuntowanych rodaków całkiem niedaleko przymierzających się właśnie do budowania ludowej utopii, który okazał się najlepszą motywacją do zbudowania silnego i efektywnego państwa.

Idee Sun Yat Sena, głównego ideologa Kuomintangu, nie zostały przez jego następców na Tajwanie zapomniane, wręcz przeciwnie, twórczo zaadaptowano je do nowych realiów. Z trzech głównych jego zasad (patriotyzm, demokracja, dobrobyt społeczeństwa) pierwsza i trzecia były sumiennie wprowadzane w życie, a jeśli o drugiej troszkę zapomniano, to wynikało to z faktu ciągłego zagrożenia ze strony dawnych pobratymców. W swej nowej ojczyźnie uciekinierzy z Chin nie musieli budować wszystkiego od podstaw, gdyż na miejscu zastali dobrze zachowane struktury dawnej administracji japońskiej, co także skrzętnie wykorzystano. Pomni niedawnych błędów, które skończyły się spektakularnym obaleniem rządu Kuomintangu, niesieni ideami Sun Yat Sena, wsparci zastanymi na miejscu sprawnymi urzędnikami japońskich zaborców i przede wszystkim oparci na konfucjańskich wartościach (w których poczucie wspólnoty, odpowiedzialność i karna wręcz obowiązkowość to przymioty oczywiste jak zwycięstwo Niemiec w meczu piłkarskim) czym prędzej zabrali się do roboty. Choć nie bez początkowych błędów.

Jednym z pierwszych działań decydentów świeżo upieczonego państewka, była reforma rolna, podjęta jeszcze w latach 50. XX wieku, czym zjednali sobie oni miejscowych chłopów. Wielkich posiadaczy ziemskich wywłaszczono stopniowo i z głową. Najpierw nakazano obniżenie renty dzierżawczej, co odciążyło uprawiających ziemię rolników. Następnie sprzedano użytkownikom tą ziemię, w którą państwo weszło w posiadanie podczas przejmowania dawnej własności japońskiej. Na koniec przejęto ziemię należącą do landlordów, płacąc im w 70% krajowymi obligacjami, a w 30% udziałami raczkujących państwowych przedsiębiorstw. Mylnie sądzono, że byli feudałowie staną się w nowych warunkach sprawnymi kapitalistami, co jednak nie miało finalnie miejsca – rentierzy przyzwyczajeni do łatwej eksploatacji rodzimej siły roboczej jakoś nie potrafili przemienić się w przedsiębiorców. Sama reforma zakończyła się jednak sukcesem. Zdobytą ziemię oddano rolnikom, na warunkach 5-letniej spłaty ratalnej, wartość ziemi określając jako równowartość pochodzących z niej 2,5-rocznych plonów. Dzięki tym ruchom radykalnie zmniejszono dysproporcje majątkowe, które do dziś utrzymują się na niewielkim poziomie. A po zadbaniu o odpowiednie zaopatrzenie w spiżarniach można się było zająć tym, co Tajwańczykom chodziło po głowie najbardziej, czyli przemysłem.

Lata 50. były okresem szeroko stosowanej przez państwa rozwijające się substytucji importu, tak by zadbać o rozwój rynku wewnętrznego za pomocą własnych zasobów, ograniczając handel zagraniczny. Tą strategię przyjęto także na Tajwanie w latach 1958-1959. Strategia ta nigdzie nie przyniosła dobrych rezultatów. Wynika to z faktu, że w państwach rozwijających się rynek wewnętrzny jest zawsze słabo rozwinięty i w większości gałęzi produkcja w takich warunkach nie może stać się opłacalna, gdyż nie może skorzystać z efektu skali, a odcięta od importu nie może korzystać z zagranicznych osiągnięć technologicznych, co uniemożliwia jej wzrost produktywności. W przeciwieństwie jednak do krajów Ameryki Łacińskiej, które na tej strategii poległy, decydenci z Tajwanu szybko poszli po rozum do głowy i zmienili kierunek polityki gospodarczej na proeksportową (czyli tzw. subsydiowanie eksportu). Wiązało się to przede wszystkim z wdrożeniem „Programu Poprawy Kursu Waluty i Kontroli Handlu”. Owa „poprawa kursu waluty” była po prostu ładnie nazwaną dewaluacją dolara tajwańskiego, czyli radykalnym obniżeniem jego zewnętrznej wartości, co błyskawicznie polepszyło warunki do eksportu (rodzime produkty stały się dla zagranicznych kontrahentów dużo tańsze). To jednak nie wszystko- potencjalnym eksporterem zaczęto aplikować też bodźce podatkowe (ulgi), nie zrezygnowano również z ochrony rynku wewnętrznego i utrzymano daleko idącą kontrolę importu – do 1972 roku aż 41% importu podlegało kontroli państwowej, dzięki czemu sprowadzano towary pożądane z punktu widzenia rozwoju, a takie zagrażające wyspiarskim przedsiębiorcom już nie. Państwo zajęło się też samym handlem, tworząc państwowe centrale handlowe, co umożliwiło eksport także małym i średnim przedsiębiorcom, nieobytym w zasadach prowadzenia transakcji międzynarodowych i niemającym zagranicznych kontaktów.

Słynna tajwańska polityka przemysłowa, to jednak nie tylko subsydiowanie eksportu. Co ciekawe, tworzyli ją inżynierowie i naukowcy, czyli osoby bez wykształcenia ekonomicznego. Jak widać nie jest ono wcale potrzebne, by osiągnąć sukces gospodarczy. W zasadzie we współczesnych zdominowanych przez neoliberalizm czasach, może ono nawet przeszkadzać. Specjalnością tajwańską stało się tak zwane planowanie indykatywne. Różni się od centralnego planowania, gdyż nie jest wprost sterowaniem gospodarką, lecz stawianiem sobie konkretnych celów dotyczących zmiennych makroekonomicznych (przykładowo poziom eksportu, wzrost PKB etc.) i dążeniem do tego za pomocą stosowania określonych bodźców. Spadkobiercy Kuomintangu szeroko stosowali przede wszystkim wspomniane zachęty podatkowe, ale nie tylko. Rozwijającym się firmom oferowano gwarancje kredytowe, czym uspołeczniono ryzyko inwestycyjne. Stosowano oględnie mówiąc bardzo liberalne prawo patentowe, czyli wyjątkowo niewielką ochronę własności intelektualnej.  Raczkującym gałęziom przemysłu zapewniano publiczne finansowanie działań badawczo-rozwojowych oraz rozwój niezbędnej infrastruktury także ze środków publicznych. Prywatyzację przeprowadzono powoli i z rozmysłem, długo utrzymując bardzo wyraźny udział sektora publicznego w gospodarce – w 1972 roku wciąż było to 20%. Przed prywatyzacją, firmy do niej przewidziane (około 400) najpierw skonsolidowano do 22 dużych podmiotów, dzięki czemu uzyskano bardzo dobre warunki sprzedaży i stały się one motorami sektora prywatnego. Zresztą rozległy sektor publiczny nie konkurował z sektorem prywatnym, wręcz przeciwnie, miał za zadanie tworzyć warunki dla jego ekspansji. Inną cechą charakterystyczną Tajwanu było oparcie rozwoju na sektorze małych i średnich przedsiębiorstw, co jest raczej nietypowe wśród państw prowadzących aktywną politykę przemysłową. Jednak tamtejsze MSP były bardzo wyraźnie wspierane przez państwo, głównie osłonami kredytowymi, publicznym finansowaniem badań czy wspominanymi już centralami handlowymi. Długo również (aż do lat 80.) nie deregulowano systemu finansowego i nie liberalizowano handlu, dzięki czemu kraj nie był podatny na wahania przepływu kapitału.

Powyższe działania przyniosły niespotykane rezultaty. Początkowo (od 1953 r.) tworzono 4-letnie plany. W 1965 r. zastąpiły je plany 10-letnie i roczne. Aż do lat 80. były one wykonywane z regularną nadwyżką. Osiągnięcia gospodarcze Tajwanu pozwalają określić jego rozwój jako najszybszy skok cywilizacyjny w historii. W zasadzie w 30 lat zamienił się on z biednego rolniczego kraju w uprzemysłowione i całkiem nowoczesne państwo. Co więcej osiągnięto to bez zbyt dużego rozwarstwienia dochodowego. W latach 1950-1980 PKB na głowę mieszkańca średniorocznie rosło w błyskawicznym tempie 5,7%. W samych latach 80. średnioroczny wzrost gospodarczy wynosił 7,7% PKB. A trzeba pamiętać, że w tym okresie liczba mieszkańców Tajwanu skoczyła z 8 milionów do 18. Ten ponad dwukrotny przyrost ludności nie przeszkodził praktycznej likwidacji zjawiska bezrobocia. Dekadę lat 80. Tajwan zaczynał z bezrobociem na poziomie 1,2%, a kończył z 1,6%. Nawet w czasach kryzysu azjatyckiego czy podczas recesji roku 2001 nie osiągało ono poziomu 6%. Ciekawie wypada również porównanie Tajwanu do sztandarowego państwa neoliberalnego, czyli Chile – o ile jeszcze w latach 60. kraj z Ameryki Południowej miał PKB per capita dwukrotnie większe, to już na przełomie XX i XXI wieku relacja ta była odwrotna. Jak widać szkoła chicagowska szkole tajwańskiej nie może nawet wiązać sznurówek.  

Korea Południowa – polityka przemysłowa generała Parka

W latach 1950-1953 półwysep koreański stał się areną bratobójczej wojny, za pomocą której ówczesny światowy oligopol (ZSRR & USA) dokonywał między sobą podziału części tortu. W wyniku tych burzliwych negocjacji nie udało się jednak ustalić, po której stronie powojennego konsensusu (zwanego dla zmyłki „zimną wojną”) powinna znaleźć się Korea, w związku z czym jej południe pozostało pod protektoratem amerykańskim. Powiedzieć, że Korea Południowa była wtedy krajem biednym, to tak jak nic nie powiedzieć. Jej PKB na głowę mieszkańca było wtedy nawet parokrotnie mniejsze od państw afrykańskich. Lata 50 były czasem rządów powracającego z emigracji w USA prezydenta Rhee, jednak jego głównym „osiągnięciem” było ujarzmienie lewicowej opozycji. Z poprawianiem standardu życia obywateli szło mu już kiepsko. Przeprowadzono co prawda reformę rolną bardzo podobną do tej z Tajwanu, jednak podobnie jak tam byli feudałowie za nic w świecie nie chcieli wykrzesać z siebie smykałki do interesów. Dokonano także szybkiej prywatyzacji i w roku 1960 pozostało już tylko 36 państwowych firm, jednak liberalna polityka gospodarcza nie przynosiła większych efektów, nawet pomimo aktywnego wsparcia ze strony swych amerykańskich protektorów, których pomoc dochodziła do 15% PKB. Generalnie sprawy w kraju szły w niedobrym kierunku i w roku 1961 generał Park Chung-Hee wraz z grupą oficerów postanowili wziąć sprawy w swoje ręce, przejmując władzę w wyniku zamachu stanu. I trzeba powiedzieć, że ta junta wojskowa spadła Koreańczykom z nieba.

O ile tajwańscy decydenci kierowali się ideami Sun Yat Sena, to świeżo upieczony prezydent Park za wzór obrał sobie japońskie reformy Meiji, oparte na mocno akcentowanym patriotyzmie oraz dążeniu do dobrobytu społecznego, budowy silnej armii oraz sprawnej biurokracji. Swoje rządy chciał oprzeć na doskonałej współpracy patriotycznie nastawionej elity urzędniczo-biznesowej, co miało doprowadzić do szybkiego uprzemysłowienia tego rolniczego kraju. Właśnie rozwój produkcji przemysłowej (szczególnie stalowej, a następnie chemicznej) był dla nowej koreańskiej władzy priorytetem, jawiąc się jako niezbędny warunek bezpieczeństwa i siły narodu. A skoro władzę przejęli czynni oficerowie, całą operację rozpoczęto w iście wojskowym drylu, bez zbędnych ceregieli oraz nikomu niepotrzebnych analiz i rad ekonomicznych ekspertów.

Doktrynę ekonomiczną Parka można określić jako ultrainterwencjonizm. W głównych punktach strategia ekonomiczna Koreańczyków była zbieżna z tym, co rozpoczęli trochę wcześniej uchodźcy z Chin na Tajwanie. Rząd Parka także odszedł od substytucji importu na rzecz subsydiowania eksportu. Z tą różnicą, że zamiast ulg podatkowych oferował swym przedsiębiorcom przede wszystkim bardzo opłacalne kredyty ze zdominowanego przez państwowe podmioty sektora bankowego (co nie znaczy, że z zachęt podatkowych zupełnie zrezygnował). Wdrażano z sukcesami planowanie indykatywne (przy współpracy z samymi przedsiębiorcami) oraz aktywnie pomagano krajowym przedsiębiorcom w eksporcie (utworzono Koreańską Korporację Promocji Handlu, a korpus dyplomatyczny był zaangażowany w poszukiwanie kontrahentów). Podobnie jak na Tajwanie, dobre warunki do eksportu uzyskano dzięki dewaluacji waluty. Za pomocą różnych inicjatyw wypracowano wręcz rodzimy etos eksportera – prezydent Park co miesiąc organizował Miesięczne Spotkania Promocji Eksportu, a w 1964 ustanowiono coroczny „Dzień Eksportu” podczas którego nagradzano medalami najlepszych eksporterów. Odbudowano sektor publiczny, ograniczony po prywatyzacjach z czasów rządu Rhee – wyłączając rolnictwo, osiągnął on poziom 13% PKB, a w sektorze finansowym stanowił on aż 87%, dzięki czemu możliwa była bardzo aktywna polityka kredytowa. Władza utrzymywała bardzo bliskie relacje z przedsiębiorcami, wśród których, w przeciwieństwie do Tajwanu, dominowały wielkie firmy, tak zwane czebole – ogromne podmioty, które pomimo prywatnego (a często w zasadzie rodzinnego) charakteru, zaprzęgnięte były w ramy politycznych i publicznych celów, za wykonywanie których mogły się spodziewać odpowiednich profitów i wsparcia (w postaci chociażby udzielanych przez rząd gwarancji finansowych, za pomocą których uspołeczniono ryzyko inwestycyjne). Generalnie podporządkowano całą sferę ekonomiczną celom  politycznym, co przejawiało się w czasem wręcz brutalnej ingerencji państwa w gospodarkę.

Bardzo szybko jasne się stało, jak będzie wyglądać sposób zarządzania gospodarką przez nowe koreańskie władze. Już w 1961 roku (a więc zaraz po przewrocie) uchwalono prawo o nielegalnym gromadzeniu bogactwa, na mocy którego aresztowano część przedsiębiorców, a następnie wypuszczono ich pod warunkiem, że na wolności założą nowe firmy i oddadzą państwu część udziałów w nich. Następnie Park i spółka spuścili już z tonu i postawili raczej na kooperację metodą marchewki, ale kij wciąż czasem wchodził w grę – głównie pod postacią groźby utraty profitów lub w ostateczności zapraszania zbyt krnąbrnych przedsiębiorców na pogawędkę ze służbą bezpieczeństwa. Przede wszystkim jednak rzucano całe publiczne oraz prywatne zasoby na osiąganie politycznie wyznaczonych celów (co czyniono wyjątkowo skutecznie), nawet jeśli mogły się one komuś wydawać zupełnie idiotyczne. Sztandarowym przykładem był pomysł budowy przemysłu stalowego, na którym od samego początku Park chciał oprzeć gospodarkę. Wydawało się, że to pomysł zupełnie nierealny – po pierwsze gospodarka koreańska była kompletnie nieprzygotowana na tak skomplikowaną produkcję (wcześniej eksportowała głównie ryby, surowce, odzież i… peruki), po drugie nie posiadała nawet niezbędnych surowców, a ich import możliwy był najbliżej z Australii lub Kanady, czyli z odległości wielu tysięcy kilometrów. Wszyscy zagraniczni eksperci ekonomiczni pukali się w czoło, a Bank Światowy oficjalnie odradził potencjalnym inwestorom zaangażowanie się w projekt. W związku z tym rząd Korei pomimo oferowania wszelkich możliwych subsydiów (rozbudowa infrastruktury, ulgi podatkowe, przyspieszona amortyzacja etc.) nie potrafił znaleźć inwestora. Koreańscy decydenci jednak nawet nie brali pod uwagę odłożenia wyśmiewanego przez wszystkich planu. Wykorzystali do tego więc środki pochodzące z reparacji japońskich za okres rządów kolonialnych i założyli państwowe przedsiębiorstwo POSCO, które miało zarządzać przyszłą hutą. Jak by tego było mało, na jego czele stanął… niemający prawie żadnego doświadczenia biznesowego generał armii Park Tea-Joon. Wszystko wskazywało na to, że katastrofa się zbliża wielkimi krokami. Ku zdumieniu wszystkich (oprócz Koreańczyków rzecz jasna) wcale nie nadeszła, wręcz przeciwnie. Produkcja ruszyła z kopyta w 1973 roku, a już w latach 80. POSCO był uważany za jednego z najefektywniejszych producentów niskogatunkowej stali na świecie. Obecnie należy do kilku największych światowych producentów stali. Przykład POSCO wcale nie był wyjątkiem. Także w latach 60. rodzinny czebol Lucky-Goldstar zamierzał wejść w przemysł tekstylny, ale… dostał od rządu zakaz oraz polecenie wejścia w produkcję przewodów. Jak się później okazało, ten ruch stał się fundamentem stworzenia wielkiego elektronicznego koncernu, którym LG jest obecnie. Dekadę później założyciel Hyundaia Chung Ju-Yung kręcił nosem na „propozycję” od rządu, by otworzył stocznię. Widząc niewystarczający entuzjazm ze strony przedsiębiorcy, prezydent Park osobiście zagroził Chungowi bankructwem. Chcąc nie chcąc Hyundai wszedł w branżę stoczniową – obecnie jest jednym z największych producentów statków na świecie.

W latach 1961-1979 ferajna koreańskich generałów pod wodzą Park Chung-Hee zadziwiła świat. I gdyby nie zabójstwo Parka w 1979 roku i w następstwie wyraźna korekta jego polityki, pewnie zadziwiałaby nadal. Idąc w poprzek wszelkim niepodważalnym „prawidłom” ekonomii, wojskowi z Korei udowodnili, że w rozwoju gospodarczym liczą się przede wszystkim pomysłowość, odwaga do eksperymentowania (nie wszystkie decyzje junty były celne, choć ich bilans był zdecydowanie dodatni) oraz konsekwencja. Wyniki ekonomiczne z tego okresu Korea notowała rewelacyjne. Trzy pięcioletnie plany z lat 1962-1976 wykonano z ogromną nawiązką. Średnioroczny wzrost PKB z lat 1967-1979 wynosił bagatela ponad 11% (w latach 1962-1966 było to 8,2%), a wzrost produkcji przemysłowej ponad 20%. Korea Południowa w niezwykle szybkim czasie stała się państwem uprzemysłowionym – w roku 1976 udział przemysłu w PKB wynosił 36%, choć jeszcze w latach 50. była ona jednym z najbiedniejszych państw świata (jeśli nie najbiedniejszym). Epoka prezydenta Parka stworzyła w Korei podwaliny pod trwały wzrost, który utrzymał się także w dekadach następujących po jego rządach – przykładowo w latach 80. rozwijała się ona w przeciętnym tempie bagatela 8,6% PKB. Dziś Korea Południowa to państwo wysoko rozwinięte i dysponujące bardzo innowacyjną gospodarką – okres rządów generała Parka walnie się do tego przyczynił.          

Z dziejów gospodarczych opisywanych wyżej dwóch azjatyckich państw można wyciągnąć wiele wniosków. Przypadek koreański obnaża nieprawdziwość słów byłego polskiego ministra Tadeusza Syryjczyka, wedle którego „najlepsza polityka przemysłowa, to brak polityki przemysłowej”. Śledząc historię Koreańczyków (którzy podejmowali wydawałoby się najgłupsze możliwe decyzje), można dojść do wniosku wręcz odwrotnego – jakakolwiek polityka przemysłowa jest lepsza niż jej brak. Tajwańczycy i Koreańczycy udowodnili też, że sukces gospodarczy nie jest zarezerwowany tylko dla pewnych kręgów kulturowych czy cywilizacyjnych – jeszcze na początku XX wieku znawcy Dalekiego Wschodu uznawali koreański lud za jeden z najbardziej leniwych i zepsutych na świecie, a konfucjanizm wydawał się zupełnie nie do pogodzenia z kapitalizmem. Przede wszystkim jednak powyższe przykłady heterodoksyjnych dróg rozwojowych pokazują jedno – nie warto zostawiać kwestii rozwoju ekonomicznego tajemniczej „logice rynkowej”, gdyż dużo lepsze i szybsze efekty można uzyskać świadomie zaprzęgając procesy gospodarcze w służbę dobra wspólnego. Prawdziwy sukces ekonomiczny osiągają te wspólnoty, które zamiast dostosować się do otaczającej rzeczywistości, postanowiły tą rzeczywistość kształtować. Sukces czeka na te społeczności, które nie bacząc na uniwersalne rady ekspertów wypracowały własne unikatowe mechanizmy rozwoju. Błędem byłoby wierne kopiowanie rozwiązań tych, którym się udało, gdyż im udało się właśnie dlatego, że poza niezbędnym czerpaniem pewnych inspiracji z zewnątrz, podstawy swego skoku cywilizacyjnego oparli na własnych specyficznych pomysłach, dalekich od akademickiej ortodoksji czy dominującego dyskursu. Tajwańczycy oraz Koreańczycy odważyli się samodzielnie myśleć i wyszli na tym znakomicie. Czas na Polaków. 

Pisząc artykuł korzystałem z:

Chang Ha. Joon., 23 rzeczy, których nie mówią ci o kapitalizmie, Warszawa 2013.

Kowalik Tadeusz., Współczesne systemy ekonomiczne, Warszawa 2000.

Leszczyński Adam., Skok w nowoczesność, Warszawa 2013.

Rodrik Dani. Jedna ekonomia, wiele recept, Warszawa 2011.