Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Stefan Sękowski  14 kwietnia 2016

Jednak neokomuna?

Stefan Sękowski  14 kwietnia 2016
przeczytanie zajmie 5 min

Partia Razem musi się określić: czy jest za rynkiem, choć regulowanym, czy jednak za gospodarką centralnie planowaną. Wywiad, jakiego udzielił serwisowi Jagiellonski24.pl Jakub Baran pozwala twierdzić, że jednak za tym drugim. A to prosta droga z powrotem do „komuny”.

Nie dziwi mnie, że Partia Razem wielu ludzi intryguje. Także ja widzę w niej ewenement, który może – być może już niedługo – odegrać jakąś rolę na scenie politycznej. Wnosi nie tylko świeżość wiekiem czy wyglądem swych działaczy (co jest w końcu mało istotne), ale przede wszystkim poruszaniem problemów, które jakoś do tej pory mało kto zauważał. Stąd pokusa, by na nią zagłosować, a nawet działać w jej szeregach – poddają się jej nawet ludzie o poglądach konserwatywnych. I stąd chęć poznania tego zjawiska, wpisania go w scenę polityczną, odniesienia do starszych graczy na lewicowym boisku: postkomunistów, czy nowolewicowej „Krytyki Politycznej”.

Jeszcze nowsza lewica

Ciekawą próbą jest wywiad z Jakubem Baranem – byłym członkiem zarządu PR – jaki ukazał się na łamach Jagiellonski24.pl. Działacz Razem kreśli tożsamość swojego ugrupowania tymi słowy: „Lwia część Razem na konflikt postkomunistyczny, który organizował życie polityczne w Polsce, jest po prostu za młoda. Ważniejsza jest dla nas tożsamość lewicy postkryzysowej, wyrosłej ze sprzeciwu wobec austerity, polityki zaciskania pasa. W polskim przypadku na kwestie związane z kryzysem 2008 r. nakładają się jeszcze zapóźnienia i zaniedbania posttransformacyjne. Razem stara się łączyć te dwa wątki, których rozdzielać nie wolno”. Dodaje też, być może odwołując się do niedawnego tematu numeru „Nowej Konfederacji”, że „dychotomia lewica lokalna vs globalna jest po prostu fałszywa. Duża część problemów i wyzwań, jakie przed nami stoją mają charakter międzynarodowy i nie da się ich rozwiązać bez działania na szczeblu ponadnarodowym. Co nie zmienia faktu, że konkretne postulaty muszą oczywiście uwzględniać specyfikę każdego państwa, nie ma cudownych, uniwersalnych rozwiązań do prostego >skserowania< w każdym zakątku globu”.

To bardzo ciekawe ujęcie, choć wpisywanie się przez polską partię w kontekst walki z austerity – w sytuacji, gdy u nas przyjęło ono bardzo łagodną formę wychodzenia z procedury nadmiernego deficytu przez m.in. zamrażanie podwyżek czy progów podatkowych – może wydawać się nieco na wyrost. Jednak o tym, jaką lewicą jest Razem, więcej może nam powiedzieć drugi element: walki z patologiami transformacji.

I tu niestety mam złe wieści dla tych, którzy widzą w niej partię prawdziwie socjaldemokratyczną, odchodzącą od „trzeciej drogi” Blaira czy Schrödera, jednak zrywającą jednocześnie z błędami realnego socjalizmu.

Historia nie zaczęła się w 89.

Jeśli wypowiedzi Barana traktować reprezentatywnie, to chce on nas ustawić na „drodze do zniewolenia” – z powrotem do PRL, do której wyraża spory sentyment. Mówi on choćby, że „czego by nie powiedzieć o PRL, była to nasza polska, peryferyjna wersja welfare state, lokalna wariacja ówczesnych ogólnoświatowych trendów. W tym kontekście pokolenie naszych rodziców to pokolenie ułomnego, ale jednak, państwa dobrobytu”. Jego zdaniem „to, że w końcu mamy do czynienia ze świadczeniem społecznym w postaci programu „500+”, to tylko pierwszy krok w przywracaniu normalności, której przez ostatnie 26 lat byliśmy pozbawieni”. Oznacza to ni mniej, ni więcej, tylko współczesną wersję starego stwierdzenia, że „za komuny było lepiej”. Żyło się lepiej, bo wtedy było normalnie, a teraz nie jest.

Nie było lepiej – i nie było normalniej.

Oczywiście jest wielu ludzi, którym po 1989 roku wiedzie się gorzej, ale nie dajmy się zwariować. A o to łatwo, bo choć krytyka „błędów i wypaczeń” nadwiślańskiego kapitalizmu jest potrzebna, to jednak niestety stała się modna i czasem odnoszę wrażenie, że bywa celem samym w sobie.

A prawda jest taka, że PRL była przaśnym państewkiem o księżycowej gospodarce – i to jej kryzys był podstawową przyczyną upadku tzw. komuny. To kraj szarzyzny, gigantycznych kolejek do sklepu po podstawowe produkty, z ukrytym bezrobociem i jeszcze bardziej pustym pieniądzem, niż dziś. Wzrost bezrobocia i ogromna inflacja początku lat 90. były efektem zerwania zasłony z walącego się gmachu realnego socjalizmu – doktrynerstwo Leszka Balcerowicza te skutki pogłębiło, ale nie łudźmy się, że nawet łagodniejsze urealnienie tej wielkiej fikcji, jaką była gospodarka centralnie planowana, obyłoby się bez jakichkolwiek ofiar. Błędem „wczesnego Balcerowicza” było to, że stracił z oczu to, co napędza kapitalizm: przedsiębiorców, i skupił się na walce z inflacją, co uderzało we własność. Błędem całej III RP było to, że w pewnym momencie zginęło nam z horyzontu państwo: nie było nawet nocnym stróżem, a po prostu faktem, z którym trzeba jakoś żyć, ale jakie powinno pełnić funkcje, tego właściwie nikt nie wiedział. Zaprzepaszczono szansę na zbudowanie ładu, w ramach którego mogłaby funkcjonować gospodarka rynkowa. Jednak pierwotną winę za katastrofę ponosi za to nie ekipa Mazowieckiego czy Bieleckiego, ale Bierut, Gomułka, Gierek, Jaruzelski i inni komunistyczni kacykowie. O tym nie można zapominać.

Gdy już przestajemy udawać, że historia Polski zaczęła się 4 czerwca 1989 roku, warto przypomnieć sobie, że transformacja społeczno-ustrojowa była rewolucyjną zmianą sposobu myślenia – od 26 lat króluje myślenie rynkowe, w którym na to, co warto, a czego nie warto produkować, wskazuje z grubsza mechanizm cenowy. Wcześniej zaś gospodarka sterowana była centralnie, i choć próbowano instalować różne atrapy mechanizmu cenowego, to jednak kierunki rozwoju wskazywane były odgórnie i arbitralnie, co prowadziło do marnotrawstwa i ubóstwa. Przedsiębiorcą owszem, można było być, ale jednak było się uznawanym za kogoś gorszego.

Baran, mówiąc, że PRL był „ułomnym, ale jednak państwem dobrobytu” zachowuje się jak Janusz Korwin-Mikke a rebours, który twierdzi, że żyjemy w socjalizmie.

Nie żyjemy, a III RP znacznie bliżej do zachodniego welfare state (nawet sprzed epoki reaganomiki i thatcheryzmu), po prostu dlatego, że i w Szwecji, Francji, RFN czy Wielkiej Brytanii pierwotną rolę odgrywają prywatni przedsiębiorcy, a nie nawet najbardziej opiekuńcze państwo. Może ono funkcjonować (choć przeżywa ono także dziś spore problemy) dlatego, że, mówiąc brutalnie, darmowe mleko dla dzieci najłatwiej wydoić z krowy, której daje się w spokoju paść, a nie z takiej, którą się nieustannie smaga kijem i każe przepraszać za to, że żyje, co jest o tyle trudne, że, jak wiadomo, krowy nie potrafią mówić.

Chcecie powrotu do PRL?

Jeśli twierdzi się, że przed 1989 była „normalność”, to twierdzi się, że normalny był system nakazowo-rozdzielczy, te wszystkie realizowane przez branżowe zjednoczenia plany, nad którymi czuwała partyjna nomenklatura. Chwaląc ówczesny socjal chwali się w dużej mierze realizowanie przez państwowe przedsiębiorstwa funkcji, do których się nie nadają – bo przykładowa fabryka gwoździ służy do produkcji gwoździ, a nie do prowadzenia ośrodków wypoczynkowych. Zresztą bywały to często przedsiębiorstwa, których celowość istnienia stała pod sporym znakiem zapytania. O czym później zresztą boleśnie przekonali się ich pracownicy.

Ktoś powie, że wpisuję się w inną, tym razem prawicową modę określania „Razemowców” jako neokomunistów. Ale przecież argumenty używane przez Barana na to pozwalają (oczywiście pamiętając o tym, że, ściśle rzecz biorąc, PRL nigdy był państwem komunistycznym). Działacze Partii Razem powinni się jednak określić: czy są za gospodarką centralnie planowaną, czy jednak za gospodarką rynkową – ze wszystkimi regulacjami i socjalem, który chcą realizować, ale jednak rynkową. To wymagałoby także jasnego określenia się względem PRL: czy krytykuje się „Polskę ludową” tylko za brak demokracji i nieudolność (my zrobilibyśmy to lepiej!), czy jednak uderza w serce tego systemu. I od razu powiem: jeśli to drugie, to tak, nazywanie Partii Razem „neokomunistami” jest uproszczeniem, ale jednak uprawnionym.