Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Jarosław Komorniczak  19 maja 2015

Bunt w imię wspólnoty

Jarosław Komorniczak  19 maja 2015
przeczytanie zajmie 4 min

Wyborcom Pawła Kukiza nie chodziło o JOW-y. To już ustaliliśmy. Kluczem był stosunek do państwa. Wynik muzyka pokazał jasno, że od niewidzialnej ręki rynku Polacy wolą jednak sprawną dłoń państwa. A tego przez ostatnie osiem lat rządów Platforma Obywatelska nie potrafiła zapewnić.

Przyczyny, dla których w naszym kraju zmiana jest konieczna najlepiej podsumował minister Sienkiewicz. Nasze państwo w żadnym z kluczowych obszarów nie jest „na serio”. Ani służba zdrowia, gdzie chorzy dostają terminy zabiegów na kilka lat w przód, ani system emerytalny gwarantujący wegetację, ani edukacja sprowadzona do coraz lepszych słupków zdawalności przedstawianych w kolejnych raportach. Państwo co prawda na papierze rozwija się gospodarczo, ale odbywa się to kosztem indywidualnego rozwoju naszych rodzin – pensje większości z nas dawno zapomniały znaczenie słowa podwyżka, pracujemy coraz więcej i coraz ciężej by utrzymać stan minimalnej stabilności. Bez oszczędności, bez majątku, bez perspektyw.

Armia autorytetów spod znaku redaktora Michnika od lat ciężko pracowała nad wytłumaczeniem Polakom dlaczego wszelkie wspólnoty są złe – rodzina (bo odpowiada za bicie kobiet i dzieci), Kościół (bo szerzy nienawiść i miesza się do polityki), czy naród (wiadomo, bo antysemityzm i Holocaust).

Na to państwo to tak trzeba z ostrożnością patrzyć. Bo jak ktoś zaczyna mówić, ze ma być silne i skuteczne to wiadomo że „PiS-or” i wszystkich by pozamykał. A słabe państwo to silne układy, układziki, koterie i familie. Dokładnie jak w XVIII stuleciu. To one nadają ton, to one podejmują decyzje. I na sztandary biorą sobie liberalizm – bo tak pięknie służy ich interesom. Bo liberalizm społeczny pozwala atakować tradycyjne wartości i wspólnoty. Bo liberalizm gospodarczy (w ich wypaczonym wydaniu), pozwala sprzedać co tylko się da i odpuścić jakikolwiek narodowy interes gospodarczy w imię wolnego rynku i „równych szans”. A jak ktoś będzie protestował to usłyszy, że przecież tak jest „na Zachodzie”, że zacofaniec i konfederat barski.

Opiniotwórcze salony uczyniły z indywidualizmu cnotę, a egoizm wyniosły na ołtarze postępu. A wszystko to kosztem państwa.

Diagnozę o fatalnym stanie państwa i potrzebie zmiany tej sytuacji w ostatnich latach podjęły dwa „antysystemowe” środowiska. Symbolem pierwszego jest Janusz Korwin-Mikke. Niezależnie czy będziemy je utożsamiać z KNP czy z KORWIN-em jego najważniejszą cechą jest skrajny indywidualizm. W jego przekonaniu słabość państwa da się wyeliminować tylko poprzez jego drastyczne ograniczenie, oddanie dużo szerszego pola do indywidualnego działania poszczególnych obywateli. Ludzie sami poradzą sobie z większością problemów o ile tylko damy im do tego narzędzia. Takie rozumienie odwołuje się do egoistycznej strony ludzkiej natury. Dlatego tak dobrze odnajdują się w nim młodzi single z wielkich miast, pracujący w wolnych zawodach i radzący sobie dużo lepiej od przeciętnego Kowalskiego. Oni radzą sobie już dziś, więc poradzą sobie i w bardziej liberalnym środowisku. Taka diagnoza stała się atrakcyjna dla pewnej grupy wyborców, a w połączeniu z niską frekwencją i zgarnięciem części głosów „wiecznego buntu”, dała KNP sukces w wyborach europejskich. Sukces na poziomie 7%.

Inną propozycję złożył w ostatnich wyborach Paweł Kukiz. Na kryzysy państwa odpowiada on narracją o potrzebie odbudowania wspólnoty. Wspólnoty opartej na wzajemnym szacunku, solidarności i współpracy. Wspólnoty, która razem zacznie nie demontaż, ale odbudowę państwa. Odpowiedzią na problemy w kolejnych obszarach ma być nie ich wyjęcie spod skrzydeł państwa, ale odbudowa ich potencjału i znaczenia. Taka formuła okazała się dużo atrakcyjniejsza dla Polaków. Prawie trzykrotnie więcej zdobytych głosów stanowi już realny potencjał do próby przekucia buntu w polityczną alternatywę.

Taka formuła kryje się też za hasłem JOW-ów. Nie ma ono oznaczać rozbicia systemu politycznego poprzez likwidację partii. Ma zmienić sposób doboru parlamentarzystów i zwiększyć zakres społecznej kontroli nad ich poczynaniami. Poseł reprezentując jeden powiat, czy w wypadku dużych miast dwie-trzy małe dzielnice, musi być osobą o pewnej rozpoznawalności. Nie może się też całkowicie oderwać od swoich wyborców, musi dużo bardziej liczyć się z ich zdaniem, niż ze zdaniem swego partyjnego lidera. Ten nie może już tak łatwo użyć bata w postaci usunięcia z listy partyjnej do Sejmu. Nawet nie wystawienie krnąbrnego parlamentarzysty z ramienia jego ugrupowania nie blokuje mu możliwości realnej walki o mandat. Mandat, który dzięki swej rozpoznawalności może zdobyć. A nawet jeśli nie zdobyć samemu, to dzięki rozbiciu głosów oddać go w ręce politycznych przeciwników. Pojedynczy poseł nabiera więc znów znaczenia. A razem z nim wspólnota lokalna, której jest reprezentantem.

W tym zawiera się idea JOW-ów jako propozycji reformatorskiej; w próbie przywrócenia obywatelom wpływu na swoich reprezentantów, wpływu który został im odebrany przez kilkunastu partyjnych liderów zamkniętych w warszawskich „szklanych domach”.

Kwestią zasadniczą nie jest więc to, że JOW-y mają zlikwidować istniejące partie, ale że wymuszą inny ich charakter – że PO i PiS wrócą do swych korzeni, gdzie oba ugrupowania ufundowanie były na szerokiej bazie społecznej. Formułę, w której w PO mieścili się Jarosław Gowin i Janusz Palikot, a w PiS Kazimierz Marcinkiewicz oraz Antoni Macierewicz. Co więcej, mniejsza siła szantażu liderów partyjnych daję tym posłom dużo większą podmiotowość i pozwala realnie walczyć o interesy swoich wyborców. Zmienia maszynki do głosowania w przedstawicieli wyborców.

Realny potencjał takiego projektu nie jest znany, ale ma zdecydowanie szerszą bazę prawdopodobnego poparcia wyborczego. Wbrew marzeniom wszelkich odmian „wolnościowców” Polacy w większości są zwolennikami załatwiania spraw poprzez instytucje państwa. To, że dzisiaj wygląda to tak jak wygląda, nie jest powodem do dalszego demontażu, lecz raczej motywacją do podjęcia działań naprawczych.

Co więcej, hasła głoszone przez Kukiza wpisują się podświadomie w polską duszę, w jej potrzebę wspólnego działania. Potrzebę, która w historii przejawiała się wielokrotnie – w takich zjawiskach jak ruch egzekucyjny, konspiracja niepodległościowa, Armia Krajowa, czy Solidarność.

Potrafimy tworzyć wielkie wspólnotowe ruchy społeczne. Czy uda się taki stworzyć Pawłowi Kukizowi? Zobaczymy, na pewno ma do tego potencjał. Z tego powodu przez najbliższe kilka miesięcy warto obserwować, czy „wspólnotowcy”, poradzą sobie lepiej od „wolnościowców”.