Potrzebujemy nowych partii masowych
Dzisiejsze życie polityczne w Polsce zostało zdominowane przez funkcjonowanie w logice partii wodzowskiej. Model ten w „Anatomii słabości” Ludwik Dorn określił mianem „politycznego dworu z dworakami”. Szukając alternatywy dla tak zarysowanego „popisowego” duopolu warto sięgnąć po wzorce rodem z XIX wieku. Nadszedł czas na stworzenie nowej partii masowej.
Od Czartoryskich do Tuska
W swojej historii partie polityczne przeszły cztery zasadnicze etapy rozwoju. Pierwszym z nich był etap koterii arystokratycznych, działających w XVII i XVIII w. Kierowane przez wpływowe rody arystokratyczne, skupiające określoną klientelę polityczną, swój wysiłek kierowały nie tyle w stronę realizacji konkretnego programu politycznego, lecz przede wszystkim zdobycia władzy. Za przykład z naszego polskiego podwórka posłużyć może „Familia” Czartoryskich.
Z upływem lat koterie przekształciły się w kluby polityczne, skupione już wokół konkretnych programów politycznych, z konkretnymi przywódcami na czele. Pozbawione rozbudowanych struktur terytorialnych, działały przede wszystkim na forum parlamentów.
Połowa XIX w. to moment narodzin partii masowych, związany bezpośrednio z demokratyzacją praw wyborczych. Do programu i elit partyjnych dołączyły silnie rozbudowane struktury terenowe. Partie masowe stawiały sobie za cel pozyskanie jak największej liczby nowych członków, stąd też niezwykle istotną rolę odgrywała ideologia, spełniająca funkcję mobilizacyjną oraz integrującą.
Nowością były również liczne stowarzyszenia oraz organizacje poboczne (np. związki zawodowe), „oplatające” samą partię, stanowiące swoiste „kanały” pozyskiwania nowych członków dla partii, rozbudowując jednocześnie ich społeczną bazę.
W funkcjonowaniu współczesnych partii wyborczych na znaczeniu straciła już nieustanna aktywność ich członków. Wielokrotnie mniej liczne i rozbudowane struktury dzisiejszych partii mobilizują swoich zwolenników przede wszystkim w okresach wyborczych. Silnie spersonalizowana rzeczywistość „mediokracji” i ambicje samych przywódców doprowadziły również do stworzenia nowego modelu zdyscyplinowanych do granic możliwości partii wodzowskich ze słynnym już „przekazem dnia”, rozsyłanym politykom przez kierownictwo partii drogą sms-ową.
Partia masowa, czyli co?
Na czym więc miałoby polegać nawiązanie do XIX-wiecznych partii robotniczych i jak miałyby wyglądać nowe partie masowe?
Ugrupowania neomasowe w swoim funkcjonowaniu nawiązałyby do dwóch zasadniczych cech dawnych partii masowych. Po pierwsze, umożliwiałyby większy stopień zaangażowania swoich członków oraz sympatyków, również (albo raczej przede wszystkim) poza okresami wyborczej mobilizacji. Po drugie, prócz regularnych struktur lokalnych, opierałyby się na sieci organizacji stowarzyszonych, afiliowanych oraz sympatyzujących z samą partią. Właśnie w ten sposób możliwe stałoby się większe zaangażowanie członków oraz sympatyków w regularne życie partyjne i okołopartyjne. Ponadto stworzenie owej sieci miałoby na celu:
I. Osiągnięcie większego stopnia identyfikacji z partią przez wyborców.
II. Zwiększenie oraz stabilizację baz społecznych poszczególnych ugrupowań.
III. Zmniejszenie częstotliwości wahań elektoratu między poszczególnymi partiami.
IV. Zmniejszenie grupy wyborców niezdecydowanych.
V. Zwiększenie mobilizacji społecznej oraz aktywności obywatelskiej.
VI. Podniesienie poziomu merytorycznego poszczególnych partii.
VII. Zwiększenie liczby frakcji wewnątrz ugrupowań oraz podmiotowości poszczególnych jej członków.
VIII. Stworzenie alternatywnych wobec partyjnych młodzieżówek ścieżek awansu politycznego.
IX. Możliwość zdobywania zróżnicowanego doświadczenia przed rozpoczęciem faktycznej kariery partyjnej.
X. Zróżnicowanie sposobów działalności politycznej oraz okołopolitycznej.
Wzorce znad Sekwany
Szukając przykładów praktycznych nawiązań do sposobu funkcjonowania XIX-wiecznych partii masowych warto sięgnąć do doświadczeń ugrupowania Jeana Marii Le Pena, które opisał w swoim studium monograficznym „Francuski Front Narodowy” dr Roman Kilar.
Na połowę lat ’80 przypadł okres przebudowy oraz jednocześnie rozbudowy struktur partii Le Pena. Przebiegała ona podług wzorców dawnych partii masowych. W tamtym okresie wokół ugrupowania powstała cała sieć organizacji pomocniczych oraz środowisk sympatyzujących. Wśród nich znalazły się tytuły prasowe ( dziennik „Prèsent”, tygodniki „National Hebdo” i „Rivarol” oraz miesięcznik „Le Choc du mois”); organizacja młodzieżowa Frontu, organizacja kobieca, organizacja byłych kombatantów; stowarzyszenia oraz związki o charakterze społeczno-zawodowym, skupiające m.in. nauczycieli, rolników, bankierów, lekarzy, ludzi kultury i sztuki, przedstawicieli wolnych zawodów, obrońców środowiska, ale także handlowców, taksówkarzy czy kolejarzy. Z Frontem współpracowały również mniejsze grupy polityczne odwołujące się do różnych tradycji politycznych: od chrześcijańskich integrystów, przez środowiska nacjonalistyczne, po przedstawicieli nurtu tradycjonalistycznego. Ciekawym zjawiskiem były również swoiste organizacje wyspecjalizowane, działający w danym obszarze tematycznym np. Stowarzyszenie na Rzecz Reformy Podatkowej, którego celem była promocja reformy zakładającej obniżenie podatku dochodowego, Front Przeciw Bezrobociu (pomoc bezrobotnym w znalezieniu pracy) oraz Liga na Rzecz Życia, grupująca przeciwników aborcji.
Celem takiej rozbudowy struktur było, jak zauważa Kilar, stworzenie alternatywnych struktur społecznych, wzorem powojennych prób podejmowanych przez Francuską Partię Komunistyczną. Wychodząc poza formułę partii politycznej, Front Narodowy miał przekształcić się w masowy ruch społeczny z własnym systemem instytucji politycznych i społeczno-zawodowych.
W stronę merytorycznej polityki
Jedną z największych bolączek polskich partii politycznych jest ich słabość intelektualna.
Próbą zaradzenia temu problemowi oraz jednym z ważnych elementów partii neomasowych powinny zostać partyjne think tanki oraz pogłębiona współpraca liderów politycznych z ośrodkami analitycznymi i eksperckimi, na wzór choćby naszego zachodniego sąsiada.
Tym, co stoi póki co na przeszkodzie ich powstaniu oraz skutecznemu działaniu jest z jednej strony obawa polityków przed utratą swoich wpływów, z drugiej niechęć samych intelektualistów, często z pewną dozą wyższości czy nawet pogardą odnoszących się do niedoskonałej rzeczywistości politycznej.
Szukając jednak możliwości zwiększenia poziomu merytorycznego partii politycznych, nie widzę jednak innej drogi niż sojusz „jajogłowych” z „partyjniakami”.
Drugim krokiem, bezpośrednio wynikającym z powstania partyjnych think tanków, jest utrwalenie- wzorem Wielkiej Brytanii- instytucji „gabinetu cieni”, którego ułomną i trochę niepoważną namiastką jest polski przykład „premiera technicznego”. Prawdziwy „gabinet cieni” miałby na celu dalsze podnoszenie standardów merytorycznych polskiej polityki, zwiększałby kompetencje oraz gotowość partii opozycyjnych do przejęcia władzy, a jednocześnie zadziałałby pozytywnie na poziom polskiej debaty publicznej, ukrócając infantylizujące pop-polityczne praktyki większości mediów. W konsekwencji możliwe mogłoby się stać swoiste „odczarowanie” negatywnego obraz polityków oraz polityki w oczach widzów-wyborców.
Utopia czy nieuchronna konieczność?
Oczywiście zasadniczą kwestią, którą należy teraz postawić jest pytanie o to kto miałby stworzyć taką partię?
Z chwiejną, ale jednak, nadzieją można zwrócić oczy w stronę Platformy Obywatelskiej oraz Prawa i Sprawiedliwości.
Obie partie za kilka lat staną najprawdopodobniej przed swoim największym dotychczasowym wyzwaniem: odejściem swoich twórców oraz niekwestionowanych przywódców. Zniknięcie Tuska oraz Kaczyńskiego, którzy spór polityczny przenieśli w sferę symboliki, tożsamości oraz dystrybucji społecznego szacunku, może w konsekwencji zmusić PO i PiS do znaczących zmian programowych, retorycznych, a tym samym również kadrowych oraz strukturalnych, w czym upatruję szansy na pojawienie się nowych liderów oraz dalsze postępowanie procesu instytucjonalizacji obu ugrupowań, co prowadzić będzie w kierunku rozbudowy bazy społecznej i sięgania po elementy partii neomasowej.
Drugim powodem może stać się chęć obu partii uzyskania poparcia wystarczającego do samodzielnego rządzenia. A nie będzie to możliwe bez znaczącej rozbudowy bazy społecznej, a tym samym skierowaniu swoich ugrupowań na drogi partii neomasowych.
Model ugrupowania neomasowego byłby z pewnością na rękę również ludziom młodym, promując większą merytoryczność partii, podmiotowość ich członków; tworząc alternatywne drogi kariery i awansu w świecie polityki.
Ważną częścią takich nowych partii masowych mogłyby się stać środowiska intelektualne, o których pisze Rafał Matyja czy ruchy miejskie, na które wskazuje Jacek Sokołowski. Bez względu na to czy sami mieliby tworzyć swoje ugrupowania według takiego modelu czy dołączać do już istniejących partii, przechodzących neomasową transformację.
Partie neomasowe, zwiększając liczbę frakcji wewnątrz ugrupowań oraz podmiotowość poszczególnych członków, mogłyby doprowadzić do stopniowego i choćby częściowego przekształcenia obecnych partii wodzowskich w model „partii wielopodmiotowych”, szanujących elementarną niezależność swoich członków, odchodzących od „przekazów dnia” oraz umożliwiających istnienie wewnętrznego pluralizmu oraz lokalnej czy merytorycznej podmiotowości, gdzie każdy członek ma możliwość pełnego rozwoju i wykazania się w obszarze, którym się zajmuje.
Ciekawym przykładem działania w tym kierunku był model ruchu społecznego („Godzina dla Polski”), przyjęty przez Jarosława Gowina przed procesem instytucjonalizacji i przekształcenia jego inicjatywy w zwykłą partię.
W moim przekonaniu był to krok we właściwą stronę, z którego należy wyciągnąć wnioski oraz czerpać doświadczenia na przyszłość.
Czy tak zarysowany scenariusz ewolucji dzisiejszych partii nie jest tylko przykładem życzeniowego myślenia? Czas pokażę. I nie łudzę się, że stanie się to prędko.