Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.

Słabość Niemiec to zła wiadomość dla Polski. Wnioski z wizyty Tuska w Berlinie

Słabość Niemiec to zła wiadomość dla Polski. Wnioski z wizyty Tuska w Berlinie źródło: wikimedia commons; CC BY-SA 3.0 DE DEED

Rządzenie Niemcami jest coraz trudniejszym zadaniem dla gabinetu kanclerza Olafa Scholza. Zastój niemieckiej gospodarki – spadek produktu krajowego brutto w 2023 r. szacuje się na 0,3%, i to przy inflacji na poziomie 5,9% – to wina nie tylko paraliżujących kraj strajków, lecz także efekt wieloletniego nawarstwiania się strukturalnych problemów. Jak układać stosunki z Niemcami doświadczającymi gospodarczej zadyszki? Jakie wnioski polski rząd może wyciągnąć z wydarzeń za zachodnią granicą i jak należy w ich kontekście odczytywać ostatnią wizytę Donalda Tuska w Berlinie?

Między strajkami a zamykanymi fabrykami

Gdy w tym tygodniu premier Donald Tusk przyleciał z Paryża do Berlina, w Niemczech dopiero co zażegnano strajk personelu w placówkach medycznych. Dwa tygodnie wcześniej, podczas wizyty szefa MSZ, Radosława Sikorskiego, w stolicy Niemiec, pracy odmówili kontrolerzy lotów i personel lotnisk, zaś na znak protestu przestali jeździć kierowcy transportu publicznego.

W powyższej litanii nie może, rzecz jasna, zabraknąć regularnych strajków kolejarzy, które na stałe weszły do kanonu świeckich niemieckich tradycji, jak również protestów rolników, których symbolem (oprócz zakorkowanych autostrad) stały się rzędy traktorów zaparkowane pod Bramą Brandenburską.

Strajki to nie jedyne zmartwienie rządu Olafa Scholza. Innym były przetaczające się przez prasę w ostatnich dwóch latach zapowiedzi dotyczące zamykania fabryk w Niemczech. Masowe zwolnienia ogłaszał m.in. chemiczny gigant BASF, który powoływał się na straty finansowe po skokowym wzroście cen energii związanym z napaścią Rosji na Ukrainę i wyłączeniem przez rząd ostatnich elektrowni atomowych.

Z całą pewnością wśród wypowiedzi przedstawicieli firm przemysłowych sporo było przeciągania liny z rządem. Groźba deindustrializacji pozwoliła branży wynegocjować sowite dopłaty z państwowej kasy. Rząd nie może dopłacać do przemysłu w nieskończoność, a i wysokość oferowanych dopłat nie zawsze jest wystarczająca dla wszystkich.

Pod koniec 2023 r. wygaszanie produkcji w Niemczech i przeniesienie części miejsc pracy do Polski ogłosił Michelin. Podobnie szwajcarski producent paneli fotowoltaicznych, firma Meyer Burger, grozi zamknięciem swojej fabryki w Saksonii. Twierdzi, że od czasu uchwalenia dopłat do produkcji odnawialnych źródeł energii USA oferują o wiele korzystniejsze warunki prowadzenia biznesu niż Niemcy. Powyższe przypadki nie są odosobnione.

Narzekania na wysokie ceny energii to szczególnie bolesna strata wizerunkowa dla Niemiec od lat dokładających olbrzymie sumy do Energiewende – przewrotu w energetyce. Jego kluczowym punktem było wyłączenie ostatnich elektrowni jądrowych w zeszłym roku, wskutek czego Niemcy niegdyś eksportujące prąd obecnie importują ok. 10% swojego rocznego zapotrzebowania.

Demografia i migracja, głupcze!

Choć w ostatnim czasie ceny energii nieco się uspokoiły, to jednak Niemcy stoją przed nadciągającą falą niżu demograficznego, która może trwale pogrążyć liczne sektory gospodarki. Już ok. jedna czwarta niemieckiego społeczeństwa jest na emeryturze. Ze względu na znaczną liczebność roczników, które obecnie mają między 55 a 60 lat, w ciągu najbliższej dekady emerytów znacznie przybędzie.

Już teraz ponad połowa firm wskazuje na brak wykwalifikowanych pracowników jako największą przeszkodę w rozwoju, a problem będzie się pogłębiał, i to pomimo faktu, że liczba urodzeń w Niemczech – 1,53 dziecka na kobietę – jak na Europę nie jest najgorsza.

Remedium na nadchodzącą falę odejść na emeryturę, zaproponowanym przez niemieckich decydentów, jest aktywna polityka proimigracyjna, o której pisałem szerzej w sierpniu zeszłego roku. Za najważniejsze reformy należy uznać ułatwienie imigrantom dostępu do rynku pracy, wprowadzenie prostszych procedur łączenia rodzin oraz uznawanie od niedawna podwójnego obywatelstwa.

Najgorętszym tematem nie jest jednak zatrudnianie fachowców z zagranicy, ale oczywiście masowa, nielegalna imigracja. W minionym roku w Niemczech złożono ponad 350 tys. wniosków o azyl. Gdyby wszyscy ubiegłoroczni wnioskodawcy zamieszkali w jednej miejscowości, byłoby to osiemnaste największe miasto w kraju.

Ciekawy raport na temat sytuacji migracyjnej u naszego sąsiada zza Odry wydał na początku tego roku Ośrodek Studiów Wschodnich (OSW). Kamil Frymark zwraca w nim uwagę m.in. na obciążenie systemu biurokratycznego przez przybycie ponad miliona uchodźców z Ukrainy, stosunkowo wysokie świadczenia dla azylantów oraz osób dopiero ubiegających się o ten status, a także na konsekwencje imigracji dla rynku mieszkaniowego i usług publicznych.

Koszty migracji zagrażają politycznemu status quo

Duża część kosztów i trudności organizacyjnych związanych z przyjmowaniem uchodźców spada na kraje związkowe i samorządy. Rośnie więc ponadpartyjne niezadowolenie ze skutków imigracji. Analityk OSW przytacza przykłady licznych protestów organizowanych nie tylko przez sympatyków skrajnej prawicy, lecz również przez lokalnych polityków partii tworzących koalicję w rządzie federalnym.

Trudności odczuwane przez społeczeństwo w związku z masową imigracją negatywnie wpływają na notowania rządu i są wodą na młyn dla partii skrajnych. Łączne poparcie socjaldemokratów, zielonych i liberałów, które pozwoliło im na wspólne dojście do władzy w wyborach w 2021 r., wynosiło ok. 47,5%. Obecnie mają razem ok. 30-35%, przy czym liberalna FDP może spaść pod pięcioprocentowy próg wyborczy.

W sondażach względem ostatnich wyborów najbardziej zyskuje, szczególnie w landach dawnego NRD, skrajnie prawicowa Alternatywa dla Niemiec (AfD). Szansę na przekroczenie progu miałaby dziś nowa, lewicowa, antyimigrancka i prorosyjska partia Sahry Wagenknecht (BSW), o której na naszych łamach pisał ostatnio Mateusz Gładys. Najpopularniejszą partią z poparciem ok. 30% wyborców jest natomiast centroprawicowa CDU/CSU pod przewodnictwem Friedricha Merza.

Na początku roku Niemcami wstrząsnęły doniesienia o tajnym spotkaniu kilku członków i sympatyków AfD w Poczdamie, którzy snuli plany deportacji nie tylko imigrantów, ale również części obywateli niemieckich obcego pochodzenia. W odpowiedzi prawie milion ludzi w wielu niemieckich miastach wyszło na ulice protestować przeciwko „staremu i nowemu faszyzmowi”, zaś w debacie publicznej pojawiły się głosy za delegalizacją partii. Trzeba jednak przyznać, że jest to mało prawdopodobne nawet mimo ujawnionych ostatnio bliskich powiązań posłów AfD z rosyjskimi służbami.

Skutki „fiskalnej anoreksji”

Wiele ze wspomnianych problemów strukturalnych, które dają paliwo partiom skrajnym, będzie niezwykle trudno rozwiązać również ze względu na ograniczenia budżetowe wynikające z niemieckiej ustawy zasadniczej. Jak głosi jej art. 109, „budżety Federacji i krajów związkowych, co do zasady, powinny być bilansowane bez wpływów z kredytów”.

Przepis ten, nazywany hamulcem długu (niem. Schuldenbremse), zezwala na zawieszenie go jedynie w kilku przypadkach, takich jak katastrofy. Właśnie z takiej możliwości skorzystał rząd federalny i zaciągnął dług podczas pandemii COVID-19.

Po uspokojeniu się sytuacji epidemiologicznej część z pożyczonych środków miała być przez obecny rząd wydana na transformację energetyczną. Ustawę okołobudżetową przeznaczającą 60 mld euro na Fundusz Energetyczno-Klimatyczny (EKF) zaskarżyła jednak do Federalnego Trybunału Konstytucyjnego w Karlsruhe grupa członków opozycyjnej frakcji CDU/CSU.

Sąd uznał przesuwanie środków zaciągniętych w odpowiedzi na jeden kryzys do zaradzenia innym wyzwaniom za obchodzenie hamulca długu, a tym samym za działanie niekonstytucyjne. Trybunał zabronił ponadto przesuwania „dodatkowego” długu z budżetu w jednym roku na następny.

W związku z orzeczeniem rząd musiał naprędce nowelizować ustawę budżetową. Obcięto m.in. wydatki na pomoc międzynarodową i cyfryzację, zawieszono wsparcie dla energetyki i, co dotychczas okazało się najtrudniejsze politycznie, zniesiono ulgi uznawane za szkodliwe dla środowiska, takie jak zwolnienie paliwa lotniczego z akcyzy na trasach krajowych i dopłaty do paliwa rolniczego.

To właśnie ta ostatnia decyzja przeważyła szalę gniewu rolników, którzy odpowiedzieli ogólnokrajowymi protestami przeciwko rosnącym kosztom produkcji, cenom skupu zaniżanym przez import z Ukrainy i obciążeniom wynikającym z polityki klimatycznej.

Czy uda się dozbroić Ukrainę i Niemcy jednocześnie?

Co istotne, wsparcie dla Ukrainy nie padło dotychczas ofiarą „oszczędnościowego” wyroku Trybunału Konstytucyjnego. Rząd szacuje środki na ten cel na kwotę 5,4 mld dol. w bieżącym roku z możliwością zawieszenia hamulca długu i powiększenia tej sumy, gdyby nie udało się znaleźć porozumienia z USA w sprawie kolejnego pakietu pomocowego.

Równocześnie jednak Niemcy nie poparły powiększenia budżetu Unii Europejskiej przeznaczonego na wspólne wsparcie dla Ukrainy. Zachowują ponadto niezrozumiałą ostrożność co do przekazania niektórych elementów uzbrojenia, co pokazał zdecydowany sprzeciw Bundestagu wobec wysłania Ukraińcom rakiet dalekiego zasięgu Taurus, który był uzasadniany względami obronności Niemiec, a także (po raz kolejny) wolą uniknięcia bezpośredniego zaangażowania kraju w konflikt.

Szumnie zapowiadany zwrot w historii, Zeitenwende, okazał się mniej spektakularny, niż można było oczekiwać po zapowiedziach kanclerza Scholza. Specjalny budżet na rzecz dozbrojenia Bundeswehry w wysokości 100 mld euro został wprawdzie przegłosowany, ale procedury zakupu sprzętu utknęły w urzędowych biurkach, zaś zapowiadane środki są wykorzystywane do pokrywania bieżących braków wynikających m.in. z przekazania sprzętu wojskowego Ukrainie.

Podobne wnioski można wysnuć z raportu Ośrodka Studiów Wschodnich o Niemczech w erze Zeitenwende. OSW dostrzega procesy zmian w gospodarce oraz częściowo dyplomacji, lecz wysiłki na rzecz zbrojenia zdecydowanie nie wydają się korespondować z oceną ryzyka w naszym regionie.

Dość wspomnieć o bólach, w jakich rodzi się brygada Bundeswehry, która ma zostać rozlokowana na Litwie – brakuje ludzi, sprzętu i pieniędzy. Mimo pewnych postępów niezwykle wolno idzie odbudowa mocy produkcyjnych w sektorze zbrojeniowym. Przemysł twierdzi, że aby poczynić niezbędne inwestycje i zatrudnić personel, potrzebuje pewności wieloletnich kontraktów.

Nawet zmiana mentalna, o której czasem się mówi w kontekście zmian po napaści rosyjskiej sprzed dwóch lat, odbywa się wolniej, niż wskazują na to sympatycy Niemiec, a ponadto nie we wszystkich obszarach jednocześnie. Za przykład może posłużyć wybór Manueli Schwesig na przewodniczącą wyższej izby parlamentarnej – Bundesratu.

Schwesig to premier Meklemburgii-Pomorza Wschodniego sąsiadującego z naszym województwem zachodniopomorskim. Przewodnicząca  Bundesratu z polskiej perspektywy skompromitowała się zakładaniem fundacji-wydmuszki mającej rzekomo chronić przyrodę, ale w istocie stanowiła przykrywkę dla rosyjskich działań propagandowych, a być może wywiadowczych, związanych z budową gazociągu Nord Stream 2.

Reset w relacjach polsko-niemieckich?

Nie jest jednak prawdą, że w niemieckiej polityce, a tym bardziej w kręgach eksperckich, nie ma osób rozsądnych, z którymi nie moglibyśmy znaleźć porozumienia w kluczowych kwestiach, takich jak bezpieczeństwo. Sęk w tym, że ton niemieckiej polityce nadaje kierownictwo partii koalicyjnych, dla których ważniejsze są kolejno: stan przemysłu i pomoc dla najuboższych (SPD), walka ze zmianami klimatycznymi (Zieloni) i obniżanie podatków (FDP).

Po polskich wyborach 15 października niemieckie elity z nadzieją spoglądały na Warszawę jako na potencjalnego sojusznika, przynajmniej w niektórych kwestiach. Było to wyobrażenie o powrocie do przeszłości, współpracy z wyraźnym wskazaniem na Polskę jako junior partnera.

Rząd w Berlinie zdaje się jednak nie dostrzegać tego, że Donald Tusk odziedziczył po PiS-ie nie tylko większe potrzeby i ambicje w zakresie obronności, ale również zdecydowanie większy obrót handlowy między oboma państwami po obu stronach bilansu i otwartą kwestię reparacji.

Podczas wizyty w Berlinie premier Tusk, który przyleciał prosto z Paryża, przedstawił temat reparacji jako prawnie zamknięty. Zbył temat jakiegokolwiek zadośćuczynienia ogólnikowym stwierdzeniem, że „Niemcy mają coś do zrobienia”. Nie przedstawił podczas konferencji prasowej propozycji wyrównania części rachunków krzywd nawet w formule „łodzie podwodne zamiast reparacji”, jaką na łamach „Die Zeit” wysunął Piotr Buras z ECFR. To, że Tusk tak szybko zbył to pytanie, należy odczytać jako gest dobrej woli względem Niemiec.

Pozostaje mieć nadzieję, że gest ten został odwzajemniony podczas dyskusji przy kolacji roboczej, bowiem w komunikatach po rozmowach z Niemcami i Francuzami zarówno w ramach lotniczej podróży Tuska, jak i podczas rozmów ministrów spraw zagranicznych Trójkąta Weimarskiego wybrzmiewa przede wszystkim troska o pilną pomoc Ukrainie i gotowość do gaszenia pożarów, takich jak protesty rolników.

Biorąc pod uwagę, że wizyty odbyły się cztery miesiące po polskich wyborach, można stwierdzić, że wybrzmiało na nich dosyć mało konkretów, co zresztą w historii Trójkąta Weimarskiego nie jest nowością. Poklepanie po plecach za „powrót do Europy” i obietnice dalszych rozmów trudno jednak uznać za sukces państwa o potencjale Polski.

Nie bójmy się grać z Niemcami odważnie!

Rząd Donalda Tuska podjął pewne ryzyko, gdy priorytetyzował negocjacje w formule weimarskiej względem stosunków bilateralnych z Niemcami, z którymi łączą nas bliższe stosunki gospodarcze i gdzie „premia za pokonanie Kaczyńskiego” okazałaby się wyższa. Łatwiej byłoby też z Niemcami wrócić do konsultacji międzyrządowych, które przewiduje traktat dobrosąsiedzki, o czym mówił w wywiadzie dla „Newsweeka” dyrektor niemieckiego Instytutu Spraw Polskich, Peter Oliver Loew. Być może optyka Trójkąta Weimarskiego jest korzystniejsza, ale to z Berlinem szybciej możemy wynegocjować konkrety.

Niemcy znajdują się w sytuacji trudnej na wielu poziomach, co kieruje uwagę rządu Olafa Scholza na palące problemy wewnętrzne kosztem myślenia o relacjach z sąsiadami. Nawet jeśli AfD nie dojdzie do władzy w Berlinie, to sam wzrost poparcia dla niej będzie miał wpływ na debatę za Odrą, co polskie władze mogą próbować wykorzystać.

Trudno sobie wyobrazić, żeby nasz rząd odwzajemnił niemieckie „wsparcie dla demokracji” w Polsce kampanią profrekwencyjną wśród liberalnej młodzieży w Berlinie. Może jednak wykorzystać zaufanie, jakim jest darzony na Zachodzie, by przemycić do tamtejszej polityki ważne dla nas tematy, takie jak zadośćuczynienie za hitlerowskie zbrodnie, oraz naciskać na europeizowanie kwestii o znaczeniu strategicznym, a więc przede wszystkim dotyczących polityki bezpieczeństwa.

W obu tych przypadkach dysponujemy dobrą pozycją startową. Okazją do debaty o historycznej odpowiedzialności Niemiec może być tocząca się w Niemczech dyskusja dotycząca upamiętnienia polskich ofiar II wojny światowej w formie Domu Niemiecko-Polskiego. Ważne jest jednak, aby nie zgodzić się na tzw. kicz pojednania, w ramach którego rytualna ekspiacja zastąpiłaby pogłębioną refleksję i gotowość do zadośćuczynienia.

Z kolei przyczynkiem do zwrócenia uwagi na sypiącą się architekturę bezpieczeństwa w Europie mogą być deklaracje składane podczas „weimarskiego poniedziałku”, które odnosiły się do Unii Europejskiej jako potencjalnej siły militarnej. Celem polskiego rządu powinno być jednak niepozwolenie na to, aby przerodziły się one w kolejną dyskusję o tworzeniu fasadowych europejskich instytucji, lecz prowadziły do realnej odbudowy potencjału przemysłu wojskowego w Unii, który, działając zarówno na rzecz broniącej się Ukrainy, jak i uzupełnienia wieloletnich luk w europejskich zapasach, byłby najsilniejszym argumentem za pokojem na kontynencie.

Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.

Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.