Relacje z Ukrainą uratuje tylko transakcyjność
W skrócie
Polska może realizować swój interes tylko pod warunkiem korekty polityki wobec Kijowa. Fundamentem tej relacji powinna być handlowa logika. Wsparcie musi każdorazowo wiązać się z konkretną sprawą, na której zależy Polsce. Przejście na taką logikę jest pełnoprawne, szczególnie że testowaliśmy model relacji bez takiego podejścia. Okazało się to nieskuteczne.
W stosunkach polsko-ukraińskich po decyzji polskiego rządu o przedłużeniu embarga wzajemne relacje całkowicie zmieniły dotychczasowy tor rozwoju. Największym echem w Polsce odbiło się wystąpienie Zełenskiego w ONZ, w którym prezydent Ukrainy zasugerował, że Polacy „pomagają przygotować scenę dla moskiewskiego aktora”. Relacje Warszawy z Kijowem są najtrudniejsze od wybuchu wojny.
Poniższy artykuł pisany jest w momencie, gdy emocje odrobinę opadły. Nadal daleko nam do wypracowania kompromisu w sprawie importu ukraińskiego zboża, a tym bardziej odbudowania zaufania we wzajemnych relacjach.
Kampania wyborcza nie jest kluczowa
Popularne, szczególnie w środowiskach polskiej opozycji i interpretacjach na Ukrainie, jest przekonanie, że zwrot w polityce wobec Kijowa wynika z kampanii wyborczej – PiS ma chcieć zabrać głosy ukrainosceptycznej Konfederacji. Wedle tej tezy główna wina leży po polskiej stronie, która podporządkowuje interes państwa partyjnym interesom.
To tylko część prawdy. Owszem, PiS stara się zabrać Konfederacji wyborców, w tym także na odcinku polityki wobec Ukrainy. Niemniej korekta w narracji PiS-u nie wystąpiłaby, gdyby nie zmiana społecznego klimatu wokół tematyki wojny i Ukrainy. Nastroje wewnętrzne pokazały badania społeczne.
To nie PiS zmienił postawy społeczne, było na odwrót. Kampania wyborcza jedynie wzmocniła proces zmęczenia tematyką wojny i wsparcia Ukrainy, który rozpoczął się wcześniej. Nawet po wyborach relacje na linii Warszawa-Kijów nie wrócą do zeszłorocznego poziomu.
Otwarcie polskiego rynku na ukraińskie produkty rolne ma duże znaczenie dla obydwu państw, ale nie jest jedynym źródłem problemu. Gdyby tak było, pewnie już teraz pojawiłoby się rozwiązanie. Ukraińskie zboże, podobnie jak toczącą się w Polsce kampanię, należy traktować raczej jako katalizator napięcia niż jego pierwotne źródło.
Proces rozczarowania postawą Kijowa stopniowo się pogłębia. Ważnymi przyczynami były tragedia w Przewodowie i 80. rocznica ludobójstwa na Wołyniu. Mimo oczywistego faktu, że rakieta, która zabiła dwóch polskich obywateli, pochodziła z Ukrainy, Kijów nie wziął odpowiedzialności za wydarzenia i nie zrekompensował straty nawet najbliższej rodzinie ofiar. Polskie władze celowo wyciszyły problem, a społeczeństwo doskonale zrozumiało kontekst wojenny. Polska nie wywierała presji, ale Kijów nie skorzystał z szansy i nie przeprosił.
Okrągła 80. rocznica ludobójstwa na Wołyniu przypadająca 11 lipca bieżącego roku była z kolei dogodną okazją, aby w dialogu historycznym pójść krok do przodu. Nie usłyszeliśmy od przedstawicieli ukraińskich władz nic, co mogłoby sugerować zmianę w podejściu do przeszłości. Nie zakwestionowano fałszywej symetrii winy, jaka często stosowana jest w ukraińskim dyskursie na temat Wołynia.
Co kluczowe, władze w Kijowie nie zrobiły nic w kwestii ekshumacji polskich ofiar. Politycznie byłoby to praktycznie bezkosztowne – po ukraińskiej stronie nie ma społecznej presji dotyczącej zakazu ekshumacji. Niedawno sprawa drgnęła, ale wciąż daleko do satysfakcjonującego polską stronę rozwiązania.
Szef ukraińskiego MSZ, Dmitro Kułeba, powiedział niedawno, że problemem jest to, że Polska nie czuje wdzięczności, a przecież Ukraina wielokrotnie dziękowała Polsce. Problem polega jednak na tym, że ta wdzięczność była czysto symboliczna i słowna, a nasze wsparcie konkretne i wymierne. Takiego odwzajemnienia oczekiwaliśmy, ale nie otrzymaliśmy go nawet w minimalnej dawce.
Proniemiecki zwrot Kijowa
Wspomniane wydarzenia zapalały światła ostrzegawcze, ale polskie władzy nie chciały zmieniać kursu. Przełomem okazał się dopiero proniemiecki zwrot, którego objawem była krytyczna wobec Polski postawa Zełenskiego po przedłużeniu polskiego embarga na ukraińskie produkty rolne. Mogło się wydawać, że niemiecka opieszałość (granicząca ze śmiesznością) w pomocy Ukrainie na początku wojny będzie stanowiła trwałe źródło nieufności Kijowa wobec Berlina.
Status Niemiec stopniowo rósł na Ukrainie. Zbliżenie wynikało nie tylko z rosnącej skali wsparcia (choć wciąż bardzo ograniczonego jak na możliwości Niemiec), ale przede wszystkim z założenia poczynionego przez ukraińskich polityków, że to od Niemiec będą zależeć kluczowe decyzje, w tym przede wszystkim rozpoczęcie rozmów akcesyjnych do UE.
Potwierdzona z kilku źródeł jest teza, że elementem zdobycia poparcia Niemiec dla rozpoczęcia negocjacji Ukrainy z Brukselą jest oczekiwanie stawiane Kijowowi, aby krytykował on rząd Zjednoczonej Prawicy przed wyborami. Proniemiecki zwrot w polityce ukraińskich polityków, przejawiający się m.in. poparciem dla członkostwa Niemiec w Radzie Bezpieczeństwa ONZ, wynika nie tylko ze strategicznych kalkulacji, ale także z politycznej potrzeby rozpoczęcia formalnych negocjacji możliwie najszybciej, aby Zełenski mógł ogłosić sukces swoim obywatelom przed planowanymi na przyszły rok wyborami prezydenckimi.
Zbliżenie Ukrainy z Niemcami (nawet kosztem relacji z Polską) prowadzi do odwrotnych działań niż te, które jeszcze do niedawna marzyły się dużej części opinii publicznej w naszym kraju. Powszechne były nadzieje, że wojna udowodni strategiczne znaczenie Polski dla Ukrainy i jednocześnie ujawni ograniczone znaczenie Kijowa dla innych państw. Oczekiwano więc, że już w czasie wojny rozpocznie się ścisły polsko-ukraiński sojusz, który będzie kontynuowany po konflikcie.
Dołączenie Ukrainy do NATO i UE miało wiązać się ze wspieraniem polskich pomysłów na budowę podmiotowości Europy Środkowo-Wschodniej, a więc prowadzić politykę nierzadko w kontrze do głównego unijnego nurtu reprezentowanego przez Niemcy. Miała to też być szansa dla Warszawy i możliwość odgrywania ważniejszej roli.
Zbliżenie Berlina i Kijowa w pakiecie z krytyką Polski jest czymś więcej niż tylko zimnym prysznicem. To realizacja czarnego scenariusza i ogromny zawód nie tylko decydentów, ale i społeczeństwa, szczególnie osób o prawicowych poglądach.
Co więcej, na horyzoncie pojawił się scenariusz, w którym Polacy z moralnego mocarstwa chwalonego przez pół zachodniego świata staną się chłopcem do bicia. Zapowiedź tej zmiany stanowią komentarze w zagranicznej prasie po słowach premiera Morawieckiego o wstrzymaniu wysyłania broni na Ukrainę. Dodatkowo szeroko komentowany film Zielona granica w złym świetle przedstawia stosunek polskiego państwa do uchodźców.
Znów w polskich głowach pojawiła się fatalistyczna groźba, że zamiast „sprawiedliwych wśród narodów świata” staniemy się „szmalcownikami Europy”. Więcej na ten temat pisał na naszych łamach Marcin Makowski. Korzyści dla Polski z odbudowy Ukrainy z racji bliskich relacji z Kijowem i odległą perspektywą zakończenia wojny są coraz bardziej mgliste.
Błędne ukraińskie podejście
Strona ukraińska założyła, że nie musi Polsce niczego specjalnego dawać, ponieważ Warszawa pomaga Ukrainie z uwagi na własny interes. Kijów doskonale wie, że Polska traktuje Rosję jako zagrożenie, dlatego pomoc, zwłaszcza militarną, traktuje nie w kategoriach hojności Polaków, za którą Ukraina powinna być wdzięczna, ale jako inwestycję we wzmacnianie bezpieczeństwa. Skoro za wsparciem przemawia nie altruizm, ale egoistyczny interes, to nie ma powodu, by odpuszczać własne korzyści na rzecz Polski.
Powyższe myślenie wzmocniła początkowa skuteczność takiej strategii. Polska dotychczas starała się bezwarunkowo odpowiadać na prośby Kijowa. To utrwaliło przekonanie, że polskie interesy są spójne z ukraińskimi, więc nie ma potrzeby starać się o polskie stanowisko, wręcz można zignorować oczekiwania Warszawy. Tym bardziej Polska militarnie przekazała już wszystko, co mogła.
Starania i zasoby dyplomatyczne zostały skierowane do państw, które nie są jednoznacznie przychylne Ukrainie. Kijów zaczął zabiegać nie tylko o względy Niemiec, ale także Węgier (toczą się rozmowy na temat ułatwień w posługiwaniu się językiem węgierskim w szkołach przez mniejszość węgierską na ukraińskim Zakarpaciu).
Na strategiczne założenia nałożył się specyficzny sposób prowadzenia dyplomacji w dobie wojny, który polegał na ciągłych moralnych szantażach. Ukraińcy świadomi politycznego potencjału roli ofiary wykorzystywali go do prowadzenia bardzo asertywnej polityki. Swoje oczekiwania formułowali często w tonie żądań. Wobec wielu państwach Zachodu taka strategia okazała skuteczna, dlatego że elity tych krajów (pod presją swoich społeczeństw) miały moralnego kaca spowodowanego dotychczasową polityką wobec Rosji i ignorowaniem Ukrainy.
Ekipa Zełenskiego popełniła fundamentalny błąd, gdy użyła agresywnego języka w wypowiedziach dotyczących działań Polski. Polacy nie mieli żadnego „moralniaka”. Wojna wzmocniła wśród nich poczucie słuszności dotychczasowej polityki. Polskie społeczeństwo czuje, że posiada nadwyżkę, a nie deficyt kapitału moralnego. Zresztą ten roszczeniowy sposób realizacji interesu narodowego Ukrainy zaczął wzbudzać irytację także wśród innych państw dostarczających pomoc.
Bezwarunkowość posunięta za daleko
W polskim komentariacie nie brakuje głosów podkreślających, że znaleźliśmy się w obecnej sytuacji na własne życzenie. Z wielu miejsc słychać triumfalne: „A nie mówiłem?”. Popularność zyskała teza o odwiecznym polskim romantyzmie, który miał być odpowiedzialny za błędną kalkulację intencji Ukraińców. Romantyzmowi przeciwstawia się chłodny realpolitik, który miał wskazywać, że pomoc Polski powinna być limitowana, a zaufanie ograniczone. Czy rację mieli ci, którzy wygłaszali takie tezy?
Jedynie częściowo. Trudno stawiać zarzut do polskich władz, że na początku wojny wsparcie dla Ukrainy było bezwarunkowe. W sytuacji absolutnie dramatycznej Polska zachowała się tak, jak powinna. Maksymalizacja pomocy była oczywistym rozwiązaniem w sytuacji, gdy nie było wiadomo, czy rosyjska armia za kilka tygodni nie będzie stacjonować przy granicy z Polską.
Wymierną korzyścią naszej postawy jest do dziś utrzymujący się rekordowy poziom sympatii ukraińskiego społeczeństwa. Nie zawsze odzwierciedlają go ukraińskie elity, ale cały czas stanowi potencjał do wykorzystania. Polska wizerunkowo zyskała także na arenie międzynarodowej, gdzie dobrego PR-u nam bardzo brakowało. Zachowanie Polaków łamało wiele stereotypów o ich ksenofobicznej, nietolerancyjnej i egoistycznej postawie.
Ponadto warto podkreślić, że dotychczasowa polityka wbrew głosom realistów przyniosła wymierne korzyści gospodarcze dla Polski. ⅓ eksportu z UE do Ukrainy w 2022 r. pochodziła z Polski, która po raz pierwszy w historii stała się najważniejszym partnerem handlowym Kijowa. Poza tym ukraińscy uchodźcy dobrze wkomponowali się w polski rynek pracy i przyczynili się do rozwoju gospodarczego.
Warto przypomnieć (szczególnie tym, którzy dziś żałują zrywu na początku wojny), że skala pomocy okazanej Ukrainie i Ukraińcom spowodowała, że urośliśmy nie tylko za granicą, ale przede wszystkim we własnych oczach. Zobaczyliśmy, że jesteśmy zdolni do wspólnych wielkich działań, co przy obecnym poziomie społecznej polaryzacji i wysokiej temperaturze sporów politycznych jest bardzo cennym zasobem. Pedagogika dumy ukazała się w najlepszym wydaniu, o czym pisał na naszych łamach Piotr Trudnowski.
Problematyczne jest jednak utrzymywanie bezwarunkowości wsparcia na dalszych etapach, szczególnie od kiedy stało się jasne, że stawka wojny obniżyła się i dziś Ukraina walczy o zakres kontrolowanego terytorium, a nie o samą państwowość, którą już obroniła.
Trudno zrozumieć, dlaczego nie wykorzystaliśmy zależności Ukrainy od Polski i wysyłaliśmy sprzęt wojskowy o ogromnej skali za darmo i bez załącznika w postaci listy oczekiwań, z której konsekwentnie powinniśmy się rozliczać przed kolejnymi transzami wsparcia. Część naszego sprzętu można było tanio sprzedać i umówić się na rozliczenie odłożone w czasie.
Zaciągnięty kredyt Ukrainy w Polsce i perspektywa jego transzowego umorzenia byłaby istotnym narzędziem wpływu na Ukrainę. Oczywiście lista powinna być niepubliczna, zakres oczekiwań dostosowany do możliwości Ukrainy, a konsekwencja w jej egzekwowaniu zależna od postawy Kijowa.
W miarę upływu czasu i kolejnych małych rozczarowań pokazujących, że mimo wojny Kijów nie zmienił w fundamentalny sposób postawy wobec polskich interesów, szybciej powinniśmy przechodzić w tryb twardej transakcyjności. Ten realnie zaczęliśmy dopiero teraz. Rację należy przyznać tym, którzy wskazywali, że błędy w polityce wobec Ukrainy odzwierciedlały szerszy problem polskiej polityki.
Polska polityka zagraniczna często jest skoncentrowana na manifestacji własnej postawy i dawania świadectwa prawdzie, a nie osiąganiu konkretnych celów. Ta druga logika w Polsce negatywnie kojarzy się z logiką „kupców”, a nie „dżentelmenów”. Ta ostatnia w opinii Polaków powinna cechować dyplomatów.
Dużo większe zastrzeżenia należy mieć do zarzutu, że polski rząd dał się wykorzystać stronie ukraińskiej. Z racjonalnego punktu widzenia wolta Kijowa nie była ani oczywista, ani zgodna z długofalowym interesem Ukrainy. Przecież jej konsekwencją jest zablokowanie przez Polskę możliwości importu ukraińskich towarów, które odgrywają ważną rolę w ukraińskiej gospodarce. Poza tym postawienie na Niemcy jest krótkowzroczne, ponieważ Berlin zarówno przed, jak i po 24 lutego 2022 r. udowodnił, że Ukraina nie jest dla niego istotnym punktem odniesienia ładu politycznego w Europie.
Co więcej, postawa Zełenskiego doprowadziła do poważnego kryzysu zaufania, który skutkował radykalnym wzmocnieniem asertywności Polski. Nasze wsparcie w wielu obszarach będzie jeszcze długo potrzebne. Zresztą skala krytyki Zełenskiego przez ukraińskich ekspertów po ostatnich wydarzeniach pokazuje, że decyzja była podyktowana nie długofalowym interesem państwa, ale krótkookresową korzyścią obiecaną przez Niemcy. Polskie władze miały prawo zakładać, że strona ukraińska zachowa się racjonalnie. Zapewne byli tacy, którzy przewidzieli rozwój wypadków, choć nie było to takie oczywiste.
Koniec polskiego romantyzmu?
Banałem jest stwierdzenie, że w polskim interesie leży zwycięstwo Ukrainy w wojnie z Rosją, więc Polska nie powinna niczego robić, co oddalałoby Kijów od zwycięstwa. Niemniej już sama skala wysiłku dyplomatycznego, który Warszawa włożyła w promowanie w UE, NATO i innych instytucjach rozwiązań, na których Kijowowi zależy, powinna być uzależniona od postawy Ukrainy.
Tych, którzy uważają, że może to osłabić skalę wsparcia dla tego państwa, należy uspokoić. W interesie Ukrainy jest wyjście naprzeciw polskim oczekiwaniom, które często nie są kosztowne. Wsparcie Polski w obecnej sytuacji Ukrainy jest istotne. Jeśli Kijów uzna, że jednak umowa z Warszawą się nie opłaca, a wsparcie Polski jest za mało istotne, by w czymkolwiek Polsce ustępować, wówczas nasz kraj powinien być zwolniony z odpowiedzialności za działania, które Ukraina niespecjalnie ceni.
Ukraińcy takiej transakcyjności nie ocenią w kategoriach braku przyzwoitości, bo doskonale ją rozumieją. Relacje Kijowa z Berlinem dowodzą, że Ukrainie obce są „szlacheckie” kody kulturowe w polityce zagraniczne. Kijów potrafi prowadzić chłodną i pragmatyczną politykę.
Skala rozczarowania po polskiej stronie jest na tyle duża, że bardzo trudno będzie wrócić do klimatu braterstwa z 2022 r. Niemniej, patrząc z perspektywy strategicznych uwarunkowań, a nie bieżącej sytuacji politycznej w obu państwach, można stwierdzić, że relacje polsko-ukraińskie mają duży potencjał rozwojowy, dający obydwu państwom korzyści.
Polska może realizować swój interes tylko pod warunkiem korekty polityki wobec Kijowa. Fundamentem tej relacji powinna być handlowa logika, zgodnie z którą dane wsparcie powinno każdorazowo wiązać się z konkretną sprawą, na której zależy Polsce. Przejście na taką logikę jest pełnoprawne, szczególnie że testowaliśmy model relacji bez tej niej. Okazało się to nieskuteczne.
Paradoksem jest to, że ta pragmatyczna logika bazująca na mniejszym zaufaniu może obu stronom dać długofalowo większe korzyści niż dotychczasowa, w której wojna wprowadziła tryb „specjalny”. Ten spotęgował logikę wzajemności. Większy pragmatyzm nie będzie generował przesadzonych oczekiwań i emocji, które łatwo zawieść.
Za transakcyjnością powinna iść powściągliwość w publicznych komentarzach. Trzeba podkreślić, że niezależnie od strategicznej winy strony ukraińskiej reakcja polskich władz nie była optymalna, na co z pewnością wpływ ma tocząca się kampania zachęcająca do mocnych słów. Fundamentem naszych relacji powinna być krytyka w zaciszu gabinetów, a nie dyplomacja „twitterowa”.
Choć bezzasadne jest ukrywanie przed opinią publiczną problematycznych kwestii, to równie bezpodstawne są publiczne polemiki. Akurat w tym obszarze zasada wzajemności nie jest właściwa, bo asertywny ton Warszawy wytwarza koszty wizerunkowe dla Polski na arenie międzynarodowej.
Jeśli już podejmujemy decyzje o krytyce, to istotne jest, aby precyzyjnie kierować ją w stronę poszczególnych ukraińskich decydentów, w tym prezydenta Zełenskiego. „Deukrainizacja” krytyki poszczególnych decyzji konkretnych osób pozwoli nie zużywać polskiego kapitału przez ukraińskie społeczeństwo, który zyskało po 24 lutym 2022 r.
Kapitał ten powinien także przełożyć się na zbudowanie kanałów komunikacji z ukraińskim społeczeństwem i opinią publiczną na Ukrainie, aby przedstawiać własną narrację i tym samym tworzyć oddolną presję na respektowanie naszych interesów wśród ukraińskich elit politycznych.
Aby to wzmocnić, potrzebujemy silniejszej obecności politycznej. Polską soft power powinno być rozszerzone o komponent budowy intensywnej sieci współpracy z poszczególnymi politykami i środowiskami, aby przekonywać ich do naszych racji, wizji współpracy i uwrażliwiać na wyzwania. Polska ma świetny PR w ukraińskim społeczeństwie, ale to nie przekłada się na odpowiedni wpływ polityczny.
Chodzi o wypracowanie propolskiego lobby, aby zawsze wtedy, kiedy naruszany jest ważny interes naszego państwa, można było liczyć na wsparcie poszczególnych polityków, dziennikarzy i innych opiniotwórczych osób podkreślających potencjalny uszczerbek polsko-ukraińskiej współpracy i podnoszących koszt polityczny takich decyzji. Dużą pracę na tym polu wykonaliśmy, gdy udzieliliśmy ogromnej pomocy Ukrainie, jednak nasza obecność polityczna wciąż nie jest w pełni wykorzystywana.
Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.
Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.