Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.

Polska „humanitarnym imperium”? Za 50 lat skończymy raczej jak z „polskimi obozami Zagłady”

Polska „humanitarnym imperium”? Za 50 lat skończymy raczej jak z „polskimi obozami Zagłady” kadr z filmu "Zielona Granica" Agnieszki Holland

Nałożyliśmy embargo na ukraińskie zboże, więc jesteśmy niesolidarni. Na ulicach i w taksówkach napadamy na ukraińskie matki z dziećmi i uczciwie pracujących mężczyzn. Według części liberalnych elit, odradza się u nas faszyzm, a gdyby spojrzeć na medialny odbiór Zielonej granicy Agnieszki Holland – Polska była nie tyle celem hybrydowej agresji Rosji i Białorusi, co współsprawcą dramatu niewinnych ludzi. Czy tak zostaniemy zapamiętani za kilkadziesiąt lat? A nie z przyjęcia milionów szukających schronienia uchodźców i bezprecedensowego wsparcia dla nich od pierwszego dnia wojny w Ukrainie?

Nie wiem, czy ktokolwiek w latach 40.  XX w. uwierzyłby, gdybym mu powiedział, że w XXI w. w wielu mediach i w opinii części zachodnich społeczeństw, Polska przestawiana będzie jako państwo, które pomagało Hitlerowi w logistyce Holokaustu. Nie naród, który jako pierwszy stawił czoła Hitlerowi, złożył swoją stolicę na ołtarzu największego powstania oraz nigdy nie zgodził się na kolaborację. Nie kraj, który przez setki lat stanowił schronienie dla Żydów, gdy naokoło panował agresywny antysemityzm.

Ostatecznie, o czym przekonaliśmy się dobitnie w przypadku bezsensownego ruchu PiS-u z nowelizacją ustawy o IPN – osiem dekad po II wojnie światowej, Polak kojarzył się w Izraelu jako sąsiad, który wydał nazistom dziadka albo babcię. A nie jako ofiara tego samego kata.

Czy to sprawiedliwe i zgodne z proporcjami krzywd do win? Oczywiście, że nie. Czy do rozliczeń w pierwszej kolejności powinny ustawiać się państwa, które dobrowolnie wysyłały żołnierzy do Waffen-SS? Pytanie retoryczne.

Ile byśmy się nie oburzali, nie pokazywali „czarnych ksiąg“ zbrodni nazistowskich Niemiec – oni i tak się ustawiają. Nasz szok poznawczy niewiele tu zmienia. Żyjemy w świecie, w którym napisanie kilkadziesiąt razy pod rząd frazy „Polskie obozy koncentracyjne“ stało się manifestacją wolności słowa, a nie dowodem ignorancji.

Tak długo byliśmy pogrążeni w drzemce ahistoryzmu – przekonani o tym, że prawda obroni się sama – że gdy przyszło do konfrontacji z własnym zniekształconym odbiciem, wielu Polaków zareagowało chęcią rozbicia lustra. A przecież ostatecznie w takich sprawach jak pamięć, decyduje nie siła faktów, ale siła opowieści.

Jako państwo, najpierw za żelazną kurtyną nie bardzo mogliśmy, a potem nie bardzo potrafiliśmy zaoferować światu naszej perspektywy. Nie martyrologicznej, ale atrakcyjnej pod względem bohaterów, uniwersalności przesłania i emocji. W dobrym znaczeniu tego słowa – popkulturową.

Rok po roku, gdy Niemcy i ich sojusznicy najpierw bili się w piersi, a potem odcinali od przeszłości – nikt nie zdiagnozował faktu rozjeżdżania się zachodnio-polskich narracji. Bo komu przyszłoby do głowy, że w oczach społeczeństwa postpiśmiennego, ważniejsze od podręczników okażą się memy? Albo gry komputerowe i seriale? Polska zamiast tego wysyłała w świat biało-czerwoną żaglówkę Polskiej Fundacji Narodowej.

Być może tego obrazu już nie zmienimy, bo jest za późno. Tymczasem 24 lutego 2022 r. wydarzyła się inna tragiczna rzecz, w której Polska na oczach całego świata – ponownie – pokazała swoje najlepsze oblicze. W wyniku zbrodniczej decyzji Władimira Putina i przy wsparciu Białorusi, Rosja najechała na Ukrainę, przewracając pierwszą kostkę migracyjnego domina.

Konsekwencją wybuchu wojny, w którą do końca mało kto wierzył, była paniczna migracja na Zachód. Kilka milionów uchodźców – w skali, której Europa nie widziała od 1945 r. – ruszyło m.in. do Polski. Zamiast miasteczek namiotowych, spotkała ich jednak bezprecedensowa solidarność. Szukający ucieczki od bomb i rakiet ludzie otrzymali schronienie, jedzenie, wsparcie państwa, opiekę zdrowotną, 500+ i darmową komunikację.

Powiedzmy to jeszcze raz, na głos. Tamtej tragicznej zimy, Polacy dokonali rzeczy, której nie zrobiło do tej pory żadne państwo na starym kontynencie – bez większego wsparcia Unii i sojuszników zasymilowało i wsparło kilka milionów osób. Wszystko w czasie zaledwie kilka tygodni, może miesięcy.

Kapitał humanitarny i kulturowy, który wtedy zbudowaliśmy, powinien procentować przez dekady. Bo choć pomoc cierpiącym to normalny odruch człowieka, skala była niewiarygodna. I domagała się opowieści – pokazanej światu przez nas, a nie tylko zagraniczne media.

Oczywiście żadna opowieść nie powstała, a zamiast niej ci, którzy w Polsce woleli widzieć koniunkturalnego sąsiada, który przyjmuje Ukraińców, bo szuka rąk do pracy – otrzymali alternatywne narracje. Jedną z nich – sądząc po recenzjach w USA i Wielkiej Brytanii oraz przyjęciu filmu w rosyjskich mediach – stał się film Agnieszki Holland pt. Zielona granica.

Zamiast przysłowiowego mieszkańca Rzeszowa, który przyjmuje do swojego domu matkę z dwójką dzieci, dostaliśmy wzruszającą opowieść o dylematach moralnych migracyjnej wojny hybrydowej, wywołanej przez Białoruś i Rosję. Preludium do agresji na Ukrainę stanowiło świadectwo winy i braku empatii polskich służb. A ponieważ Polska na Zachodzie sprzedaje się głównie wtedy, gdy nasze elity biją się w cudze piersi – nie trzeba było proroka, żeby stwierdzić, co bardziej „chwyci“.

Bo prawda jest taka – zostawiając na bok opowieści PiS-u i rządowych mediów – że niektórym państwom i mediom, faktycznie zależy na tym, aby Rzeczpospolita nie zdobyła kapitału moralnego, nie wyrosła na realnego gracza geopolitycznego w regionie, nie była zbyt samodzielna i silna.To nie teorie spiskowe, ale brutalne realia polityki zagranicznej, w której przypominanie Niemcom, że to one przez współpracę energetyczną z Kremlem utrzymywały armię, która później dokonała masakry w Buczy – naszym sąsiadom jest nie na rękę.

I zrobią wiele, aby głos Warszawy był w tych kwestiach mało donośny. Tak już jest.

Dodajmy do tego obrazu coraz gorsze relacje z samą Ukrainą, która z etapu wdzięczności i przyjmowania każdego wsparcia, jakie mogła otrzymać – przy impasie na froncie i wyborach za pasem – przeszła do trybu roszczeniowego. Albo jak kto woli, „dbania o interesy narodowe“.

I tak w kilka miesięcy z najlepszych przyjaciół, zostaliśmy w oczach części tamtejszego establishmentu przedstawieni jako państwo, które nie kieruje się solidarnością, a we własnej polityce rolnej uprawia szkodliwy dla Ukrainy populizm, utrzymując embargo na zboże po 15 września.

Obrona polskiego rolnika, który nie jest w stanie konkurować z cenami ogromnych gospodarstw, zarządzanych przez ukraińskich oligarchów, została potraktowana przez Kijów jako zdrada. O swoim rozczarowaniu wspominał prezydent Wołodymyr Zelenski, a premier Denis Szmyhal zapowiedział arbitraż w Światowej Organizacji Handlu (WTO). Polska nie może wprowadzić embarga na ukraińskie zboże, ponieważ interes rolnika ukraińskiego, który swoje produkty sprzedaje głównie do… Hiszpanii, Wielkiej Brytanii czy Holandii, ucierpi. Ale naszego już może?

Podobnych punktowych, ale nośnych medialnie incydentów jest niestety więcej, łącznie z antyukraińskimi wypowiedziami niektórych polityków Konfederacji czy nagraniami, na której ten czy inny dureń atakuje ukraińską matkę z dzieckiem, bo to kopnęło piłką w jego psa, albo absolutnie niewinnego taksówkarza, którzy zwrócił uwagę, że pasażer podczas kursu nie powinien spożywać piwa.

Nie wiem, czy kolejny raz jest za późno, czy przespaliśmy kolejną szansę na pokazanie naszej najlepszej twarzy, która zostanie przykryta zalewem kolejnych „incydentów“. Trudno, aby w takiej skali nie dochodziło do napięć, zmęczenia, agresji. Nic jej nie usprawiedliwia, ale na tle milionów pozytywnych historii – stanowią margines. Jak pokazało zniekształcenie historii II wojny światowej, marginesy z czasem rozrastają się do rozmiarów powieści, która nie zostawia miejsca na prawdę.

Do pewnego rozmiaru tego zjawiska powinniśmy się przyzwyczaić i robić swoje, Polska być może od XVIII wieku nie cieszyła się „dobrą prasą“, ale tam, gdzie możemy się pochwalić faktami, a nie ich podkręcaniem –  odważnie pokazujmy fakty! A tych, którzy zachowali się tchórzliwie – rozliczajmy. Tylko tak buduje się dojrzałą politykę międzynarodową. Nikt nie zrobi tego za nas.

Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.

Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.