Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.

Robert Makłowicz nie ma racji, czyli dekonstrukcja mitu Galicji

Robert Makłowicz nie ma racji, czyli dekonstrukcja mitu Galicji Grafikę wykonała Julia Tworogowska

Zamiast sielanki – rzeź szlachty, zamiast pokojowego współistnienia narodów – konflikt polsko-ukraiński, zamiast łagodnego cesarza – lojalizm, który wszystkich mieszkańców prowincji miał zamienić w wiernych imperium Galicjan. Przeciwnie niż głoszą jej apologeci, tacy jak Robert Makłowicz, Galicja, jak i całe Austro-Węgry, wcale nie była wspaniałym miejscem do życia. W książce Idea Galicji Larry Wolff pokazuje, że ta „fikcyjna” kraina powstała w wyniku gry mocarstw, była areną oświeceniowego eksperymentu i przez całe swoje istnienie pozostawała traktowanym instrumentalnie pograniczem. W jej historii, zwłaszcza w 2022 r., warto szukać ech teraźniejszości.

Galicja odrestaurowana, czyli muzeum, mit, kicz i sen

„[…] nienawidzę narodów i narodowych państw. Moja stara ojczyzna, Monarchia, była domem o wielu drzwiach i wielu komnatach dla różnego rodzaju ludzi. I oto dom ten podzielono i zniszczono. Nie ma w nim już nic do szukania. Nawykłem żyć w domu, a nie w kabinach” – mówił polski hrabia Morstin tęskniący za Austro-Węgrami w opowiadaniu Josepha Rotha Popiersie cesarza. Chętnie przywołuje je Robert Makłowicz w jednej ze swoich książek sławiących kulinarne wyżyny Europy Środkowej.

Od wąsatej podobizny Franciszka Józefa (w dzieciństwie jak wszyscy kojarzyłem ją z Bogiem) na butelkach wody Żywiec przez „cesarsko-królewskie” restauracje i „wiedeńskie” kawiarnie aż po twórczość Makłowicza, który naprawdę stara się mówić, jak Roth pisał – znamy w Polsce nostalgiczne widma Galicji kojarzące się z sympatycznym i przaśnym kapitalizmem 90., nawet jeśli nie mieszkamy w Krakowie.

Galicja odradzała się jako mit już w latach 20. i 30. pod piórem Brunona Schulza i innych wybitnych pisarzy. Jej ducha przywoływano chętnie wśród szarości PRL-u. Bardziej współczesne, sielankowe i kiczowate wizje powstają oddolnie, kreują je po swojemu oprócz Polaków także Ukraińcy i Żydzi, czyli przedstawiciele wszystkich 3 niegdyś najliczniejszych galicyjskich narodowości. Powołują do życia, jak mówi Wolff, „ogólną fantazję o jakimś staroświeckim świecie”.

Czy jednak kraina ta rzeczywiście była idyllą, czy tylko muzeum, w którym pokazywano ładnie spreparowane eksponaty zamiast tych, które powinny Galicję wyrażać, np. siekier z masakry r. 1846? Esej Larry’ego Wolffa – Idea Galicji – przedstawia powstanie, żywot i upadek krainy, która do dziś bywa łączona z dobrotliwym obliczem najdłużej panującego Habsburga, z książkami i filmami o wielonarodowej armii i kulinarnym bogactwie imperium. 

Wolff, historyk i badacz Europy Wschodniej z New York University, pasjonuje się Galicją. Jego książka jest 700-stronicowym esejem pełnym postaci i zdarzeń związanych z zawikłaną, wielowątkową historią tej krainy od jej sztucznych narodzin (nawet nazwę otrzymała po hiszpańskiej Galicji utraconej przez Habsburgów niedługo przed I rozbiorem Polski) aż po widmowe życie po życiu.

Kolejne rozdziały ułożone są w porządku chronologicznym, lecz najważniejszą rolę odgrywają stale powracające motywy, takie jak przemoc, zapóźnienie cywilizacyjne, poligon oświecenia, marzenia o niepodległej Polsce i Ukrainie, a także kariery pisarzy (m.in. Aleksandra Fredry, Leopolda von Sacher-Masocha, Karla Emila Franzosa, Iwana Franki), których losy szczególnie się z Galicją splotły.

Idea Galicji może przysłużyć się do kolejnego rozrachunku z kawałkiem polskiej historii, zwłaszcza wobec obecnego zbliżenia z Ukrainą, które zapewne nie pozostanie bez napięć, i w cieniu rosyjskiej agresji. W tym tekście chcę pokazać, jak istotne nauki płyną z książki zajmującej się pozornie przebrzmiałymi problemami, i zastanowić się, czy nie jest ona bardziej aktualna, niż byśmy chcieli.

Autor nie idealizuje obiektu swojej fascynacji, lecz pokazuje, że Galicja wcale nie była tak przyjemnym miejscem do życia, jak się wydaje. Wolff przywołuje chociażby postać Apollina Korzeniowskiego, ojca Josepha Conrada, który w 1868 r. wytykał mieszkańcom Krakowa, że nie obchodzi ich los rodaków w zaborze rosyjskim. Jak czytamy, „wszyscy tak bardzo lękają się Moskwy, że pozwoliliby jej pożreć ich własne dzieci, byle tylko nie mieszała się w Galicji do parad konnych, prowadzenia tańców na balach, zakładania spółek itd. Zapomnieli, jak to jest czuć – nie umieją mówić – nic nie czytają. Zwyczaje, język, religia nic dla nich nie znaczą”.

Utworzona po I rozbiorze Polski i zlikwidowana po I wojnie światowej Galicja – pokazuje badacz – powinna kojarzyć się z oświeconym imperializmem i swoistym wyrzeczeniem się polskości na rzecz niebezpiecznej tożsamości Galicjan równie mocno, co z wolnościami politycznymi i tęsknym zapatrzeniem w Wiedeń. 

Z drugiej strony poza marionetkowym życiem Galicja była ostoją polskości pod zaborami. To właśnie w niej powstały Legiony Józefa Piłsudskiego, które – jak podkreśla Wolff – przyniosły niepodległość Polsce. To prawda, że Austro-Węgry dawały się lubić, gdyż cesarsko-królewska monarchia była liberalnym imperium, którego centrum nie żerowało na prowincjach, lecz pozwalało im na narodową identyfikację. W parlamencie wiedeńskim zdobywali doświadczenie politycy, tacy jak Witos czy Daszyński, którzy zresztą w 1918 r. Galicję likwidowali, a instytucje cesarskie i tradycja konstytucyjna pomogły zbudować ustroje państw sukcesyjnych, w tym Polski.

Dziedzictwo Galicji było wieloznaczne, widmowe. W końcu, jak twierdzi jej trybun Makłowicz, cała Europa Środkowa, o której opowiada w swoich filmach i książkach, jest krainą wyśnioną, więc nieprawdziwą. Specyficzny ustrój Austro-Węgier, jak pisał na naszych łamach Michał Strachowski, być może znajdzie kiedyś swoje odbicie w Unii Europejskiej, o ile stanie się federacją narodów żyjących we względnej praworządności i cząstkowej wolności. Nim jednak do tego dojdzie, powinniśmy dokonać surowego przeglądu mroków najbardziej niezwykłej części wyśnionej krainy.

Ile trzeba zrobić w Galicji, czyli oświeceniowe niesienie cywilizacji

„Oto jestem między Sarmatami, nie do uwierzenia, ile tu trzeba zrobić” – powiedział cesarz Austrii Józef II, gdy podczas pierwszej wizyty we Lwowie jego kareta ugrzęzła w błocie i nieczystościach. Cesarz ten, orędownik oświecenia, chciał zlikwidować pańszczyznę, przyznać równe prawa Żydom (wraz z nadaniem im nazwisk), nakłonić szlachtę do współpracy z władzą imperialną, stworzyć ziemię obiecaną dla niemieckich osadników.

Podobnie jak cała Europa Wschodnia Galicja stała się – według Wolffa – areną oświeceniowego eksperymentu geopolitycznego. Mesjanistyczny kolonializm nie miał jednak przynieść samego awansu cywilizacyjnego, lecz umożliwić zatarcie różnic religijnych i etnicznych, tak by Polacy nie byli już Polakami, Rusini Rusinami, a Żydzi Żydami oraz by wszyscy byli posłuszni Wiedniowi.

Projekt oświecenia zakładał, o czym Wolff pisał szerzej w książce Wynalezienie Europy Wschodniej i opowiadał w wywiadzie dla nowego rocznika „Teologii Politycznej” – zmianę dominującej wcześniej opozycji kulturowej Północ-Południe na Zachód-Wschód. Austria, jako oświecony kraj Zachodu, przybywała, by „cywilizować” Galicję.

W podobnym tonie, jak dobrze wiemy, wypowiadali się o Polsce intelektualiści zapatrzeni w Rosję, tacy jak Wolter, który życzył sobie, by Katarzyna II uporządkowała „chaos” Europy Środkowo-Wschodniej. Poza filozofami także pisarze i naukowcy przyczyniali się do budowy uproszczonego wizerunku Polski, której nazwy po rozbiorach nie wolno było wymieniać, i Galicji znanej jako terytorium dzikich ludzi.

Wkrótce po utworzeniu prowincji urzędnicy i pisarze na żołdzie wiedeńskim, tacy jak Franz Kratter, autor poczytnych relacji z podróży, opisywali z uciechą jej zdumiewające kontrasty, biorąc za wzór „barbarzyńców” z Hawajów czy Tahiti. W wizjach Krattera i jemu podobnych w Galicji grasowały „lisy, niedźwiedzie i wilki”, po horyzont ciągnęły się „najokropniejsze lasy” i „zdradliwe mokradła”, mieszkańcy byli notorycznie pijani, a pewien polski szlachcic dla zabawy kazał Żydowi wejść na drzewo i kukać, a potem go zastrzelił. Ucisk i bieda rzeczywiście istniały (nie bez powodu oficjalną nazwę – Królestwo Galicji i Lodomerii – przedrzeźniano jako „Golicję i Głodomerię”), ale wiele szczegółów było wymysłem pisarzy oświecenia.

Kratter, zwolennik józefinizmu, używał w kontekście Galicji pozornie niewinnej, ale brzmiącej dziś złowrogo, metafory „przetopienia” (umschmelzen), zwłaszcza w stosunku do Żydów, którzy jakoby „nieśli całemu krajowi zepsucie”. Zarówno krajobrazy, jak i ludność zabiedzonej prowincji miały zostać w ciągu kilku pokoleń sprawnie „przetopione” pod okiem niemieckojęzycznych urzędników i przyłączone do prawdziwej, zachodniej, oświeconej cywilizacji. Kratter i jego koledzy byli twórcami fake newsów, influencerami doby peruk, propagandzistami imperium, wprawdzie nie tak groźnymi jak ci, którzy działali w XX w., ale działającymi w podobnym kolonizatorsko-mesjańskim schemacie.

Oderwana od Polski Galicja miała mieć tożsamość nienarodową, gdyż zamieszkiwali ją w niemal równych proporcjach (po 45%) Polacy i Rusini, blisko 10% populacji stanowili Żydzi, a wkrótce pojawili się jeszcze niemieccy osadnicy, tacy jak szef policji we Lwowie, ojciec Leopold von Sacher-Masoch, autor skandalizującej powieści Wenus w futrze, w której w 1870 r. zaczytywała się cała Europa.

Akcja tego utworu rozpoczyna się w galicyjskiej Kołomyi, w „słowiańskim Oriencie”. Sacher-Masoch napisał, że „jedna ziemia, Galicja, zrodziła nas wszystkich: Polaków, Rusinów, Niemców i Żydów”. Był to raczej wyraz świadomości kolonialnej niż braterstwa między narodami. Wolff pokazuje, że np. Jakub Szela, wódz rabacji z 1846 r., w oczach austriackich urzędników, takich jak Sacher-Masoch senior, był „chłopem galicyjskim” wiernym cesarzowi. Tylko rozmyta wielokulturowa tożsamość zakładająca lojalizm była na rękę Wiedniowi.

Wpatrując się w dostojne bokobrody Franciszka Józefa, często zapominamy o tym, że Galicja „przetopiona”, będąca częścią imperium, jego przedmurzem i kolonią oraz asekurująca Austrię przed agresją Rosji, nie mogła być pełnoprawnym bytem politycznym. Powstała jako pionek w grze mocarstw i miała nim pozostać aż do swojego końca.

Między rabacją a wizytą w artystycznej kawiarni

W Galicji, prowincji szalonych kontrastów, mieścił się Lwów chcący naśladować Wiedeń, pola naftowe Borysławia i dziesiątki żydowskich sztetli. Galicja wyostrzała cechy Austro-Węgier, państwa, które, jak napisał Musil, upadło przez pomyłkę w nazwie, a przez „poczucie nierzeczywistości” ogniskowało choroby starej Europy mającej odejść bezpowrotnie wraz z I wojną światową.

Galicja do dziś wydaje się wyostrzeniem polskiego i – szerzej – środkowoeuropejskiego losu. Zanim 1918 r. zakończył jej istnienie, została spustoszona przez wojska rosyjskie, które, jak dziś na Ukrainie, zajmowały się paleniem miast, mordami i gwałtami na cywilach, niszczeniem dziedzictwa kulturowego i nawracaniem na rosyjskość (prawosławie). Wydaje się, że w nowej epoce narodowościowej niejednoznaczności wiele razy jeszcze Galicję wspomnimy.

Jednym z kluczowych wydarzeń jej dziejów była rabacja galicyjska z 1846 r., która odbiła się echem w całej Europie. Wydarzenie to w ostatnich latach staje się składnikiem narracji o „chłopskiej Polsce” – alternatywnej wobec panującej w szkolnych podręcznikach historii narracji walki o niepodległość.

Rzeź polskiej szlachty z rąk chłopów – w dużej mierze rusińskich – była dowodem konfliktu ekonomicznego i etnicznego, pokazywała też, że wyłącznie inteligencja i ziemiaństwo interesują się odrodzeniem Polski, zaś chłopi pragną poprawy bytu przez ograniczenie i zniesienie pańszczyzny, a nie zadają sobie pytania, czy niebezpiecznie jest zostać Galicjanami. Po rabacji polscy patrioci obiecywali zniesienie poddaństwa, jednak ubiegły ich w tym władze austriackie.

Rabacja na pokolenia wpłynęła na polską wyobraźnię, o czym świadczy Wesele Wyspiańskiego (Wolff nazywa je galicyjskim arcydziełem), które napisano ponad pół wieku później jako świadectwo nieprzezwyciężonych konfliktów i napięć trawiących polską „wspólnotę”. Podczas rzezi w 1846 r. to lokalni urzędnicy austriaccy podburzali chłopów do występowania przeciw polskiej szlachcie (przy czym sam rząd cesarski prawdopodobnie nie dyrygował masakrą).

Tak właśnie cywilizatorzy stawali się jak zwykle egzekutorami, zaś wewnętrzne polskie problemy zostały wykorzystane przez obce mocarstwo, a potem przekształcone przez Sacher-Masocha, pisarza-kolonistę, w legendę brutalnego „dzikiego Wschodu” rozciągającego się na peryferiach austriackiej monarchii.

Kolejnym przeklętym problemem Galicji był konflikt polsko-rusiński, który tlił się przez całe 100 lat i pozostawał nierozwiązany mimo prób zawarcia kompromisu politycznego. Rusini liczyli na podział Galicji na części zachodnią (polskojęzyczną) i wschodnią (rusińską) – ta ostatnia mogłaby stać się zalążkiem ich własnego państwa, więc chętniej demonstrowali lojalność wobec Wiednia. 

Polacy dążyli do dominacji w samorządzie i kulturze oraz nie pozwalali, by współobywatele mieli adekwatną reprezentację w parlamencie. Rzadko pojawiały się gesty współpracy i porozumienia. Ze względu na dyskryminację ze strony Polaków dla Rusinów – jak napisał Iwan Franko – Galicja pozostawała „krainą niemożliwości”.

Nawet miłościwie panujący Franciszek Józef nie kochał Galicji. Prowincja uzyskała znaczącą autonomię (Polacy w samorządzie, język polski w nauczaniu) w 1867 r., kiedy Austria przegrała wojnę z Prusami i przekształciła się w Austro-Węgry. Odtąd Austriacy liczyli na głosy Galicjan, głównie Polaków, w wiedeńskim parlamencie, by równoważyć głosy węgierskie. Projekt Galicji był szansą na utrzymanie status quo w zamieszkanej przez kilkanaście narodów monarchii targanej coraz silniejszymi tendencjami odśrodkowymi.

Autonomia ta była więc – podobnie jak sama Galicja w chwili swego utworzenia – wynikiem gry politycznej odbywającej się ponad głowami Polaków, a także efektem kolejnego imperialnego eksperymentu. Nawet mimo tego, że 2 Polaków zostało premierami Austrii, a blisko 40 innych obejmowało stanowiska ministrów w jej rządzie, Galicja wciąż pozostawała kolonią, terytorium traktowanym podejrzliwie i instrumentalnie. Polska odrodziła się wraz z końcem Galicji. To w Krakowie w 1918 r. powstała Polska Komisja Likwidacyjna, której celem było zerwanie związków z Wiedniem i utrzymanie porządku do czasu powołania niepodległej Rzeczypospolitej.

W książce Wolffa Galicja jawi się jako połączenie politycznej niewoli z wolnością kulturalną, synteza, która dla Polaków i każdego z narodów Europy Środkowej powinna brzmieć podejrzanie. Urok Krakowa Wyspiańskiego i Przybyszewskiego, kawiarni Lwowa i Czerniowiec, mających setki lat tradycji wielokulturowości, czar pogranicza, Hucułów, austerii i bezdroży przełamuje „urok” legendarnej galicyjskiej biedy, chłopskiego antysemityzmu i nieuczciwej dominacji Polaków nad Rusinami. 

Nie chodzi o to, by mit pięknej Galicji wytrzebić, ale o to, by tam, gdzie rozmawiamy na serio o polityce i historii, nie ulegać mitologiom.

Galicja, na której nikomu nie zależało

Po mit Austro-Węgier i Galicji chętnie sięgali intelektualiści już w czasach późnego komunizmu. Milan Kundera pisał wtedy w słynnym eseju Zachód porwany albo tragedia Europy Środkowej, że cesarstwo austriackie „mimo niedostatków było niezastąpione”, a jego upadek wytworzył miejsce dla dyktatur Hitlera i Stalina. Jednak mit Galicji może istnieć chyba tylko w sferze kultury, a więc w tej, która mity wytwarza i nimi się posila, gdyż w sferze polityki Galicja była zawsze prowizorką, efektem ubocznym, miłą, piękną, ale niechcianą ucieczką.

Zamiast rajskiej krainy widziałbym w niej – wyraźniej niż Wolff – coś podobnego do ulicy Krokodyli z opowiadania Schulza, a więc „pasożytniczą dzielnicę” podejrzanych sklepów, szarzyzny, rozwiązłych subiektów i kamienic z kartonu, a także awangardę upadku imperium i całej dawnej Europy.

Upadek ten opisuje Józef Wittlin w Soli ziemi, gdzie stetryczały Franciszek Józef po podpisaniu manifestu wojny w lipcu 1914 r. stwierdza: „O ile się nie mylę… będzie się lała krew”. Krew jego „kochanych ludów”, które pomaszerują zaraz na fronty Przemyśla i Soczy, by ginąć setkami tysięcy. Twórcy mitologii Galicji, tacy jak Sacher-Masoch, traktowali ją często jednoznacznie jako „słowiański Orient”, „pół-Azję”, gdzie możliwe są operetkowe perwersje i kwitnie wesoły multikulturalizm sterowany z imperialnej stolicy. Żadnej części Polski nie życzylibyśmy takiej reputacji.

Pod koniec I wojny światowej okazało się, że wierność wobec cesarza zniknęła w jednej chwili, pisał Wolff, gdy polscy i ukraińscy patrioci wyczuli szansę na niepodległość. Po demontażu Galicji rękami Polaków i Ukraińców wybuchła wojna między tymi narodami. Została zakończona zwycięstwem Polski. Jednak ani jednym, ani drugim nie zależało na utrzymaniu istnienia Galicji. W II Rzeczypospolitej stała się Małopolską, a dla Ukraińców miała być Ukrainą Zachodnią

Znamienne, że ostatecznie tę krainę podzielił na części zachodnią i wschodnią ponownie pakt Ribbentrop-Mołotow, a ostatni raz zaistniała na mapie w akcie morderczej ironii jako jeden z dystryktów Generalnego Gubernatorstwa. Dopiero wydarzenia II wojny światowej, jak pokazuje Wolff, sprawiły, że mit Galicji Habsburgów stał się schronieniem przed realnymi cierpieniami.

Galicja jest być może wyłącznie mitologią i literaturą, opowieścią o zaginionym świecie, z sięgającymi do ziemi włosami Anny Csillag z Sanatorium pod klepsydrą. Jest też urokliwym kłamstwem o boskim cesarzu panującym w harmonijnym bezczasie. Powinniśmy zatem nie tylko wspominać w rozmarzeniu to przyjemne muzeum, nawet jeśli wzbogacimy je o nowe eksponaty.

Historia niezwykłej prowincji stawia pytanie, czy Polska znów będzie kiedyś Galicją jako częścią Unii Europejskiej. Czy za cenę bezpieczeństwa stanie się krajem pogranicza traktowanym przez centralę przyjaźnie, lecz podrzędnie, cieszącym się względną swobodą w sferze kultury, ale pozbawionym wolności politycznej i podmiotowości? Czy przyjdzie nam jeszcze kiedyś żyć w (chociażby powierzchownie liberalnym) imperium?

Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.

Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.