Francuzi i Niemcy potrzebowali naszego barbarzyństwa, żeby uwierzyć w swój postęp. Wokół książki Larry’ego Wolffa
W skrócie
Zachód potrzebował naszego barbarzyństwa, aby uwierzyć w swój postęp. Jak twierdzi Larry Wolff w książce Wynalezienie Europy Wschodniej, tak powstał mit przedsionka cywilizacji zamieszkiwanego przez półludzi – Polaków, Litwinów i Ukraińców. Od XVIII w. zniewoleni jesteśmy zachodnią geografią, opartą na kategoriach postępu i zacofania, które zupełnie nie pasują do naszego doświadczenia.
Materiał oryginalnie zatytułowany „Zniewoleni geografią Zachodu” został opublikowany w numerze Pressji pt. Pobożny antyklerykalizm. Tekę w całości i nieodpłatnie możesz pobrać tutaj.
Paniczyk na kresach Europy
Larry Wolff w książce Wynalezienie Europy Wschodniej udowadnia, że nowoczesna Europa zbudowała swoją tożsamość na prostym antagonizmie: po jednej ze stron umiejscowiła wschodnie półbarbarzyństwo, Wolterowskie zagubione ziemie, wieczne wpół drogi między dzikością a cywilizacją, po drugiej – oświeconą kulturą Zachodu. Bez tego antagonizmu nie da się przemyśleć XVIII stulecia i wieków następnych. Zachód nie istnieje bez dominacji nad Wschodem.
Gdy spojrzymy na opisywaną przez Wolffa mentalną mapę cywilizacji w dobie oświecenia, bez trudu zrozumiemy genezę tych narracji. Podróżnicy w rodzaju hrabiego de Ségur czy Williama Coxe’a, będący pierwszymi heroldami wieści o nieoświeconej Europie Wschodniej, krzywili się, widząc nasze zacofanie, w głębi duszy zapewne uśmiechali się na myśl o własnej wyższości i czynili nas tym samym elementem swojej opowieści. Wolff na początku książki, komentując podział na Europę Wschodnią i Zachodnią, stwierdził kategorycznie: „Nie było to rozróżnienie naturalne ani nawet niewinne, tylko pewien twór kulturowy, konstrukcja myślowa, motywowana ideologicznie i służąca do celów autopromocyjnych. […] Europę Wschodnią wymyśliła Europa Zachodnia, jako swoje dopełnienie, w XVIII wieku, w epoce oświecenia” (Wolff, 2020: 27)
Polska z powodu swojego bezpośredniego sąsiedztwa z Niemcami szła na pierwszy ogień tego intelektualnego podboju. Charakterystycznym, powtarzającym się w tych relacjach schematem, który zdecydowanie ułatwił ulokowanie Europy Wschodniej między dzikością a cywilizacją, było zestawianie ze sobą zjawisk na zasadzie kontrastu, co też konsekwentnie robił chociażby William Coxe w odniesieniu do Polski.
Oto, jak opisuje on ówczesną Warszawę: „Całe miasto przedstawia melancholijny widok, przejawiając silny kontrast między bogactwem i biedą równinami, podobnymi do wysp na oceanie; uboga, zniewolona ludność; brudne wioski; chatynki niewiele, luksusem i udręczeniem, który to kontrast przenika każdy skrawek tego nieszczęśliwego kraju. Ulice są szerokie, ale kiepsko wybrukowane; kościoły i gmachy publiczne są duże i okazałe; pałace arystokracji są liczne i pełne splendoru; ale większość domów, zwłaszcza na przedmieściach, to podłe i marnie zbudowane drewniane rudery” (tamże: 63).
W podobnym kluczu przedstawiane są pozostałe ziemie naszej części Europy, której Johaness Herder nadał ramy „od Donu do Łaby i od Bałtyku do morza Adriatyckiego”. Na tym przykładzie można zaobserwować, jak oświeceniowi myśliciele nanieśli na mapę kontynentu wyraźne granice cywilizacji i półcywilizacji, jak wyznaczyli miejsce kresom Europy, stworzyli tym samym koncept założycielski dla nowego, opartego na apoteozie postępu i rozumu europejskiego uniwersum.
Nic więc dziwnego, że na Polaków czekają tam tylko kompleksy i frustracja wobec faktu istnienia „bardziej postępowych” krajów. Sytuacja jest jednak o tyle skomplikowana, że Polska pamięta złoty wiek renesansu, czuła i czuje się nadal częścią Zachodu. To jednak miłość jednostronna i fatalna. Jeśli oświecenie stworzyło narrację o zacofanej Europie Wschodniej, to czy możemy cokolwiek zyskać, myśląc obcymi dla nas kategoriami?
Oczywiście nie oznacza to, że różnice materialne były wyłącznie projekcją Zachodu. Nie da się zaprzeczyć, że geograficzne granice cywilizacji zostały podparte realną różnicą ekonomiczną dwóch światów. Oddajmy głos hrabiemu de Ségur: „Lecz kiedy przybywamy do Polski, mamy poczucie, że całkowicie opuściliśmy Europę i naszym oczom ukazuje się nowy spektakl: bezkresny kraj niemal całkowicie porośnięty wiecznie zielonymi jodłami, ale zawsze smutny, z rzadka poprzedzielany uprawnymi różniące się od szałasów dzikich ludów; wszystko to składa się na poczucie, że cofnęliśmy się o dziesięć wieków, że znajdujemy się pośród Hunów, Scytów, Wenedów, Słowian i Sarmatów” (tamże: 50)
Larry Wolff nie bez powodu używa w swojej książce określenia „podbój intelektualny”. W toku dziejów z pomocą kategorii postępu zostaliśmy właśnie w ten sposób kulturowo podbici, czego dobitnym obrazem było zalanie Polski przez zachodnich paniczyków, o których pisał Adam Mickiewicz w Panu Tadeuszu, tych samych, którzy „wtargnęli do nas hordą gorszą od Nogajów”. To właśnie oświeceniowa wiara w postęp jest praprzyczyną umieszczenia nas w świecie drugiej kategorii. W XVIII wieku zostaliśmy opowiedziani przez cudze oświecenie i w tę opowieść uwierzyliśmy – w tym tkwi źródło naszych kompleksów. Larry Wolff swoją książką przypomina, że Europa Wschodnia w uniwersum oświecenia to konstrukcja przede wszystkim ideologiczna, pełniąca dla Zachodu konkretne funkcje. W tym świecie jest ona źródłem pychy i megalomanii tamtejszej cywilizacji.
Spójrzmy, jak lekko było Johnowi Ledyardowi, amerykańskiemu podróżnikowi, stygmatyzować Europejczyków ze Wschodu: „Na przestrzeni trzech mil angielskich przeskoczyłem wielką barierę między azjatyckimi i europejskimi obyczajami; od służalczości, indolencji, brudu, próżności, […] ciemnoty, Bassess d’Esprit i licho wie, czego jeszcze, do wszystkiego, co przeciwstawne, pracowitej przemyślności, szczerości, schludności […], a przede wszystkim uczciwości, jakiej, przysięgam z ręką na sercu, nie patrzyłem w twarz, odkąd oddaliłem się na wschód i północ od Bałtyku. Jeszcze raz przytulam Europę do serca w najcieplejszym uścisku” (tamże: 563)
Idąc za komentarzem Wolffa, można stwierdzić, że „nie chodziło o zwykłą geografię, tylko – by posłużyć się terminem samego Ledyarda – geografię filozoficzną, intelektualną ekspresję oświecenia” (tamże: 564). Owa „ekspresja oświecenia” polegała w gruncie rzeczy na niczym więcej, jak na postawieniu tezy o wyższości cywilizacyjnej Zachodu nad wyobrażonym i stygmatyzowanym Wschodem. Można więc stwierdzić, że oświeceniowy podział na Wschód i Zachód do pewnego momentu był spostrzeżeniem faktycznej różnicy między dwoma rzeczywistościami, a od pewnego – konstrukcją ideologiczną, celowo faworyzującą Zachód i deprymującą Wschód.
Śmierć postępu i powrót mitu
Czy rzeczywiście oświeceniowa opowieść o postępie, zbudowana na gruncie finansowego dobrobytu, jest skazana na sukces i wieczną dominację w Europie? Współcześnie, w dobie postkolonializmu patrzącego na ręce zachodnioeuropejskiej supremacji, trudno nie ulec wrażeniu, że oświeceniowe poczucie wyższości w XXI wieku mści się na uzurpatorach patentu na europejskość. Kto z zachodnioeuropejskich liderów mógłby wpaść dzisiaj na pomysł, by w jakikolwiek sposób „cywilizować” uchodźców z krajów afrykańskich, które w przeszłości były koloniami zachodnich mocarstw? Mając wiedzę na temat sposobu, w jaki oświeceniowi myśliciele wyrażali się o Polsce, Węgrzech czy Rosji, nietrudno dojść do wniosku, że gdyby żyli w naszych czasach, sytuacji związanej z napływem uchodźców nie nazwaliby inaczej niż marszem „dzikich ludów” na Europę, a to zapewne wywołałoby światowy skandal i spowodowało, że w kręgach obecnych postępowców z miejsca uznano by ich za rasistów. I zresztą słusznie.
Warto zaznaczyć, że postkolonializm jest w dalszym ciągu opowieścią Zachodu. Współcześnie rozmaici emisariusze postępu nadal próbują opisywać Wschód obcymi dla niego kategoriami, często popadają przy tym w dogmatyzm i popełniają szkolne błędy. Jednym z ciekawszych przykładów takich nieporozumień jest rzekoma kolonizacja Ukrainy przez Polskę w czasach Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Żeby ukazać nieadekwatność tych kulturowych transplantacji, można przywołać ruskiego wojewodę Kisiela i jego przemowę na sejmie w 1641 roku, gdy mówił: „Nasi przodkowie, ruscy Sarmaci, dobrowolnie przyszli do Waszych Miłości polskich Sarmatów, nie po tytuły i odznaki, ale z tytułami i odznakami […] – tak oto przyszliśmy do naszej wspólnej Ojczyzny” (Litwin, 2016: 152).
Wojewoda bynajmniej nie brzmi tutaj jak przedstawiciel podbitego ludu, a przecież istnienie takowego jest konieczne dla mówienia o kolonizacji. Nie wskazuje na to również ton cyklu wierszy Na żałosny pohreb zacnoho rycera Petra Konaszewycza Sahajdacznoho, wydanych nieco wcześniej, bo w 1622 roku, przez ukraińskiego działacza cerkiewnego, pisarza i polemistę, Kasjana Sakowicza. Jeden z nich brzmi następująco:
„Kdy menztwa zaporozcow krolewe doznały,
Tedy za herb takoho im rycera dały.
Kotory oto hotow ojczyzni służyty,
Za wolność jiji i swoj żywot położyty.
I, jak treba, zemleju albo tyż wodoju –
Wszelako on sposobny i prudki do boju”.
Sakowicz, posługując się odwołaniem do herbu Wojska Zaporoskiego, nie przedstawia w wierszu podbitego ludu jęczącego pod pańską niewolą, a wręcz przeciwnie – wyraża jego chęć dobrowolnej służby dla wspólnej Ojczyzny, apoteozuje Kozaka, który w każdej chwili jest gotowy „za wolność jiji żywot położyty”.
Odłóżmy jednak na bok literaturę. Historia Rzeczypospolitej jest świetnym przykładem wschodnioeuropejskiej opowieści, wobec której, co pokazuje rozbieżność między pozycją współczesnych wyznawców tezy o kolonizacji Polski przez Ukrainę a pozycją rzekomych skolonizowanych, kapituluje oświeceniowa narracja.
Fakt, że kamieniem węgielnym współczesnej ukraińskiej tożsamości narodowej stały się powstania kozackie, nie oznacza jeszcze, że Rusinów, takich jak wojewoda Kisiel, kniaź Ostrogski czy Jerzy Niemirycz, można wykluczyć z ruskości-ukraińskości, która współtworzyła Rzeczpospolitą, i zanegować ich podmiotowość w tym organizmie.
Jego ciemne strony, takie jak na przykład wzmacniający się na przestrzeni wieków rygor pańszczyzny polsko-rusko-litewskiego ziemiaństwa, będący zresztą katalizatorem wyżej wymienionych powstań, doprowadził razem z pozostałymi czynnikami do jej upadku i służył za bicz, którym XVIII-wieczni philosophes wymierzali cęgi upadłej strukturze I RP.
Nadchodził czas dominacji Zachodu, a przede wszystkim czas dominacji zachodniej opowieści o świecie. Anachroniczny ustrój gospodarczy, który był jednym z głównych czynników odpowiadających za upadek Rzeczypospolitej, idealnie wpisywał się w tę opowieść. Łączył się przy okazji z narracją owej półcywilizacji, za pomocą której opisywano Europę Wschodnią. Wolff na stronach swojej książki przypomina Fryderyka II i jego słowa o Polsce: „wolny kraj ze zniewolonym narodem, republika z królem, ogromny kraj prawie bez ludności” (tamże: 124). Z tak opowiedzianej historii wyłania się obraz półbarbarzyńców, którzy nie posiadają zdolności do samoorganizacji, wobec czego trzeba ich czym prędzej ujarzmić.
Później jednak, pod zaborami, które Mickiewicz nazwał „wielkim postem”, w polskiej kulturze nastąpiła refleksja nad cieniami przeszłości, które doprowadziły Rzeczpospolitą do zguby. Wielu poetów, jak chociażby Juliusz Słowacki, pisali o polskiej „duszy anielskiej więzionej w czerepie rubasznym”, która, póki Polska jej nie wyzwoli, będzie przyczyną „rąbania jej cielska” przez kata. Sam kontekst ponad stuletniej niewoli można uznać za planszę, na której jeszcze bardziej uwidoczniła się różnica między Wschodem a Zachodem.
Romantyczni poeci i twórcy kultury naszej części Europy, którzy w legendach ludowych poszukiwali treści istnienia narodów, świadomie bądź nie ugruntowali różnicę między opowieściami Wschodu i Zachodu. W tym kluczu Mickiewicz odpowiedział na polskie (ale poniekąd także białoruskie) zagadnienie tożsamościowe, na Ukrainie natomiast pojawił się Szewczenko, który dzięki ludowym opowieściom o Kozaczyźnie tworzy de facto nowożytną tożsamość ukraińską.
W wierszu Stoi we wsi Subotowie ukraiński poeta pyta: „Na coś oddał im, Zenobi, ten swój naród hardy/ by dziś nad nim Katarzyny miały moc bastardy?” (Jakóbiec, 1974: 142). Widzimy tu, jak wschodnioeuropejski autor, który zastał swój naród w niewoli, dokonuje wskrzeszenia jego mitu (czy też, jak powiedzieliby niektórzy, duszy narodu) wobec tyranii obcego mocarstwa – w tym wypadku carskiej Rosji. A przecież Katarzyna, do której odwołuje się w wierszu Szewczenko, była nikim innym, jak dzieckiem oświecenia, które w duchu „cywilizowania” Europy Wschodniej likwiduje Sicz Zaporoską i to do niej Wolter pisał swoje pełne egzaltacji listy.
Wolter, opiewając Katarzynę razem z jej „misją cywilizacyjną” i „zmuszaniem” do szczęścia sąsiednich narodów, raczej nie podejrzewał, że wcale niebawem dojdzie do odrodzenia narodowych mitów, które staną się swego rodzaju bezpieczną przystanią dla ludów pod rosyjskim panowaniem. Siła opowieści Szewczenki dla Ukraińców była analogiczna do twórczości Mickiewicza dla Polaków. Stworzona przez wschodnich wieszczów ludowa mitologia posiadała wspólny mianownik. Dominantą tych narracji jest arkadyjska przestrzeń wschodnich nizin. To niekończący się ukraiński step i litewskie mokradła otoczone zewsząd agresywnymi sąsiadami.
Motyw przestrzeni i ciągłego poruszania się w niej jest nierozerwalnie związany z historią i tożsamością Europy Wschodniej. Słabo zaludnione obszary, pulsujące granice, przesiedlenia i wywózki są stałym elementem naszego krajobrazu kulturowego, który nie posiada adekwatnego odpowiednika w krajobrazie zachodnim. Odważę się stwierdzić, że wschodnioeuropejska przestrzeń, zaludniona historycznie o wiele słabiej niż zachód kontynentu, pełni analogiczną funkcję do tej pełnionej przez kategorię abstrakcyjnego postępu w świecie Zachodu.
Stanowi poetykę naszej historii. Dobrze zastosowana i zrozumiana jako odrębny byt kulturowy ma potencjał, by przypominać pędzącemu, „progresywnemu” Zachodowi o tym, że człowiek nadal stanowi część natury, dokładnie tak samo, jak otaczająca go przyroda. Przyroda zaś bywa nieprzyjazna, a nasze istnienie wobec niej, niezależnie, czy siedzimy w drogim mercedesie, czy w zardzewiałym polonezie, jest od zarania dziejów wciąż tak samo kruche i niepewne.
Gdy mówimy o naszej przestrzeni, nie sposób nie wspomnieć o micie Kresów i samej kresowości. Na szczególną uwagę zasługuje ewolucja semantyczna tego pojęcia. Jak pisze Przemysław Żurawski vel Grajewski w swoim artykule dla „Teologii Politycznej”, „samo pojęcie Kresów pojawiło się w kulturze polskiej stosunkowo późno. Wprowadził je dopiero w 1854 roku Wincenty Pol, który użył tego terminu w jego staropolskim – ukrainnym – znaczeniu w rapsodii rycerskiej »Mohort«. Wcześniej – w okresie Rzeczypospolitej Obojga Narodów – nie miało ono racji bytu, zaprzeczałoby bowiem istocie unii dwóch narodów obywatelskich – „Litwinów” i „Koroniarzy”, z których żaden nie był kresową ludnością państwa należącego do drugiego z nich” (Żurawski, 2016).
Po przeczytaniu przytoczonego wyżej fragmentu nietrudno dojść do refleksji, że mitologia Kresów, jak również wszystko, co dziś rozumiemy pod tym pojęciem, jest unikalnym śladem owych pulsujących granic, wytłoczonym w naszej zbiorowej podświadomości. Dla Litwinów, obywateli Rzeczypospolitej, Wilno było stolicą ich kraju, a – jak pisze dalej Żurawski vel Grajewski – „stołeczność wyklucza kresowość”. Dziś, mówiąc o Kresach, patrzymy przede wszystkim na granice II Rzeczypospolitej. Gdy zestawimy to z mapą Rzeczypospolitej Obojga Narodów, napis „Kresy” na ziemiach znajdujących się w centrum tego państwa wygląda co najmniej śmiesznie.
Fenomen i odrębność przedwojennych Kresów najwyraźniej jednak domagały się nazwy, w której, gdy ją nadano, zawarła się (być może bez pełnej świadomości jego kultywatorów) tęsknota za wszystkim tym, co niemonoetniczne i co być może najlepiej oddaje istotę Europy Wschodniej. Miejsca, w których przecinają się drogi narodów, wyznań i etnosów. Owa hybrydowość naszej części kontynentu jest kolejnym czynnikiem, który odróżnia naszą tożsamość od tożsamości zachodniej, patrzącej na ową mieszankę półdzikusów z politowaniem czy wręcz niekiedy z pogardą.
W czasie epoki, która nadeszła po oświeceniowych philosophes, polski powstaniec będzie cieszył się na Zachodzie wizerunkiem romantycznego bojownika o wolność. Nadal jednak będzie to osobna historia, a ówczesną klęskę próby wyzwolenia Polski spod panowania rosyjskiego można dziś uznać za metaforę porażki wyzwolenia Europy Wschodniej ze świata urządzonego przez imperia zbudowane na ideologii oświecenia. Jednak mity Wschodu odświeżone przez romantyków przetrwały i sprawiły, że narody tej części kontynentu zachowały swoją ciągłość kulturową, nie dały się wchłonąć kulturze zaborcy. Walcząc o przetrwanie, zawsze szukamy oparcia w uniwersalnej opowieści. W niej nadal powinniśmy szukać swojej odrębności.
Rosja
Kto z nas przynajmniej raz w życiu nie spotkał się z hasłem: „Zachód zawsze sprzedawał nas Rosji”? To stereotypowe myślenie nie wzięło się znikąd. Ma ono jednak o wiele głębsze korzenie niż historia II wojny światowej, na co mogłyby wskazywać przykłady najczęściej przywoływane przez przeciętnego propagatora tej formuły. Korzenie takiego układu sił sięgają wieku XVIII, kiedy to w zachodnim spojrzeniu na Wschód wytworzyły się dwa obozy – prorosyjski i propolski, uosabiane odpowiednio przez Woltera i Jeana-Jacquesa Rousseau.
Pierwszy, zafascynowany „wielkimi reformatorami” Rosji – Piotrem I i Katarzyną II –upatrywał w ich rządach zwycięstwa postępu nad rzekomym barbarzyństwem Rosjan. Drugi uważał, że reformy, które Piotr przeprowadził w społeczeństwie rosyjskim, były jedynie zmianą jego powierzchowności, a sama Rosja zachowała swój azjatycki, ekspansjonistyczny charakter. W swoich Uwagach do rządu polskiego filozof z Genewy pisał o Polakach: „Kochacie wolność, jesteście jej godni, broniliście jej przeciw najeźdźcy potężnemu i chytremu”. Tak poglądy Rousseau komentuje zaś Wolff: „Przyjmując postać listu otwartego do całego narodu, Uwagi… – zarówno w formie, jak i w treści – okazały się antytezą prywatnych listów Woltera do jednej władczyni absolutnej, oczywiście utożsamianej z »potężnym i chytrym najeźdźcą« postawionym przez Rousseau w stan oskarżenia. […] »Sąsiedzi mogą was połknąć«, ostrzegał Rousseau, ale nie zdołają »strawić« kraju mieszczącego się w sercu. […]
Był to również kluczowy moment w historii myśli, ponieważ sformułowania te odegrały kluczową rolę w ideologicznym wyartykułowaniu nowożytnego nacjonalizmu. Rousseau apoteozował Polaka, który nigdy nie stanie się Rosjaninem, Polaka, który nosi swoją ojczyznę w sercu – następne dwa stulecia miały potwierdzić tę proroczą wizję” (Wolff, 2020: 386).
Można pokusić się o generalizację, że spór o Europę Wschodnią był w gruncie rzeczy sporem dwóch wpływowych francuskich filozofów o swoje koncepcje. Dziś jednak obszar ten, który w czasach Woltera i Rousseau mógł być jeszcze określany jako polsko-rosyjski, jest dużo bardziej zróżnicowany. Doświadczenie rosyjskiej dominacji zdążyło objąć nie tylko Polskę, ale także Ukrainę i Białoruś. Rosja od czasów oświecenia aż do Związku Sowieckiego, przyjąwszy na grunt swojej autorytarnej państwowości myśl zachodnią, niewoliła narody Wschodu Europy, w tym przede wszystkim swój własny, nie widziała jednak, że równocześnie cementuje ich wspólnotę, wykluczając z niej swoich obywateli.
Stąd też w obliczu rosyjskiej dominacji zrodziła się świadomość wspólnoty narodów jej poddanych. Świadomość, która od czasu do czasu przejawia się w Polsce przez rozmaite akcje solidarności z Majdanem czy protestami na Białorusi. Solidarność ta wyrażana jest nie tylko przez władze państwowe, ale mam wrażenie, że również dość powszechnie przez zwykłych obywateli i ich głosy: „byliśmy tam, gdzie oni”, czy też „oni byli tam, gdzie my”.
***
Miejsce Polski jest na Wschodzie. Wschodzie opowiedzianym bez stygmatu zachodniej ideologii. Politycznym wyrazem uznania tego faktu jest idea jagiellońska. Rozumieli to Józef Piłsudski, Józef Łobodowski (gorący orędownik zbliżenia polsko-ukraińskiego) czy Jerzy Giedroyć, który twierdził, że warunkiem koniecznym dla naszej pozycji wobec Zachodu jest podmiotowość na Wschodzie. Fakt ten nie dotyczy jednak tylko i wyłącznie sfery polityki. Jego źródłem jest przede wszystkim odrębność naszego doświadczenia, naszej opowieści, której poetyką jest przestrzeń, a treścią – mit. Jakkolwiek patetycznie to brzmi, w epoce, w której wiara w postęp dokonuje samolikwidacji, przed Polakami rysują się dwie drogi – możemy albo zniknąć razem z naszym imaginarium, albo powrócić do naszych mitów i wyzwolić naszą tożsamość z kategorii, które zwyczajnie nie przystają do owych mitów w żaden sposób.
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury, uzyskanych z dopłat ustanowionych w grach objętych monopolem państwa, zgodnie z art. 80 ust. 1 ustawy z dnia 19 listopada 2009 r. o grach hazardowych.
Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o zachowanie informacji o finansowaniu artykułu oraz podanie linku do naszej strony.