Krew i oktagon, czyli lekarstwo na nudę współczesności
W skrócie
XXI w. w świecie Zachodu jest czasem pokoju. Brakuje w nim wielkich wydarzeń lub może bardziej adekwatnej reakcji na nie. Ponowoczesny świat rozwiniętego kapitalizmu jest po prostu nudny. Nie zmieniły go ani pandemia Covid, ani wojna na Ukrainie, które powinny wstrząsnąć współczesnym człowiekiem. „Nasze pokolenie nie miało swojej wielkiej wojny ani wielkiego kryzysu, ale mamy swoją wielką wojnę ducha. Mamy wielką rewolucję przeciwko kulturze […]. Przeżywamy kryzys duchowy” – powiada jeden z bohaterów „Fight Clubu”. To nie fikcja literacka, ale reportaż z naszych smutnych egzystencji.
Czytam kultową powieść Chucka Palahniuka oraz jej wierną adaptację filmową w reżyserii Davida Finchera w kategorii być może przerysowanej, ale trafnej diagnozy największego problemu człowieka Zachodu. Bohaterowie tej opowieści poddani są dyktaturze potwornej nudy, za wszelką cenę pragną ekscytacji.
Funkcjonują wedle następującej zasady: jeśli chcemy żyć, kierujmy się ku ekstremalnym wrażeniom. Bohaterom utworu nie wystarczają seks, pornografia czy skandaliczne zachowanie. Ten przerysowany obraz to nie przypadek. Jak przekonuje Jacek Dukaj, moralista Palahniuk pragnie nami wstrząsnąć. W ponowoczesnym uniwersum marazmu rozrywka i związana z nią stymulacja są jedynie chwilowe.
W „Fight Clubie” czytamy: „Jedna minuta, powiedział Tyler, trzeba było ciężko na nią zapracować, ale jedna minuta doskonałości była warta tego wysiłku. Jedna chwila to wszystko, czego można oczekiwać od doskonałości”. Właśnie dlatego bohaterowie książki zakładają podziemny klub walki. Stopniowo porzucają nudne życie. Kierują się w objęcia boga śmierci, Tanatosa. Dzisiejszy człowiek idzie analogiczną drogą.
Czysta przemoc jest dziś na wyciągnięcie ręki
Stylistykę „Fight Clubu” przejęły wydarzenia spod znaku profesjonalnych i krwawych walk na gołe pięści oraz tzw. freak fighty – pojedynki, w trakcie których po twarzach i goleniach okładają się celebryci. Teoretycznie są to odległe zjawiska, ale mają wspólny mianownik – potrzebę nowości za wszelką cenę i fascynację przemocą.
Nie kryją tego organizatorzy wydarzeń. Mówiąc o kulisach powstania Gromdy, największej polskiej federacji boksu bez rękawic, dziennikarz Mateusz Borek podkreślał, że zawody ze swej istoty mają iść krok dalej niż sport – dostarczyć tego, czego on nie gwarantuje, maksymalizować emocje i doznania.
Można wymienić kilka polskich federacji walk na gołe pięści. Wszystkie powstały stosunkowo niedawno i powtarzają dość prosty schemat organizacji. Gromda swoją działalność zainaugurowała w 2020 r., co stanowiło polską odpowiedź na szerzącą się w Wielkiej Brytanii modę na boks bez rękawic. Walki odbywają się (niczym w „Fight Clubie”) w miejskiej, postindustrialnej przestrzeni. Zobaczenie ich nie jest takie proste. Trzeba nie tylko wiedzieć, że do nich dojdzie, ale też wykupić do nich dostęp na odpowiedniej platformie.
Za Gromdą poszły kolejne – Wotore, The War. Na scenie międzynarodowej najbardziej istotną organizacją jest szwedzki King of the Streets. Szwedzi działają w internecie od 2016 r. KoTS jest owiany aurą tajemnicy, najprawdopodobniej stoi za nim grupa szwedzkich chuliganów. Sędziowie i organizatorzy są podczas bojów zamaskowani, nie jest znane miejsce wydarzenia, każda z walk rejestrowana, a następnie umieszczana w internecie. Nikt nieproszony nie ma tu wstępu. Walki toczą się w pustostanach, ruinach i podziemnych parkingach.
Spójrzmy na statystyki. Do tej pory odbyło się 10 gal Gromdy. Najpopularniejsza walka na YouTubie ma ponad 7 mln wyświetleń. Najbardziej popularny bój KoTS wygenerował 4 mln odtworzeń. Trudno jednak oszacować liczbę wydarzeń tej organizacji.
Pewnym miernikiem może być informacja, że na kanale Szwedów znajduje się ponad 100 nagrań z najróżniejszych pojedynków. Jednocześnie śledzi go ogromna rzesza fanów – 955 tys. osób. Dla porównania na tym samym portalu KSW, a więc największą europejską federację MMA, subskrybuje 483 tys. ludzi. Palahniukowski podziemny krąg wyszedł na powierzchnię i ma się dobrze.
Istotą walk bez rękawic jest barbarzyńskie przekroczenie reguł, które rządzą tradycyjnym boksem. Jedynie czysto teoretycznie przypominają sport. Chodzi właściwie o jedno – maksymalizację brutalności. Pierwszym krokiem jest zdjęcie rękawic z dłoni zawodników. W ten sposób walki są krótsze, znacznie bardziej widowiskowe. Czymś powszechnym są krew, złamane nosy, opuchlizna.
Rękawice na dłoniach sportowców zostały wprowadzone z dwóch powodów – aby chronić twarz przeciwnika przed obrażeniami oraz w celu osłony rąk przed złamaniem. Dłonie nie zostały stworzone do tego, by obijać innych, ulegają częstym kontuzjom. Organizm wzdraga się przed przekroczeniem naturalnych reguł.
Kolejnym stopniem radykalizacji jest zezwolenie na niezgodne z duchem rywalizacji ciosy. Towarzyszy temu ograniczanie przestrzeni zawodów. W Gromdzie walki odbywają się na specjalnie zmniejszonym ringu, by jak najmocniej zintensyfikować bój. W The War MMA zostało rozszerzone o uderzenia głową (organizację wyróżniają walki grupowe kilku zawodników przeciwko innym), jeszcze dalej idzie Wotore, gdzie walki toczą się w formule vale tudo (port. wszystko jest dozwolone), zakazane są więc jedynie ataki na oczy, krocze i gryzienie.
W KoTS zawodnicy biją w myśl „no decision, no rules, no rounds”, dozwolone jest skakanie po oponencie czy kopanie leżącego w głowę. Równolegle w wydarzeniach tego typu obecny jest proces minimalizacji sędziów – ringowy ma za zadanie przerywać walki w momencie, gdy dalsza konkurencja jest już absolutnie niemożliwa, zaś punktowych usunięto.
W parze z ekstremalną formą idzie dobór uczestników. Federacje w Polsce zbudowały swoją popularność dzięki byłym więźniom, chuliganom piłkarskim oraz zawodnikom sportów walki, którym nie straszne kontuzje. Jak łatwo się domyślić, ku złości organizatorów w zdecydowanej większości wypadków wygrywają zawodowcy. KoTS przeznaczony był dla chuliganów, którzy mogliby się „sprawdzić” z reprezentantami innych „ekip”, ale organizatorzy przekonują, że brać w nim udział mogą nawet żołnierze ISIS. Wśród bijących się znaleźć można zwolenników skrajnych poglądów – od neonazistów po Antifę, dążących do konfrontacji ideowej. Udział może wziąć każdy, kto wypełni formularz i przejdzie weryfikację. Zawodników cechuje specyficzny, wspólny rys osobowościowy – atawistyczne zamiłowanie do agresji.
Niedawno zatrudniony przez KSW zawodnik MMA, Brian Hooi, jeden z niewielu nieanonimowych bohaterów KoTS, w rozmowie z „Buisiness Insider” przyznał, że do udziału w ekstremalnych bojach zachęciła go adrenalina oraz „zaspokojenie wewnętrznego popędu krwi”. Mario z Gromdy spytany, dlaczego bierze w niej udział, odpowiedział, że „lubi się nadupcać”.
W każdym z nas drzemie pewna otchłań, którą kultura stara się ukryć. Palahniuk przedstawił to w figurze brutalnego Tylera Durdena, który pragnie podpalić świat. Freud nazwał takie zjawisko Tanatosem, popędem do anihilacji i przemocy, który drzemie w każdym człowieku.
Chrześcijaństwo dostrzeże w tym skutki grzechu pierworodnego – radość z zadawania i doświadczania bólu. Ekstremalne rozrywki umożliwiają wyzwolenie grzesznej natury z ograniczeń lub, mówiąc językiem psychoanalizy, wyzwalają popęd ku śmierci.
Doświadczając ekstremalnych bojów, widz ma styczność z rzeczywistością podziemną, której istnienia każdy się domyśla, jednak z powodu nienormatywnego charakteru nie doświadcza jej na co dzień. Jest to pociągające zjawisko graniczne. Obcowanie z nim przypomina podglądanie czegoś zakazanego. Teoretycznie nie powinno się tego robić, ale to kusi, dlatego że jest nienormalne. Nawet gdy odrywamy wzrok, nadal nas pociąga.
Po głębszym zapoznaniu się z nim dochodzi do przekroczenia Rubikonu. Jak to trafnie oddał Palahniuk, „jak się raz było w klubie walki, to oglądanie futbolu w telewizji jest jak oglądanie pornografii zamiast kochania się ze wspaniałą dziewczyną”. Po przejściu granicznego progu optyka ludzka ulega zmianie. W interesującym mnie wypadku zmienia się także charakter leku na nudę.
To, czym fascynowaliśmy się kiedyś, już nam nie wystarcza, żądamy nowości aż do momentu ponownego znużenia. „Najlepsza definicja człowieka: istota, która do wszystkiego się przyzwyczaja” – stwierdził nie bez racji Fiodor Dostojewski.
Krew zmieszana z pudrem
Wielką popularnością cieszą się współcześnie freak fighty. Ich nazwa wprost sugeruje niezbyt poważny charakter przedsięwzięcia, zawodnicy nazywani są freakami (dziwakami), aby odróżnić ich od profesjonalistów. Jednak to nie XIX-wieczny cyrk dziwadeł, przemoc jest tu realna.
Pojedynki popularnych osobistości mają w Polsce kilkunastoletnią tradycję, spowodowały rozwój mieszanych sztuk walki. Nie przypadkiem powszechne zainteresowanie MMA zrodziło się po boju Mariusza Pudzianowskiego z Marcinem Najmanem w 2009 r. Jednakże były one zawsze dodatkiem do wydarzenia sportowego.
Pierwszą organizacją stricte nastawioną na promowanie walk celebrytów jest Fame MMA, która zadebiutowała w maju 2018 r. Początkowo bili się youtuberzy znani z patologii, jednak zjawisko to szybko osiągnęło niespodziewana popularność, a postacie znane z nadużywania alkoholu zostały zastąpione influencerami z wielotysięcznymi lub milionowymi rzeszami fanów. Rekordowa pod względem popularności gala Fame MMA 14 sprzedała ponad pół mln transmisji w systemie pay-per-view. Są to wyniki, których nie powstydziłaby się UFC, największa organizacja MMA na świecie, której najlepsza pod względem sprzedaży gala w 2021 r. wyprzedała 1,6 mln transmisji na terenie USA.
W walkach na gołe pięści kluczowa jest formuła boju, w freak fightach – dobór zawodników. Forma walki w większości przypadków jest sportowa. Jednakże i to wydaje się nużące dla widzów, coraz częściej zawodnicy umawiają się bowiem na walki w specjalnie pomniejszonej klatce oraz znoszą limit czasowy swojego pojedynku. Wszystko po to, aby walka kończyła się nokautem.
Widz nie chce być znudzony, pragnie ciągłych nowości. W skrajnych wypadkach dochodzi do walk w budce telefonicznej, gdzie jedyną opcją jest chamska bitka. Inną, jak podczas gali High League 4 we wrześniu 2022 r., jest zmiana formuły na pojedynek bez zasad.
W doborze uczestników freak fightów i ich zestawieniu ujawnia się coś niecywilizowanego. Konsument pragnie zobaczyć pojedynek nie tylko osób znanych, ale i kontrowersyjnych. Oglądamy raperów budujących swój uliczny wizerunek, osoby z karłowatością, niepełnosprawnością intelektualną (niejaki Bagieta wyznał: „Nie ważne, że jestem upośledzony. Ważne, że wam się to podoba”) czy też persony, które wzbudzają powszechną niechęć. Bywa to cynicznie wykorzystywane podczas promocji wydarzeń, które napędzane są przez resentyment.
Obserwujemy to w karierze feministki Mai Staśko czy lewicowego poety Jasia Kapeli, nielubianych za swoje skandalizujące zachowania i wypowiedzi. Zaprasza się ich do wydarzeń na zasadzie generowania zainteresowania negatywnego, a organizator spienięża najniższe ludzkie instynkty, takie jak nienawiść. Czysty nihilizm.
Widz freak fightów pragnie doświadczyć freudowskiego Tanatosa oraz greckiego polemos, dążenia do anihilacji wroga bez żadnych ograniczeń. Nie interesują go ewentualne problemy zdrowotne zawodników, chce widzieć krew, dzikość. Wtórują mu organizatorzy, którzy oczekują na konferencjach skandali, a w klatce brutalności. Uczestnicy mają kreować show.
Obrzydzenie budzi łamanie tabu i norm zachowania, gdy dochodzi do gróźb, bójek poza klatką lub kloacznych obelg. Posłuchajmy jednego z uczestników: „Michał [Baron – jeden z szefów Fame MMA] nazywa mnie «stypiarzem», mówi, że jestem nudny, że mnie nie da się oglądać, że po co mi ten psycholog, że to na mnie działa źle. Że teraz freaków psują ci psychologowie. W pewnym momencie tak mi to zostało przedstawione, że uwierzyłem, że to nie jest moja droga – bycie grzecznym i spokojnym”.
Sam skład tych pojedynków jest pierwszą odnogą skandalu, drugą – ich zestawienie zrywające z kategoriami sprawiedliwości i równości. Kobiety biją się z mężczyznami, wysoka i otyła osoba walczy z kimś niskim i szczupłym. Nie można uciec od wrażenia, że w ten sposób objawia się coś nieludzkiego, właśnie ta zwierzęcość napędza kieszenie organizatorom.
Francuski myśliciel, Pierre Legendre, twierdził, że bycie człowiekiem samodzielnym polega na stawianiu sobie zakazów i przestrzeganiu ich. Rodzice uczą dzieci norm, każą przestrzegać prawa, wspominają o nienaruszalnym tabu. Dzięki temu możliwe jest istnienie kultury i koegzystencja społeczna.
Rzeczywistość postoświeceniowa idzie jednak, tak jak diagnozowała Hanna Arendt w „Korzeniach totalitaryzmu”, wbrew temu. Chorobliwie pożąda tego, co nienormalne, egzotyczne, inne, pragnie przekroczenia norm. Transgresja, o której w gruncie rzeczy pisze filozofka, jest właśnie czymś stojącym w sprzeczności z ucywilizowaniem i tym, co ludzkie.
Względną równość zawodników sportów walki gwarantują kategorie wagowe, które powstały, aby nie dyskredytować zawodników ze względu na gabaryty. Konsument oczekuje szokujących zestawień i ciągłych nowości, jak chociażby w lipcu 2022 r., gdy bój stoczyli celebryta Stifler oraz cięższy od niego o 60 kg senegalski Bombardier. Wygrał bez problemów ten drugi. Nagięcie kategorii równości jest pierwszym stopniem transgresji, tym łagodniejszym. Drugim i ekstremalnym są pojedynki, podczas których norma cywilizacyjna zostaje całkowicie odrzucona. Dochodzi do tego, gdy zestawia się zawodników na niegodnych warunkach.
Przykładem może być pojedynek w ramach Fame MMA 5, gdy doszło do boju pomiędzy Kruszwilem a karłem Mini Majkiem. Było między nimi 38 cm różnicy wzrostu, a walkę skończył techniczny nokaut na Mini Majku, czego chyba każdy się spodziewał. Podobnie można patrzeć na walki kilku zawodników przeciwko jednemu, nawet jeśli istnieje między nimi różnica doświadczenia. W lutym 2022 r. na gali Prime MMA trenujący wiele lat Alan Kwieciński pokonał dwóch młodszych przeciwników o zerowym doświadczeniu.
Ten tekst ukazał się w 61. tece „Pressji”, pt. „Nadzieja Chrześcijańska”. Podoba Ci się? Sprawdź, co jeszcze przygotowaliśmy w najnowszym numerze naszego pisma!
Przekonanie o wzroście wrażliwości społecznej jest przedwczesne
Tak jak zainteresowanie sportem można interpretować jako drzemiącą w człowieku chęć rywalizacji (grecki agon), tak zaciekawienie przemocą obrazuje pierwotny ludzki popęd do destrukcji (figura Tanatosa, polemos). W momencie oparcia rozrywki o transgresję to polemos zwycięża nad agon. Tym, co czyni świat freak fightów oraz rzeczywistość walk na gołe pięści czymś niecywilizowanym, jest skrajna brutalizacja, odrzucenie tabu i zachwianie kategorii równości oraz sprawiedliwości.
Klasyczne sporty walki (boks, MMA) opierają się na tym, że przemoc podlega ścisłym normom. Kultura współzawodnictwa nakazuje, żeby zawodnicy szanowali zasady i siebie nawzajem.
Socjolog Marcin Darmas w książce „Na dystans” pisze, że „boks uznawany jest za rodzaj walki najbardziej honorowej, zasługującej na miano szlachetnej sztuki […]. Regułą tego współzawodnictwa jest równość […]. Jest wreszcie w tych zawodach gwarancja pewnej cielesnej szlachetności: przeciwnicy mogą uderzać jedynie w pewne partie ciała, wykluczając inne”.
Agresja sportowa zaklęta jest w karby, których się nie narusza. Nie bije się leżącego, nie atakuje poniżej pasa ani w tył głowy. Współczesny boks dąży do zmniejszenia skali przemocy. Przypadki śmierci po walce i rozwój neurologii spowodowały wyczulenie sędziów na cierpienie. Sport ten jednak nie wzbudza dziś tak powszechnej ekscytacji jak niegdyś.
Darmas przedstawia koncepcję, w której boks traktowany jest w kategoriach społecznego teatru. Stanowi wyznacznik wrażliwości społecznej, którą mierzy się cywilizowaniem walki w celu minimalizacji brutalności.
Zauważmy, że dzisiejsze formy rozrywki oparte o przemoc idą wbrew ogólnie przyjętym tendencjom cywilizacyjnym, które czysto teoretycznie dowartościowują wrażliwość i eliminują przemoc z przestrzeni oficjalnej. Publiczne oskarżenie o bycie przemocowcem jest jednym z najgorszych.
Represjonujemy przemoc wśród młodych osób, nie stosuje się już wobec nich kar cielesnych. Wrażliwość społeczna okazuje się jednak tylko deklaratywna. Istnieje na poziomie oficjalnym, gdzie przemoc jest systemowo zwalczana, ale nie dostrzega się podziemnych kręgów, w których brutalność została zagospodarowana przez nowoczesną rozrywkę i kapitalizm (to dość ironicznie, bo w „Fight Clubie” zawarto krytykę konsumpcjonizmu). Ogłaszanie wzrostu wrażliwości społecznej jest więc przedwczesne. Brutalność nadal trzyma się mocno.
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury, uzyskanych z dopłat ustanowionych w grach objętych monopolem państwa, zgodnie z art. 80 ust. 1 ustawy z dnia 19 listopada 2009 r. o grach hazardowych.
Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o zachowanie informacji o finansowaniu artykułu oraz podanie linku do naszej strony.