Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.

Słowacki nieheteronormatywnym poetą był? Główna teza książki „Krytyki Politycznej” jest wyssana z palca

Słowacki nieheteronormatywnym poetą był? Główna teza książki „Krytyki Politycznej” jest wyssana z palca Juliusz SłowackiFoto: Polona.pl/domena publiczna

W książce „Słowacki. Wychodzenie z szafy” (Krytyka Polityczna, 2021) Marta Justyna Nowicka stawia tezę, że autor „Balladyny” był homoseksualistą, a jego wiersze, dramaty i listy noszą liczne ślady „nieheteronormatywności”. Problem w tym, że teza ta jest w całości wyssana z palca, podparta wulgarną psychoanalizą i zbudowana na przekłamaniach, ponieważ twórczość Słowackiego nie dostarcza żadnych dowodów na jego rzekomy homoseksualizm. W jaki sposób autorka próbuje zmanipulować czytelników? Z jakich przyczyn powinniśmy odrzucić biograficzne odczytywanie literatury?

„Można założyć”, że odmienność to homoseksualizm

Oscar Wilde marzył o biografii Michała Anioła, która nie mówiłaby ani słowa o dziełach Michała Anioła; Marta Justyna Nowicka napisała biografię Juliusza Słowackiego jako homoseksualisty, w której nie ma żadnego dowodu na to, że Słowacki był homoseksualistą.

Liczyłem na serię ciosów, niepodważalne fakty. Doczekałem się ostrożności: „można zaryzykować stwierdzenie”, „można odczytywać”, a nawet „można przy odrobinie dobrej woli” założyć, że Słowacki był homoseksualny. Nie mam dobrej woli, potrzebuję twardych argumentów, a przynajmniej jakichkolwiek argumentów.

Napisana rozpaczliwie praca Nowickiej błąka się po doskonale już opisanej przez wcześniejszych badaczy biografii poety. Po serii arbitralnych przypuszczeń autorka wprowadza naiwne manipulacje, w rodzaju zestawiania w jednym zdaniu Słowackiego i Gombrowicza jako znanych homoseksualistów, jak gdyby liczyła, że ktoś to zdanie przypadkiem zacytuje. Wydana przez „Krytykę Polityczną” publikacja, udająca książkę naukową, zaopatrzona w przypisy, ale w tej wersji pozbawiona recenzentów (mimo że to praca doktorska autorki), zapewne ma zdobyć trochę rozgłosu, może nawet przebije się do mądrości wymienianych przy piwie: „a Słowacki to homo był”.

Główny manewr autorki polega na przypisaniu wszelkim osobliwym z dzisiejszego punktu widzenia zachowaniom romantycznego poety motywacji seksualnej. Słowacki był dandysem: w jednym z listów opisuje, jak w Paryżu przyciągał uwagę dam, spacerując o lasce z pozłacaną główką, w białych spodniach i białej kamizelce w kwiaty kolorowe „tak jak dawne suknie damskie”, więc „zapewne” – twierdzi Nowicka – starał się podważać seksualną „normę”. Niestety, to tylko założenie autorki, gdyż w tej epoce ekstrawagancki strój zakładał każdy, kto chciał zwrócić na siebie uwagę otoczenia, i nie mówi to nic o preferencjach seksualnych. Słowacki nigdy się nie ożenił i raczej nie miał stałych kochanek, jak na przykład Zygmunt Krasiński, za to przez wiele lat prowadził obfitą korespondencję ze swoją matką Salomeą. Ma to świadczyć o kompleksie Edypa. Ale niemal wszystkie listy Salomei zostały przez Słowackiego zniszczone. Co można wnioskować z połowicznego materiału? Poeta czasami podpisywał listy pseudonimem „Zofia”, więc „można” założyć – pisze Nowicka – że miał w sobie coś z „osoby queer”. Cóż, męskie pseudonimy kobiet i kobiece mężczyzn doprawdy często zdarzają się w literaturze, ale nie świadczy to o pragnieniu zmiany płci. Czy człowiek, który napisał Króla-Ducha, naprawdę miałby zajmować się wyłącznie seksem?

Bliscy Słowackiego opisali jego szczególny, gruźliczy wygląd; według Nowickiej również niski wzrost i cherlawa sylwetka dowodzą, zgadliście, że poeta był „nieheteronormatywny”. Zachowane listy (dużą część poczty zniszczył albo Słowacki, albo jego przyjaciele) wskazują zdaniem autorki na to, że bardziej angażował się w relacje z mężczyznami niż z kobietami. Męskie przyjaźnie miał ponadto przeżywać w inny sposób niż na przykład Mickiewicz i wileńscy filomaci – często pisał o burzliwych uczuciach, a rzadko chwalił się sukcesami w uwodzeniu kobiet. Co więcej, utwory Słowackiego mają świadczyć, że spełniał w nich to, co nie udawało się w życiu. Są tam więc zarówno silne bohaterki kobiece, jak Balladyna czy Lilla Weneda, jak i – rzekomo – alegorie stosunków homoseksualnych, częste jakoby zwłaszcza w tekstach kierowanych do Krasińskiego. Na przykład gdy pisał do Krasińskiego, że „lekkie, tęczowe, ariostyczne obłoki” jego weny poetyckiej spotkają się z „czarną, piorunową, dantejską chmurą” weny autora Nie-boskiej komedii, to według Nowickiej niewątpliwie chodzi o erotykę. No cóż, ja widzę tu tylko retorykę. Trudno znaleźć bardziej niecielesne pojęcie od weny poetyckiej.

Tezy Nowickiej błyskawicznie okazują się fałszem. Autorka stara się nakłonić czytelnika do bardzo jednoznacznego rozumienia twórczości Słowackiego i romantyzmu w ogóle. Niezwykle egzaltowane wiersze i listy, wymieniane przez poetów z przyjaciółmi, interpretuje za każdym razem jako świadectwo seksualnych niepokojów. Upodobanie Słowackiego do wykwintnego stroju, niechęć do małżeństwa i lekka pogarda wobec kobiet mają świadczyć o jego „odmienności”. Odmienność zaś to według Nowickiej jednoznacznie „nieheteronormatywność”. Za cały aparat intelektualny książki mają starczyć pojęcia w rodzaju „heteromatrycy” i „performatywności”, które autorka bez skrupułów rzutuje 200 lat wstecz, w kompletnie inną epokę, od czasu do czasu zastrzegając się, że zdaje sobie sprawę, że ktoś może ją posądzić o anachronizm.

Dlaczego jednak nie zinterpretować listów Słowackiego w ten sposób, że pragnął wymyślonej przez siebie kobiety wyjątkowej, a natrafiał na niewiasty płytkie i narzucające się z uczuciami? Dlaczego mamy zakładać, że niechęć do małżeństwa na pewno oznacza homoseksualizm? Czy każdy mężczyzna, który się nie ożeni, jest z miejsca „nieheteronormatywny”? Czemu traktować Słowackiego tak, jak gdyby był wyjątkowym nadwrażliwcem na tle chłopów z widłami, podczas gdy doskonale wpisywał się w styl epoki, która koncentrowała się na uczuciach jednostki? Autorka nie dopuszcza żadnych wątpliwości i racjonalnej krytyki, tak zapamiętale i bezskutecznie stara się sklecić swoją interpretację.

Banalne manipulacje

Co tak uderza w „interpretacji” Nowickiej? Nawet nie to, że autorka uparcie próbuje traktować rzekomy homoseksualizm poety jako skandal, ale wcale jej to nie wychodzi. Najbardziej przeszkadza banalne podejście do wieszcza. Nowicka jest przekonana, że nawet w mniej autobiograficznych utworach Słowackiego żyją odpowiedniki jego przyjaciół i kochanek, które pozwoli nam rozpoznać klucz freudowski. Czytając, zastanawiam się, czemu szczytny cel, ku jakiemu książka została napisana, wymaga tak niejasnych środków lub wręcz przekłamań.

Nowicka niechętnie przyznaje, że prowadzi „śledztwo poszlakowe”. Jest to chyba śledztwo życzeniowe, jeśli jedną z głównych przesłanek za „odmiennością” seksualną Słowackiego są porównania z innymi twórcami, z którymi nigdy się nie spotkał: Byronem, Proustem, Gombrowiczem, Stachurą. Książka traci wtedy wszelkie oznaki bycia pracą naukową – można ją uznać co najwyżej za esej, ale byłby to esej napisany nudno, bez puenty i tak naprawdę bez powodu.

Dla przykładu, o homoseksualnych skłonnościach Słowackiego ma świadczyć to, że wzorował się na Byronie. Byron, według nowych badań, prawdopodobnie miał nie tylko kochanki, lecz również kochanków, a przede wszystkim inspirował się pomniejszym pisarzem, Williamem Beckfordem, który z pewnością już był homoseksualistą. Brzmi to tak, jakby oskarżono cię, czytelniku, o sprzyjanie komunistom, ponieważ kuzyn twojego sąsiada to komunista.

Manipulacja Nowickiej polega na tym, że literackie zabawy romantyków, które tylko w części miały podtekst seksualny, interpretuje zawsze w jednym kluczu, zniekształcając romantyczną autokreację. Tymczasem to romantycy wymyślili nowoczesną autokreację artysty, a nie – dajmy na to – drag queens, zaś cechujące Słowackiego poczucie niedopasowania do społeczeństwa jest na tyle rozpowszechnione w literaturze, że trudno uznać je – o ile nie jesteśmy niewolnikami psychoanalizy – za wyraz niespełnionych pragnień seksualnych. To  jeden z głównych motywów literatury nowoczesnej, która jest zazwyczaj w większej mierze fikcją i kreacją niż jakimś „bezpośrednim” zapisem rzeczywistości. Wyznawcy Freuda często sami zdradzają obsesje – Nowicka sugeruje, że kochankiem Słowackiego był portier Millet, którego poeta wymienia w jednym z ostatnich listów, a był to po prostu wierny służący; umierający Słowacki pisał o nim do przyjaciół, by godnie go wynagrodzili. Nowicka nie wspomina zresztą, że Millet miał żonę i córkę, której Słowacki zapisał w testamencie pieniądze, ponieważ to utrudniłoby jej sugestię, że poetę łączył z nim romans. W końcu każdy samotny mężczyzna to potencjalny homoseksualista.

Kolejny przykład jawnej manipulacji dotyczy poematu Godzina myśli. Słowacki napisał go pod wpływem samobójstwa przyjaciela z lat młodości, Ludwika Spitznagla. Dla Nowickiej przyjaźń dwóch chłopców, stanowiąca główny wątek utworu, to oczywiście homoseksualizm. Pisze, że użyte w zakończeniu wyrażenie „romans życia” wskazuje na związek młodzieńców, gdy tymczasem słowo „romans” oznaczało wtedy gatunek literacki i aż do XX wieku używane było w znaczeniu „opowieść”, „historia: przede wszystkim w tym znaczeniu posłużył się nim Słowacki. Tezy Nowickiej mogą zaakceptować tylko osoby nieznające historii kultury i literatury.

Pułapki biografizmu

Biografizm w literaturoznawstwie – czyli postrzeganie twórczości jako ściśle zdeterminowanej przez życie pisarza – trudno krytykować, ponieważ jest to taka sytuacja, jak kiedy dziecko mówi matce, że nie zjadło czekoladki, ściskając w dłoni papierek po czekoladce. Uczestniczyłem w seminariach naukowych, studiowałem teksty i czytałem książki, by przekonać się raz za razem o tej dziwnej praktyce: uczony mówi „nie, wcale nie uprawiam płaskiego biografizmu”, a potem z pełną powagą oddaje się spekulacjom na temat tego, czy pisarz wolał psy czy koty, kawę czy herbatę, czy wstawał wcześnie czy późno, ile miał kochanek, czy jego brat był znajomym dziadka badacza, oraz czy kot i dziadek są pierwowzorami jakichś postaci z jego utworów.

Jakie zagrożenia wywołuje to podejście? Jeśli chcemy badać biografię kogoś, kto nie żyje, jesteśmy zmuszeni do pewnego stopnia zaufać jego rodzinie i przyjaciołom, którzy mogli coś zafałszować. Nie ma innego wyjścia, jak przyjąć za pewnik ich świadectwa w takiej mierze, w jakiej są ze sobą zgodne. Sprzeczności będziemy musieli przemilczeć, zapomnieć o tym, że połowa listów autora poszła z dymem. Zdarzają się oczywiście biografie wybitnych ludzi, które we wspaniały sposób naświetlają ich życie i czasy, bowiem nie można sobie wyobrazić kultury bez historii. Szczypta biografii jest nieodzowna dla właściwego odbioru dzieła, do nawiązania kontaktu z autorem. Musimy jednak patrzeć na ręce historykom, także historykom literatury, i zadawać pytanie, czy nie zmieniają się w stronniczych sędziów.

Problem biografizmu polega na tym, że autor biografii awansuje bardzo niepewne i subiektywne informacje do poziomu prawdy obiektywnej. Zarazem rzadko udaje się udowodnić, że dokumentacja życia artysty mówi cokolwiek pewnego o jego dziełach. Rewelacje o życiu Słowackiego czy Chopina stają się plotką, a nierzadko fake newsem. Naukowiec wnikający w życie artysty z dystansu 100 czy 200 lat zamienia się w dziennikarza tabloidu. Tymczasem książki takie jak Słowacki. Wychodzenie z szafy sprzedaje się zawsze jako prawdę, a nie jako interpretację. Wolałbym inną humanistykę: taką, która bazuje na mocnych dowodach, trzyma się blisko tekstu, ale nie narzuca punktu widzenia, ponieważ wielość interpretacji jest jej siłą.

Wolność interpretacji jest w humanistyce fundamentalna, ale nie należy mylić jej z pełną dowolnością metody, łącznie z naginaniem faktów, oszukiwaniem czytelnika albo uznawaniem za dowody najbardziej mglistych przesłanek. Akceptując manipulacje, zbliżamy się do sytuacji, w której nie da się o żadnej sprawie powiedzieć nic pewnego, a opinia na jakikolwiek temat będzie zależała tylko od poglądów politycznych autora albo od tego, czy interpretacja wydaje się „odważna” i „ciekawa”, czy może jest „ambitną nadinterpretacją”. Jeśli ktoś stwierdzi, że Kordiana podyktowali Słowackiemu kosmici, nie będzie można odeprzeć takiej hipotezy. W końcu nie liczy się przedmiot interpretacji, a jedynie subiektywny punkt widzenia tego, kto interpretuje. Problem ten – o czym nieraz pisaliśmy na portalu Klubu Jagiellońskiego – dotyczy w ogóle dzisiejszego stylu odbioru kultury, w którym liczą się przede wszystkim subiektywne emocje.

W omawianym przypadku jest jeszcze gorzej, gdyż książka z „Krytyki Politycznej” deformuje naukę. Tak jakbyśmy nie mieli w naszych czasach gigantycznych problemów z dezinformacją.

Upadek fikcji i powrót ciotki literackiej

Kwestia tego, czy jakiś poeta dawnych epok był homoseksualistą, czy nie, jest tak naprawdę mało istotna. Literatura nie służy do tego, żeby umoralniać społeczeństwo ani do tego, żeby je demoralizować; tradycyjnie nie zajmowała się emancypacją ani walką z emancypacją, lecz wyrażaniem niewyrażalnego. Rzecz jasna, istnieją wiersze chwalące rewolucję, tak jak istnieją gatunki sztuki niemal czysto rozrywkowej (kino i seriale) albo literatury czysto dokumentalnej (reportaże), możemy nawet gry komputerowe traktować ze śmiertelną powagą, identyfikując się z „ulubionymi superbohaterami”. Jeśli jednak za „wyrażanie niewyrażalnego” uznamy na przykład – jak czyni to autorka książki Słowacki. Wychodzenie z szafy – szyfrowanie tabuizowanych przez społeczeństwo relacji seksualnych, to de facto likwidujemy odrębny świat utworu literackiego i zajmujemy się tylko tym, jak oceniamy świat rzeczywisty. Jestem przekonany, że skrycie czy jawnie, chcemy od kultury czegoś więcej, czegoś innego – chcemy fikcji, bo jest ona jedyną szansą, by zrozumieć rzeczywistość i by ją przekroczyć.

Obawiam się, że ten sposób traktowania literatury, o jaki mi chodzi, staje się, wraz z postępami komercjalizacji i upolitycznienia kultury, już całkowicie niezrozumiały. W produkowanych dziś książkach i serialach wiele osób poszukuje jedynie eskapistycznej rozrywki, banalnej diagnozy o walce klas albo obrazków z najnowszej historii. Głównym kryterium oceny tego czy innego dzieła jest to, czy się komuś emocjonalnie podobało. Tymczasem jestem przekonany, że w naszym odczarowanym i dogłębnie użytecznym świecie potrzebne jest miejsce na fikcję jako na coś, co nie jest polityką, nauką, życiem codziennym i towarzyskim, działalnością charytatywną, sportem, handlem czy rozrywką, co nie gwarantuje płaskich interpretacji. Uważam, że nieużyteczna kultura świadczy o zdrowym społeczeństwie. Natomiast w niezdrowym społeczeństwie liczą się tylko mgliste hasła polityczne, emancypacja, emocje i lifestyle.

Biorę pod uwagę, że książka Nowickiej może być żartem, ale byłby to cienki żart o długości 350 stron. Bardziej prawdopodobne, że jest to kolejne wcielenie ciotki literackiej, a od ciotki, jak od pupy, nie ma ucieczki. Tekst ten napisałem dla czytelników, którzy mogliby – nie orientując się w romantyzmie – zostać oszukani. Życzę im, by jednak zdołali przed ciotką uciec i nie dali sobie wmówić, że kultury trzeba używać w celach politycznych.

Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.

Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.