Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.

Wojna technologiczna Chin i USA nabiera tempa. Amerykanie przejmują inicjatywę w produkcji chipów

Wojna technologiczna Chin i USA nabiera tempa. Amerykanie przejmują inicjatywę w produkcji chipów Grafikę wykonała Julia Tworogowska.

Stany Zjednoczone dążą do odbudowy swojej pozycji na rynku półprzewodników. Właśnie zatwierdziły wartą 280 mld dolarów ustawę mającą wesprzeć krajową produkcję. Jednocześnie biorą na celownik Chiny, chcą z nimi ostrzej rywalizować w technologicznym wymiarze. Chiny mają rozwiniętą produkcję, tyle że cudzą. CHIPS Act obok rozwijania produkcji w Ameryce stanowi bodziec do ograniczania powiązań z Chinami, czyli tzw. decouplingu (rozwodu gospodarczego). Ograniczanie budowy nowych fabryk chipów w Chinach sprzyjać będzie erozji znaczenia produkcji w Państwie Środka.

We wtorek 9 sierpnia Joe Biden podpisał ustawę CHIPS and Science Act. To wart 280 mld dolarów pakiet wydatków na branże związane ze STEM (Science, Technology, Engineering, Mathematics), cyberbezpieczeństwem i wyścigiem kosmicznym. Jednak jego najciekawszą i najważniejszą częścią są ulgi podatkowe i warte 52 mld dolarów dotacje dla producentów półprzewodników. Ta część legislacji zawiera środki dla firm lokujących inwestycje w USA, poprawę badań nad produkcją, szkolenie personelu i wdrażanie zaprojektowanych innowacji do użytku wojskowego i przemysłowego.

Propozycja tak daleko idących wydatków wynika z przekonania części amerykańskich elit, że Stany Zjednoczone są w stosunku do swoich ambicji zbyt zależne od powiązań globalnych i zacofane jakościowo, a światowe inwestycje w tej branży mogłyby równie dobrze być lokowane w USA i sprzyjać dobrobytowi krajowych pracowników. Sam prezydent Biden ostatnio tweetował: „Sprawa jest prosta – Ameryka wynalazła półprzewodniki. […] Dziś przenosimy budowę mikrochipów – i idące za tym miejsca pracy – z powrotem do domu”.

Czy obawy Amerykanów są uzasadnione?

Choć producenci z siedzibą w USA na czele z Intelem kontrolują ok. 50% globalnego rynku półprzewodników, co jest imponującym wynikiem, to rozłożenie fabryk na świecie daje już nieco inny obraz. W 1990 r. 37% półprzewodników było produkowanych na terenie Stanów Zjednoczonych, a dziś jest to zaledwie ok. 10%-12%, podczas gdy blisko 75% globalnej produkcji mikrochipów jest skoncentrowane we wschodniej Azji (w Chinach oraz u regionalnych sojuszników USA – w Korei, Tajwanie i Japonii).

Zdaniem Semiconductor Industry Association (SIA) koszt postawienia i obsługi infrastruktury do produkcji półprzewodników w USA jest 25%-50% wyższy niż u zagranicznej konkurencji, co wynika z szeregu zachęt inwestycyjnych (których do tej pory brakowało Amerykanom) oferowanych przez inne kraje.

Pod względem jakościowym Intel mimo znaczącej pozycji na rynku pozostaje w tyle wobec konkurencji. Koreański Samsung i tajwański TSMC są obecnie zdolne do wytwarzania półprzewodników o największym stopniu zaawansowania, czyli czyli z największą gęstością tranzystorów na układzie scalonym. Każdy nanometr mniej to większa wydajność procesorów i znaczący skok jakościowy, o czym pisaliśmy tutaj.

Gdy azjatyccy konkurenci doszli do zdolności wytwarzania chipów o architekturze 5 nanometrów i wdrażają plany umożliwiające osiągnięcie standardu 3 nanometrów (ma do tego dojść w 2024 r.), Intel produkcję swoich 7-nanometrowych chipów ma rozpocząć w przyszłym roku, i to nie na własną rękę, a współpracując z TSMC. Jak widać, przestrzegający przed zależnością od zewnętrznych dostawców i słabnięciem prymatu technologicznego amerykańscy eksperci mają w rękach silne argumenty.

Co w tym kontekście mógł zmienić CHIPS Act? Na pierwsze efekty nie trzeba było długo czekać. TSMC zapowiedział inwestycję o wartości 12 mld dolarów w Arizonie, Samsung 17 mld dolarów w Teksasie, natomiast SK Hynix (Korea Południowa) ogłosił, że ulokuje w Stanach dodatkowe 15 mld dolarów.

Największe środki (aż 40 mld dolarów) mają popłynąć ze strony Micronu (USA). Choć to dopiero deklaracje, to ich spełnienie oznaczałoby zasilenie amerykańskiej gospodarki inwestycjami o łącznej wartości przekraczającej koszty zachęt w ustawie. W przyszłości można spodziewać się kolejnych tego typu zapowiedzi.

Mimo to w przestrzeni publicznej pojawiają się wątpliwości co do skuteczności legislacji. Analizy Nikkei Asia, cytowane przez Financial Times, dowodzą, że sama budowa fabryki w określonym miejscu to zaledwie wierzchołek góry lodowej. Aby przemysł półprzewodników działał sprawnie, potrzebny jest m.in. zaawansowany sprzęt techniczny oraz dostęp do szerokiej palety chemikaliów.

Obok zachęt finansowych może to wyjaśniać silną geograficzną koncentrację fabryk korzystających na dostępie do sieci dostawców. Zdaniem Morrisa Changa, założyciela i byłego prezesa TSMC, jakiekolwiek próby stworzenia pełnego łańcucha wartości wewnątrz Stanów Zjednoczonych są z góry skazane na porażkę. „Nawet po wydaniu setek mld dolarów łańcuchy dostaw wciąż będą niekompletne, a ich cena znacznie wyższa niż obecnie” – argumentował Chang.

Z kolei zdaniem firmy consultingowej Bain nakłady publiczne w wysokości 40 mld dolarów mogą zwiększyć amerykańskie moce produkcyjne o zaledwie 5%-10%. Tymczasem Chiny od 2014 r. wydały ok. 50 mld dolarów (342 mld yuanów), by zinternalizować łańcuchów dostaw, co pociągnęło za sobą 75 mld dolarów inwestycji prywatnych, a odsetek chińskiego zapotrzebowania na półprzewodniki zaspokajany przez produkcję krajową wzrósł z 12% do jedynie 17%.

Większość krytyków jest jednak zgodna, że kierunek działań amerykańskiej administracji został poprawnie obrany. Może po prostu potrzebnych będzie więcej środków i innych bodźców (chociażby dostosowania regulacji), aby realnie zmienić rynkowy układ sił.

Element wojny technologicznej

CHIPS Act ma też swoje drugie, nieco pomijane w mediach oblicze – obok rozwijania produkcji w Ameryce stanowi bodziec do ograniczania powiązań z Chinami, czyli tzw. decouplingu (rozwodu gospodarczego). Jak tego dokona?

Nowa legislacja zakłada, że przez kolejne 10 lat firma biorąca dotacje nie będzie mogła dokonać żadnej znaczącej inwestycji, która stworzyłaby nowe zakłady produkcyjne w Chinach dla półprzewodników nowocześniejszych niż standard 28 nanometrów.

Dopuszczalne są inwestycje w istniejące już zakłady. Biorąc pod uwagę przewidywania, że rynek półprzewodników urośnie z ok. 600 mld dolarów w tym roku do ponad bln dolarów w 2030 r., można stwierdzić, że ograniczanie budowy nowych fabryk sprzyjać będzie erozji produkcji w Chinach (obecnie stanowiącej 24% rynku globalnego).

To znaczący i eskalacyjny ruch ze strony Stanów Zjednoczonych, jednak trudno powiedzieć, że bezprecedensowy – wpisuje się w szersze ramy konfrontacji na polu technologicznym, rozpoczętej 4 lata temu, gdy zakazano biurom rządu federalnego USA korzystania ze sprzętu ZTE i Huawei.

W 2019 r. wpisano właśnie Huawei (bardzo ważną firmę dla chińskich postępów technologicznych) i jego 70 spółek zależnych na listę sankcyjną, a następnie obwarowano handel z tą korporacją licencjami i odcięto od nowoczesnych układów scalonych, a także oprogramowania, w tym Androida.

W 2020 r. Donald Trump wydał zakaz zakupu papierów wartościowych firm, które zostały oznaczone przez Departament Obrony jako powiązane z chińskim wojskiem. Do końca kadencji Trumpa na liście znalazły się 44 podmioty, a według stanu na maj 2022 r. kandydatów do wykreślenia z New York Stock Exchange jest aż 80. Wśród nich znajdują się także spółki sektora technologii i cyfryzacji, np. Hikvision.

Najważniejsze do niedawna kroki w wojnie technologicznej podjęto w grudniu 2020 r. USA wpisały 77 nowych podmiotów na listę sankcji. Wśród nich znajdował się SMIC, czyli największa chińska firma produkująca półprzewodniki. Oznaczało to de facto odcięcie jej od technologii umożliwiającej wytwarzanie chipów o szerokości 10 nanometrów i mniejszej oraz nadzór nad sprzedażą jej innych materiałów.

Restrykcje wciąż obowiązują. Ewidentnie Waszyngton uznał, że rozwój chińskich zdolności należy zawczasu ukrócić. Pytanie, w jakim celu.

Obszar wyraźnej przewagi obozu amerykańskiego

Chiny mają rozwiniętą produkcję, tyle że cudzą. Choć obecnie odpowiadają za 24% produkcji półprzewodników, należy pamiętać, że w tę statystykę wliczają się także inwestycje państw trzecich na ich terenie. Jeżeli wziąć pod uwagę prawdziwy wyznacznik samowystarczalności, czyli udział chińskich firm w rynku, wynik spada do ok. 5% produkcji globalnej (jak zostało wcześniej wspomniane, firmy z siedzibą w USA odpowiadają za ok. 50%) i pokrycia 17% wewnętrznego popytu.

Osiągnięcie celu wytyczonego przez Pekin w 2015 r. – zaspokajanie 70% krajowego zapotrzebowania przez własne firmy do 2025 r. – miało w zamyśle zapewnić Chinom samowystarczalność technologiczną. Do tego poziomu jednak wciąż wiele brakuje, a stopniowy decoupling w tym obszarze ma potencjał znaczącego spowolnienia postępów i utrzymania zależności Chin od zagranicy. Na tym polu Stany Zjednoczone i ich sojusznicy (Tajwan, Korea Południowa i Japonia) wciąż dysponują zdecydowanie silniejszymi kartami niż Państwo Środka, czego nie można powiedzieć o wielu innych branżach płaszczyzny produkcyjnej i handlowej.

Przewaga obozu proamerykańskiego ma odzwierciedlenie nie tylko ilościowe, ale też jakościowe. Pod względem najbardziej zaawansowanych komponentów Chiny są w pełni zależne od sojuszników USA, a co za tym idzie, podatne na sankcje. Umożliwia to pośrednie osłabianie mocy produkcyjnych i potencjału gospodarczego Chin.

Pamiętajmy, że półprzewodniki dotyczą wielu branż, zwłaszcza wysokomarżowych. Pekin ma problem także pod względem militarnym – prowadzenie długotrwałej, intensywnej i nasyconej technologią wojny bez elementarnej samodzielności byłoby nie lada wyzwaniem, dlatego utrudnianie Chińczykom jej osiągnięcia to kluczowy element amerykańskiej taktyki.

Tegoroczny raport TechInsights, oparty na analizie układu scalonego chińskiego producenta SMIC, wskazuje, że Chiny osiągnęły zdolność produkcji procesorów w standardzie 7 nanometrów. To wciąż nie jest poziom TSMC lub Samsunga, jednak, po pierwsze, demonstruje zdolność do wytwarzania komponentów mimo amerykańskich sankcji (oczywiście nie wiemy, czy na dłuższą metę i w jakiej skali). Po drugie, plasuje największą chińską firmę w branży przed amerykańskim Intelem w zakresie zaawansowania chipów.

Pamiętamy jednak, że zależność Stanów Zjednoczonych od własnych sojuszników nie niesie za sobą takiego ryzyka politycznego, jak dla Chin. Co więcej, 7 nanometrów w układzie scalonym SMIC nie musi oznaczać, że dotychczasowe działania Amerykanów nic nie dają. Być może nie zostały jeszcze zaaplikowane w odpowiedniej skali. Na pewno już teraz wymuszają na Chinach ponoszenie ogromnych kosztów wiążących się z próbami samodzielnej produkcji nowoczesnych komponentów.

Nowe podejście do drugiej zimnej wojny

Za czasów urzędowania obecnej administracji w Białym Domu wyłania się nowa polityka amerykańska w zarządzaniu rywalizacją z Chinami. Od początku nastawiona była bardziej na konkurowanie niż konfrontację. Innymi słowy, działania Joego Bidena, inaczej niż Donalda Trumpa, miały charakter przede wszystkim wzmacniania własnego potencjału, a mniej bezpośredniego uderzania w przeciwnika.

Biden zrezygnował z wojny handlowej, za to wspólnie z sojusznikami zapoczątkował nowe formaty współpracy gospodarczej, jednocześnie zachowując rozpoczęte za Trumpa dążenia do eksploatacji i militaryzacji kosmosu. Wyjątkiem od unikania bezpośredniej konfrontacji przez administrację Bidena pozostaje sfera technologiczna – tutaj Waszyngton idzie na zwarcie.

Punktowe odcinanie Chin od selektywnie dobranych technologicznych branż i towarów niesie za sobą mniejsze ryzyko niepożądanych efektów ubocznych niż wojna handlowa. Ta ma najczęściej charakter ilościowy i jest nastawiona na pozbawienie przeciwnika jak największych przychodów.

Konfrontacja poprzez cła i ograniczenia eksportowe, zapoczątkowana przez Donalda Trumpa, generowała spore straty po stronie amerykańskiej. Ponadto podkopywała wiarygodność Stanów jako gwaranta swobodnej międzynarodowej wymiany handlowej, wprowadzała niepokój wśród państw neutralnych i sojuszników częściowo zależnych od towarów z Chin.

Jednocześnie wzrost PKB i eksportu Chin w ostatnich latach nie wskazywał na skuteczność tego typu polityki, a jakby tego było mało, w listopadzie 2020 r. utworzono w południowej Azji największą strefę wolnego handlu na świecie, obejmującą również wielu sojuszników USA, z Chinami w centrum. W tej kategorii trudno pokonać Pekin – jest zbyt silny, a świat za bardzo od niego zależny.

Postawienie na konfrontację jakościową na polu półprzewodników, w którym Chiny mają jeszcze sporo do nadrobienia, jawi się jako bardziej wyrafinowane rozwiązanie od wojny handlowej. Ambitna legislacja wspomagająca potencjał Stanów Zjednoczonych i zarazem ograniczająca nowe inwestycje w Chinach to ruch potencjalnie pozwalający na zwiększenie dystansu między dwoma mocarstwami.

Inspirująca ją wojna technologiczna i jej centralny punkt – półprzewodniki – dobrze pasują do wyłaniającej się strategii Stanów Zjednoczonych, które łącząc długofalowe inwestycje i punktowe hamowanie Chin, mają szansę odwrócić klepsydrę tej rywalizacji i sprawić, by czas działał na ich korzyść.

Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.

Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.