Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.

Maja Staśko powie ci jak żyć, czyli „Julki z Twittera”, lewicowy emokratyzm i rządy „wrażliwców”

Maja Staśko powie ci jak żyć, czyli „Julki z Twittera”, lewicowy emokratyzm i rządy „wrażliwców” Warszawa 24.09.2021, Protest Młodzieżowego Strajku Klimatycznego "Wspólne Działanie Lub Wspólne Wymieranie" © Wojtek Radwanski. źródło:https://archiwumprotestow.pl/protest/mlodziezowy-strajk-klimatyczny-2021/?id=8965

Widmo „Julki z Twittera” stało się dla wielu synonimem incelskiej pogardy wobec kobiet, zwłaszcza w kontekście ich społeczno-politycznej aktywności w mediach społecznościowych. Ot, kolejne narzędzie do wyśmiewania swoich oponentów. Jednakże warto przyjrzeć się, czy nie kryje się w nim ziarno prawdy.

Materiał  został pierwotnie opublikowany w nowym numerze czasopisma idei „Pressje” pt. „Katolicki gender”. Zachęcamy do wsparcia zbiórki w ramach VII Kongresu KJ, gdzie można nabyć limitowany egzemplarz naszego pisma idei. 

„Julką” wcale nie musi być naiwną, młodą dziewczyną, która stawia swoje pierwsze kroki w internecie i trochę bezrefleksyjnie powtarza najpopularniejsze cytaty z Twittera. Równie dobrze może nią być pan po 40, który czuje się we współczesnej kulturze emokratyzmu jak ryba w wodzie. W końcu gra toczy się oto, kto najlepiej spożytkuje emocje internetowego tłumu. Ich wykorzystanie pozwala nie tylko zbić spory kapitał medialny, lecz także zbudować wspaniały gmach samouwielbienia, o ile uwierzymy, że za dobrymi intencjami nie mogą kryć się hipokryzja i cynizm.

Uwięzieni w emokratycznym Zamku Wampirów

Emokratyzm przyznaje emocjom prawo do rozstrzygania bieżących problemów społeczno-politycznych. Odwołanie się do sfery ducha ma na celu bardziej „ludzkie” rozstrzyganie sporów niż zimne i bezduszne spojrzenie specjalisty czy prawnika. Wśród przedstawicieli liberalno-progresywnej sceny politycznej często przyjmuje formę apelu nawołującego do kierowania się w swoich sądach większą dozą wrażliwości. To właśnie ona ma stanowić źródło naszych opinii. Niestety ten szczytny postulat jest nie tylko semantycznie pusty, lecz także doprowadził do powstania grupy nazywanej pogardliwie „Julkami z Twittera”. Przy okazji niszczy to fundamenty myśli lewicowej, takie jak egalitaryzm, zasypywanie różnic klasowych, dążenie do zbudowania wspólnej, ogólnoludzkiej tożsamości, i zastępuje wszystko dyskursem o różnicach etnicznych i płci społeczno-kulturowej.

Mark Fisher sytuację w progresywnych mediach społecznościowych przyrównał do… Zamku Wampirów. Jego słowa brzmią następująco:

„Zamek Wampirów specjalizuje się w krzewieniu poczucia winy. Jego siłą napędową są księżowskie pragnienia ekskomunikowania i potępiania, akademicko-pedantyczne pragnienia jak najszybszego wytknięcia błędów oraz hipsterskie żądze znalezienia się w modnej klice. Atakowanie Zamku Wampirów jest ryzykowne, bo atakujący ma wrażenie, że atakuje tym samym wysiłki w zwalczaniu rasizmu, seksizmu i homofobii, a Zamek robi wszystko, żeby wzmocnić to wrażenie. (…) Jednak zamiast próbować stworzyć świat, w którym każdy może wyzwolić się z klasyfikacji tożsamościowej, Zamek Wampirów chce zaciągnąć ludzi z powrotem do obozów tożsamościowych, gdzie definiuje się ich w kategoriach wyznaczonych przez dominującą siłę, gdzie są sparaliżowani przez samoświadomość i odizolowani przez logikę solipsyzmu, wedle której nie możemy zrozumieć się wzajemnie, jeżeli nie należymy do tej samej grupy tożsamościowej”.

Fisher przyznawał przy tym, że sam nie brał udział w niektórych dyskusjach ze strachu przed przyciągnięciem uwagi najbardziej żarliwych strażników nowej moralności. Wszyscy znamy ten twitterowy mechanizm, gdy stosunkowo mało kontrowersyjny wpis wywołuje gwałtowny najazd. Czasami przybiera to niezwykle ironiczną formę, gdy cały konflikt rozgrywa się wewnątrz danej grupy, a najbardziej obelżywe zarzuty przybierają postać tożsamościową. Wtedy właśnie człowiek dowiaduje się, że jest niedostatecznie liberalny, progresywny bądź… wrażliwy. Dlaczego to wrażliwość stanowi grunt dla takich postaw? Czemu troska o drugiego człowieka przekształciła się w oręże do walki z myślącymi w nieprawomyślny sposób?

Wrażliwość na cierpienie drugiego człowieka jest zawsze czymś godnym pochwały. Jednak kiedy przeobraża się w jedyną możliwą odpowiedź na zarzuty potencjalnych oponentów, uniemożliwiającą wszelką dyskusję, staje się nie tylko własną karykaturą, lecz także czymś niezwykle groźnym. Zanim jednak zrozumiemy metody szczucia wrażliwością, warto przyjrzeć się, skąd wynika ich zawrotna kariera we współczesnym społeczeństwie.

Punktem wyjścia jesteśmy my sami. Pogarda w stosunku do specjalistów, autorytetów i opinii opierających się na twardych danych sprawiła, że nasze własne odczucia i pragnienia stały się jedynym kryterium rozstrzygającym w najbardziej kluczowych sprawach. Tylko my potrafimy właściwie ocenić rzeczywistość, u innych szukamy wyłącznie aprobaty dla własnego stanowiska.

Widać to wyraźnie w obecnym kształcie debaty publicznej, począwszy od kwestii społecznych, a na ocenie dzieł kultury skończywszy. Fakty i zobiektywizowane kryteria zostały zastąpione przez odwołania do osobistego stanu emocjonalnego. Nikogo nie interesuje rozprawa o panowaniu nad językiem danego autora, skoro namysł nad jego książką można sprowadzić do: „podobało mi się” albo „nie podobało mi się”. Najważniejsze, czy podczas obcowania z konkretnym „produktem” odczuwaliśmy przyjemność.

Problem zaczyna się wtedy, gdy taki schemat zachowań zaczynamy aplikować do spraw, w których stawką jest ludzkie życie, szacunek społeczny, forma rządów, bieżące problemy społeczne itd. Okazuje się bowiem, że kluczowe w tej sytuacji staje się przyjęcie stosownego zestawu poglądów zgodnych z tym, co dla mnie najważniejsze – potrzeby uznania mnie za dobrego, wrażliwego człowieka. Tego, który znajduje się po właściwej stronie barykady, do którego nikt nie będzie mieć pretensji, że jest nieczuły na krzywdę innych. Spectrum możliwych win jest całkiem szerokie, aczkolwiek zakres grup, którym należy się współczucie, dość wąski.

Współcześni wrażliwcy potrzebują tylko wyraźnego wskazania placem, kogo należy bronić. Od razu pójdą w ruch mocne zdania na Twitterze lub wzruszające zdjęcia na Facebooku. Konsekwencje nie są ważne, kiedy można bronić „słusznej” sprawy. Aktualnie różnorodne grupy walczą w mediach społecznościowych o nasze emocje. Nie mówią do nas za pomocą argumentów, lecz pragną jedynie wywołać nasze wzruszenie. Operują na najbardziej ogólnym poziomie, posługują się najbardziej oczywistymi wnioskami, na które zgodzi się każdy („trzeba pomagać innym”, „nie można pozwolić, aby inni cierpieli”, „zobacz, ktoś jest smutny, nie rusza cię to?”) i starają się nas przeciągnąć na swoją stronę. Jednakże gdy stoimy po tej stronie barykady, nie tylko po prostu walczymy o godność innego, lecz także automatycznie przyjmujemy cały zestaw poglądów, który de facto nie jest konsekwencją bycia wrażliwym człowiekiem.

Kim są wrażliwcy? Mówią do ciebie za pomocą obrazów, a nie słów wymagających wzięcia odpowiedzialności za stawiane tezy. Pokażą ci zdjęcie płaczącego dziecka, kiedy zapytasz o konflikt na granicy polsko-białoruskiej. Enigmatycznie wspomną o cierpieniu i dyskryminacji, gdy poprosisz o wyjaśnienie w kwestiach tożsamościowych. Będą tworzyć epopeje na temat godnego zachowania i człowieczeństwa, ale uciekną od podania konkretów w danej sprawie. Dzięki nim możesz poczuć się lepszym człowiekiem, gdyż ich zwolennicy poklepią cię po ramieniu za wybranie właściwej opcji. Oczywiście jedna dobra decyzja nie wystarczy. Musisz jeszcze przyjąć wiele innych rozstrzygnięć na temat rzeczywistości, aby dostać się do tego zaszczytnego grona. Nie ważne, że nie do końca je rozumiesz. Ostatecznie twoje uczucia działają jak należy.

Wrażliwość to naprawdę wspaniały oręż. Z nią praktycznie nie da się przegrać. Wrażliwcy nie dyskutują z ewentualnymi przeciwnikami, oni tylko ich zwalczają. Nie istnieje żadna przestrzeń porozumienia. Nawet w słusznej sprawie. Ostatecznie od rzeczywistego problemu ważniejsze okazuje się przeforsowanie danego światopoglądu. Byleby wygrał bez względu na koszty. Czy wyobrażacie sobie wspólne działanie zwolenników lewicy z prawicowcami na rzecz ekologii?

W książce Wolność, równość, przemoc autorka wyraźnie ostrzegała, że absolutnie nie można się na coś takiego zgodzić, bo tak naprawdę prawicowcy chcą tylko tylnymi drzwiami wprowadzić faszyzm. Jak widać ich wrażliwość nie obejmuje, choć według autorki ma ona stanowić remedium na podstawowe problemy społeczne. Nic dziwnego, że Agata Sikora wybiera właśnie taki sztandar. Z jednej strony bardzo łatwo zgromadzić pod nim wiele osób, z drugiej strony praktycznie nikt nie jest w stanie go zniszczyć.

Wrażliwości się nie definiuje. A nawet jeśli ktoś pokusi się o taki krok, to szybko zostanie sprowadzony do parteru, ponieważ „nie objął dostatecznie wszystkich zjawisk”. Wrażliwość się odczuwa, dlatego tak łatwo się nią operuje. Jest na tyle ogólna, że każdy może w niej znaleźć coś dla siebie. Biedne dzieci, wykluczone grupy, dyskryminowane jednostki. Wszystkich można poddać wpływowi naszego czułego serca, szczególnie że poruszamy się w obszarze niezdefiniowanych pojęć, pod które można podstawić wszystko. Trzeba tylko wiedzieć, komu wrażliwość przysługuje, a kogo można bez przeszkód zrugać. Istnieje cały zestaw pomocnych inwektyw. Od bezpośrednich obelg po oskarżenia o „bezduszny racjonalizm”, „realpolitik”, „próby zarządzania ludźmi opresyjnym prawem”. Walcząc z uczuciami, nie możemy liczyć na zwycięstwo. Zwłaszcza w dzisiejszych czasach, kiedy rzeczywistość ocenia się przez pryzmat własnych emocji, i stawia argumentację na drugim miejscu.

Warto w tym miejscu wspomnieć o innym mechanizmie – zarządzaniu strachem. Nierzadko krytykę wrażliwości zbywa się stwierdzeniem, że inna strona debaty publicznej posługuje się strachem, aby przeforsować swój światopogląd. Straszy uchodźcami, mniejszościami, homoseksualistami. Warto zatem odwołać się do czegoś bardziej szlachetnego, wrażliwości w stosunku do drugiego człowieka, żeby zdobyć poparcie. Od razu będzie wiadomo, po czyjej stronie jest słuszność. Właściwie nie ma o co kruszyć kopii. Niektóre prawicowe środowiska chętnie posługują się strachem. Jednakże jest to tak samo słabe jak chronienie się za wrażliwym murem Zamku Wampirów. To tylko druga strona tej samej skrajności, która bywa efektywna, ale opłakana w skutkach. Odróżnia je tylko jedno. Strach jest aktualnie o wiele mniej skuteczny niż wrażliwość. Łatwiej wskazać na jego absurdalne założenia lub wykazać jego bezpodstawność. Ponadto wygląda na to, że ludzie są zdecydowanie mniej podatni na wszelkie straszaki. Ewidentnie pokazał to przykład pandemii, gdzie nie sprawdziło się grożenie konsekwencjami COVID-19.

Nawet w tym przypadku wygrała wrażliwość, choć nie w takiej formie, w jakiej spodziewali się ją ujrzeć jej zwolennicy. Objawiła się w postaci zaufania do własnych emocji, które zawierzyły youtubowym ekspertom na filmikach z żółtymi napisami. Ich wrażliwość skierowała się w stronę „autorytetów”, które potrafiły pokierować emocjami dzięki spersonalizowanemu przekazowi i stworzyć pozory bezpośredniego kontaktu. Nie ma co się dziwić, że kult podążania za oceną opierającą się na emocjonalnym zaangażowaniu został wykorzystany i w takim wypadku. Ludzie po prostu skierowali wrażliwość w inną stronę, uwierzyli tym, którzy rzekomo troszczyli się o ich zdrowie, a nie tym, którzy nawoływali o społeczną empatię. Konsekwencje dyktatury wrażliwości nie zawsze potrafimy przewidzieć, jednak nie trzeba się dziwić, że ten, kto jest przekonany o wadze własnej, niepodpartej żadnymi zewnętrznymi kryteriami oceny będzie dbał przede wszystkim o samego siebie.

Walka o prawa lokatorskie czy twitt przeciwko dyskryminacji osób niebinarnych?

Strajk Kobiet. Wiele haseł na transparentach. „Chcemy Polski przyjaznej kobietom”. „Grzecznie i miło już było. To jest wojna”. „Siostry musimy się bronić”. „Macie krew na rękach”. „Usłyszcie nasz krzyk”. „Kiedy państwo mnie nie chroni, mojej siostry będę bronić”. „Piekło bez zgody kobiet”. Oczywiście protest rządzi się swoimi prawami, więc nie wypada narzekać, że zabrakło tam miejsca na spokojną debatę. Należy jednak przyjrzeć się hasłom, które wyraźnie odwołują się do wrażliwej strony naszej duszy. Nie ma nic złego w chwytliwych hasłach, nawet tych balansujących na granicy dobrego smaku, kiedy chcemy dosadnie zwrócić uwagę na ważne dla nas postulaty. Gorzej, gdy przy okazji walki o sprawę tworzy się kolejne tożsamościowe podziały i jawnie potępia się tych, którzy mają inne zdanie.

Hasła Strajku Kobiet, odwołujące się do solidarności między kobietami i ideału siostrzeństwa, jasno wyznaczyły linię podziału między dobrymi a złymi. Każda, która sprzeciwiała się lub miała wątpliwości co do dostępu do aborcji, automatycznie została wykluczona z kobiecego grona. Co więcej, została sportretowana jako ta, która z kobietami walczy, nie troszczy się o ich dobro i ma gdzieś prawa człowieka. Im dłużej trwał protest, tym bardziej jego przekaz schodził na dalszy plan. Treść okazywała się zdecydowanie mniej ważna od okopania się we własnym tożsamościowym szańcu.

Podstawową kwestią było wyznaczenie jasnej linii podziału między wrażliwcami a gorszym sortem ludzi niezwracających uwagę na krzywdę kobiet. Co gorsze, wystarczyło jedynie zwrócić uwagę, że nie rozumie się zrównania praw człowieka z prawem do aborcji, aby narazić się na naprawdę zajadłe i brutalne ataki. Nawet prośby o wytłumaczenie bądź rozjaśnienie stanowiska spotykały się z pogardą w mediach społecznościowych. Ten, kto wzrusza ramionami na takie nieprzyjemności, chyba nigdy nie przeżył fali internetowego hejtu, gdzie nieznajomi ludzie prześcigają się w aktach nienawiści wobec osób, które uznali za niedostatecznie empatyczne.

Maciej Gdula prezentował na konferencji prasowej wzruszające zdjęcia i historie migrantów koczujących na polsko-białoruskiej granicy. Media społecznościowe zalała fala opowieści o tym, jak biedni afgańscy krawcy chcą szyć nam tanie ubrania, a my wzgardliwie odrzucamy ten akt przyjaźni. Wrażliwcy niemal co godzinę odwołują się do naszego człowieczeństwa, błagają o godne zachowanie, atakują działania rządu i postępowanie funkcjonariuszy Straży Granicznej. Sytuacja na granicy zmienia się dynamicznie i naprawdę trudno się w niej rozeznać, a decyzja rządu o usunięciu dziennikarzy jedynie pogłębiło problem. Niemniej nawet przed tą decyzją większość docierających do nas informacji została prezentowana w formie emocjonalnych wzruszeń. Z automatu otrzymaliśmy nie tylko kolejny społeczny podział, lecz także nieprzemyślane działania, które w skutkach mogą być naprawdę opłakane.

Ludzie zaangażowani w pomoc humanitarną nieustannie powtarzają, że największym wyzwaniem w ich pracy jest kontrola emocji zarówno w wymiarze indywidualnym, jak i zbiorowym. Nic tak nie szkodzi jak bezrefleksyjne akcje zapaleńców, którzy niesieni jednorazowym zrywem uczuć starają się włączyć w jakiś bieżący kryzys. Ich pomoc z jednej strony ogranicza się do mało efektywnych datków, a z drugiej często przekierowuje uwagę z rzeczywistego problemu na kolejny wariant politycznej gry. Ponadto zapaleńcy rzadko myślą o konsekwencjach swoich poczynań. Wiele osób śmiało się z posłanek, które podarowały islamskim migrantom wieprzowinę. Będzie nam mniej wesoło, gdy zauważymy, że tragedia osób na granicy została wykorzystana do zbicia politycznego kapitału. Kto by się tam zastanawiał nad tym, że tysiące ludzi może stracić życiowe oszczędności przez manipulacje Łukaszenki. To zbyt niewygodne i rozstrajające nasze uczucia nastawione na jednorazową pomoc bliźniemu.

Kryzys migracyjny (podobnie było w przypadku Strajku Kobiet) nie może liczyć na żadną poważną debatę publiczną. W dyktaturze emokracji liczy się tylko odpowiedni przekaz emocjonalny, który skieruje uwagę większości w odpowiednią stronę. Tak jakby potoczny obserwator nie był w stanie przemyśleć danego tematu, gdyż wszelką aktywność ograniczył do emocjonalnego zaangażowania. Zresztą myślenie okazało się czymś strasznym. Z jednej strony może nas narazić na wykluczenie z grona wrażliwców, przez co staniemy się narażeni jednoznaczne na społeczne potępienie. Natomiast z drugiej strony wszelka dyskusja jest czymś całkowicie niepożądanym, ponieważ zakłada, że kwestie społeczne nie mogą być rozstrzygane za pomocą racjonalnych argumentów.

Emokracja operuje skrajnościami. Możesz być albo po dobrej stronie, albo nie warto z nami rozmawiać. Jeżeli ktoś nie kieruje się emocjami, to oczywiście musi być ich pozbawiony. Dla emokratów nie istnieje sposobność współdziałania rozumu i emocji, tylko albo-albo. W ostateczności wszystko przeobraża się w jeden wielki festiwal hipokryzji. W najlepszym wypadku jesteśmy zaskoczeni, jak lewicowo-progresywna opowieść o równości i tożsamości nie spina się w żadną sensowną całość. Dodatkowo lewica stara się, żeby większość przyjęła całkiem szerokie spectrum charakterystycznych dla nich poglądów, niejako mimochodem, przy okazji walki o słuszną sprawę. Bardzo wyraźnie mogliśmy to zauważyć w przypadku migrantów. Odpowiedni przekaz emocjonalny miał zachęcić do okopania się w tożsamościowej twierdzy. Na resztę światopoglądu czas przyjdzie później.

W interesujący sposób pisał o tym Mark Lilla w pracy Koniec liberalizmu, jaki znamy, gdzie zwracał uwagę, że współczesna myśl liberalna zupełnie zapomniała o własnych korzeniach. Zamiast walczyć o równość i budować wspólny front, tworzy kolejne ściśle oddzielone od siebie grupy tożsamościowe, które kultywują jedynie poczucie krzywdy. Zamiast troszczyć się o innych i szukać z nimi wspólnego języka, jedynie wymaga zadośćuczynienia sprowadzającego się do kolejnych aktów uwagi. Aktywność społecznikowska ogranicza się do siedzenia za zamkniętymi drzwiami uniwersytetu, gdzie omawiane są trudne teksty z filozofii wyzwolenia.

Co więcej, przedstawiciele tego typu myślenia wzmagają w sobie uczucie pogardy wobec tych mniej wykształconych i powtarzają tym samym najbardziej klasistowskie stereotypy. Robotnicy i zwykli ludzie nie są żadnymi podmiotami, lecz przedmiotami, na które co najwyżej można się powołać w razie bieżącej potrzeby. Ich problemy są przecież o wiele mniej zajmujące niż kwestie płci, etniczne, rasowe itd. To zjawisko możemy obserwować w naszych realiach. Wystarczy porównać, ilu aktywistów jest zaangażowanych w walkę na przykład o prawa lokatorskie, a ile włącza się w akcje o podłożu tożsamościowym. Cóż, działania przeciwko dzikiej reprywatyzacji wymagają większej pracy niż napisanie wrażliwego tweeta przeciwko dyskryminacji osób niebinarnych.

Paradoksalnie owe poczucie wyższości nad tzw. przeciętnym człowiekiem opiera się wyłącznie na subiektywnej ocenie własnej osoby. Tak jak zostało wyżej wspomniane, liczy się wyłącznie emocjonalne zaangażowanie. Nie trzeba już rozumieć meandrów trudnych tekstów, wystarczy tylko wiedzieć, kiedy się na nie powołać. Argumenty, zastanowienie się nad własnym stanowiskiem i rzetelna dyskusja są niepotrzebna w świecie, gdzie wystarczy powołać się na autorytet empatii.

Atencja. Maja Staśko powie ci, jak myśleć

Niezwykle trudno jest pogodzić ideał równości z budowaniem kolejnych tożsamościowych zamków. Jak można dążyć do zbudowania wspólnego frontu, skoro produkuje się kolejne grupki skoncentrowanych na sobie ludzi pielęgnujących w sobie poczucie krzywdy? Lista potencjalnych przewinień staje się coraz dłuższa, dlatego też lepiej nie wikłać się w żadne szczegóły i koncentrować się na bardzo ogólnych hasłach, na które wszyscy się zgodzą. Nikt przecież nie będzie protestował przeciwko apelom o zakończenie cierpienia bezbronnych. To, że nikt nie podaje nam recepty, jak to zrobić, również nie jest niczym złym. W końcu nie chodzi o żadne realne rozwiązania, lecz o nasze dobre samopoczucie. A nic tak nie poprawia nastroju, jak akceptacja ze strony naszej tożsamościowej grupki.

„Juleczki z Twittera”, które piszą o tym, że mogłyby nie jeść, jeśli to zakończyłoby dyskryminację, albo dające rady gospodarcze w stylu „żeby mieć więcej pieniędzy, musisz wypłacać wynagrodzenie w euro”, tak naprawdę wykorzystują popularne problemy społeczne do stworzenia akceptowalnej w określonych środowiska wizji własnej osoby. Nikt nie wymaga od nich poważnego przemyślenia i weryfikacji zamieszczanych informacji. W końcu chodzi tylko o pokrętnie rozumianą autentyczność i zdobycie atencji, a nie realnie uczestnictwo w dyskusji.

Autentyczność to kolejne pojęcie, które robi niezwykła karierę w emokracji. Człowiek autentyczny pozostaje w zgodzie z samym sobą, zwraca uwagę na to, co czuje, i jest święcie przekonany o wadze swoich racji. W licznych poradnikach przeczytamy, że taka postawa wymaga nieustannego konfrontowania się ze świata, a także gotowości do dostosowywania swojego stanowiska do nowo zdobytej wiedzy. W rzeczywistości współczesny, autentyczny człowiek jest w dużej mierze samolubem, który porusza się wśród trudnych problemów społecznych za pomocą kompasu emocji. A tak właściwie, to tylko czeka, by ktoś odpowiednio nim pokierował. Wystarczy jedno zdanie w mediach społecznościowych, aby zaraz pojawiło się mrowie osób, które akurat właśnie podobnie czują. Paradoks tkwi w tym, że aby poznać samego siebie, należy nieustannie przeglądać się w oczach innych. Lepiej powtarzać zasłyszane słowa, podpisywać się pod stanowiskami innych, żeby dobrze rozgościć się w swym tożsamościowym Zamku Wampirów. Niby wszystko ma wychodzić od nas, z naszego wnętrza, ale dopiero grupa potwierdzi, czy odrobiliśmy lekcję z autentyczności we właściwy sposób.

Jako że źródłem autentyczności są uczucia (czyt. właściwa wrażliwość społeczna), to ewentualne sprzeczności nie spędzają nikomu snu z powiek. Co z tego, że „Juleczki” nie mają pojęcia, o czym mówią, a odpowiedzialność za własne czyny i słowa zrzucają na internetowe autorytety. Dzięki swojej postawie mogą zarówno zbudować miłą dla siebie wersję własnej osoby, jak i nieustannie poprawiać sobie nastrój przekonaniem, że są świetnymi i wspaniałymi ludźmi. Społeczne zaangażowanie ograniczają do mediów społecznościowych, ponieważ tam od razu można sprawdzić, jak zareagowali na to inni. I co ważne – tylko tam można zorganizować się przeciwko wspólnemu wrogowi.

Wrażliwość oczywiście nie jest dobrem dostępnym dla wszystkich. Jeżeli dana grupa nie formułuje się wokół dobrze przemyślanego zestawu poglądów, to musi oprzeć się na czymś innym. A nic tak nie konsoliduje ludzi jak wspólny wróg. Wystarczy nadać mu odpowiednią etykietkę, wyśmiać, że nie rozumie problemów pracownic seksualnych, zbesztać za niską wrażliwość. Nikt mu przecież nie wytłumaczy, jak połączyć walkę o legalizację prostytucji ze sprzeciwem wobec uprzedmiotowienia kobiet. Trudno się temu dziwić, skoro sami zaangażowani zdają się nie znać rozwiązania tak zawiłych kwestii.

Jak kuriozalna może być skala takich zachowań, przekonała się jakiś czas temu Maja Staśko, która wcześniej wiele poczytnych fraz dla autentycznych ludzi z mediów społecznościowych. Aby zaprotestować przeciwko kapitalizmowi, niezdrowemu jedzeniu, promowaniu niezdrowych produktów przez celebrytów w związku ze specjalnymi zestawami w McDonald’s reklamowanymi przez rapera Matę, rzuciła bułką z tegoż fastfooda o podłogę! Ba! Powiedziała jeszcze, że być może ktoś to teraz zje. Internet zawył. Poleciały na nią obelgi i gromy. Została oskarżona o marnowanie jedzenia, śmianie się z biedy, bezdomnych, o wspieranie kapitalizmu (w końcu tę bułkę kupiła), o fatfobię, o sprzeciwienie się ruchowi body positive. Musiała wielokrotnie posypywać głowę popiołem i mnóstwo razy przepraszać.

A teraz dodajmy do tego, że te same osoby, które włączyły się do walki z Mają Staśko, parę chwil temu pisały łzawe tweety o tym, że na granicy polsko-białoruskiej umierają ludzie. Jak widać, kwestie ludzkiego cierpienia schodzą na dalszy plan, gdy szykuje się nowa okazja do zaznaczenia swojej wrażliwości w internecie. Sprawa rzuconej bułki okazała się dużo bardziej paląca niż skoncentrowanie się na rzeczywistej pomocy, nawet jeśli owa pomoc miałaby się ograniczyć do rzetelnego poszukania informacji w tej sprawie lub wsparcia odpowiedniej akcji humanitarnej. Samej Staśko migranci również nie pomogli. Chociaż publikowała ostre w wymowie listy zaginionych na granicy ludzi (skąd wzięła ich personalia, nie wiadomo), internet interesował się już tylko kwestią bułki z Maka.

W taki właśnie sposób przejawia się wrażliwość i aktywność „Juleczek z Twittera”. Nawet nie można powiedzieć, że posługują się jakimś ideologicznym płaszczykiem, gdy biorą udział w kolejnej internetowej imbie. Gra toczy się przecież tylko o ich dobre samopoczucie. Uwierzyły, że w ponowoczesnym świecie jedynie autentyczność może im zagwarantować szczęście. Jednocześnie potrzebują akceptacji ze strony innych, a trudno być autentycznym w takiej przestrzeni społecznej, gdzie każde słowo i zachowanie podlegają ścisłej ocenie. Dlatego też bezpieczniej zbudować poczucie własnej wartości na tożsamości z daną grupą, która w razie czego poprze nawet najgłupszy wpis na Twitterze. Co z tego, że autentyczność w takim wypadku okazuje się farsą podszytą hipokryzją, kiedy „Julka” na jednym wdechu jest w stanie mówić o swojej wielkiej wrażliwości i gniewnie życzyć swym przeciwnikom rychłej śmierci.

Dzięki promowaniu takich postaw pojawia się coraz więcej ludzi, których tożsamość opiera się na wyjątkowo kruchych podstawach. Z jednej strony są przekonani o własnej wyjątkowości, a z drugiej pielęgnują w sobie poczucie krzywdy i pragną, aby społeczeństwo odpokutowało swoje winy, choć nie do końca wiadomo, na czym ta pokuta miałaby polegać. Emocje prowadzą ich od jednego do drugiego tematu, wydają się z siebie zadowoleni, jednak ciągle muszą sprawdzać, czy na pewno dobrze podążają za bieżącą oceną wydarzeń społecznych. Czy nie przegapili jakiegoś ważnego tweeta? Czy wiedzą, jak na niego zareagować? Czy aby na pewno mogą myśleć w taki sposób? Każda ich wypowiedź staje się walką o pozostanie w grupie. Nie jest to łatwe zadanie. Jednego dnia prostytucja może być synonimem opresji wobec kobiet, a następnego już wyrazem walki z przebrzydłym patriarchatem. Pozostanie sobą w tym autentycznym świecie wymaga wielkiego zaangażowania.

Szkoda, że ogranicza się ono do ciągłego poszukiwania siebie. I do samozadowolenia z własnego stanu emocjonalnego. Niestety nie wystarczy powiedzieć, że jest się wrażliwą osobą, aby świat stał się lepszy. Nie wystarczy również sama empatia w stosunku do innych, skoro może ona przybierać różne formy. Trudno także naprawiać świat, gdy nie doszło się do ładu z samym sobą. Niemniej praca nad sobą jest obecnie szukaniem skrótów. Mocnych słów, wzruszając przekazów, wypowiadaniem się w tematach, które aktualnie zdobywają popularność. Podpięciem się pod modny autorytet, który poklepie nas po pleckach i przyzna, ze mamy rację, gdyż myślimy tak jak on. Dziś chcemy się czuć dobrze przede wszystkim we własnym towarzystwie. Lubimy czuć, że inni postrzegają samych siebie w podobny sposób.

Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury, uzyskanych z dopłat ustanowionych w grach objętych monopolem państwa, zgodnie z art. 80 ust. 1 ustawy z dnia 19 listopada 2009 r. o grach hazardowych.

Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o zachowanie informacji o finansowaniu artykułu oraz podanie linku do naszej strony.