Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.

Czy Rzym upadł z powodu zmian klimatycznych? Omówienie książki „Los Rzymu. Klimat, choroby i koniec imperium” Kyle’a Harpera

Czy Rzym upadł z powodu zmian klimatycznych? Omówienie książki „Los Rzymu. Klimat, choroby i koniec imperium” Kyle’a Harpera https://unsplash.com/photos/GbQd5WJlu8A

Analogie do przeszłości są pożywką dla nadinterpretacji i uproszczeń. Jednak nie w tym wypadku. Praca Kyle’a Harpera to rzetelne dzieło, które jako pierwsze patrzy na historię upadku cesarstwa zachodniorzymskiego przez pryzmat zmian klimatu i upatruje w nich jednej z głównych przyczyn końca starożytnego świata. Niemniej wciąż przeszłość ma dla nas kilka ważnych wniosków. Rzymianie wobec zmian klimatu byli bierni, bo bezradni. Nas na to nie stać.

Upadek Rzymu jest założycielską kontrowersją historiografii

Zapytaj kogoś z humanistycznym wykształceniem – cokolwiek to wyświechtane pojęcie dzisiaj znaczy – o jedno, epokowe wydarzenia w dziejach świata, a pewnie niejeden wykręci się odpowiedzią: upadek cesarstwa rzymskiego. Zapytaj historyka o jedną, najbardziej klasyczną kontrowersję w dziejach historiografii, a odpowie: przyczyny upadku cesarstwa rzymskiego.

Nie bez powodu za pierwszą nowoczesną pracę historyczną uchodzi pomnikowy Zmierzch Cesarstwa Rzymskiego Edwarda Gibbona z końca XVIII w. Gibbon, nieodrodne dziecko oświecenia, nazwał upadek Rzymu „tryumfem barbarzyństwa i chrześcijaństwa”. Po Gibbonie wielu innych poszukiwało tego świętego Graala historiografii – odpowiedzi na pytanie, dlaczego Rzym upadł – choć niejeden szukał w odległej przeszłości tak naprawdę afirmacji własnych przekonań i własnej teraźniejszości.

Dobrą tego ilustracją jest lekcja marksistowska. Jako że rewolucja stanowi motor dziejów, to i do upadku Rzymu doprowadzić musiał wspólny, klasowo motywowany zryw barbarzyńców i niewolników. A że to wbrew faktom? Tym gorzej dla nich. Nic dziwnego, że kiedy pewien historyk niemiecki podjął się skatalogowania wszystkich zaproponowanych przyczyn rozkładu Imperium Romanum, to naliczył ich łącznie… 210.

Upadek Rzymu i nowa hipoteza klimatyczna

Mając przed oczyma ten korowód wyjaśniaczy upadku Rzymu od Gibbona do Marksa, do lektury kolejnej monografii na ten temat przystąpiłem ze zrozumiałym dystansem. Niezależnie bowiem od jej oryginalności i waloru naukowego nie zamknie ona debaty, a za kilka, kilkanaście lat na fali kolejnej intelektualnej mody pojawi się na ten temat jeszcze jedna „przełomowa” publikacja. Obecnie en vogue pozostaje analizowanie wpływu środowiska naturalnego na dzieje ludzkości i w tym właśnie nurcie utrzymana jest recenzowana książka.

Jej autor, Kyle Harper, to amerykański historyk-interdyscyplinarysta, którego zainteresowania badawcze koncentrują się na styku historii z klimatologią i epidemiologią. Jego najnowsza monografia pochodzi z 2017 r., a w tym roku doczekaliśmy się polskiej edycji.

Podtytuł książki mówi sam za siebie. Harper za istotne przyczyny upadku cesarstwa zachodniorzymskiego uważa zmiany klimatyczne schyłku starożytności oraz towarzyszącą im serię pandemii. Wytworzyło to w efekcie katastrofalne w skutkach sprzężenie zwrotne załamania gospodarczego i depopulacji.

Autor nie jest monomaniakiem. Nie twierdzi, że były to przyczyny jedyne i wystarczające, jednak w toku samej narracji historię polityczną traktuje tylko jako tło monumentalnego fresku o klimacie i epidemiach. Papierkiem lakmusowym dla metody Harpera jest sposób, w jaki potraktował podręcznikową datę 476 r. – autor wspomina o niej raz i nie podaje nawet imienia zdetronizowanego wówczas ostatniego cesarza. Nie czynię autorowi z takiego podejścia wyrzutu, muszę jednak ostrzec mniej obeznanego z tematem czytelnika: lepiej nich zajrzy chociażby do podręcznika, aby zbyt łatwo nie ulec sugestywnej wizji autora.

Białe plamy historii zapełnia się w laboratoriach

Na jakiej podstawie Harper wysuwa tak śmiałe tezy? Rzymianom nigdy nie przyszło przecież do głowy, aby systematycznie rejestrować stany pogodowe. Nie było też urzędów stanu cywilnego ani kart zgonów, nie wiemy zatem, ile osób, kiedy i na co konkretnie umarło.

Historycy muszą więc rozbierać każdy tekst starożytny w poszukiwaniu chociażby okruchów informacji. Od 200 lat przeróżne nauki pomocnicze, takie jak epigrafia, numizmatyka, papirologia, a przede wszystkim archeologia, pomagają wypełniać białe plamy – idące w tysiące obiekty kultury materialnej pozwalają wyciągnąć nawet pewne prawidłowości natury statystycznej.

Nową jakość w monografii Harpera stanowi odwołanie do osiągnięć paleoklimatologii i paleoepidemiologii, dyscyplin na pograniczu historii i nauk przyrodniczych, które w ostatnich latach przeżywają dynamiczny rozwój.

Laboratoryjna analiza rdzeni lodowych czy osadów morskich pozwala odtwarzać klimat, jaki panował tysiące lat temu, a badania ludzkich kości i materiału genetycznego umożliwiają napisać, jak to nazywa Harper, „biologiczną biografię milczącej większości” – dietę, migracje i choroby, na które cierpieli i umierali ludzie. To nowe instrumentarium nauki ujawnia przed nami także, a może przede wszystkim, historię ewolucji naszych odwiecznych zabójców – mikrobów. Katalog spożytkowanych przez Harpera technik badawczych pokazuje, że skończyły się czasy, w których miejscem wielkich odkryć historycznych były biblioteki – coraz częściej są nimi laboratoria.

Źródłowo jest to więc rzecz bardzo nowoczesna. Tym bardziej zaskakuje konserwatywność Harpera w warstwie narracyjnej. Autor nawiązuje do tradycji historiograficznej aż po XVIII w. Liczne odwołania do Gibbona to tylko rytualne kadzidło. Poważniej prezentuje się polemika, którą Harper prowadzi z innym klasykiem oświecenia – Thomasem Malthusem. Chodzi o to, czy i w jakim stopniu Rzym wpadł w osławioną maltuzjańską pułapkę, kiedy to ludność przyrasta szybciej niż zasoby energetyczne, co nieuchronnie ma prowadzić do katastrofy (głodu, epidemii, wojen o zasoby). Notabene rewolucja przemysłowa sfalsyfikowała najbardziej czarnowidzkie tezy Malthusa, ale jak pokazują antykapitalistyczne postulaty zerowego wzrostu, nawet w XXI w. maltuzjanizm pozostaje chodliwym towarem na targowisku idei.

Klęski elementarne wyczerpały rzymską „baterię”

Jednym ze słów kluczy, którymi posługuje się Harper w toku swojej narracji, jest odporność (ang. resilience). Tłumaczy on, że „miarą zdolności do przyswajania i przystosowania się do stresu jest termin odporność. Można postrzegać imperium jako organizm wyposażony w baterie z magazynowaną energią i dodatkowe warstwy, dzięki którym mogło przetrwać i otrząsnąć się z szoku wywołanego przez środowisko. Odporność nie jest jednak nieskończona […]”.

Żadna z klęsk elementarnych ani politycznych, które dotknęły Rzym, sama z siebie nie doprowadziła do jego upadku. Każda jednak spłycała jego rezerwy, nie pozwalała na ich regenerację, aż osiągnięty został punkt krytyczny i nastąpiło załamanie systemu.

Rzym pokonał najpierw klimat, potem zarazy

Punktem wyjścia dla rozważań klimatycznych Harpera są ustalenia paleoklimatologów, którzy dowiedli, że wbrew wyobrażeniom dawnych historyków klimat, w którym funkcjonowało państwo rzymskie na przestrzeni wieków, nie był statyczny, ale ulegał przemianom.

Rozkwit Rzymu przypadać miał na wyjątkowo korzystny klimatycznie okres, nazywany rzymskim optimum klimatycznym. Trwał on umownie od ok. 200 r. p.n.e. do ok. 150 r. n.e., przekładał się na większą efektywność rolnictwa, na którym oparta była cała ekonomika imperium.

W następnym, przejściowym okresie klimat stał się niestabilny, co pociągnęło za sobą kryzys polityczny, a także kryzys uchodźstwa klimatycznego, bo tak zinterpretowana została przez Harpera inwazja Hunów na Europę. W połowie V w. rozpoczęła się późnoantyczna mała epoka lodowcowa, okres ochłodzenia, którego cywilizacja i gospodarka w jej starożytnym wydaniu już nie przetrwała.

Niemniej jeszcze większy wpływ na historię Rzymu niż klimat miały choroby zakaźne. Śmiertelność była bardzo wysoka, a spodziewana długość życia nie przekraczała 30 lat. Oprócz endemicznych chorób (biegunki, malaria), które rok w rok zbierały krwawe żniwo, Harper wskazuje na 3 pandemie, które nawracały kolejnymi falami przez dziesięciolecia i zniszczyły demograficzne podstawy imperium.

Zaraza Antoninów z 165 r. zatrzymać miała okres bezprecedensowego wzrostu gospodarczego i demograficznego państwa rzymskiego oraz wyczerpać dużą część rzymskiej „baterii”. Jej źródłem była ospa, wirus pochodzenia odzwierzęcego. Zaraza Cypriana z 249 r., zdaniem Harpera, spotęgowała tzw. kryzys III w., który wymusił reformę polityczną imperium oraz uproszczenie jego ekonomiki, pozostaje jednak słabo oświetlona źródłowo i nie znamy odpowiedzialnego za nią patogenu. Ostatnią, najbardziej sławną i zabójczą pandemią (w jej wyniku zginęła być może połowa mieszkańców imperium) była zaraza Justyniana z 541 r., czyli w czasach, gdy imperium bizantyjskie jeszcze w dużej mierze kontynuowało późnorzymski model cywilizacyjny.

Sprawcą była pałeczka dżumy, bakteria roznoszona przez szczurze pchły, ta sama, która pod nazwą czarnej śmierci spustoszyła Europę w XIV w. Epokowe znaczenie zarazy Justyniana już dawno zostało docenione przez historiografię, która upatruje w niej jedną z możliwych dat umownego końca cywilizacji starożytnej.

Starożytna cywilizacja nie wpływała na klimat, ale sprzyjała chorobom zakaźnym

W starożytności wpływ człowieka na zmiany klimatu w skali makro był niewielki. Inaczej rzecz ma się z chorobami zakaźnymi, których triumfalny pochód nie byłby możliwy bez wykształcenia się rolniczo-osiadłego trybu życia. Hodowla zwierząt sprzyja transmisji międzygatunkowej (tj. ze zwierząt na ludzi) nowych chorób (Covid-19 jest tylko najnowszym przykładem tego zjawiska).

Osiadły tryb życia doprowadził do powstania wielkich skupisk ludzkich, w których panowały fatalne warunki sanitarne, a wszelkiego rodzaju zarazki z łatwością mogły się rozprzestrzeniać i mutować.

Cena, którą Rzymowi przyszło zapłacić za swój sukces cywilizacyjny, była wysoka. Nie dość bowiem, że proces urbanizacji był w tym państwie daleko posunięty (w miastach żyło być może nawet 20% populacji), ale nigdy wcześniej nie powstał organizm polityczny o takiej rozpiętości geograficznej i klimatycznej, od Brytanii po Egipt. Imperium na długie wieki zapewniało tej ogromnej przestrzeni stabilność i bezpieczeństwo, co skutkowało intensyfikacją kontaktów handlowych, a zatem ułatwiło rozprzestrzenianie się egzotycznych chorób na długie dystanse.

Dotarcie zarazy z jednego krańca imperium na drugi było kwestią najwyżej kilku lat. Nie robi to na nas obecnie wrażenia – koronawirusowi dotarcie z Wuhan do Włoch zajęło miesiąc – ale pamiętajmy, że jeszcze 2 tys. lat temu mikroby nie przemieszczały się z szybkością Boeinga 737, ale w tempie kupieckiego okrętu i maszerującego legionisty.

To nie jest książka dla ideologów

Los Rzymu to solidnie napisana książka popularnonaukowa w dobrym tego słowa znaczeniu –  autor stara się przedstawić niełatwe w odbiorze naukowe treści w sposób przystępny dla laika z wykształceniem ogólnym. Jest to ważne, aby choć trochę zasypać przepaść, która dzieli współczesną naukę od reszty społeczeństwa. Kogo może zainteresować ta pozycja? Na pewno miłośników historii starożytnej, spragnionych jeszcze jednej, nowej interpretacji znanych im wydarzeń.

Drugą grupą będą ci, którzy w lustrze historii chcą zobaczyć lęki własnych czasów – zmiany klimatyczne i epidemie. Bo chociaż cynicy szydzą, że jeśli historia uczy czegokolwiek, to tylko tego, że ludzie nigdy niczego się nie nauczyli z historii, to kolejne pokolenia uparcie oglądają się wstecz, wierząc w to, że znajomość przeszłości pozwala optymalizować wybory podejmowane w teraźniejszości.

Książka Harpera jest produktem naszej epoki i trudno jej nie czytać przez pryzmat naszych problemów i sporów ideowych. Jeżeli jednak ktoś bierze do ręki Los Rzymu i spodziewa się, że znajdzie w niej gotową amunicję za lub przeciw współczesnemu ekologizmowi, to się zawiedzie. Harper zajmuje się historiografią, a nie propagandą i z rzadka tylko odnosi się do problemów współczesnych. Unika snucia topornych analogii i nie sufluje gotowych recept. Zainteresowanym mogę jedynie zaoferować garść własnych przemyśleń wysnutych z lektury Losu Rzymu.

Kilka klimatycznych lekcji z odległej przeszłości

Harper powtarza mimochodem niby powszechnie wiadomy fakt (o którym jednak często się zapomina lub wyciąga się z niego bałamutne wnioski), że klimat Ziemi na przestrzeni dziejów wielokrotnie ulegał zmianie także bez udziału człowieka. Powołujący się na tę prawdę klimatosceptycy, przynajmniej ci bardziej rozsądni, nie negują samych przemian klimatycznych ostatnich dekad, ale podważają ich antropogeniczny charakter. A skoro to nie człowiek spowodował te zmiany, to nie ma powodu, aby przedsiębrał kroki zaradcze – argumentują. Jest to implikacja fałszywa. Można się spierać na temat tego, co i jak należy zrobić, ale coś robić trzeba.

Bierność nie jest wyjściem także z kryzysów uchodźczych. Obecnie Europa miota się między dwiema skrajnościami: populiści lansują mentalność oblężonej twierdzy, a demoliberalne elity wydają się wierzyć w nieograniczone możliwości asymilacji i multikulturalizmu. I znowu starożytność nie dostarcza łatwych odpowiedzi. Przybywający przez wieki do cesarstwa barbarzyńcy wiernie służyli w armii i uprawiali pola, które inaczej leżałyby odłogiem, przyjmowali rzymską kulturę i ją ubogacali. Migracyjna historia Rzymu stanowiła więc success story na miarę USA. Do czasu.

W 376 r. grupa Gotów poprosiła o możliwość osiedlenia się w granicach imperium. Uciekali pod naporem Hunów, którzy sami byli uchodźcami klimatycznymi ze stepów Azji. Zgodzono się ich przyjąć, ale chciwość i nieudolność urzędników odpowiedzialnych za dyslokację popchnęła zdesperowanych uchodźców do buntu, który zakończył się epokową klęską Rzymian pod Adrianopolem. W następnych dekadach kolejne plemiona germańskie wchodziły w granice imperium i wykrajały swoje no-go zones (przepraszam za prezentyzm) będące nominalnie tylko pod rzymską zwierzchnością.

Ultrasi ekologizmu twierdzą, że przemiany klimatyczne spowodują jeśli nie zagładę całej biosfery, to na pewno całego rodzaju ludzkiego. Żądają radyklanych kroków bez oglądania się na koszty społeczne i gospodarcze. Rzymskie studium przypadku mówi nam coś innego. Harper nie twierdzi przecież, że zmiany klimatyczne były jedyną i bezpośrednią przyczyną upadku Rzymu, służyły raczej za katalizator przemian gospodarczych, społecznych i politycznych, z którymi imperium nie potrafiło sobie poradzić.

Obrona klimatu nie stanowi wartości samej w sobie, ale winna służyć utrzymaniu stabilności ludzkiej cywilizacji. Jeśli chcemy uniknąć głodu, migracji, rewolucji i wojen, nie możemy zniszczyć klimatu, ale te same katastrofalne skutki przyniesie zarżnięcie światowego ładu w imię ekoutopii.

Żyjemy w zglobalizowanym świecie – to niby kolejny komunał, ale jego konsekwencje niekoniecznie sobie uświadamiamy. A przecież doświadczenie swoistej globalizacji ante litteram było udziałem także Rzymian. Utworzyli oni z krajów Morza Śródziemnego jeden organizm polityczny, gospodarczy i, jakby dodał Harper, epidemiczny, na skalę bez precedensu w dziejach ludzkości. Nie zapominajmy, że ekosystem jako taki zawsze był zjawiskiem globalnym. Rzymianie padali ofiarą zjawisk klimatycznych i epidemicznych zapoczątkowanych tysiące kilometrów od ich własnych granic. Od zeszłego roku o tej prawidłowości przekonujemy się także my.

Genetyczna historia epidemii wybitnie dowodzi, że odpowiedzią na globalną pandemią może być tylko globalna solidarność. „Zaszczepione” kraje nie mogą pozostawić innych na pastwę zarazy, ponieważ im więcej zakażeń, tym większe prawdopodobieństwo, że któraś z nowych mutacji okaże się odporna na dotychczasową szczepionkę, a jak wiemy, w 2021 r. nie da się od kolejnych wariantów w pełni odizolować (tak samo było w 165 r.).

Dla koronasceptyków stosunkowo niska liczba ofiar Covid-19 (4 mln na 7 mld ludzi) to koronny dowód na to, że padliśmy ofiarą zbiorowej histerii, która ze „zwykłej grypy” zrobiła dżumę. Lektura Harpera przypomina nam oczywistą prawdę o ogromnym postępie cywilizacyjnym, który dokonał się na przestrzeni ostatnich kilkuset lat. Antybiotyki i szczepionki – największe wynalazki w dziejach medycyny – sprawiają, że choroby, które przez tysiące lat dziesiątkowały ludzkość, stały się banalnymi przypadłościami leczonymi jedną tabletką lub zastrzykiem. Jeszcze ważniejszym jest ogólna poprawa warunków sanitarnych, higieny osobistej i ogólnego wyżywienia populacji. Gdybyśmy tego wszystkiego nie mieli, zarażonych i zmarłych w obecnej pandemii byłoby kilka, kilkadziesiąt lub nawet kilkaset razy więcej.

Pandemia pokazała jednocześnie, że ów Harperowski margines odporności naszego społeczeństwa ma swoje granice. Liczba respiratorów i lekarzy jest skończona, istnieje punkt krytyczny, po którego osiągnięciu trzeba wybierać, kto ma umrzeć, a kto ma żyć. Również odporność na zmiany klimatyczne ma swoje granice. Przy którejś suszy lub awarii może się okazać, że dóbr, których dostępność uważamy za oczywistą – wody, żywności, energii – zacznie brakować.

Rzymianie nie mogą niczego nas nauczyć w kwestii radzenia sobie ze zmianami klimatycznymi i chorobami zakaźnymi. Byli bezbronnymi i nieświadomymi ofiarami sił przyrody, których mechanizmów nie rozumieli. Ich niewiedza stanowi usprawiedliwienie dla ich bierności. Obecnie ludzkość nie posiada takiego luksusu i musi udzielić globalnej odpowiedzi na wyzwanie, które rzuca jej środowisko.

Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.

Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.