Odrzucić obłudę duchownych i przekroczyć fałszywe ideologie. O pobożnym antyklerykalizmie
W skrócie
Największą chorobą zarówno Kościoła, jak i polskiej rodziny jest brak integralności, a mówiąc wprost – obłuda. Jedno słyszymy z ambony, a drugiego dowiadujemy się w mediach. Wycieramy sobie gęby obrazkiem konserwatywnej rodziny, a sami nie poświęcamy jej wystarczająco dużo czasu. Bez integralnej postawy nie można bronić starego świata wartości. Wstyd jako lekarstwo na dewocję i „kościołkowość” naszych słów może być tą wartością, która pozwoli wiarygodnie promować katolicką formę życia. O powrót choć szczątkowego zaufania do Kościoła i rodziny można walczyć jedynie żywym indywidualnym przykładem. Okrągłe słowa o ubogaceniu życia przez trwanie w tradycyjnej rodzinie lub bycie w komunii z Kościołem bez świadectwa na niewiele mogą się zdać.
Esej pochodzi z numeru Pressji pt. Pobożny antyklerykalizm. Tekę w całości i nieodpłatnie możesz pobrać tutaj.
Niniejszy tekst to zredagowana i dostosowana do wymogów publikacji internetowej druga część eseju „Chadecki lud i pobożny antyklerykalizm”, który otwiera nadchodzący numer czasopisma „Pressje”. Pismo w wersji papierowej zdobyć można WYŁĄCZNIE wspierając trwającą do początku czerwca zbiórkę crowdfundingową poświęcono premierze pisma i cyklowi wydarzeń #ZamiastKongresu: W poszukiwaniu Nowej Chadecji. Część pierwszą przeczytać można tutaj.
Aspiracje, czyli pozytywne dziedzictwo liberalnego mitu
Wszyscy tęsknimy dziś za optymizmem, jaki pamiętamy z dzieciństwa lub wczesnej dorosłości. I ten optymizm był w Polsce żywy w latach 90. Za szkodliwą fetyszyzacją Zachodu i modernizacją z kserokopiarki kryła się realna opowieść o nadrzędnym celu całej wspólnoty. Celu, który (choć ogrywany politycznie przez liberalne elity) spajał całe społeczeństwo, wykraczał więc poza sztywne podziały światopoglądowe.
Liberałowie, ówcześni hegemoniczni narratorzy, opowiadali normalność głównie poprzez aspiracje. Metaforycznie można powiedzieć, że Polakiem był ten, kto marzył, aby w niedalekiej przyszłości obudzić się kimś lepszym. Wytworzył się więc swoisty nowy etos polskości. Polacy mieli walczyć z demonami przeszłości, uciekali do przodu, ku nowemu światu.
Mieli „zużywać siebie i stwarzać świat”, jak chciał tego niezwykle patetyczny Stanisław Brzozowski. Dlatego dominantą mitu liberalnego wartą reinterpretacji jest właśnie aspiracja. Dzisiaj potrzebujemy wspólnego marzenia na miarę wyzwania polskiej, prozachodniej transformacji lat 90.
Takimi wielkimi wyzwaniami mogą być dziś transformacja ekologiczna na polskich zasadach i walka z klerykalizacją Kościoła. To właśnie dlatego w naszym środowisku przywiązujemy do obu zagadnień tak dużą wagę. Transformacji ekologicznej poświęciliśmy ostatnio ważny raport Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego pt. Zielony konserwatyzm. Wyzwania i rekomendacje w 10 kluczowych obszarach, natomiast walce z klerykalizacją poświęcony jest nadchodzący numer „Pressji”, który stara się promować postawę nazwaną przez nas pobożnym antyklerykalizmem. Najszerzej hasło to definiuje Łukasz Kożuchowski w eseju poświęconym analizie konfliktu Wicentego Witosa z biskupem Wałęgą. Choć oba cele nie wyczerpują istotnych tematów, które wymagają nowochadeckiego namysłu, to zapewne stanowią jedne z najistotniejszych.
Trzeba jednak wyciągnąć wnioski z transformacji ustrojowej lat 90., tak aby w pogoni za zieloną republiką nie zapomnieć o tych, których nie będzie stać na wyrzeczenia w trosce o planetę. Natomiast w zapalczywości naszej krytyki hierarchii Kościoła i w marzeniu o wspólnocie uwolnionej od klerykalizmu nie możemy zapominać o wymaganiach stawianych nam przez ortodoksję.
Nie możemy więc pozwolić na absolutyzację pragnień, która przysłania wszelkie inne konsekwencje.
Duma, czyli pozytywne dziedzictwo PiSowskiej ludomanii
Musimy więc unikać błędów liberałów, którzy w swej aspiracyjnej i neofickiej zapalczywości stworzyli jednocześnie przegranych transformacji. W tym celu trzeba dziś sięgać po istotną wartość mitu konserwatywnego – narodowy solidaryzm mający na celu zwracanie godności niezamożnym członkom społeczeństwa. Jednak to nie sam narodowy solidaryzm jest dominantą starego mitu konserwatywnego, z którego trzeba dziś czerpać.
Kluczową emocją jest dla prawicy duma ze swojskości. Nie chodzi tutaj jednak o nowoczesną wersję chłopomanii, ale o czerpanie z polskiej historii politycznej takich wątków, które odznaczałyby się ustrojową wyjątkowością, które mogłyby stanowić zręby prawdziwego nowego ładu.
I tutaj starsze pokolenie prawicowych narratorów wysuwało jedną opowieść – I RP i sarmacki republikanizm zrymowany z kultem ziemiańskiego, spokojnego życia. Kolejny raz powtarzanie mantry o dobru wspólnym i wspaniałej republice szlacheckiej to jednak niestety zwykła naiwność. Republikanizm polski trzeba ochrzcić, tak aby wypełnić pustą, polityczną formę przekonującą chadecką treścią. Republikanizm wymaga więc katolickiej kotwicy.
I tutaj z pomocą, co być może zaskakujące, przychodzi krytykowany dziś na prawicy papież Franciszek. Kto nie potrafi określić, czym jest chadecja, temu polecam zaledwie kilka stron książki Powróćmy do marzeń. Droga ku lepszej przyszłości. Na siedmiu stronach obecny biskup Rzymu stara się syntetycznie określić fundamentalne zasady katolickiej nauki społecznej tworzonej od końca XIX w. I to właśnie z tych zasad jestem dumny. Magiczne hasło dobra wspólnego, odmieniane przez wszystkie przypadki przez neosarmackich republikanów, tutaj rozkładane jest, jak można to interpretować, na cztery inne, mniejsze i bardziej konkretne zasady: preferencyjną opcję dla ubogich, powszechne przeznaczenie dóbr, solidarność i pomocniczość.
Oddajmy głos ojcu świętemu: „Kiedy Kościół mówi o preferencyjnej opcji dla ubogich, oznacza to, że zawsze musimy mieć na uwadze to, jak jakakolwiek nasza decyzja może wpłynąć na biednych. Ale oznacza to również, że musimy umieścić ubogich w centrum naszego myślenia. Dzięki tej preferencyjnej opcji Pan daje nam nową perspektywę wartości, wedle której możemy oceniać wydarzenia”.
Pierwszy fundament chadecki nie może więc być mylony z paternalizmem wszelkiej ideologicznej maści. Tak rozumiana polityka oznacza przewartościowanie pojęcia władzy, które z zarządzania zasobami i monopolu na przemoc (jako definicji typowo nowożytnej) dziś ma być rozumiane w kategoriach służby wszystkim, za których odpowiadamy. Wiem, to myślenie idealistyczne i utopijne. Oczywiście, że takie jest, ale – tak jak wspomniałem wyżej – to nie jest opowieść dla jakiejś opcji partyjnej, ale idea naszego skromnego nowochadeckiego ruchu ludowego (to kolejne pojęcie Franciszka).
„Inną zasadą nauki społecznej jest powszechne przeznaczenie dóbr. Bóg chciał, by dobra ziemi były dla wszystkich. Własność prywatna jest prawem, ale jej użycie i obowiązujące przepisy muszą uwzględniać tę kluczową zasadę. Dobra życia – ziemia, mieszkanie i praca – powinny być dostępne dla wszystkich” – tak papież definiuje drugi fundament KNS. Można dopowiedzieć, że każdy element rzeczywistości, którego używamy – w życiu politycznym, zawodowym czy nawet prywatnym – nie jest do końca naszą własnością. W pewien sposób jesteśmy zarządcami wszelkich dóbr na nieokreśloną umowę najmu.
Prawo własności prywatnej, choć fundamentalne dla komfortu życia i naszego poczucia godności, nie jest absolutne. Na poziomie politycznym oznacza to krytykę wszelkiego rodzaju patologicznej prywatyzacji. Z tego rodzaju nieuczciwością mamy dziś do czynienia na bardzo wielu szczeblach, jak chociażby w przypadku modnego ostatnio hasła patodeweloperki lub w odniesieniu do zagarniania naszych danych przez największych technologicznych gigantów. Inne przykłady fetyszyzowania własności można oczywiście mnożyć.
I ostatnie dwie zasady: „Solidarność uznaje nasze wzajemne powiązania: rozpoznajemy siebie w relacjach z innymi stworzeniami, mamy obowiązki wobec innych i jesteśmy wezwani do udziału w społeczeństwie. Oznacza to przyjęcie nieznajomego, darowanie długów, danie domu osobom niepełnosprawnym i sprawienie, że marzenia i nadzieje innych ludzi na lepsze życie staną się naszymi własnymi. Jednak pomocniczość gwarantuje też, że nie będziemy wypaczać solidarności, która obejmuje uznanie i poszanowanie innych jako podmiotów własnego losu” (tamże: 60).
Papież powtarza tym samym Pawłowe wezwanie: „Jeden drugiego brzemiona noście i tak wypełniajcie prawo Chrystusowe” (Ga 6,2). Te zaś prawo nie może być narażone na relatywizm, ale występować przeciwko światu zwłaszcza wtedy, gdy gra toczy się o sprawy tak fundamentalne, jak ochrona ludzkiego życia. Ta nie może być redukowana do prawnych nakazów, ale musi oznaczać dbałość o istnienie, by tak rzec, totalną.
Franciszek pisze o tym wprost: nie jest możliwa integralna opcja za życiem, kiedy jednocześnie nie wspieramy niepełnosprawnych, nie zwalczamy aborcji, ale i nie dbamy o środowisko. Prawdziwa solidarność i subsydiarność nie oznaczają jedynie noszenia brzemienia najbliższych nam osób, ale całego Stworzenia w każdym jego aspekcie.
Wstyd, czyli pozytywne dziedzictwo lewicowego konstruktu
I w końcu wartość godna reinterpretacji z mitu lewicowego. Dominantą tej opowieści o Polsce jest wstyd – mamy się wstydzić kultury politycznej ukonstytuowanej na wielopokoleniowym, strukturalnym wyzysku. Błędem tej narracji jest rewolucyjny zapał likwidowania przeszłości nie tylko ze wszystkimi jej wadami, ale i zaletami. Co najjaskrawiej można zauważyć w książce Jana Sowy Fantomowego ciało króla, gdzie sugeruje się, że I RP przestała de facto istnieć już w 1572 r.
Sam wstyd jest potrzebny każdemu zdrowemu człowiekowi. To nie znaczy, że wstydzić mamy się za to, czego oczekują od nas lewicowi narratorzy. Można w analogii powiedzieć, że każdy zdrowy mit polityczny nie może od tej kategorii uciekać. Więcej, nie można być prawdziwie dumnym ani posiadać adekwatnych aspiracji, jeśli będziemy pozbawieni wstydu. Na poziomie jednostkowym taka sytuacja kończy się albo strachem przed własnym cieniem, albo destrukcyjną pychą.
Wróćmy do opowieści chadeckiej. Źródła tego wstydu również wydają się dziś oczywiste. To, po pierwsze, zjawisko pedofilii i wykorzystywania seksualnego w polskim Kościele. Wstydzę się tego, że należę do wspólnoty, która kryła i kryje takie zbrodnie.
Modne dziś hasło współodpowiedzialności za Kościół wysuwane przez środowiska świeckich katolików wydają się jednak niepokojąco przesuwać akcenty. My – świeccy katolicy – wstydzimy się za złych biskupów. Oczywiście, że tak. Problem polega na tym, żeby nie uciekać od osobistego wstydu w prostym odruchu obronnym – tak, to mój Kościół, ale nie moja sprawa, nie mój wstyd, tylko wstyd konkretnych zbrodniarzy. Nie, to nasz wstyd, który może stanowić paliwo do walki z tym zjawiskiem. To mój wstyd za struktury grzechu, w których od dekad funkcjonuje Kościół katolicki, którego jestem częścią.
Wstyd nie dotyczy jednak wyłącznie skandali seksualnych, które nie schodzą z czołówek największych gazet. Myślę, że osobisty wstyd można też czuć będąc zwolennikiem tradycyjnej rodziny. Bardzo często słyszymy ze strony Kościoła i wszelkich prawicowych i centrowych partii, że rodzina to podstawa. Tymczasem sami konserwatyści i centryści zdają się nie zauważać, że krytyka rodziny wysuwana ze strony lewicy uderza w nasze czułe podbrzusze. Alkoholizm, pracoholizm, rozwody, brak solidarności międzypokoleniowej – można długo wymieniać. Wstyd za obecny stan chorej polskiej rodziny nie może jednak oznaczać odrzucenia tego ideału. Podobnie jak z Kościołem i pedofilią, tak i w tym aspekcie nie chodzi o to, aby odrzucać wartości i zasady, ale patologie.
Największą chorobą zarówno Kościoła, jak i polskiej rodziny jest brak integralności, a mówiąc wprost – obłuda. Jedno słyszymy z ambony, a drugiego dowiadujemy się w mediach. Z rodziną jest podobnie. Wycieramy sobie gęby obrazkiem konserwatywnej rodziny, a sami nie poświęcamy jej wystarczająco dużo czasu. Bez niezbędnej integralności, jak stwierdził Bartosz Brzyski w jednym z odcinków podcastu „Kultura poświęcona”, nie można bronić starego świata wartości. Wstyd jako lekarstwo na dewocję i „kościołkowość” naszych słów może być tą wartością, która pozwoli wiarygodnie promować katolicką formę życia przedstawioną w nadchodzącym numerze „Pressji” w tekście Marcina Kędzierskiego. O powrót choć szczątkowego zaufania do Kościoła i rodziny można walczyć jedynie żywym indywidualnym przykładem, a okrągłe słowa o ubogaceniu życia przez trwanie w tradycyjnej rodzinie lub bycie w komunii z Kościołem bez świadectwa na niewiele mogą się zdać.
Lud chadecki musi mówić własnym głosem
Można pewnie nabrać fałszywego przeświadczenia, że wyliczanka tożsamościowych mitów III RP, a później wybiórcze z nich korzystanie, aby wytłumaczyć, czym jest Nowa Chadecja, to przykład wygodnego symetryzmu. Być może jest to symetryzm, ale nie uważam, żeby był przykładem asekuranctwa. To, co stanowi prawdziwy problem, to definiowanie polskiej mentalności poprzez posługiwanie się tak wykluczającymi i w gruncie rzeczy sztucznymi dystynkcjami, jak czynią to narratorzy trzech tożsamościowych mitów.
Mity polityczne mają w Polsce zdecydowanie zbyt duży wpływ na debatę publiczną. Ci, którzy wierzą w mit konserwatywny, nazywani są pogardliwe ludem pisowskim. To samo możemy dziś powiedzieć o ludzie libkowym i lewackim. Jak świetnie pokazuje eseju „Zakłamana wieś. O szkodliwym fantazmacie prowincji” Daria Chibner, kategoria ludu jest manipulowana przez wszystkie strony debaty publicznej. Dlatego też lud chadecki nie ma być jakąś alternatywą, ale wetem wobec uproszczonych narracji na temat Polski.
Warto też, aby ten niewielki lud nowochadecki przemówił dziś własnym, nieupupionym głosem, który nie będzie redukował swojej opowieści ani do aspiracji, ani do dumy, ani do wstydu. Natomiast dyskusję na temat definiowania polskości będzie kwitował jednym określeniem: polifonią tradycji.
Mity polityczne, na co wskazuje sama definicja, opisują uproszczony obraz rzeczywistości i mają przekazywać wartości. Trzeba mieć świadomość tych uproszczeń i czerpać z wartości, które mogą być istotne dla chrześcijańskiej demokracji, jaką chcemy promować.
W tym duchu proponujemy dziś dwie równoległe opowieści. W bloku głównym „Pobożnego antyklerykalizmu” zajmujemy się definiowaniem tytułowej postawy jako naszej kluczowej aspiracji, która ma walczyć z klerykalizmem odpowiadającym za wiele grzechów polskiego, i nie tylko polskiego, Kościoła. Staramy się nie uciekać od wstydu i zgorszenia, które oglądamy na co dzień w naszej wspólnocie, ale przy okazji nie zapominać o dumie, która towarzyszy nam z powodu bycia katolikami. W drugiej części teki spoglądamy natomiast na polską prowincjonalność z różnych, choć niemitycznych, perspektyw.
Pięć tez o pobożnym antyklerykalizmie
Jeśli z pozycji tak pojętego ludu chadeckiego zdefiniujemy klerykalizm jako grzeszny sposób funkcjonowania Kościoła, w którym to dobro wspólnoty szkodliwie utożsamiane jest z osobistym dobrem jakiegoś księdza lub biskupa, to postawę sprzeciwu wobec tej patologicznej sytuacji da się opisać na podstawie pięciu tez, które rozwijamy na łamach „Pobożnego antyklerykalizmu”.
1. Walka z klerykalizacją musi zacząć się od poznania dogmatycznych fundamentów katolickiej ortodoksji, które definiują rolę świeckich w Kościele. W tym celu najistotniejszym elementem jest Konstytucja dogmatyczna o Kościele Lumen gentium. Świecki nie jest tam sprowadzany do uległej owieczki, która ma przymykać oczy na grzech kleru. Wręcz przeciwnie.
Każdy człowiek, realizując powołanie do bycia mężem, żoną, osobą samotną, zakonnicą czy duchownym, ma pełnić trzy funkcje: kapłańską, prorocką i królewską, a więc ma służyć całej wspólnocie w ramach swojego powołania (funkcja kapłańska), ma dawać swoim życiem świadectwo prawdzie (funkcja prorocka) oraz panować nad sobą i brać odpowiedzialność za osoby mu/jej do tego przeznaczone (funkcja królewska).
W tym sensie wytykanie ewidentnych wad kleru służy całej wspólnocie, bo jest dla wszystkich oczyszczające, stanowi obowiązek, bo nie możemy jako świeccy członkowie Kościoła przemykać oczu na prawdę. Jesteśmy przez Kościół wezwani do brania odpowiedzialności za swoich podopiecznych (dzieci, pracowników czy szerzej – następne pokolenie katolików), dlatego nie możemy przechodzić obok klerykalizacji obojętnie.
2. W swojej krytyce kleru zaangażowani katolicy nie mogą jednak zapominać o hierarchii i roli, jaką biskupi czy po prostu osoby duchowne pełnią w Kościele instytucjonalnym. Biskupi są według Lumen gentium bezpośrednimi następcami apostołów, więc ich krytyka nie może dotyczyć samego urzędu, ale złych przejawów jego wykorzystywania do swoich celów lub w imię źle pojmowanego dobra instytucji (ten ostatni to przypadek ukrywania zbrodniarzy seksualnych przez hierarchów, żeby „nie wywoływać zgorszenia”).
3. Musimy także pamiętać, że klerykalizacja Kościoła to grzech strukturalny. Znaczy to, że nie dotyczy tylko osób duchownych, ale infekuje jak wirus również świeckich – całą strukturę Kościoła. Widać to nie tylko w tych dobrze ostatnio opisanych sytuacjach (sprawa księdza Dymera), w których to charyzma jakiegoś pedofila w sutannie chroniła go przed denuncjacją, bo osoby wokół niego z uwagi na sympatię i zaufanie robiły wszystko, aby nie zauważać niepokojących zachowań duchownego. Klerykalizacja dotyka codziennego życia parafii w Polsce, co dobrze pokazuje w swoim tekście na łamach nadchodzących „Pressji” Monika Białkowska.
4. Nie możemy ulec pokusie uczulenia na koloratkę, które pod wpływem publicznego zgorszenia jako reakcji na oczywiste zło konkretnych biskupów wrzuca wszystkich duchownych do jednego worka z napisem „pedofil”. Obwinianie duchownych za całe zło Kościoła to odwrócony i paradoksalny klerykalizm. Społecznie czynimy z nich dziś kozła ofiarnego, aby wytłumaczyć całe zło tego świata.
5. W końcu, i temu poświęciliśmy w „Pobożnym antyklerykalizmie” cały blok tekstów związany z różnymi obliczami współczesnej parafii, nie możemy zapominać o własnym zaangażowaniu w Kościół. Rolą takich środowisk, jak nasze jest poszukiwanie lub popularyzacja kierunków rozwoju, które mogą walczyć z patologią klerykalizacji. W tekstach Andrzeja Ciepłego, Pawła Zarosy, Marcina Kędzierskiego i Karoliny Olejak pokazujemy cztery drogi odmiennego myślenia o naszej roli we współczesnym Kościele.
Nadchodzący numer czasopisma Pressje zdobyć można WYŁĄCZNIE wspierając trwającą do początku czerwca zbiórkę crowdfundingową poświęcono premierze pisma i cyklowi wydarzeń #ZamiastKongresu: W poszukiwaniu Nowej Chadecji.
Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.
Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.