Długa droga ku postpandemicznej normalności
W skrócie
W mediach można usłyszeć pierwsze głosy o luzowaniu restrykcji w państwach europejskich. Założenia wychodzenia z zamknięcia pojawiły się również w Polsce. Niemniej trudno jest ze stuprocentową pewnością wskazać, kiedy powinien zacząć się powrót do normalności po koronawirusie oraz jak miałby on wyglądać. Dlatego warto przyjrzeć się sytuacji państw, które zaczynają podejmować pierwsze kroki i z ich doświadczeń wysnuć wnioski dla polskiego rządu. Nie wzbudzają one euforii. Jeszcze długo nie wrócimy do normalności.
Reakcja i restrykcje europejskich krajów
Cechami charakterystycznymi pierwszych reakcji rządów narodowych państw członkowskich Unii Europejskiej na pandemię były nieskoordynowane na poziomie wspólnotowym działania wprowadzające restrykcje, które różniły się swoją materią i skalą w zależności od danego kraju. W samej UE mamy państwo, które nie wprowadziło radykalnych przepisów – Szwecję – oraz kraje, takie jak Włochy czy Hiszpania, które zostały zmuszone do wprowadzenia daleko idących obostrzeń. Podobnie możemy wymienić państwa, które reagowały na zagrożenie z opóźnieniem, oraz te, które podjęły środki przy pierwszych wykrytych przypadkach zachorowań na COVID-19 albo nawet zanim do nich doszło.
Ten brak spójności i koordynacji państw Unii powoduje, że odchodzenie od restrykcji będzie zależne nie tylko od rozwoju pandemii, ale też od tego, jakie przepisy zostały wprowadzone w walce z koronawirusem. Niemniej jednak można zauważyć, że kilka państw wspólnoty podejmuje się ostrożnego przywracania życia publicznego, otwierania granic i niektórych sfer handlu.
Państwami, które jako pierwsze próbowały szukać drogi do normalności, stały się: Niemcy, Dania, Austria i Czechy. Ich pierwsze doświadczenia będą cenną wskazówką również dla polskiego rządu przy podejmowaniu decyzji o tym, kiedy i jak odchodzić od wprowadzonych wcześniej restrykcji. Niedawne działania tych krajów będą też okazją do zweryfikowania różnych, często rozbieżnych predykcji i zaleceń wydawanych przez różne grupy społeczne – naukowców, ekonomistów.
Na początku analizy sytuacji powyższych krajów warto przyjrzeć się temu, jakie działania podjęły, gdy dotarł do nich koronawirus. Wśród wspomnianych państw najszybciej zareagowała Dania, która wprowadziła swoje zasady lockdownu już 11 marca. Była drugim państwem Unii (po Włoszech), które sięgnęło po takie środki. Gdy postanowiono np. ograniczyć ruch na granicach oraz spotkania w miejscach publicznych do 10 osób, wśród Duńczyków było już 514 przypadków (w tym 137 aktywnych) wirusa. W tym samym czasie pierwsze działania podejmowano w Austrii, gdzie pierwszy przypadek zachorowania odnotowano 25 lutego. Już 10 marca zamknięto tam uniwersytety, a w następnych dniach szybko wprowadzono kolejne ograniczenia w przemieszczaniu się i handlu. Od 15 marca przy 860 przypadkach zachorowań (w tym ok. 400 aktywnych) Austriacy nie mogli wychodzić z domów bez wyraźnej potrzeby, do której kwalifikowało się niesienie pomocy innym i uprawnianie aktywności fizycznej samodzielnie lub z domownikami.
Austriacki terminarz wprowadzania restrykcji jest bardzo podobny do kolejności i czasu działań podejmowanych w Polsce, ale jednocześnie widać, że zarówno Dania, jak i Austria w momencie wchodzenia w lockdown miały zdecydowanie więcej wykrytych chorych niż my (odpowiednio 514 i 860, natomiast dla Polski było to kilkadziesiąt przypadków). Przy stosunkowo dużej liczbie zachorowań do działań na poziomie federalnym przystąpiły także Niemcy. Pomimo wczesnego wykrycia pierwszego zakażonego w Bawarii (28 stycznia) do realizacji kroków w Niemczech, zainicjowanych 13 marca, doszło przy łącznej liczbie 3621 zarażonych. Nasi zachodni sąsiedzi ograniczyli możliwości przemieszczania się oraz poddali obostrzeniom ruch na większości swoich granic, pozostawiając bez zmian jedynie przejścia graniczne z Polską, Belgią i Holandią. Podjęto również znane z czasów poprzedniego kryzysu ekonomicznego środki w postaci m.in. skrócenia czasu pracy.
Na tym tle wyraźnie wyróżniają się Czechy. Nasz południowy sąsiad pierwsze obostrzenia na granicy względem osób z Chin wprowadził już 8 lutego, gdy jeszcze nie wykryto żadnego przypadku COVID-19. Czeski pacjent zero pojawił się dopiero 3 marca. Już 9 dni później przy 116 aktywnych przypadkach Czechy wprowadziły stan nadzwyczajny na 30 dób, który następnie przedłużono do końca kwietnia.
Związane z tym działania objęły daleko idące restrykcje na granicach oraz w przemieszczaniu się ludności i w handlu. Szybkie wprowadzanie restrykcji, często bardzo radykalnych, mogło przyczynić się do tego, że w Czechach nie powtórzył się scenariusz włoski. Najpóźniej względem liczby chorych zareagowały Niemcy. Być może to stanowi przyczynę bardzo niechętnego znoszenia restrykcji.
Każde z państw obecnie inicjujących odejście od nowych zakazów reagowało w pierwszej połowie marca w podobny sposób. Zamknięto szkoły, uniwersytety, wprowadzono ograniczenia w przemieszczaniu się i handlu, przywrócono restrykcje w ruchu granicznym oraz zamrożono część gałęzi gospodarki, przede wszystkim zaś gastronomię i branżę turystyczną. Od ponad miesiąca funkcjonują one w rygorze nowych przepisów. Nie jest to ich jedyna cecha wspólna. Kolejne podobieństwa wykazują też czynniki, które rządzący mogą brać pod uwagę przy stopniowym luzowaniu restrykcji – krzywą aktywnych przypadków zakażonych i liczby testów na obecność wirusa przeprowadzanych dziennie.
Przesłanki do wprowadzania normalności
Krzywa aktywnych przypadków w Niemczech, Danii, Austrii i Czechach spada od początków kwietnia. W Niemczech nastąpiło to 7 kwietnia, w Danii trzy dni później, podobnie w Austrii. Najmniejszy spadek widać w Czechach, gdzie krzywa powoli opada od 14 kwietnia, gdy aktywnych zakażonych było ponad 5 tys. Każde z tych państw może pochwalić się bardzo dobrym zapleczem laboratoryjnym, które pozwala na testowanie dziesiątek tysięcy ludzi dziennie. Mowa tu o średnio 120 tys. testach przeprowadzanych codziennie w RFN, około 20 tys. w Danii i podobnej liczbie w Austrii. Pozytywne, nawet jeżeli nieśmiałe, sygnały płynące z tej statystyki oraz solidne zaplecze laboratoryjne same prowokują przynajmniej do rozpatrzenia zniesienia części restrykcji.
Dla porównania warto wskazać na wyraźną dysfunkcję w sferze testowania, która występuje w Polsce. Pomimo deklaracji Ministerstwa Zdrowia o możliwości przeprowadzania 20 tys. czy nawet 25 tys. testów dziennie według oficjalnych komunikatów przeprowadza się ich przeważnie od 10 do 14 tys. Jak na razie najbardziej niepokojący był 27 kwietnia, który stał się trzecim dniem z rzędu widocznego spadku ilości wykonywanych testów. Tego dnia przeprowadzono ich trochę powyżej 7 tys.
Przyczyna niewykorzystywania w pełni postulowanego potencjału jest niejasna. Ministerstwo Zdrowia w informacjach udzielanych mediom wskazuje na nieefektywność służb medycznych i sanitarno-epidemiologicznych. Rzetelna diagnoza problemu oraz jego rozwiązanie powinny znaleźć się pierwsze na liście priorytetów działań ministra zdrowia. Bez dużej ilości codziennie wykonywanych testów wszelkie dalsze luzowanie restrykcji będzie groziło niekontrolowanym rozwojem pandemii.
Motywację wycofywania obostrzeń stanowią czynniki gospodarcze i społeczne. Kryzys, który już się zaczął, wymusza na rządach poszukiwanie drogi, która pozwoli jednocześnie na przywrócenie działalności jak największej liczby gałęzi gospodarki oraz zapewnienie bezpieczeństwa obywatelom, a także nie dopuści do nagłego pogorszenia sytuacji epidemiologicznej. Ta troska regularnie wybrzmiewa w wystąpieniach Mateusza Morawieckiego, podczas których premier zapowiada nowe etapy luzowania restrykcji.
W dyskusjach na temat stopniowego znoszenia lockdownu często pojawia się wątek tzw. współczynnika reprodukcji (Ro). Pod tym hasłem kryje się matematyczny model reprodukcji wirusa, który w obliczeniach wykorzystuje m.in. liczbę nowych przypadków i zgony nim spowodowane.
Obok twardych, mierzalnych danych model ten stara się również ująć bardziej abstrakcyjne czynniki, jak np. zachowania społeczne. To powoduje, że można mieć liczne zastrzeżenia co do stosowania tej metody ze względu na jej możliwą niedokładność.
Specjaliści uznają ją za jedną z najbardziej miarodajnych ze wszystkich dostępnych modeli oceny stanu zagrożenia epidemiologicznego. Współczynnik Ro wskazuje na stan rozwoju epidemii. Przykładowo wartości równa 2 oznacza, że w teorii każdy zarażony zainfekował średnio dwie inne osoby. Pożądanym wynikiem wpływającym na dalsze luzowanie restrykcji byłby więc ten poniżej 1, który co prawda nie mówi, że zagrożenie minęło, ale wskazuje, że epidemia najprawdopodobniej się wygasza. Obecnie dostępne dane wskazują, że światowa średnia współczynnika Ro dla koronawirusa wynosi 2,5. W Niemczech na początku kwietnia wynosił on 0,7, w Danii – około 0,6, natomiast dla Austrii Ro było równe 0,4. Nieznacznie poniżej jedynki współczynnik wyniósł też w Czechach. Nad Wisłą wskaźnik Ro nieznacznie przekracza wartość 1.
Nie należy się dziwić popularności tego matematycznego modelu wśród rządzących. Nawet jeśli jest on niedoskonały, to pozwala na wrażenie bardziej rzetelnej argumentacji politycznych posunięć. Należy dążyć do zmaksymalizowania wiarygodności tego wskaźnika. Można to osiągnąć poprzez zwiększenie liczby testów w celu urealnienia wykonywanych obliczeń.
Pierwsze kroki
Odchodzenie od restrykcji póki co najczęściej koncentruje się na szerszym otwieraniu sklepów, gastronomii i ośrodków wychowawczych, takich jak szkoły, przedszkola i żłobki. Austria, Czechy i Niemcy przyjęły ścieżkę zniesienia obostrzeń dla sklepów i gastronomii, natomiast Duńczycy w pierwszej kolejności postawili na powrót uczniów do szkół i małych dzieci do żłobków. Drugie podejście na pewno traktowano jako odpowiedź na spodziewane oczekiwania rodzin, które musiały jednocześnie pracować w domu i zajmować się dziećmi.
Co ciekawe, ta decyzja nie zyskała pełnego poparcia wśród Duńczyków. Doniesienia medialne, w tym w World Economic Forum, wskazują na liczne obawy rodziców związane z powrotem ich pociech do szkół, gdy pandemia jeszcze nie jest w odwrocie. Niemniej kolejne działania rządu skupiły się na dalszym luzowaniu restrykcji poprzez otwarcie ośrodków pomocy psychologicznej oraz drobnych usług, takich jak salony fryzjerskie.
Obawy rodziców w Danii są podobne do sprzeciwów samorządów w Warszawie i Łodzi, które pojawiają się już po samej zapowiedzi otwarcia żłobków i przedszkoli w Polsce. Odchodzenie od zamknięcia może zależeć od dynamicznej reakcji społeczeństw, które są dotknięte lękiem i nieufnością.
Niemcy na szczeblu federalnym podjęli najpierw ostrożne działania, które polegały na otworzeniu sklepów poniżej 800 metrów kwadratowych, a także księgarni i salonów samochodowych. Dopiero na przełomie kwietnia i maja pozwolono działać pozostałym sklepom. Gorącą dyskusję wywołała również zapowiedź powrotu uczniów do szkół w maju. Jest to kwestia, w której wiele do powiedzenia mają poszczególne landy. W części z nich początkowo uczniowie, np. kończący edukację na danym poziomie, wracają do placówek, podczas gdy pozostali mają zostać w domach. Jest to próba znalezienia bezpiecznego balansu między stagnacją a bezpieczeństwem. Ponadto w przeciwieństwie do Polski część landów (np. Brandenburgia) zdecydowało się przeprowadzić matury już w kwietniu. Podobne kroki podjęto także w Austrii.
Warto podkreślić, że wszystkie rządy, które decydują się na luzowanie restrykcji, równocześnie deklarują gotowość do ich cofnięcia, jeżeli sytuacja ulegnie pogorszeniu. Niestety nasz ewentualny entuzjazm związany z powrotem do normalności należy jak na razie ostudzić.
W każdym przypadku rządzący zalecają używanie aplikacji rejestrujących nasze społeczne interakcje, co, jak pokazały doświadczenia szczególnie z Korei Południowej, jest skutecznym narzędziem w ograniczaniu rozprzestrzeniania się koronawirusa. Szczególnie poważnie do tej kwestii podszedł austriacki Czerwony Krzyż, który specjalnie stworzył aplikację Stop Corona. Używanie podobnych aplikacji w Polsce mogłoby okazać się słuszną praktyką obok już funkcjonującego software’u, który kontroluje przebieg domowej kwarantanny.
Znoszenie restrykcji także u największych poszkodowanych
Wśród państw, które odchodzą od niektórych elementów lockdownu, są też Włochy i Hiszpania. Specyfika ich kryzysu – mająca podłoże w skali, którą COVID-19 objął te kraje – powoduje, że nawet po poluzowaniu restrykcji pozostają one w bardziej rygorystycznym zamknięciu niż większość krajów UE. Gdy wprowadzono pierwsze ograniczenia, liczba chorych w Hiszpanii przekraczała 5 tys., a we Włoszech nawet 10 tys. Późno podjęte działania we Francji również spowodowały, że restrykcje były wyjątkowo dotkliwe.
Przykładowo w Hiszpanii wychodzenie z domów zostało ograniczone do niezbędnych okoliczności aż do drugiej połowy kwietnia. Dopiero ostatnio pozwolono Hiszpanom odbyć codziennie spacer, a dzieciom poniżej 14 roku życia wyjść na dwór, ale tylko raz i na nieznaczną odległość od domu. Podobne działania mają miejsce we Włoszech, gdzie od początku maja można odwiedzać rodzinę, o ile mieszka w tym samym regionie. Co niezwykle istotne dla gospodarki kraju, rząd zapowiedział równocześnie otwarcie fabryk i placów budowy od 4 maja wraz z ograniczonym otwarciem lokali gastronomicznych.
Krajem objętym równie surowymi restrykcjami pozostaje Francja, która posiada trzecią najwyższą liczbę chorych w Unii. Pomimo trudnej sytuacji i powolnego wyrównywania krzywej aktywnych zakażonych poparcie dla zasad lockdownu jest stosunkowo niewielkie. Przychylność dla dotychczasowego działania rządu według sondażu dla „Le Journal du Diemanche” spadła z 55% w marcu do 39% pod koniec kwietnia.
Pogarszające się nastroje pogłębiają obecną we Francji krytykę silnej władzy centralnej, która w opinii wielu zawiodła społeczeństwo w czasie pandemii, m.in. ze względu na niezapewnienie należytej liczby maseczek i testów.
Republika Francuska może też stanowić ostrzeżenie dla naszego rządu w kontekście wyborów. Zaraz po wprowadzeniu pierwszych ograniczeń w poruszaniu się rząd francuski zdecydował o przeprowadzeniu pierwszej tury wyborów samorządowych. Spotkały się one z olbrzymią krytyką, wyrażoną relatywnie niską frekwencją na poziomie 44%. Z tego względu druga tura została odwołana do czasu poprawienia się sytuacji. Konsekwencją decyzji o organizacji wyborów były nieracjonalne łamania zasad lockdownu przez obywateli, co przyczyniło się do pogorszenia sytuacji epidemiologicznej. Niezadowolenie społeczne jest także czynnikiem wpływającym na to że, rząd luzuje część restrykcji, przede wszystkim dotyczących przemieszczania się, które zaostrzono w efekcie niesubordynacji obywateli w okolicach daty wyborów. Od 11 maja Francuzi będą mogli opuszczać domy bez oświadczeń wskazujących na cel ich wyjścia. Małe muzea, część sklepów, biblioteki czy kina również wznowią działalność. Wszystko inne pozostanie bez zmian. Nawet po spełnieniu tych zapowiedzi Francja obecnie pozostanie w głębszym zamknięciu niż Niemcy.
Wychodzenie z lockdownu w polskim wydaniu
Pomimo stosunkowo małej liczby codziennie przeprowadzanych testów w Polsce i słabszego pozytywnego trendu aktywnych przypadków jak w Danii lub w Czechach rząd w Warszawie stosunkowo szybko opracował luzowanie restrykcji. Działania polskich decydentów nie mają podstaw do tego, by rozpatrywać je w kategoriach rychłego powrotu do normalności. Dobrym przykładem studzącym optymizm jest sytuacja hoteli, które wznowiły działalność 4 maja. Sama informacja o ich odblokowaniu brzmi zachęcająco, ale ograniczenie dotyczące liczby gości studzą początkowy zapał. Według zaleceń największa liczba gości powinna wynosić maksymalnie dwukrotność liczby pokoi. Tak więc w przypadku posiadania dziesięciu pokoi dla pięciu osób takie miejsce nie powinno przyjmować więcej niż dwudziestu gości, na których w samym obiekcie czekają kolejne ograniczenia, jak chociażby wyłączenie otwartych sal hotelowych.
Kolejnym zapowiedzianym działaniem jest otwarcie żłobków i przedszkoli z zastrzeżeniem, że to samorządy jako ich jednostki założycielskie będą podejmowały decyzje o wznowieniu działalności. W efekcie rządzący podtrzymują społeczne wrażenie stopniowego powrotu do normalności. Jednak jest to ryzykowna taktyka, ponieważ każde ewentualne pogorszenie się sytuacji będzie mogło być łatwo przypisane niewłaściwemu postępowaniu władz.
Dotychczasowe zapowiedzi luzowania restrykcji w Polsce nie oznaczają wcale powrotu do powszechnej swobody. Wiele nadal obowiązujących nakazów jest ostrzejszych niż u części naszych sąsiadów. Kolejne komunikaty i zapowiedzi następnych etapów luzowania restrykcji są okazją dla rządu do uspakajania społeczeństwa. Do próby budowania atmosfery posiadania sytuacji pod kontrolą na pewno przyczynia się cotygodniowe sprawdzanie sytuacji epidemiologicznej i przedstawianie profesjonalnych plansz opisujących kolejne etapy odmrażania gospodarki.
Pamiętajmy, że nawet po realizacji zaplanowanych działań pandemia nie zniknie. Co więcej, należy przypomnieć ostrzeżenia premiera Morawieckiego, który regularnie podkreśla, że w każdej chwili możemy się spodziewać nie tylko powrotu do wcześniejszych restrykcji, a nawet (jeżeli sytuacja będzie tego wymagać) ich rozszerzenia do ostrzejszych wymiarów niż pierwotnie.
Wszystkie działania, które jako pierwsze podjęły Niemcy, Dania, Czechy, Austria, a obecnie i kolejne państwa europejskie, często interpretuje się jako powrót do normalności. Niestety w obliczu faktu, że COVID-19 będzie nam wszystkim zagrażał tak długo, jak nie będziemy posiadać leków i szczepionek, nie możemy mówić o pełnym powrocie do przedkoronawirusowej rzeczywistości. Działania rządów w Europie i innych państwach na świecie starają się wytyczyć nową, nieznaną ścieżkę, która ma nas doprowadzić do możliwie najpełniejszego funkcjonowania w życiu społecznym i gospodarczym, ale w dalszej sytuacji stałego zagrożenia epidemiologicznego.
Działania Polski w obliczu pandemii w porównaniu z innymi krajami UE były szybkie i restrykcyjne. To w połączeniu z ciągłym polepszeniem się zaplecza laboratoryjnego, utrzymaniem obecnych ograniczeń społecznych i spadkiem współczynnika Ro może dawać powody do ostrożnego optymizmu.
Trzeba jednak pamiętać, że zaplecze naszej rodzimej służby zdrowia jest ograniczone. Dlatego też, aby utrzymać odpowiednio niski poziom nowych zakażeń, kluczowe jest dla naszego wspólnego zdrowia przestrzeganie wszelkich obowiązujących reguł bezpieczeństwa. Pozwoli to uniknąć przeciążenia szpitali i jego personelu – lekarzy, ratowników i pielęgniarek. To nasze największe zagrożenie, a nie często wspominana liczba wolnych łóżek. Dlatego warto dwa razy zastanowić się nad tym, czy na pewno musimy odwiedzić ponownie otwarte centra handlowe.
Jednocześnie rządzący muszą nauczyć się trudnej sztuki dostosowania przekazu do nastrojów społecznych, które w Europie ulegają ciągłym zmianom. Zbyt długie utrzymywanie rygorystycznych restrykcji może prowadzić do wzrostu niezadowolenia i eskalacji równoległych problemów politycznych, jak obecnie ma to miejsce we Francji. Z drugiej strony zbyt odważne wychodzenie z lockdownu również naraża władze na niezadowolenie i podniesie ryzyka powrotu eskalacji epidemii. Pierwsze doświadczenia Niemiec, Danii, Austrii i Czech mogą przynieść odpowiedź, kto ma rację w ocenie działań rządów w czasie pandemii. Niczym bohaterowie Szekspira rządy stoją przed dwoma ryzykownymi opcjami, pomiędzy sprzecznymi naciskami ekonomistów i naukowców. Złe zrozumienie społecznych emocji, które może sprawić, że po koronawirusie będzie nas czekał nie tylko kryzys gospodarczy, ale również polityczny. To dopiero początek. Droga do normalności jest długa i wyboista.
Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.
Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.