Nie zrzucajmy wszystkiego na globalizację. Dlaczego PiS-owi nie wyszło? [POLEMIKA]
W skrócie
Przekonanie, że za porażkami ostatnich czterech lat rządów Zjednoczonej Prawicy stoją nieokiełznane siły globalizacji, jest błędne. To nie czynniki zewnętrzne nie pozwalają nam „wstać z kolan”. Przyczyna jest bardziej prozaiczna – to obóz „dobrej zmiany” sam sobie przeszkadza.
Marcin Kędzierski w eseju Państwo teoretyczne w praktyce. Filozofia polityczna Prawa i Sprawiedliwości dokonał chyba najbardziej zwięzłego (z dostępnych w naszej debacie publicznej) podsumowania mijającej kadencji rządów tej partii. Tekst zawiera dwie zasadniczo słuszne tezy i jedna z nich jest, moim zdaniem, głęboko nieprawdziwa.
Fundamentalna i, jak się wydaje, trafna obserwacja Kędzierskiego jest taka, że PiS (czy raczej może Pan Prezes we własnej osobie) dlatego świadomie zdecydował się na demontaż systemu demokracji liberalnej z jego fundamentalną zasadą trójpodziału władzy, że miał pełną świadomość tego, że taki system jest nie do pogodzenia z suwerennością państwa w warunkach globalizacji. Inaczej mówiąc – jeśli chcemy zachować państwo zdolne do autonomicznego działania w warunkach coraz bardziej zglobalizowanego porządku światowego, musi mieć ono bardzo wysoki poziom wewnętrznej sterowności, którego nie da się osiągnąć przy systemie rozproszonej władzy państwa liberalnego.
Kędzierski twierdzi, że ten nieco faustowski deal może być w gruncie rzeczy korzystny nie tylko dla państwa, ale i dla jednostki: silne państwo zarządzane w ramach „demokracji suwerennej” może paradoksalnie oferować obywatelom dużo wyższy poziom ochrony i autonomii niż niesprawne i działające wyłącznie teoretycznie państwo liberalne, które przez swój bezwład jest niezdolne do autentycznego przeciwstawienia się tyranii międzynarodowego kapitału. Co ciekawe, w tym punkcie filozofia polityczna Prawa i Sprawiedliwości lokuje się dość blisko niektórych krytyk liberalnego państwa prawa, generowanych przez lewicowych adwersarzy globalizacji.
Trzeba przyznać, że ten swoisty układ (brzmiący mniej więcej tak: Oddajcie swoje pozorne gwarancje wolności dostarczane przez nieskuteczne państwo liberalne, a my w ramach demokracji suwerennej damy wam wolność prawdziwą i moc decydowania o sobie w ramach struktury „referendalno-autokratycznej”!), który obywatelom miałby zaproponować PiS, jest w jakimś sensie pociągający nawet dla wyborcy o inklinacjach lewicowych. Impotentne państwo liberalne, oferujące jedynie pozór obrony praw jednostkowych, jest bowiem głęboko niesatysfakcjonujące dla osób, które, mówiąc metaforycznie, serce mają po lewej stronie.
W Polsce dobitnym przykładem tego fenomenu była dzika polska reprywatyzacja, podczas której w majestacie demokratycznego państwa prawa realizującego zasady sprawiedliwości społecznej można było wyrzucać staruszki z mieszkania na bruk. Podobnie iluzoryczna była ochrona przed samowolą pracodawcy oferowana przez prawo pracy: gdy podwykonawcy międzynarodowych korporacji urządzali polskim pracowniczkom piekło w specjalnych strefach ekonomicznych, wówczas liberalne sądownictwo było wygodnie bezradne wobec tych zjawisk. Z tych powodów wielu młodych lewicowców (ku rozpaczy starszego pokolenia działaczy Komitetu Obrony Demokracji) nie było przesadnie skłonnych do walki na śmierć i życie w obronie konstytucji i wolnych sądów u boku Romana Giertycha i Lecha Wałęsy.
Jednak – jak trafnie stwierdza Kędzierski – PiS w niewielkim stopniu zrealizował swoją część tego układu. Jakkolwiek nie da się nie zauważyć pewnych sukcesów tego rządu, to ogólnie trzeba stwierdzić, że zarządzane przez partię Jarosława Kaczyńskiego państwo polskie nie stało się jakoś przesadnie samosterowne. Kędzierski wymienia pola, na których PiS-owi nie udało się zrealizować poszczególnych celów – przypomina nam o „Narodowym Programie Mieszkaniowym („Mieszkanie Plus”), Centralnym Porcie Komunikacyjnym, stworzeniu systemu publicznego transportu zbiorowego czy wreszcie budowie elektrowni atomowej (żeby nie wspominać o elektrycznych samochodach czy autobusach)”. Wszystkie te sprawy łączy jedno – miały być przykładami woli mocy suwerennego państwa, które, konsolidując wewnętrzne siły, miało wykonać następnie „skok modernizacyjny”. Wszystkie skończyły się wystrzałem z mokrego kapiszona.
Nie oznacza to, że PiS-owi nie udało zrealizować przez ostatnie cztery lata kilku istotnych kwestii. Przede wszystkim za rządów tej partii dokonał się widoczny i odczuwalny skok poziomu życiowego w Polsce. Nie jest to zasługa jedynie 500+, ale również podniesienia poziomu płacy minimalnej oraz wprowadzenia stawki godzinowej na umowach cywilno-prawnych. To kluczowe osiągnięcie cywilizacyjne. Bieda była czymś, co definiowało życie pokoleń Polaków od kilku stuleci, a przerwanie tego cyklu jest czymś zasługującym na podziw. Podobnie za sukces można uznać uszczelnienie systemu podatkowego, co pokazało, że możliwe jest efektywne gromadzenie państwowych środków.
Oba te sukcesy jednakowoż opierały się na dość prostych administracyjnych decyzjach. Natomiast tam, gdzie wymagane było długofalowe strategiczne myślenie projektowe, partia poniosła sromotną klęskę. Do tej listy można dopisać politykę zagraniczną: z buńczucznych deklaracji „wstawania z kolan” pozostało niewiele. Polska prowadzi aktualnie politykę całkowicie reaktywną, nastawioną z jednej strony na zaspokajanie godnościowych sentymentów części prawicowego elektoratu (mam na myśli niekończące się awantury wizerunkowe, które niczego realnie nie zmieniają, ale generują emocjonalnie wzmożone paski w prorządowych mediach), a z drugiej – postawę całkowicie wasalną wobec USA. Wszelkie plany „polityki jagiellońskiej” czy budowy „Międzymorza” wyglądają w 2019 roku równie realistycznie, co koncepcja kolonizacji Jowisza.
Piszę te słowa z perspektywy wyborcy lewicowego, jednak moim celem nie jest atakowanie PiS-u za to, że nie realizuje polityki lewicowej (bo nierozsądnie byłoby się spodziewać, że partia prawicowa będzie to robić). Kluczem do uznania rządów tej partii za porażkę jest fakt, że PiS nie jest w stanie realizować celów, które sam sobie wyznacza. W tym sensie choć Prawo i Sprawiedliwość odniosło tymczasowe zwycięstwo na poziomie parteipolitik, to jednocześnie poniosło klęskę na płaszczyźnie policy.
Przyczyny tej porażki Kędzierski upatruje w tym, że w dzisiejszym świecie takiej wewnątrzsterownej, suwerennej polityki uprawiać się po prostu nie da. Skoro Prawu i Sprawiedliwości się nie udało, to znaczy że jest to niemożliwe. To dość zabawny błąd logiczny, bo przyjęta jest w nim ukryta, acz szalenie kontrowersyjna przesłanka, że PiS zrobił wszystko, co było możliwe, aby swoje cele osiągnąć, a gdyby ktoś inny był w miejscu Kaczyńskiego, nie mógłby zrobić więcej. Mamy tu więc do czynienia z klasycznym mechanizmem atrybucji zewnętrznej: jeśli coś nie wychodzi, oznacza to, że okoliczności zewnętrzne uniemożliwiały realizację celu. Ten rodzaj wyjaśnienia pozwala zachować dobre samopoczucie, ale zwalnia z krytycznej autorefleksji.
Przyczyny klęski PiS-u są o wiele bardziej trywialne niż to, że globalizacja uniemożliwia skuteczną politykę krajową. Leżą raczej w leninowskim modelu zarządzania partią (a w konsekwencji i państwem), na jaki Jarosław Kaczyński zdecydował się po objęciu władzy. W tym modelu najważniejszą cnotą polityka jest zdolność do natychmiastowego dostosowywania się do każdego zwrotu decyzyjno-ideologicznego płynącego z „centrali”. W ten sposób partia i państwo stały się kontrolowalne, a wielogodzinne deliberacje ustąpiły miejsca szybkiej ścieżce legislacyjnej.
Wadą leninowskiego modelu jest jednak to, że zasadniczo uniemożliwia on jakikolwiek udział w procesie władzy tym ludziom, którzy starają się samodzielnie oceniać rzeczywistość. W ten sposób ujawnia się podstawowy problem rządów Prawa i Sprawiedliwości – krótka ławka i dość mierny charakter kadr. Autokratyczny i nastawiony na utrzymanie za wszelką cenę wizerunkowej spójności sposób rządzenia uniemożliwił politykę kadrową, kluczową dla przeprowadzania reform strukturalnych. Z wiernymi, partyjnymi żołnierzami, których motywacją jest ideologia lub żądza osobistego zysku, nie da się zrealizować żadnego istotnego propaństwowego projektu. Przekleństwem rządów Prawa i Sprawiedliwości nie jest więc globalizacja, ale kolonizacja sfery zarządzania państwem przez logikę partyjnego sporu. I to, czy PiS-owi uda się ten mechanizm przezwyciężyć, będzie tym, co umożliwi ocenę rządów tej partii w perspektywie dwóch kadencji. Na razie przyszłość rysuje się ponuro.
Esej pochodzi z czwartego numeru elektronicznego czasopisma idei „Pressje”. Zachęcamy do bezpłatnego pobrania całego numeru w formatach PDF, EPUB lub MOBI.
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury, uzyskanych z dopłat ustanowionych w grach objętych monopolem państwa, zgodnie z art. 80 ust. 1 ustawy z dnia 19 listopada 2009 r. o grach hazardowych.
Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o zachowanie informacji o finansowaniu artykułu oraz podanie linku do naszej strony.