Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Konstanty Pilawa  20 marca 2018

Powrót Mitteleuropy. Niemiecka dominacja czy polski kompleks?

Konstanty Pilawa  20 marca 2018
przeczytanie zajmie 10 min
Powrót Mitteleuropy. Niemiecka dominacja czy polski kompleks? Autor ilustracji: Rafał Gawlikowski

Niespokojne czasy to najlepsza inspiracja dla wielkich projektów geopolitycznych, które często zdradzają nie tylko ekspansywne marzenia twórców, ale również prowokują pytania o ich kompleksy. Podobnie było z ideą Mitteleuropy, która najpierw wyrażała ukrywany niemiecki imperializm, żeby w połowie lat 80. obnażyć piórem Czesława Miłosza oraz Milana Kundery środkowoeuropejski syndrom peryferii. Czy wobec powszechnego upadku wiary w „koniec historii”, projekt Mitteleuropy znów zagości w naszej politycznej wyobraźni?

Na początku XX stulecia Europa Wschodnia widziana oczami Niemca była naturalnym kierunkiem ekspansji. Ówczesne środowiska intelektualne przenikały się z politycznymi, chcąc maksymalizować potencjał i potęgę młodego teutońskiego państwa. Odważne naukowe wizje próbowano aplikować do rzeczywistości społecznej, co z naszej – późnonowoczesnej perspektywy – może wydać się jedynie snem wariata.

Tak właśnie było z Mitteleuropą (Europą Środkową), która najpierw powstaje jako koncepcja ściśle naukowa, żeby zyskać następnie popularność wśród publicystów oraz ostatecznie przebić się do dyskusji politycznych. Czy rzeczywiście już u swojego zarania była podszyta pruskim szowinizmem?

Niemiecka dominacja w ideowym płaszczyku

Na przełomie XIX i XX wieku rodzi się geopolityka. Nauka, która od razu zawładnęła wyobraźnią europejskich naukowców, publicystów oraz polityków. Nie inaczej stało się w Niemczech, gdzie na początku XX stulecia rozgorzała dyskusja na temat pożądanego znaczenia Rzeszy w systemie rywalizujących ze sobą państw Starego Kontynentu.

Kluczową cezurą dla tej geopolitycznej debaty jest końcówka 1915 roku, kiedy Friedrich Neumann publikuje Mitteleuropę – książkę, która od razu spotyka się z szeroką krytyką, ale i popularnością. Ten liberalny działacz polityczny odrzucał pomysł stworzenia środkowoeuropejskiego mocarstwa drogą militarną. Państwa na wschód od Niemiec, kuszone atrakcyjną wizją szczęśliwego życia, miały dobrowolnie dążyć do integracji pod liberalnym protektoratem Rzeszy. W tym układzie Wschód gwarantował tereny rolnicze oraz rynki zbytu, zyskując w zamian cywilizacyjny skok, dzięki technicznemu zaawansowaniu nowoczesnych Niemiec.

Jak na geopolityka przystało, Neumann twierdził, że związek państw środkowoeuropejskich nie jest fanaberią niemieckiej racji stanu, ale historyczną koniecznością. Jeśli przestrzeń między Francją i Wielką Brytanią a Rosją ma zamiar być niepodległa, to musi stanowić jeden organizm polityczny. Z kolei Rzesza oraz Austro-Węgry miały rezygnować z prowadzenia polityki germanizacyjnej na rzecz kulturalnej oraz społecznej autonomii pozostałych narodów.

Koncepcja przegrała jednak na wszystkich frontach. Liberalna wizja współpracy z nieistniejącym jeszcze państwem polskim sprowadziła na konserwatywnego liberała krytykę szowinistycznie nastawionych elit. Jedynym politycznym wydarzeniem zbliżonym do logiki Neumannowskiej Mitteleuropy był Akt 5 listopada, kiedy Niemcy razem z Austro-Węgrami w 1916 roku zadeklarowały utworzenie samodzielnego państwa polskiego. Czyniły to jednak z pobudek czysto egoistycznych – chodziło przecież o zmobilizowanie większej liczby Polaków do walki po stronie Państw Centralnych. Jeśli Neumanna odrzucono zarówno intelektualnie, jak i politycznie, to dlaczego Mitteleuropa wciąż wzbudza tyle emocji?

Fantazje o brakującym „Środku”

Idea na krótko, lecz za to w pełnej okazałości, powraca nieoczekiwanie w połowie lat 80. Namysł geopolityczny – choć również obecny – ustąpił pola humanistyce. Co ciekawe, do Mitteleuropy zaczęli przekonywać nie Austriacy czy Niemcy, ale intelektualiści z Czech, Węgier oraz Polski. Był to głos narodów podporządkowanych, które – jak pisał Milan Kundera – kulturowo przynależą do Zachodu, jednak w wymiarze politycznym zostały przemocą przesunięte na Wschód. Budapeszt, Praga, Kraków i Wilno są najlepszymi świadectwami prawdziwie zachodniej przestrzeni kulturowej. Narody po „złej stronie” żelaznej kurtyny zgodnie z własną tożsamością powinny dążyć do zrównania perspektywy politycznej z cywilizacyjną.

Co więcej, „Środek” był dla Kundery miniaturą prawdziwej europejskości, realizując zasadę „maksimum różnorodności na minimum przestrzeni”. Dlatego Mitteleuropa musi zrzucić z siebie ciężar rosyjskiej dominacji, ponieważ wschodnie imperium zbudowane jest na przeciwnej zasadzie – „minimum różnorodności na maksimum przestrzeni”. Kunderze wtórował Miłosz, dla którego Europa Środkowa była „aktem wiary, projektem oraz utopią”. Za tymi marzeniami stały jednak realne przesłanki: „Solidarność”, głęboki kryzys bloku wschodniego oraz nowa jakość środkowoeuropejskiej literatury, która ówcześnie – znowuż zdaniem Miłosza i Kundery – przewyższała swoją zachodnią odpowiedniczkę.

Nie brakowało jednak i głosów krytycznych. Zbigniew Herbert w wierszu Mitteleuropa opublikowanym w 1992 roku w tomiku Rovigo pisze: „Niech jeszcze trochę poświeci/ kolorowa zabawka dzieci/sen nostalgiczny staruszków/lecz mówiąc całkiem szczerze /ja w to wszystko nie wierzę”. Czy Herbert krytykuje środkowoeuropejskich humanistów jedynie za utopizm? Sądzę, że nie tylko. U Kundery i Miłosza można bowiem zauważyć dość niepokojący sposób myślenia. Europa Środkowa nie jest właściwie żadnym osobnym i niezależnym bytem. Istnieje tylko na prawie niesprawiedliwości politycznej. Nasuwa się pytanie: „Czy można być integralną częścią jakiejkolwiek całości, nie znając swojego realnego dla niej znaczenia?” Jeśli uważa się, że Europa Środkowa jedynie wraca do Zachodu, to w oczywisty sposób w razie urzeczywistnienia tego marzenia będzie musiała zniknąć. Środek jest kategorią najmniej określoną –  rozpostartą symbolicznie między wschodnim barbarzyństwem a zachodnią cywilizacją. Gdyby uznać tę interpretację za uprawnioną, to okazałoby się paradoksalnie, że Europa Środkowa może być wolna jedynie w trakcie krótkich epizodów buntu, takich jak „karnawał Solidarności”.

Oczywiście z perspektywy lat 80. takie refleksje wydają się absurdalne, bo przecież chodziło wszystkim właśnie o to, żeby wypchnąć państwa Środka bardziej na Zachód – w stronę dobrobytu. Jednak w 2018 roku wiara lokalnych pisarzy wczesnej pieriestrojki może być odczytana w mniej życzliwym duchu. Mianowicie jako nieuświadomione dążenie do podporządkowania własnej „Europy w miniaturze” tej Europie prawdziwej: z Wieżą Eiffla, Koloseum oraz Pałacem Westminsterskim.

Oczywiście posądzanie wybitnych pisarzy o kompleks peryferii należy traktować z lekkim przymrużeniem oka. Czujemy jednak, że coś jest na rzeczy. Podobną myśl odnajdujemy już u Witolda Gombrowicza. W 1954 r. pisze w Dzienniku:

„Jeden z wielkich problemów naszej kultury to – przeciwstawianie się Europie. Nie będziemy narodem prawdziwie europejskim, póki nie wyodrębnimy się z Europy – gdyż europejskość nie polega na zlaniu się z Europą, lecz na tym, aby być jej częścią składową – specyficzną i nie dającą się niczym zastąpić”. Czy diagnoza Gombrowicza nie straciła na aktualności? Czy szlacheckiego hreczkosieja (jak lubił się nazywać) można uważać za „proroka”, który więcej mówi nam o współczesności niż nie jeden epigon wielkich środkowoeuropejskich projektów?

Gombrowicz ma współcześnie swoich zwolenników. Ewa Thompson, uważana za przełomową badaczkę w obrębie tzw. studiów postkolonialnych, analizuje Polskę w ramach kulturowo skolonizowanej przestrzeni. W książce Trubadurzy imperium przedstawia narracje o Polakach powstałe w literaturze rosyjskiej (łącznie z dość obrzydliwymi karykaturami stworzonymi przez Tołstoja oraz Dostojewskiego). Jej prace naukowe nie dotyczą jednak jedynie Rosji. Thompson stworzyła kategorię hegemona zastępczego, która idealnie wpisuje się w krytykę renesansu Mitteleuropy wykoncypowanego przez Miłosza i spółkę: „W Polsce pojawił się koncept zastępczego hegemona, czyli Mityczny, Mądry i Moralnie Uporządkowany Zachód, miernik postępu i nosiciel światłych idei, administrator periodyków, w których można się poskarżyć na swój własny (…) kraj”. Diagnoza jest oczywiście radykalna, ale zapewne warta refleksji.

Podsumowując wątek mniej życzliwej interpretacji, można stwierdzić, że równolegle z erozją dwubiegunowego świata Polacy musieli wymyśleć się na nowo. Jednak zamiast zrobić to na własnych warunkach, podświadomie wybrali mentalne podporządkowanie Zachodowi w służbie niskiego poczucia własnej wartości.  

Polska do wymyślenia na nowo?

Czytając Poruszoną mapę – najnowszą książkę Przemysława Czaplińskiego – dochodzimy niestety do smutnych wniosków. Autor pyta we wstępie: „Gdzie na mapie można umieścić Polskę?”. Nie idzie tutaj jednak o mapę realną, lecz wyobrażoną. Mapę, która określa nie tylko nasze położenie wobec innych, lecz przede wszystkim nasze wyobrażenia o nas samych. Mapę wyobrażoną tworzą pisarze, którzy przez opis umieszczają w obrębie kultury zastałe wzorce Polaka również w odniesieniu do swoich sąsiadów: Niemców, Rosjan, krajów Północy oraz Południa. Odpowiedź Czaplińskiego na pytanie o miejsce Polski na tak rozumianej mapie jest pesymistyczna. Polska – wyrażana piórami artystów – przesuwa się na Wschód.

Diagnoza literatury podparta jest również konkretnymi wydarzeniami ze świata polityki. Obecny rząd, uruchamiając politykę „suwerennościowego nacjonalizmu”, i to w obliczu fatalnej sytuacji międzynarodowej z wojną na Ukrainie oraz kryzysem uchodźczym na pierwszym planie, nieubłaganie dostarcza pisarzom coraz to nowych lęków oraz niepewności. Dlaczego po niemal dwóch dekadach uczestnictwa w strukturach zachodnich pojawiają się podejrzenia, że Polska w znaczeniu symbolicznym nie leży już na Zachodzie? Zdaniem autoranasz kraj „zbyt słabo wszedł do Europy, aby w niej naprawdę być”. Taka diagnoza przypomina trochę uniwersalne hasło euroentuzjastów –  „więcej Europy w Europie” jako lekarstwa na wszystko, o którym wielokrotnie nie bez ironii wspominał Ryszard Legutko.

Przyjrzyjmy się jednak bez uprzedzeń propozycjom Czaplińskiego. Czytamy, że współczesny świat polityki zmienia podstawowe zasady swojego funkcjonowania, co w znaczący sposób wpływa na ich rozumienie przez twórców kultury. Dzisiaj nie powinniśmy już myśleć o Polsce w Europie w kategoriach kompromisu między pożądaną suwerennością a nieuniknioną współzależnością, ale dowartościować międzypaństwowe powiązania oraz zrezygnować z widma niezależności, które rodzić może jedynie konflikty. Mamy docenić współzależność, bo dzisiejszy świat nie jest zbudowany z niepodległych enklaw, ale z systemu połączonych naczyń. Odcięcie którejś z odnóg nie będzie skutkowało jej emancypacją, lecz śmiercią. Tego właśnie ze strony rządów PiS-u obawia się Czapliński- że poprzez anachroniczną politykę „wstawania z kolan” pozbawimy się w końcu racji do jakiekolwiek bytu.

Poruszona mapa dostarcza nam jednak odrobiny specyficznego optymizmu. We fragmencie dotyczącym współpracy z Niemcami pojawia się opis dwóch granicznych miasteczek – jednego po stronie polskiej, jednego po stronie niemieckiej. Guben oraz Gubin – bo o tych miejscach mowa – żyją ze sobą w idealnej symbiozie. Wspólny handel, transport, dwujęzyczna szkoła, święta, zabawy oraz bardzo symboliczny wspólny most. Zdaniem Czaplińskiego oba miasteczka tworzą jakieś „postnacjonalistyczne my”, z zachowaniem bliżej nieokreślonych różnic. Ten mikroprzykład miałby stanowić wzór dla ogólnopaństwowych współzależności.

Autor Poruszonej mapy zdaje sobie pewnie sprawę z tego, że pisząc o obrazie Polski w literaturze sam tworzy na tle interpretacji swoją własną Polskę, z którą nie musimy się zgadzać. Poruszona mapa z wychwalaniem płynnej zachodniej rzeczywistości przypomina niestety obraz Leonarda Ludwika Straszyńskiego Szkoda wąsów, który mieliśmy okazję oglądać na ekspozycji #dziedzictwa – niedawno zamkniętej wystawy w Muzeum Narodowym w Krakowie. Obraz przedstawia oświeceniowego szlachcica, któremu sfancuziała żona nakazała wobec panującej mody ogolić sarmacki wąs. Przy całym szacunku dla głębokich analiz najnowszej polskiej literatury oraz trafnej diagnozy polskiego zagubienia, czy poglądy Czaplińskiego nie przypominają trochę figury Polaka zawstydzonego własną innością?

W moim odczuciu, o ile Kundera i Miłosz pragnąc niezależności, nie potrafią pozbyć się kompleksu peryferii, tak z Czaplińskim jest zupełnie odwrotnie: wyzwalając się z kompleksu peryferii, nie może utrzymać jednocześnie postulatu niepodległości, który ocenia w kategoriach niepotrzebnego anachronizmu.

Mitteleuropa wiecznie żywa?

Wszystkie dotychczasowe myśli zostały sprowokowane dyskusją, jaka od dłuższego czasu toczy się na łamach Jagiellońskiego24 i „Nowej Konfederacji”. Nie chcę być jednak odebrany jako bezpośredni polemista którejś ze stron, bo nie o to tutaj chodzi. Pomysł stworzenia wspólnego polsko-niemieckiego uniwersytetu uważam za szczytny i pożądany. Ucieszyłbym się zapewne, gdyby Polskę połączyły partnerskie relacje z Niemcami.  

Jednak w dzisiejszej sytuacji pogłębiona współpraca z Berlinem jako niezbędny element integracji państw Europy Środkowej, słusznie prowokuje skojarzenia z ideą Mitteleuropy. Dla pełniejszego wyrażenia tej analogii pozwolę sobie zacytować fragment tekstu Marcina Kędzierskiego, który zapoczątkował całą debatę: „Co więcej, bez niemieckiej pomocy nie uda się zbudować żadnej poważnej koalicji w ramach Trójmorza. Powiem nawet więcej ‒ bez Niemiec Trójmorze nigdy realnie nie zaistnieje. Droga do środkowoeuropejskich stolic co najmniej od 1989 roku biegła bowiem przez Berlin i w tym zakresie nie powinniśmy spodziewać się żadnych poważniejszych zmian”.

Porównanie tak rozumianego Trójmorza z Mitteleuropą znajduje swoje potwierdzenierównież w warunkach zewnętrznych. Bowiem Mitteleuropa, co chciałem z całą mocą podkreślić,do tej pory nawiedzała umysły polityków i intelektualistów właśnie w czasach wielkich niewiadomych. Dość powszechnie mówi się dziś o czasach przełomu. Nikt poważny nie wierzy już przecież w „koniec historii”. Mamy do czynienia z przeorganizowaniem globalnej perspektywy z transatlantyckiej na transpacyficzną. Kryzys w 2008 roku przyniósł wraz z opłakanymi konsekwencjami ekonomicznymi również świadomość, że niestabilność finansowa jest integralną częścią współczesnego kapitalizmu. Jeśli doliczymy do tego wojnę na Ukrainie, kolejną prezydenturę Władimira Putina oraz wzrost nastrojów radykalno-populistycznych w podobno ugruntowanych systemach starych zachodnich demokracji, to mówienie o „czasach przełomu” przestanie być odbierane w kategoriach retorycznej przesady.

Neumann wypracował swoją koncepcję w trakcie jeszcze większej międzynarodowej zawieruchy ‒ na początku I wojny światowej, po której mapa Europy Środkowej radykalnie się zmieniła. Kundera i Miłosz tworzyli swoje utopie między 1985 a 1988 rokiem, kiedy zimnowojenny podział na dobrą i złą stronę mocy chylił się już ku upadkowi. Mam oczywiście świadomość, że tak szerokie analogie są często niebezpieczne i błędne. Zakładając jednak, że nie próbujemy tworzyć jakichś praw rządzących historią, czy nie powinniśmy brać pod uwagę tak narzucających się podobieństw?

Nietzsche patrzy na polską tożsamość

Ostatecznie wszystko w naszym wypadku dotyczy przeszłości, bo tylko do niej w kontekście Mitteleuropy możemy swobodnie nawiązywać. Jednak i tutaj czyhają na nas pułapki. Na sam koniec warto wskazać klasyczny esej Fryderyka Nietzschego O pożytkach i szkodliwości historii dla życia, w którym filozof próbuje nas przekonać zarówno o wartości sztuki zapominania, jak i wiedzy historycznej. Nietzsche dowodzi, że nie sposób dojść do pełnego przeżywania teraźniejszości, nie wyzwalając się jednocześnie z wielkości lub wstydu własnych wspomnień.

Bez wątpienia XX-wieczne buldożery geopolityki wpływają na naszą poranioną narodową samoświadomość. Z lekkością piszemy przecież „Europa Środkowa”, zamiast „Środkowo-Wschodnia”, napędzamy polityczny kołowrotek majakami strategii jagiellońskich lub piastowskich, a bywa również, że przeglądamy się w zwierciadle naszej przedrozbiorowej mapy. Z historii czynimy sobie w ten sposób dziurawy parasol mający nas chronić przed opadami współczesności.

Ta, świadomie prowokacyjna krytyka, może służyć jako otrzeźwiające memento zarówno dla tych, którzy próbują tworzyć ambitne geopolityczne projekty, jak i dla tych drugich, automatycznie umieszczających ich autorów pod wygodną etykietą niepoprawnych romantyków.

Czy, nawiązując do Nietzschego, potrzeba nam dzisiaj więcej historycznej świadomości czy zapomnienia? Czy Mitteleuropa potrzebuje kolejnych dyskusji, reinterpretacji i wcieleń? Czy może powinniśmy jak najszybciej o niej zapomnieć? Moim zdaniem problem polega właśnie na tym, że potrzeba nam po trochu tego wszystkiego, a sami nie potrafimy zdecydować jedynie o proporcjach.