Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Barbara Nałęcz-Nieniewska  26 czerwca 2016

„Ale za to wasza sztuka jest taka głęboka!”

Barbara Nałęcz-Nieniewska  26 czerwca 2016
przeczytanie zajmie 9 min

Dlaczego powinniśmy dbać o dziedzictwo narodowe? Czy sztuka kształtuje naszą tożsamość? Czy starania o zachowanie dóbr kultury, a potem prezentowanie ich kolejnym pokoleniom ma sens?

Zacznę od anegdoty, która wspaniale obrazuje, co wyróżnia polskie malarstwo. Podczas mojego pobytu za Atlantykiem poznałam Amerykanina, który opowiedział mi o swojej pierwszej w życiu podróży do Europy, kiedy to odwiedził Włochy i Polskę. Mówił, że we Włoszech było dokładnie tak, jak sobie wyobrażał: słońce, kwiaty, wino, kobiety, śpiew… I to samo widział na obrazach we włoskich muzeach – również słońce, kwiaty, wino, kobiety, zabawę. A kiedy wylądował w Polsce, już na Okęciu zauważył, że wszyscy ludzie są tutaj jacyś spięci…„Ale za to ta wasza sztuka – mówił – jest taka głęboka!”. Ta wypowiedź wryła mi się głęboko w pamięć. Właśnie dlatego uważam, że polskie malarstwo, szczególnie XIX wieku, ma swój wyjątkowy charakter, bo jego tematyka jest tak inna od tego, co było wówczas modne na Zachodzie. I nie ma co narzekać na posępną osobowość Polaków, bo nie bez powodu tak się ukształtowała. Poniżej postaram się przedstawić łańcuch przyczynowo-skutkowy: nasza trudna historia kształtuje naszą mentalność, artyści wychowani w tej atmosferze przenoszą ten nastrój (w szerokim tego słowa znaczeniu) na swoje płótna, których kulturowy kod jest czytelny tylko dla nas i pozwala nam głębiej rozumieć nasza historię.

Wystawa „Marzenie a rzeczywistość”, trwająca aktualnie w Muzeum Narodowym w Warszawie, staje się pretekstem do zastanowienia się, dlaczego w ogóle dbamy o nasze dziedzictwo, dlaczego obcowanie z dawnymi dziełami sztuki powinno być dla nas ważne i czy nas kształtuje – nie tylko jako ludzi, ale właśnie jako Polaków. Wystawa prezentuje historię powstawania gmachu Muzeum Narodowego w Warszawie budowanego w dwudziestoleciu międzywojennym – czasach odbudowującej się po zaborach Polski, w której wyjątkowe jednostki, w duchu pozytywizmu, dbały o jej rozwój pod każdym względem. Oprócz dbałości o rozwój cywilizacyjny odrodzonej ojczyzny stawiano także na sztukę, która miała na celu zarówno kształtowanie gustów, jak i popularyzowanie polskiej kultury, by mogła także stać się atrakcyjnym towarem eksportowym.

Myślano wtedy o stworzeniu stylu narodowego, którego sztandarowym przykładem jest twórczość i tematyka ludowa Zofii Stryjeńskiej, kreślona nowoczesną kreską, formująca grubo ciosane postacie w stylu art déco. Wnętrze polskiego pawilonu zaprojektowane przez nią na Wystawę Światową w Paryżu w 1925 r., otrzymało mnóstwo nagród. Wygląd pawilonu inspirowany był sztuką ludową i w ten sposób promował nasze dziedzictwo kulturowe za granicą. Polscy artyści tego okresu, tworzący już w „dwudziestowiecznym” stylu, nie zapominali o podstawowym, tzw. akademickim, warsztacie, który uważali za fundament dobrej sztuki, myśląc jednocześnie w nowoczesny sposób o bryle i barwie. Mało który polski twórca oddał się całkowicie kubizmowi czy innym stylom kasującym zdobycze dziewiętnastowiecznego warsztatu. W ten sposób dbano, by sztuka, którą tworzyli, zachowała najwyższy poziom i pokazywała społeczeństwu najlepsze wzorce. I to właśnie w atmosferze takich działań powstał spektakularny gmach Muzeum Narodowego – nowoczesna, modernistyczna bryła – służący narodowi i jego kolejnym pokoleniom, w którym miały być gromadzone, przechowywane, konserwowane i wystawiane (w końcu w godnych warunkach) dzieła artystów polskich, ale i zagranicznych twórców, pochodzące z polskich zbiorów.

Znamienne jest, że wystawą inaugurującą nowy budynek muzeum była ekspozycja dzieł Aleksandra Gierymskiego, jednego z najwybitniejszych malarzy polskich XIX w. W czasach, w których świat już zdecydowanie odszedł od realizmu w malarstwie, a nawet zdążył negatywnie zabarwić słowo „akademizm”, w Warszawie otwarto wystawę z dziełami, jakby niemodnymi. Jednak Gierymski, mimo iż był realistą, miał w sobie coś z impresjonisty. Kochał światło i próbował na różne sposoby oddać je na swoich płótnach. Piszę o tym, bo dwa lata temu w tym samym muzeum ponownie otworzono wielką wystawę jego dzieł, którą odwiedziło blisko 100 tysięcy osób! Polacy przyszli do muzeum, by obejrzeć nic innego jak dzieła Gierymskiego! To ciekawe, biorąc pod uwagę, że popularność XIX-wiecznego malarstwa realistycznego minęła już bardzo dawno. A może obserwujemy jakiś powrót fascynacji polską sztuką? W końcu Gierymski i inni polscy malarze kończący słynną w XIX w. Akademię Sztuk Pięknych w Monachium byli jednymi z najlepszych jej absolwentów. Taka wystawa mogła to uświadomić współczesnym Polakom i pokazać, że nie muszą mieć na tym polu kompleksów jako naród. A brak światowej popularności tych malarzy dzisiaj spowodowany jest raczej tematyką, jaką podejmowali – niepopularną i mało czytelną dla Zachodu. Życie w kraju pod zaborami, doświadczanie trudnego losu, jak prześladowania zaborców, wielkie nadzieje obrócone w popiół (takie jak powstania), konfiskaty majątków, zsyłki na Sybir i utrudnione możliwości rozwoju na wszelkich polach, sprawiało, że polscy artyści byli wrażliwsi na ludzką niedolę, która często stawała się główną tematyką ich twórczości.

Aleksander Gierymski portretował najczęściej biedotę miejską, ale także chłopów. Jednym z jego najbardziej poruszających obrazów jest portret chłopskiego małżeństwa siedzącego posępnie na ławce przed chałupą. Obok nich stoi wieko dziecięcej trumny… Brat wielkiego malarza, Maksymilian, żyjący od niego o połowę krócej, nie zdążył aż tak rozwinąć swojego warsztatu, a mimo to pozostawił kilka wspaniałych dzieł, namalował wyjątkowy obraz pt. „Patrol powstańczy”. Ten artysta, sam doświadczony powstańczym życiem, często uwieczniał swoje wspomnienia na płótnach. Na tym przedstawieniu widzimy kilku kawalerzystów pytających o drogę biednego wędrowca. Coś odwróciło ich uwagę. Wszyscy spojrzeli w jedną stronę – poza „kadr” płótna. Nie wiemy, na co patrzą. Postawa żołnierzy jest bardzo czujna. Czemu ten obraz nas porusza? Może pokazuje chwilową jedność wszystkich stanów, o której głośno mówiono w dniach Powstania Styczniowego, obiecywano po wygranej, a która tylko chwilowo się ziściła w 1863 roku. Prawdopodobnie bezdomny wędrowiec i powstańcy dzielą w tej chwili ten sam los, współpracują dla tej samej sprawy, która miała polepszyć byt ich wszystkich. Ten obraz jest czytelny, gdy zna się trochę naszą historię.

I, niestety, także tylko dla Polaków czytelny będzie bogaty zbiór obrazów o tematyce syberyjskiej. Zesłańczy los niesłychanie mocno odbił się na psychice wielu pokoleń naszego narodu. Serię wybitnych dzieł o tej tematyce popełnił Jacek Malczewski, jeden z najbardziej rozpoznawalnych polskich artystów-malarzy. Obrazy syberyjskie stworzył jeszcze przed słynnym okresem symbolizmu w swojej twórczości. I znowu, tylko u nas, zostanie zrozumiany przekaz płótna pt. „Wigilia na Syberii”. Kilku doświadczonych przez los – polski los – mężczyzn siedzi przy wigilijnym stole. Są w skrajnie przegranej sytuacji. Wygnani prawdopodobnie na zawsze, tysiące kilometrów od domu, oddzieleni od rodzin, ze świadomością klęski na wszystkich życiowych polach, żyjący w biedzie, głodzie, obciążeni morderczą pracą, bez perspektyw na przyszłość, spotykają się jednak przy wigilijnym stole, na którym nie ma nic prócz suchego chleba i herbaty. Wiedzą, że ich najbliżsi, którzy są daleko, też siedzą teraz przy wigilijnych stołach i myślą o nich. Siła tradycji pozwoliła im przetrwać.

A zatem co widzimy, gdy wejdziemy do galerii sztuki XIX wieku w Muzeum Narodowym, w której głównie znajdują się dzieła polskie? Widzimy rannego powstańca wnoszonego do chłopskiej chałupy, widzimy powóz utopiony w błocie, ciepłe światła okien chłopskich chat – jasne punkciki na tle czarnej ukraińskiej nocy. Polną drogę pośród traw, kuropatwy na śniegu, śmierć pięknej młodej kobiety, której stopę całuje nieszczęśliwy mężczyzna. Starą Żydówkę, zmęczoną życiem, sprzedającą pomarańcze i robiącą na drutach. Widzimy chłopki, które zrobiły przerwę w pracy, usłyszawszy kościelne dzwony. Widzimy odpoczynek górników w dalekiej, północnej kopalni, odpoczynek „na etapie”. A w innych polskich muzeach? Syberyjskie śniegi, konie biegnące przez błota, znowu błota… I znów umierającą młodą kobietę i rozpaczającego obok niej mężczyznę. Kto to? To Ellenai, bohaterka poematu Juliusza Słowackiego „Anhelli”, piękna kobieta promieniejąca młodością, która kiedyś była zbrodniarką i umarła ze zgryzoty i tęsknoty.Ellenai jest symbolem Polski.

Chełmoński, Gierymski, Fałat, Ruszczyc, Malczewski, Kossak, Wyczółkowski, Wyspiański i wielu, wielu innych wychowali się w Polsce pod zaborami, często w majątkach, gdzie mogli obserwować codzienny znój chłopskiej pracy. Ich matki nosiły czerń, gdy ich piastowały (w okresie żałoby narodowej). Oddały na poczet powstania całą biżuterię, a w zamian nosiły na szyjach drewniane krzyżyki i metalowe bransoletki w kształcie łańcuchów (symbol zniewolenia). Wyrośli oni pośród błotnistych dróg, poddanych jakże polskiej, pochmurnej i deszczowej aurze, przenieśli całą swoją duszę na płótna i zostawili ją nam, którzy uczymy się polskości dzięki tym przedstawieniom. Wielu z tych malarzy zrobiło karierę w Europie. Częstokroć studiowali w Monachium czy w Paryżu. Podróżowali do Włoch, poznawali innych wielkich artystów, oglądali największe światowe dzieła na żywo. Ich prace zdobywały nagrody w prestiżowych konkursach, wystawiane były w największych galeriach. Wielu z nich bardzo się wzbogaciło, a jednak potem wracali. Osiedlali się z powrotem w swoich majątkach lub miastach. Żyli w miejscu, gdzie z pewnością było trudniej utrzymać dobry materialny status, ale za to dusza nie ciągnęła ich już w żadną stronę, bo była u siebie. Lepiej tym duszom było w kresowych błotach, pośród chłopów kłaniających się, podczas pracy, na Anioł Pański. Lepiej im było obok przydrożnych kapliczek, postawionych na cześć ich niedalekich przodków zabitych w powstaniach niż pod skąpanymi w słońcu drzewami oliwnymi czy pośród paryskiego zgiełku.

Muzea narodowe w różnych miastach Polski pełne są wybitnych polskich dzieł i co jakiś czas organizują wspaniałe, przekrojowe wystawy. Od jakiegoś czasu muzea unowocześniają się. Sale są remontowane, montuje się nowe oświetlenie, do wystaw zamieszcza się czasem multimedialne prezentacje, powstają muzealne sklepiki z szeregiem pamiątek promujących sztukę, a także książek sztuce poświęconych. Wystawom zawsze towarzyszą serie wydarzeń dodatkowych, takich jak wykłady, oprowadzania kuratorskie czy warsztaty dla dzieci. Instytucje te również na co dzień mają bogatą ofertę edukacyjną, nie tylko dla dzieci i młodzieży, ale także dla dorosłych. Są to tętniące życiem jednostki kultury. Już nie „zakurzone” sale o lśniących posadzkach, po których kiedyś trzeba było chodzić w specjalnych, wielkich kapciach, tak znienawidzonych przez nas w dzieciństwie. W ten sposób zachęca się współczesnych do odwiedzania galerii sztuki dawnej.

Dodatkowo gdyby edukacja Polaków w dziedzinie sztuk pięknych, a także sztuki użytkowej, była konsekwentnie i szeroko realizowana, to żylibyśmy może w piękniejszym kraju, którego krajobrazu nie zasłaniałyby fatalnie zaprojektowane ogromne reklamy: billboardy i banery. I chodzi tu nie tylko o elewacje pięknej miejskiej architektury (zdobyczy polskich architektów i inżynierów), ale także tak bliskie nam widoki, jak chociażby panorama Tatr widziana z zakopianki, która usiana jest tymi w większości bezprawnie ustawionymi obrazkami, krzyczącymi kolorowymi wielkimi literami i kompozycyjnym nieładem. Najsmutniejsze jest to, że większość Polaków w ogóle tego nie zauważa, a gdyby ich gust estetyczny był odpowiednio ukształtowany, z pewnością inaczej dbaliby o otaczające ich środowisko. A gust można kształtować właśnie poprzez częste obcowanie z dobrym malarstwem czy sztuką użytkową na wysokim poziomie, która na dodatek często czerpie z naszej historii i tradycji (można by mnożyć przykłady takiej sztuki, jak chociażby styl zakopiański stworzony przez Stanisława Witkiewicza inspirowany góralską sztuką ludową). W tym miejscu warto nawiązać do manifestu wielkiego pedagoga Szkoły Sztuk Pięknych okresu międzywojennego, Tadeusza Pruszkowskiego, którego marzeniem było nie tylko stworzenie stylu narodowego w sztuce, ale także prezentowanie tej sztuki wszystkim obywatelom wprost na murach miast! O tym wizjonerze i nauczycielu napisze więcej Adam Michalak w swoim artykule poświęconym bractwu św. Łukasza, którego Pruszkowski był założycielem, a które na zlecenie ówczesnego rządu namalowało siedem wspaniałych obrazów z historii Polski, specjalnie na Wystawę Światową w Nowym Jorku w 1939 roku.

Potrzebę eksponowania polskiej kolekcji sztuki w Warszawie zauważono już w połowie XIX wieku, kiedy to uchwalono Ustawę o Wychowaniu Publicznym w Królestwie Polskim i przy Szkole Głównej utworzono Szkołę Sztuk Pięknych, Bibliotekę Główną i właśnie Muzeum Sztuki, które na początku miało duże problemy z siedzibą. Co kilka lat przenoszono zbiory do innych budynków. Zniszczone wnętrza kamienic adaptowano na sale ekspozycyjne, które przepełnione były eksponatami, gdyż sale wystawowe pełniły właściwie funkcję magazynów. Dopiero po odzyskaniu przez Polskę niepodległości, zaczęto starać się o wybudowanie nowego budynku przeznaczonego specjalnie dla muzeum. Po kilkunastu latach doprowadzono budowę wielkiego gmachu do końca i z wielką dumą otwarto nowoczesny budynek muzeum dla dobra społeczeństwa. Polacy, a także odwiedzający Warszawę cudzoziemcy, mogli teraz we wspaniałych warunkach podziwiać dokonania wielkich polskich artystów, a także oglądać dzieła zagraniczne pochodzące z polskich zbiorów. A było to w roku 1938… Nikt z ówczesnych pracowników muzeum nie przypuszczał wtedy, że za chwilę wszystkie siły będą poświęcać na ocalenie dzieł, albo przynajmniej inwentaryzację tych zrabowanych, po to, by po wojnie wiedzieć dokładnie, co zaginęło i tym samym starać się o ich odzyskanie. Byli ludzie, którzy stracili przy tym życie, jak np. dwie osoby eskortujące w tajemnicy przed Niemcami „Bitwę pod Grunwaldem” Jana Matejki, która miała tak duże znaczenie symboliczne, że Niemcy wyznaczyli nagrodę za odnalezienie tego obrazu. Ogromne płótno zwinięte w rulon transportowano w nocy, by zakopać je potem w betonowym sarkofagu, w jednej z podlubelskich wsi (tak obraz przetrwał wojnę). Polskie malarstwo jest elementem naszej historii. W końcu Matejko namalował ten obraz podczas zaborów, „ku pokrzepieniu serc”. A historia zatoczyła koło i po kilkudziesięciu latach znów płótno to stało się żywym i ważnym obiektem do tego stopnia, że narażano życie, by je ratować. Historii odzyskiwania dzieł utraconych podczas II wojny światowej poświęcam oddzielny artykuł – wywiad z panią Moniką Kuhnke z Ministerstwa Spraw Zagranicznych – zajmującą się tą sprawą już od ponad dwudziestu lat.

Na szczęście gmach muzeum nie uległ dużym zniszczeniom w czasie wojny, choć zbiory ucierpiały bardzo. Zrabowano większość cennej sztuki użytkowej: wyrobów złotniczych i jubilerskich, mebli, tkanin, także numizmatów oraz właśnie obrazów. W 1945 roku, po remoncie budynku otwarto wystawę „Warszawa oskarża”, na której przedstawiono zniszczenia i straty wojenne dokonane przez Niemców na zbiorach muzeum. Wystawę odwiedził nawet dowódca alianckich sił zbrojnych generał Dwight Eisenhower. Gdy po obejrzeniu wystawy wyszedł na papierosa wraz z dyrektorem muzeum, Stanisławem Lorentzem, z fontanny przed budynkiem trysnęła woda. To jeden z pracowników muzeum uparł się, by fontanna zadziałała w obecności tak wyjątkowego gościa i ręcznie tę wodę pompował. Eisenhower spytał wtedy dyrektora, czy w Warszawie jest woda, jedzenie i prąd. Dyrektor Lorentz odpowiedział, że nie ma. Na co jego rozmówca: „A wy robicie wystawy?”. „Taką mamy historię” – odpowiedział Lorentz.

Czy można karmić się sztuką, oddychać nastrojem, który artyści budowali w swych dziełach, koić nerwy poprzez obcowanie z harmonią kształtów i barw, jakie malarze pozostawili na swoich blejtramach? Chyba nie tylko można, ale trzeba. A może nawet oddychamy tym nieświadomie? Krajobrazy, które nas otaczają, które widzimy podróżując przez Polskę, to te same widoki, które uwiecznili malarze. Wybierali z tego to, co najlepsze, co najmocniej ich dotykało, i komponowali tak, byśmy nie mogli przejść obok obojętnie. Uwrażliwiali nas na piękno, a w tym przypadku także na polskość. Może to właśnie dzięki nim, wielu z nas wcale nie chce uciekać do lazurowych mórz i cienia palm? Może także dzięki nim, wolimy z trudem przebijać się przez błoto i bagna, by na końcu podziwiać odlatujące bociany…