Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.

Koalicja chce zmienić lokalizację budowy elektrowni jądrowej? Komunikacyjny chaos rządu Tuska

Koalicja chce zmienić lokalizację budowy elektrowni jądrowej? Komunikacyjny chaos rządu Tuska Spotkanie KO w Ustroniu, po prawej stronie Donalda Tuska znajduje się Elżbieta Zielińska - wiceminister Klimatu i Środowiska; źródło: wikimedia commons

Komunikacyjny chaos, który obserwowaliśmy przez kilka ostatnich tygodni na różnych polach polityki energetycznej nowego rządu, jest produktem medialnej mieszanki wybuchowej: braku jasnego przywództwa oraz spójnej strategii w energetyce, starć różnych poglądów i interesów w ramach koalicji rządzącej, a także niewystarczającego doświadczenia politycznego części nowych urzędników. Na zamieszaniu wydaje się politycznie zyskiwać Platforma Obywatelska. Odbywa się to kosztem Trzeciej Drogi.

Polska w awangardzie proklimatycznej?

„Musimy przyjąć cel redukcji emisji o 90%. Musimy to zrobić w konstruktywny sposób, dbając o aspekty społeczne” – te słowa wiceminister Urszuli Zielińskiej z 15 stycznia, a więc sprzed nieformalnej Rady UE ds. Środowiska, podczas której dyskutowany był nowy cel klimatyczny dla całej Unii Europejskiej do 2040 r., wywołały poruszenie nie tylko w mediach społecznościowych i międzynarodowych mediach (w UE przed tą wypowiedzią założenia celu oficjalnie poparła jedynie Dania), ale również wewnątrz koalicji rządzącej. 

Jeszcze tego samego dnia minister klimatu i środowiska, Paulina Hennig-Kloska, odcięła się od wypowiedzi swojej podwładnej i podkreślała, że Zielińska nie wyraża stanowiska polskiego rządu. Podobną narrację kontynuował dzień później wicepremier Władysław Kosiniak-Kamysz, który zapewnił, że Polska nie wezwie Unii do realizacji tego celu.

Co więcej, w zeszłym tygodniu wiceminister rolnictwa, Michał Kołodziejczak, stwierdził w Radiu Zet, że „Zielony ład równa się czarny sen dla Polski. To coś, co nie powinno wchodzić w życie w Polsce. Na pewno nie w takim układzie, jak dziś mówimy”. 

Sama wiceminister Zielińska także wycofała się ze swoich słów. Uznała, że Polska nie ma jeszcze jasnego stanowiska w kwestii celów na 2040 r. i czeka na ogłoszenie szczegółowej propozycji Komisji Europejskiej, wobec której rząd deklaruje „otwartość na negocjacje i zapowiedź konstruktywnego podejścia Polski do polityki klimatycznej na forum Unii Europejskiej”.

Cel redukcji emisji gazów cieplarnianych aż o 90% do 2040 r. w wypowiedzi polskiej minister nie jest przypadkowy. Wartość ta jest zgodna z wytycznymi zaproponowanymi w czerwcu przez Europejski Naukowy Komitet Doradczy ds. Zmian Klimatu (to unijny odpowiednik ONZ-etowskiego Międzyrządowego Panelu ds. Zmian Klimatu, IPCC).

Zgodnie z rekomendacjami poziom emisji państw członkowskich powinien być zredukowany o wartość między 90% a 95% do końca kolejnej dekady (względem 1990 r.), co według tej samej publikacji wymagałoby odejścia od węgla w produkcji energii elektrycznej już w 2030 r., a 10 lat później również od gazu ziemnego. 

Taki poziom redukcji oznaczałby przyspieszenie dekarbonizacji nie tylko w energetyce, ale również w rolnictwie, gospodarce odpadami i transporcie. Według przytoczonego przez Euractiv stanowiska London Stock Exchange Group obranie za cel 90% redukcji emisji oznacza, że ceny uprawnień w ramach systemu EU ETS w 2040 r. będą ponad 5-krotnie wyższe niż te obowiązujące pod koniec ubiegłego roku. 

Z kolei, jak podaje Financial Times, zgodnie z nieoficjalną wersją dokumentu Komisji Europejskiej UE i państwa członkowskie będą musiały inwestować nawet 1,5 bln euro rocznie (sic!) w latach 2031-2050, aby osiągnąć cel 90% w połowie tego okresu oraz neutralność klimatyczną do połowy wieku.

Na bazie opisanego wyżej wewnętrznego raportu Komisja Europejska przedstawi 6 lutego wyjściową propozycję do negocjacji na temat celu redukcji emisji, która ma być przyjęta na poziomie unijnym do 2025 r. W zeszłym roku ograniczenie emisji o 90% oficjalnie poparł przed Parlamentem Europejskim komisarz ds. działań na rzecz klimatu, Wopke Hoekstra, oraz komisarz odpowiedzialny za realizację Europejskiego Zielonego Ładu, Maroš Šefčovič. Nie powinniśmy więc spodziewać się mniej ambitnego celu.

Sceptycyzm odnośnie tak wysokiego celu budzą trudności w osiągnięciu już ustalonych progów, w tym 55% redukcji do 2030 r. w ramach Fit for 55. Jak podkreśla Europejska Agencja Środowiska, aby osiągnąć ten ambitny cel, tempo obniżania emisji gazów cieplarnianych w UE do końca obecnej dekady musiałoby być dwukrotnie wyższe niż roczne wskaźniki od 2005 r.

Co więcej, niedawna ewaluacja wstępnych Krajowych Planów na rzecz Energii i Klimatu złożonych przez państwa członkowskie, która została przeprowadzona przez Komisję, wskazuje, że nawet pełna realizacja dotychczasowych założeń oznaczałaby obniżenie emisji gazów cieplarnianych do 2030 r. o wartość niższą niż oczekiwana (51%), a także nieosiągnięcie planowanego poziomu udziału odnawialnych źródeł energii – to 38,6%-39,3% wobec 42,5%. 

Komunikacyjny słoń w składzie porcelany

Powyższe dane pokazują, jak nieprzemyślane były słowa nowej wiceminister, oraz tłumaczą, dlaczego wywołały tak dużą panikę rządu. To jednak dopiero początek rollercoastera w komunikacji rządowej.

Już 2 dni po wypowiedzi Urszuli Zielińskiej burzę w debacie publicznej wywołali wojewoda pomorska, Beata Rudkiewicz, wraz z wicemarszałkiem województwa pomorskiego, Leszkiem Bonną, którzy w swoich publicznych wypowiedziach podważyli lokalizację pierwszej polskiej elektrowni jądrowej w Lubiatowie-Kopalinie.

Ponieważ wspomniana inwestycja ma już wydaną decyzję środowiskową oraz jest uwzględniona w umowie projektowej z amerykańskim wykonawcą, wszelkie zmiany wiązałyby się z kolejnymi znaczącymi opóźnieniami w projekcie (według MKiŚ mogącymi sięgać nawet 10 lat). To mogłoby prowadzić nawet do całkowitego wyrzucenia planów elektrowni do kosza. 

Również w tej sprawie usłyszeliśmy twarde dementi zarówno ze strony Ministerstwa Klimatu i Środowiska, jak i Jana Grabca, szefa Kancelarii Prezesa Rady Ministrów. Ponadto pojawiło się zapewnienie o kontynuacji projektu w gminie Choczewo. 

Było to kolejne zamieszanie komunikacyjne w kwestiach energetyki po próbie liberalizacji przepisów dla powstawania nowych farm wiatrowych na lądzie. Choć w tych konkretnych przypadkach doszło do sprostowania, podobne zachowania mogą podważyć wiarygodność rządzących polską energetyką w oczach potencjalnych inwestorów. 

Sytuacji nie pomaga fakt, że choć problematyczne komunikaty najczęściej były przedstawiane jako opinie, to jednak padały publicznie, a osoby je wypowiadające są państwowymi urzędnikami (co więcej, w przypadku minister Zielińskiej nawet reprezentowały wówczas Polskę w Brukseli). 

Do ogólnej niepewności z pewnością dołożyły się wypowiedzi premiera Donalda Tuska w kampanii wyborczej i w pierwszych tygodniach rządu, dotyczące audytu strategicznych projektów, takich jak atom, oraz niespełnienie obietnicy szybkiego rozwiania wątpliwości w kwestii SMR planowanych przez spółkę Orlen Synthos Green Energy.

Trzeba odnotować, że choć sam premier na początku stycznia zaznaczył, że „jest oczywiste, że energetyka jądrowa w Polsce jest właściwie bezalternatywna”, to jednak w debacie publicznej wątpliwości są dalej żywe.

PO przejmuje kompetencje od koalicjantów?

Wydaje się, że zamieszanie w polityce energetycznej osłabiło pozycję Ministerstwa Klimatu i Środowiska pod nadzorem Trzeciej Drogi. Dotychczas można było odnieść wrażenie, że to przedstawiciele Polski 2050 i Polskiego Stronnictwa Ludowego mogą mieć kluczowe znaczenie dla kierowania zieloną transformacją w Polsce, zwłaszcza wobec dużego zaangażowania najważniejszych polityków PO, w tym Donalda Tuska, w spór o praworządność i „depisyzację” instytucji publicznych.

Na utratę wpływów wskazuje nominacja na stanowisko rządu ds. strategicznej infrastruktury energetycznej byłego prezesa Urzędu Regulacji Energetyki, Macieja Bandy, który jest związany ze środowiskiem Platformy Obywatelskiej (był jednym z autorów programu energetycznego PO i pracował w związanym z tą partią Instytucie Obywatelskim). 

Kolejnym sygnałem ostrzegawczym dla Trzeciej Drogi jest ogłoszenie przez minister Marzenę Czarnecką, że Ministerstwo Przemysłu w ramach działu surowców energetycznych będzie zajmować się nie tylko górnictwem, jak wcześniej zapowiadano, ale również polityką dotyczącą wodoru, gazu, ropy naftowej i energetyki jądrowej.

Oznacza to, że ministerstwo będące pod przywództwem bliskiej, wieloletniej współpracownicy wiceprzewodniczącego Platformy Obywatelskiej – Borysa Budki – otrzyma znacznie szerszy zakres kompetencji.

Nowa minister, która pochodzi ze Śląska i ma doświadczenie w pracy w spółkach energetycznych, jak na razie zaskakuje brakiem rewolucyjności w wypowiedziach, czym politycznie punktuje, zwłaszcza w kontekście niezbyt fortunnych wystąpień członków jej obozu politycznego. Można powiedzieć, że w swoim przekazie jest na absolutnych antypodach „zielonej narracji” wiceminister Zielińskiej.

„Kopalnie będą funkcjonować tak długo, jak będą zasoby w tychże kopalniach – to jest nasze zapewnienie ze strony Ministerstwa Przemysłu”. Słowa, które mogłyby zostać przypisane Januszowi Kowalskiemu lub innym przedstawicielom Suwerennej Polski, padły z ust Marzeny Czarneckiej. 

Znamienny jest również fakt, że nowe ministerstwo, które za jedno ze swoich głównych zadań ma koordynację odchodzenia Polski od produkcji energii z węgla, umieszczono w Katowicach w siedzibie Polskiej Grupy Górniczej. Nie mówimy tu tylko o warstwie symbolicznej. 

Górnictwo gorącym kartoflem kolejnych rządów

Minister Czarnecka, która niejako wprost zaprzeczyła narracji o bardziej ambitnym klimatycznie rządzie, wraz z ministrem aktywów państwowych, Borysem Budką, będą 5 lutego w Brukseli przekonywać unijnych komisarzy do notyfikowania umowy społecznej dla górnictwa, jaka została podpisana w maju 2021 r. przez poprzedników Budki – Artura Sobonia i Jacka Sasina.

Wspomniana umowa społeczna jako datę odejścia od wydobywania węgla w Polsce określa 2049 r. To 19 lat po terminie, w którym produkcja energii elektrycznej z elektrowni węglowych powinna być w UE zakończona, jeżeli celem byłaby 90% redukcja emisji do 2040 r. 

Obecnie polskim, ponadpartyjnym sukcesem na forum unijnym w tym zakresie było wynegocjowanie przedłużenia pozwolenia na publiczne wsparcie dla elektrowni węglowych z 2025 r. na koniec 2028 r. Choć było to niezbędna decyzja dla polskiej energetyki, to jednak nie zmienia ona faktu, że węgiel przestanie być masowo subsydiowany 21 lat przed datą zapisaną w umowie społecznej.

Wskazuje to na konieczność natychmiastowych, ambitnych działań w polskiej energetyce, jako że unijna zgoda na to (lub potencjalnie dalsze opóźnienia w dekarbonizacji) będzie uzależniona od wdrażania planu transformacji, czyli de facto zwiększenia inwestycji w elektrownie niskoemisyjne.

Podjęcie daleko posuniętych działań dotyczących restrukturyzacji sektora górniczego wynika również z uwarunkowań czysto ekonomicznych. W niedawno opublikowanej analizie Rafał Zasuń szacował, że do końca obecnej dekady energetyka w Polsce obniży zużycie węgla aż o połowę.

W opinii redaktora naczelnego portalu Wysokie Napięcie brak przyspieszenia obecnego planu zamykania kopalń będzie oznaczać wydobywanie 10 mln ton niepotrzebnego i niekonkurencyjnego za granicą węgla rocznie, za który państwo będzie musiało dopłacić 10 mld zł każdego roku. 

Choć może brzmieć to zaskakująco, Zasuń jako opcję bardziej opłacalną dla budżetu państwa przedstawia natychmiastowe zamknięcie nierentownych kopalń. Zgodnie z jego wyliczeniami odprawy na poziomie 300 tys. zł dla 10 tys. górników kosztowałyby budżet państwa 3 mld zł, co stanowiłoby zaledwie 30% obecnych rocznych dopłat do wydobycia węgla, których poziom w perspektywie kolejnych lat dzięki zamknięciu zakładów przynoszących straty znacząco by się obniżył.

Podobną rekomendację zawarliśmy w przedwyborczej publikacji 21 postulatów wyborczych Klubu Jagiellońskiego. Nawoływaliśmy do „bezzwłocznego zamknięcia trwale nierentownych kopalń węgla”.

Nasze stanowisko uzasadnialiśmy w następujący sposób: „Popyt na węgiel w energetyce będzie spadał. Wiele polskich elektrowni węglowych jest w bardzo złym stanie technicznym – wśród 90 bloków węglowych pracujących w polskich elektrowniach ponad 70 przekroczyło już planowany czas eksploatacji. Utrata konkurencyjności energetyki węglowej jest także spowodowana przepisami unijnymi, mającymi na celu osiągnięcie neutralności klimatycznej w UE do 2050 r.”. 

Co więcej, podkreślaliśmy wówczas, że „wydłużanie ich [kopalni] pracy obciąża finansowo przedsiębiorstwa z udziałem Skarbu Państwa. Górnictwo węgla powinno więc przejść proces audytu kosztów funkcjonowania kopalni oraz ekonomicznie dostępnych złóż węgla.

Efektem audytu powinien być podział kopalni na: 1) rentowne, które należy utrzymać jak najdłużej, 2) nierentowne, ale zdolne do odzyskania rentowności po dokonaniu wymaganych inwestycji, 3) trwale nierentowne, które należy zamknąć bez zbędnej zwłoki”.

Jak bardzo zielony będzie nowy rząd? 

Z opisanego powyżej chaosu powstałego w kilku pierwszych tygodniach prowadzenia polityki energetycznej przez nowy rząd wyłania się obraz walczących ze sobą o kompetencje jednostek i frakcji w ramach koalicji. Wyraźnie unaocznił się fakt braku jasnej strategii energetycznej nowych władz, które powoli starają się uporządkować sytuację poprzez wytyczanie konkretnego podziału kompetencji rządowych agend. 

Choć można spodziewać się dalszych prozielonych komunikatów płynących z MKiŚ, to jednak nie powinniśmy być zaskoczeni, gdyby obecny rząd realizował politykę podobną do swoich poprzedników, w tym dalszy powolny dryf w coraz bardziej nierentownym górnictwie.

Niestety nadal otwarte pozostaje pytanie o realną determinację najważniejszych aktorów nowego rządu w kwestii budowy elektrowni jądrowej. Nie wiemy także, co dalej z zamrożeniem cen energii po czerwcu.

Ponadto wydaje się, że premier Tusk nie chce, aby koalicjanci zbyt urośli politycznie, dlatego w ostatecznym rozrachunku będzie dążyć do posiadania wraz ze swoimi najbliższymi współpracownikami, m.in. Borysem Budką, ostatecznego słowa w kontekście najważniejszych inwestycji energetycznych.

Oczywiście powyższe zawirowania mogą osłabnąć, gdy nowy rząd zakończy okres przejściowy, kompetencje ministerstw będą w pełni określone i wyłoni się efektywny modus operandi zarządzania polską energetyką. Istotna może okazać się również wymiana kadr i zarządów w najważniejszych spółkach energetycznych. 

To, co obserwujemy, jest więc na razie jedynie sygnałem ostrzegawczym. Miejmy nadzieję, że kolejne miesiące przyniosą jasną i spójną politykę energetyczną rządu, której zwieńczeniem będzie publiczne zaprezentowanie aktualizacji Polityki Energetycznej Polski do 2040 r. i wysłanie do Brukseli w terminie, a więc do czerwca bieżącego roku, aktualizacji Krajowego planu na rzecz energii i klimatu na lata 2021-2030.

Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.

Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.