Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.

Psychoterapeutka twierdzi: zamiast wracać do pracy, matki powinny zostawać w domu z dziećmi

Psychoterapeutka twierdzi: zamiast wracać do pracy, matki powinny zostawać w domu z dziećmi autor ilustracji: Julia Tworogowska

Aż 40% amerykańskich matek nie chce zostać w domu ze swoimi małymi dziećmi. Rodzicielstwo przestało być priorytetem. Nie myślimy już o tym, że do zdrowego dorastania potrzebne jest stworzenie dobrego i pełnego miłości domu. Jeśli nas, rodziców, zupełnie nie obchodzą nasze dzieci, za to bardziej przejmujemy się pracą, jesteśmy zestresowani aż do granic możliwości i nie dajemy przykładu miłości i obecności naszym dzieciom, to dlaczego one same miałyby chcieć zostać rodzicami? Dlaczego w ogóle miałyby chcieć dorastać? – pyta psychoterapeutka Erica Komisar w rozmowie z Sewerynem Górczakiem.

Polskie społeczeństwo należy do jednych z najbardziej zapracowanych na świecie. Wiąże się to ze stresem, nieobecnością w domu i wiecznym gonieniem króliczka. Jaki wpływ ma to na rodzinę?

Dzieciom nie jest łatwo, gdy ich rodzice są zestresowani, np. sytuacją finansową. Jeżeli dorośli zarabiają za mało, zaczynają odczuwać silny dyskomfort, który jest podobny do tego, gdyby na dłuższy czas stracili pracę. Stres przejmują dzieci.

Nie pamiętam dokładnie, ile wynosi kwota dochodu wywołująca tak silny lęk – sytuuje się powyżej progu ubóstwa, ale poniżej klasy średniej, w okolicach dochodu niższej klasy średniej w warunkach amerykańskich. Jeśli małżeństwo zarabia łącznie mniej niż pięćdziesiąt tysięcy dolarów rocznie w rodzinach, w których jest więcej niż jedno dziecko, wtedy pojawia się stres.

Czasami rodzice muszą pracować przez cały czas. Taka jest rzeczywistość. Sądzę jednak, że w obecnym świecie nie ma miejsca na rodziny, w których pracuje jeden rodzic, a drugi zajmuje się wychowaniem. Moje książki opisują wpływ stresu na umysł dziecka i nastolatka.

To dwa najważniejsze okresy rozwoju mózgu – między narodzinami a trzecim rokiem życia oraz

między dziewiątym rokiem życia a dwudziestym piątym. Pierwszy z tych etapów jest prawdopodobnie najważniejszy, bo wtedy kształtuje się osobowość – fundament, dzięki któremu dziecko będzie w stanie regulować emocje, radzić sobie z przeciwnościami i stresem w przyszłości.

Jakie przemiany zachodzą wtedy w mózgu małego człowieka?

W trzech pierwszych latach rozwija się 85% prawej półkuli mózgu. Jeśli weźmiemy to pod uwagę, zauważymy, że najważniejszym okresem obecności matki przy dziecku są właśnie pierwsze trzy lata. Niektóre kobiety muszą jednak iść do pracy. W takim wypadku moje rady brzmią następująco: jeśli musisz pracować, najlepiej zatrudnij się w miejscu, które oferuje elastyczność i możliwość zarządzania czasem tak, by rodzina dalej mogła stanowić priorytet.

Ważne jest też to, by dzieci spędzały czas z godnymi zaufania i solidnymi ludźmi, z którymi łączą ich więzy pokrewieństwa, np. z rodzicem, który nie pracuje, lub z innymi członkami rodziny, łącznie z tą dalszą. Jeśli musisz, wynajmij opiekunkę. Oddawanie dziecka do żłobka to najgorsze rozwiązanie z punktu widzenia zdrowia psychicznego małego człowieka.

Każdy nauczyciel potrafi rozpoznać, które dzieci w ich klasie chodziły do żłobka. W Ameryce nazywamy te miejsca żłobkami dla małych dzieci, inne kraje – zakładami opiekuńczymi. Takie ośrodki są jak małe sierocińce, w których rodzice zostawiają swoje dzieci.

Maluchy rozpaczliwie potrzebują fizycznej i emocjonalnej obecności rodziców. Gdy tego nie otrzymują, wywołuje to w nich tak wysoki poziom stresu, że nieświadomie uruchamiają strategie obronne. Zaczynają się rozwijać unikające, ambiwalentne i zdezorganizowane zaburzenia przywiązania, które wywołują choroby psychiczne – stany lękowe, depresję i zaburzenia osobowości.

Młode pokolenie ma wiele problemów ze zdrowiem psychicznym, a głównym tego powodem jest sposób wychowania w pierwszych latach życia. Wystarczy zapytać matek, które muszą pracować, komu powierzają opiekę nad swoimi dziećmi. Gdy zastępczą figurą wychowawczą jest babcia, ciocia lub wrażliwa i empatyczna opiekunka, z takimi dziećmi wszystko może być w porządku, bo wiedzą, że ich mama chce być z nimi w domu.

Intencje są ważne. Dziecko musi wiedzieć, że matka chce z nimi przebywać, jest jej smutno, gdy się z nim rozstaje, i że wolałaby zostać w domu. Problemem współczesnej, zachodniej kultury jest jednak to, że coraz więcej matek tego nie pragnie. Tylko ok. 60% amerykańskich mam chce zostać w domu ze swoimi małymi dziećmi, a dla tych, które chcą, brakuje finansowego wsparcia. Tak niestety wygląda to w naszym kraju.

To bardzo ciekawe, że tak dużo mówisz o żłobkach. Polityka demograficzna to w Polsce jeden z głównych tematów debaty publicznej. Jesteśmy zaniepokojeni faktem, że nasz współczynnik dzietności spadł poniżej stopnia zastępowalności pokoleń. W wielu innych krajach Zachodu jest tak samo. Odnoszę wrażenie, że to, co mówisz, zadaje kłam powszechnym w naszym kraju opiniom. Jeden z argumentów, często w Polsce używany w kontekście problemów z demografią, głosi, że brak odpowiedniej liczby żłobków dla pracujących matek jest przeszkodą w celu podniesienia współczynnika urodzeń. Ty z kolei twierdzisz, że to złe podejście, które prowadzi do innych problemów.

Zapewnienie większej liczby żłobków jest dobre, ale tylko z perspektywy gospodarczej. Może ujmę to inaczej – na krótką metę z ekonomicznego punktu widzenia lepiej jest, gdy dwoje rodziców pracuje, a dziecko zostaje w żłobku. W dłuższej perspektywie choroby psychiczne młodzieży wynikające ze złego modelu będą im towarzyszyć także w wieku dojrzałym.

Gdy połowa społeczeństwa załamuje się pod ciężarem chorób psychicznych spowodowanych przez taki model wychowania, wówczas państwo musi wziąć na siebie koszty opieki medycznej, prawda? Skończy się to stworzeniem społeczeństwa złożonego z osób, które nie są odpowiedzialne. To krótkowzroczne podejście. Takich argumentów używają ekonomiści, nie psychoanalitycy.

Często tego argumentu używają same kobiety.

Wróćmy więc do statystyk. 60% amerykańskich kobiet chce zostać w domu ze swoimi małymi dziećmi. To oznacza, że 40% tego nie chce. Nasze społeczeństwo się rozpada, na co wskazuje fakt, że kobiety nie lubią przebywać z własnymi dziećmi. To poważny problem. Pewien rabin ujął to następująco: największym kłopotem jest to, że nasze dzieci nie chcą już mieć własnych.

W 2021 r. dokonałaś prognoz dotyczących skutków pandemii i lockdownów. Pisałaś, że przewidujesz, „że niektóre z [dzieci] będą gorzej tolerowały frustrację, ból i zmiany w środowisku, a u niektórych z nich nieustanna niepewność może przerodzić się nawet w syndrom stresu pourazowego”. Od napisania artykułu, w którym padają takie słowa, minęły dwa lata. Czy twoje prognozy się sprawdziły?

Wszystko zależy od tego, z kim byłeś zamknięty. To brzmi strasznie. Małe dzieci poradziły sobie o wiele lepiej od nastolatków, bo młodzież ucieka do swoich rówieśników, by odseparować się od rodziców. Na tym etapie rozwoju nastolatkowie powinni definiować się w separacji od osób dorosłych. To bardzo trudne, gdy jako młody człowiek wciąż jesteś w domu. Ostatecznie wszystko zależy od jakości wychowania i tego, czy rodzice byli w stanie pomóc swoim dzieciom w przepracowaniu emocji, czy byli dobrymi słuchaczami lub czy sami nie cierpieli na depresję. Wielu rodziców nie radziło sobie z kwarantanną. W takim wypadku częściej dochodziło do kłótni.

Wszyscy skupiali się na wynikach w nauce, a nie na pomocy dzieciom w przepracowaniu uczuć, jakie im towarzyszyły. Wszystko zależało więc od tego, z kim się było zamkniętym. Nasz świat utracił pojęcie niuansu. Wszystko jest binarne. Czarne lub białe, dobre albo złe. Wystarczy spojrzeć na to, co się dzieje na świecie i na Bliskim Wschodzie.

Jesteś za albo przeciwko ludobójstwu. Doskonale rozumiem, do czego nawiązujesz. Czy jednym z efektów lockdownów jest utrata zdrowego podejścia do rzeczywistości? Czy doświadczamy wszystkiego, co widzimy w mediach społecznościowych bez zdrowego dystansu do tego, co odczuwamy i myślimy?

Nawet pytanie, które zadałeś – „Czy COVID rozwalił nam dzieciaki?” – jest binarne. Uczciwa odpowiedź brzmi tak, jak wcześniej wspomniałam: „Zależy, z kim go spędziłeś”. Jeśli dzieci przetrwały kwarantannę z rodzicami, którzy byli wrażliwi, empatyczni, troskliwi, stabilni, funkcjonowali w dobrym małżeństwie, robili lemoniadę, przygotowywali obiad, rozmawiali o uczuciach, nie wywierali presji, by osiągnąć wysokie wyniki w nauce, ale skupiali się raczej na społecznym i emocjonalnym dobru dzieci i żyli bez strachu przed niepewnym jutrem, to i nastolatkowie wychodzili z tej sytuacji zdrowsi.

Mieli to szczęście, że ich rodzice panowali nad sytuacją. Niestety prawda jest taka, że nawet dorośli nie są do końca zdrowi. Dzielą nas trzy (teraz może i nawet cztery) pokolenia od czasów, gdy ludzie pracowali mniej i spędzali więcej czasu ze swoimi dziećmi. Nie było to lekiem na całe zło. W końcu rodzice nie zwracali uwagi na kwestie psychologiczne, ale byli obecni. To bardzo ważne.

Czy twoim zdaniem to właśnie brak obecności rodziców jest przyczyną obecnego kryzysu?

Rodzicielstwo przestało być priorytetem. Nie myślimy już, że do zdrowego dorastania dzieci potrzebne jest stworzenie dobrego i pełnego miłości domu. Jeśli nas, rodziców, zupełnie nie obchodzą nasze dzieci, bardziej przejmujemy się pracą, jesteśmy zestresowani aż do granic możliwości, nie dajemy przykładu miłości i obecności naszym dzieciom, to dlaczego one same miałyby chcieć zostać rodzicami? Dlaczego w ogóle miałyby chcieć dorastać? Jesteśmy nieszczęśliwi i skupieni na pracy, dlatego niewiele daliśmy naszym dzieciom.

To brzmi trochę jak utrata ducha wspólnoty i instytucji z nią związanych. Zauważyłem, że lubisz wspominać o społecznościach religijnych. Cała nasza współczesna infrastruktura społeczna zmierza w stronę solipsyzmu? To już nawet nie jest indywidualizm.

To narcyzm.

Jak możemy tę sytuację zmienić?

Wiesz, dlaczego tylu dorosłych ludzi zapisuje się na terapię? Czy wiesz, czym są badania ACEs [ang. Adverse Childhood Experiences, pol. traumatyczne doświadczenia z dzieciństwa – przyp. red.]? To największe w historii badania dotyczące traum w dzieciństwie.

Na czym te badania polegają?

Badania zainicjowała firma Kaiser Permanente (amerykańska firma zdrowotna – przyp. tłum.). Po przeprowadzeniu wywiadów z tysiącami różnych ludzi specjaliści stworzyli skalę traum i co kilka lat robią sondaż. Liczby okazały się szokujące. Ze względu na skalę badania są miarodajne.

Podstawową ideą ACEs jest myśl, że im bardziej rośnie liczba traum i zaniedbań w twoim życiu, tym większe staje się prawdopodobieństwo załamania w przyszłości. Dlaczego tak wiele dorosłych ludzi przychodzi na terapię? Terapia – sądzę, że wielu moich kolegów i koleżanek po fachu zastrzeliłoby mnie za to, co powiem, ale to po prostu cholerna prawda – jest trochę jak proces ponownego i dobrego wychowania. Wiele dzieci tego procesu nie doświadczyło.

Pójście na terapię w wieku dorosłym pozwala odnaleźć stabilną, bezpieczną podstawę i spotkać się z kimś, kto jest jak rodzic, który może pomóc wrócić na dobre tory. To jedyny sposób, by stać się lepszym rodzicem. Jeśli nauczyłeś się funkcjonować w sposób narcystyczny, reaktywny lub obronny, by radzić sobie z traumami związanymi z przemocą, alkoholizmem i zaniedbaniami rodziców, i jeśli twoi rodzice woleli pracować dłużej i nie spędzali z tobą za dużo czasu, to wszystko będzie prowadziło do depresji, stanów lękowych i zaburzeń osobowości. Wiemy, że gdy rodzice zasięgają pomocy, by poradzić sobie ze swoimi problemami psychicznymi, dziedzictwem krzywdy i traumy, stają się też lepszymi rodzicami dla swoich dzieci.

Podczas dyskusji i przygotowywania tego numeru „Presji” ustaliliśmy (jako zrzędliwi millenialsi i przedstawiciele pokolenia X), że jedną z cech pokolenia „zetek” jest otwartość w mówieniu o swoich doświadczeniach, traumach i seksualności, zwłaszcza w kontekście LGBT. Czy uważasz, że bycie otwartym na terapię może być w obecnych warunkach kluczem do lepszego wychowywania przyszłych pokoleń?

Oczywiście. Trzeba pamiętać o profilaktyce. Zapobieganie problemom psychicznym jest znacznie łatwiejsze niż ich późniejsze leczenie. Niestety mamy sporo do naprawienia. Nie możemy więc zatrzymać się na samej profilaktyce, bo w ten sposób tracimy ludzi, którzy już cierpią. Musimy zadbać o bezpieczeństwo przywiązania, ponownie uczynić priorytet z bycia matką i odzyskać radość z pełnienia tej funkcji. Kobiety w Ameryce na wielu różnych stronach internetowych dyszą z nienawiści, rozmawiają o żalu i resentymencie wobec roli matki, byciu w ciąży i karmieniu piersią. Negatywnie wypowiadają się o kwestiach, które kiedyś najbardziej cieszyły matki. To antyinstynktowne.

Można odnieść wrażenie, że współczesna kultura jest wyobcowana z najbardziej podstawowych, ludzkich doświadczeń. To łączy się z antydziecięcą kulturą, która powstaje. Wiele aspektów współczesnej kultury i społeczeństwa jest skierowanych raczej ku ludziom, którzy nie mają nikogo lub żyją z partnerem, dziewczyną, chłopakiem, ale już nie z mężem czy żoną. Nie chcemy brać na siebie takiej odpowiedzialności.

Może zabrzmi to kontrowersyjnie, ale staliśmy się społeczeństwem homoseksualnym.

To odważna teza.

Nie mam na myśli dwóch mężczyzn czy dwóch kobiet kochających się nawzajem. Raczej to, że staliśmy się zmaskulinizowanym społeczeństwem, a jednocześnie próbujemy feminizować chłopców. Można powiedzieć, że odwracamy pewien porządek, a to wprowadza chaos w społeczeństwie. Teraz kobiety chcą być mężczyznami, stąd całe to zamieszanie w płciach i seksualności. Obecnie wiele młodych kobiet po prostu nie chce być kobietami. Nie pragnie kobiecego ciała, woli ubierać się jak mężczyźni, chce odcinać sobie piersi. Mamy do czynienia z pokoleniem kobiet, które chcą żyć jak mężczyźni, bez wrażliwości i empatycznego wychowania. To bardzo poważny problem. Nazywam to odwróceniem, bo mężczyźni również są feminizowani, chłopcom obrzydza się męskość. Te kwestie są bardzo pogmatwane.

Pamiętam, że gdy byłem chłopcem, 90% nauczycieli w Polsce było kobietami. Zdecydowanie odczuliśmy to z kolegami. Zachowanie dziewczynek było uznawane za „grzeczne”, chłopców już niekoniecznie. Gdy czytałem twoje artykuły, zaintrygowało mnie, że często wspominałaś w nich o społecznościach religijnych. Powoływałaś się na swoje żydowskie pochodzenie i wiarę. Nazywałaś to tikkun olam [hebr. naprawianie świata – przyp. red.] i uczyniłaś z tego swoją naczelną zasadę. Z katolickiej perspektywy świetnie współgra to z naukami Jezusa. Twój artykuł w „The Wall Street Journal” nosi tytuł Nie wierzysz w Boga? Kłam swoim dzieciom.

Mam zatem dwa pytania. Po pierwsze, jak rodzic z pokolenia Z powinien podejść do wychowywania dzieci w społecznościach religijnych, jeśli świat jest coraz bardziej zsekularyzowanym i czasem nawet wrogo nastawiony do deklaracji wiary? Po drugie, czy takie postawienie sprawy nie prowadzi do niepożądanych skutków? Twoje tezy brzmią jak mówienie małym dzieciom o świętym Mikołaju. Czy religia właśnie nim nie jest? Ma znacznie większy wpływ na życie człowieka. Ciekawi mnie to, bo donoszę wrażenie, że ta kwestia może prowadzić do większego konfliktu między rodzicami a ich nastoletnimi dziećmi.

Nikt nie wmawia dwunastolatkom, że święty Mikołaj istnieje. Ta postać jest ważna dla małych dzieci, które przechodzą przez fazę rozwoju, jaką nazywamy myśleniem magicznym. To bardzo ważny etap. Jeśli dorośli nie żyją w zgodzie z żadną wiarą, wówczas usuwają magię z życia dzieci i zastępują ją rzeczywistością. Gdy maluchy pytają o śmierć, rodzice mówią im, że ludzie ponownie zamieniają się w proch lub zostają pochowani w ziemi.

Dzieci nie potrafią tego zrozumieć, bo żyją w świecie magicznym, w którym miłość dalej trwa. Jeśli maluchy nie otrzymają czegoś, co jest zarazem magiczne, jak i konkretne, ma to na nich dewastujący wpływ. Dzieci nie potrafią sobie poradzić z nihilizmem i egzystencjalną nicością. Uważam, że nastolatkowie i dorośli też sobie z tym nie radzą, dlatego właśnie pogarsza się ich stan. To bardzo ważne, by w coś wierzyć. Nie ma znaczenia, jaki to będzie system, istotne jest to, by wierzyć w moc wyższą, w coś większego od siebie samego. W innym wypadku kończy się to samotnością.

Czy tego rodzaju wiara, a raczej myślenie magiczne, jest czymś wrodzonym?

Im wrażliwsze jest dziecko, tym bardziej potrzebuje w coś wierzyć. Sądzę, że wszyscy tego potrzebujemy. Wiele osób po latach świeckości, nihilizmu i egzystencjalizmu wraca do wiary. Musimy zrozumieć, że Nietzsche był człowiekiem chorym i bardzo nieszczęśliwym. Nie jest dobrym wzorem do naśladowania. Jego teorie z pewnością były interesujące pod względem intelektualnym, ale to źle, że oparliśmy całą naszą kulturę na nihilizmie.

Trzeba też podkreślić, że pojawia się coraz mniej ustrukturyzowanych religii opartych na duchowości. Możemy wskazać coraz więcej kościołów chrześcijańskich, które nie są aż tak sformalizowane, nawet katolicyzm czy zreformowany judaizm stają się coraz bardziej muzyczne i radosne.

Chodzi o wspólnotę?

Nie do końca. Wspólnota to coś istotnego, ale najważniejszy jest psychologiczny fenomen wiary. Oczywiście wspólnota, która pomaga walczyć z poczuciem samotności, ma znaczenie. Możesz przyjść do nowojorskiej synagogi w dowolny piątek, a przekonasz się, że połowa zgromadzenia przychodzi tam dla religii, a połowa dla wspólnoty. Tożsamość tych ludzi opiera się na przynależności do grupy, z którą łączą ich wyznawane wartości.

Gdy zaczynamy się zastanawiać nad naszym życiem, szybko dochodzi do nas, jakie jest krótkie. Przeciętnie to jakieś siedemdziesiąt pięć, osiemdziesiąt lat. Wiara pomaga radzić sobie ze świadomością krótkiego ludzkiego życia i jego znaczenia, bo nieuchronną jego częścią jest śmierć. Gdy jesteś młody, wcale o tym nie myślisz, ale wraz z wiekiem coraz bardziej zaczynasz sobie uświadamiać, jak ważne jest to, by w coś wierzyć.

Przychodzą mi na myśl słowa, które rabbi skierował do naszego zgromadzenia. W judaizmie nie modlimy się o to, by spotkały nas dobre rzeczy, bo Bóg nie pociąga za sznurki, a my nie jesteśmy lalkami. Używamy religii jako wsparcia, gdy czasy są trudne. Okazujemy Bogu z wdzięczność, gdy czasy są dobre. Jeśli mamy kłopoty, zawsze możemy się do kogoś zwrócić, by jakoś to wszystko przetrwać. O to w tym chodzi. W czasach kryzysu, a tak często się z nimi mierzymy, wiara daje nadzieję. Jeśli nie masz dzieci, to oznacza, że straciłeś nadzieję na przyszłość. Nihilizm świeckiego społeczeństwa, które w nic nie wierzy, nie wychodzi mu na dobre. Religia nie powstała bez powodu, to struktura nadziei.

Chcę wrócić do twojej praktyki lekarskiej. Czy spotkałaś się określeniem „dzieci Ipada”? Mówi się o nowym pokoleniu, które niemal dosłownie „jest wychowane przez ekran”. W jaki sposób możemy z tym zjawiskiem walczyć i co możemy zrobić, by pomóc młodym ludziom?

Amerykańskie Towarzystwo Pediatryczne zaleca, by dzieci poniżej drugiego roku życia w ogóle nie używały technologii. Nie oznacza to, że nie można np. słuchać z maluchami muzyki albo audiobooka z bajkami. Nie ma niczego złego w oglądaniu razem z dzieckiem odcinka Sąsiedztwa Pana Rogersa [amerykański program edukacyjny – przyp. red.]. Zalecenia są jasne – żadnych iPhonów lub komputerów poniżej drugiego roku życia.

Czy różnica nie polega na tym, w jaki sposób używamy technologii? Przykłady, które opisałaś, sprowadzają się do sposobu spędzania czasu z dziećmi. Technologia jest tego częścią.

Technologia przeciąża układ nagrody mózgów dzieci, dlatego maluchy nie potrafią się sobą zająć. Nie uczą się przeżywać frustracji, nie umieją bawić się w samotności, a nawet bawić się w ogóle. Lubię porównywać to do dwóch rodzajów karmienia – naturalnego i butelką. Wszyscy wiemy, że najlepiej jest karmić piersią, bo niemowlę żywi się mlekiem matki.

My, psychoanalitycy, podnosimy inny argument. Karmienie piersią daje największą szansę na nawiązanie więzi między prawymi półkulami mózgu. Ważne są kontakt fizyczny, poczucie bliskości i bezpieczeństwa, a także intymność i utrzymanie kontaktu wzrokowego. To najbardziej bogate fizycznie i emocjonalnie doświadczenie, dlatego jest wyjątkowe.

W Stanach kobiety chcą szybko wrócić do pracy, dlatego często karmią piersią tylko przez sześć tygodni, a potem podają niemowlętom butelkę. Z butelki mleko wypływa znacznie łatwiej i jest go więcej. Dzieci nie muszą się o nie starać, dlatego potem nie chcą wracać do piersi. Butelka jest łatwiejsza, pierś wymaga wysiłku. Maluchy mają takie pulchne policzki, bo muszą się starać o pożywienie, kształtują się mięśnie. Można powiedzieć, że to pierwsza w życiu przeszkoda kształtująca charakter.

Gdy dzieciom poniżej drugiego życia dajemy do ręki iPada lub smartfona, blokujemy ich rozwój. Zabicie nudy wymaga wysiłku. Musisz znaleźć coś, co lubisz, zrobić to samemu lub z mamą. Takie zachowanie wspomaga rozwój. Trzeba pamiętać, że używanie iPada czy telefonu to pasywna rozrywka. To jak dawanie dzieciom butelki. Maluchy nigdy nie wrócą już do piersi, choć ta jest dla nich lepsza. Moim zdaniem to najlepsza analogia. Nie chcesz przeciążyć układu nagrody mózgu na tak wczesnym etapie, bo zmieni się trajektoria rozwoju dziecka.

Jak powinniśmy zatem zmienić nasz sposób myślenia?

Trzeba pamiętać, że technologia uzależnia. Już teraz funkcjonują np. ośrodki leczenia uzależnień od gier komputerowych. Przyjmuje się takie same zasady działania jak w przypadku leczenia uzależnienia od alkoholu, narkotyków lub zaburzeń odżywiania.

Najlepsza jest oczywiście abstynencja. Tu pojawia się problem. Po odbyciu terapii można w pełni zrezygnować z alkoholu lub narkotyków. We współczesnym świecie nie da się jednak funkcjonować z dala od jakiejkolwiek elektroniki. Powinniśmy zatem uczyć, jak z nią żyć w sposób, który nie jest uzależniający.

Co powinno stanowić priorytet dla ludzi, którzy chcą założyć rodzinę?

Ważna jest jak największa fizyczna i emocjonalna obecność dawana dzieciom i repriorytetyzacja źródeł radości. Możemy znajdować ją w wielu różnych aktywnościach. Często szukamy szczęścia w pracy. Ja też swoją kocham! Przebywanie z moimi dziećmi jednak jest dla mnie ważniejsze. Jeśli miałabym wybierać, wolałabym spędzać czas w domu. Powiedziałabym, że chodzi o poddanie się lub odnalezienie tych instynktów, które zatraciły młodsze pokolenia.

Istotne jest cieszenie się opieką, znajdowanie radości w czymś i kimś poza samym sobą. Mam wrażenie, że młodzi ludzie bardziej niż kiedykolwiek kładą nacisk na znaczącą pracę, z której mogą czerpać satysfakcję, i bardzo dobrze. Ich uwadze umyka jednak fakt, że miłość, która też może dawać spełnienie, jest na wyciągnięcie ręki. Trzeba zmienić priorytety. Zarówno praca, jak i miłość są w życiu potrzebne. Możesz osiągnąć wszystko, ale nie możesz pogodzić tych dwóch spraw. Miłość zawsze powinna mieć pierwszeństwo.

To sprowadza się do nieustannego przypominania sobie właściwej hierarchii potrzeb. Kładziemy zbyt duży nacisk na pracę, karierę i samorealizację. Mam wrażenie, że wielu młodym ludziom założenie rodziny nie przechodzi na myśl ze względu na konsumeryzm. Gdy masz dzieci, nie możesz sobie pozwolić na drogie wakacje. Co w takiej sytuacji powinni zrobić prorodzinni aktywiści i organizacje pozarządowe?

Trzeba łączyć zdrowie psychiczne dzieci ze swoim własnym. Pokazywać, jak wczesne lata wychowania wpływają na zdrowie maluchów w przyszłości i dać ludziom wybór. Posiadanie dzieci nigdy nie powinno być osądzane racjonalnie, to decyzja emocjonalna

Nie powinniśmy pytać, czy chcemy mieć dzieci. Dobrze jest je mieć! Powinniśmy raczej pytać, czy chcemy opiekować się dziećmi, wychowywać je, kochać, uczyć, przebywać z nimi, bawić się i dać im wszystko, co najlepsze na świecie, by mogły dojrzewać w zdrowiu. A już całkiem inna sprawa.

Przedstawiciele twojego pokolenia powinni iść na terapię, zanim podejmą decyzję o założeniu rodziny. Lepiej zawczasu rozpoznać własne problemy, zmienić priorytety i poszukać pomocy, aby nauczyć się radzić sobie z własną krzywdą, by nie przekazać jej następnym pokoleniom. Wciąż wiele młodych osób ma dzieci, ale to, w jaki sposób je wychowują, wyrządza ogromne szkody. Nie możemy się skupiać na samym fakcie posiadania dzieci.

Czy widzisz jakieś światełko w tunelu dla obecnego i przyszłego pokolenia rodziców? Czy w swojej działalności spotkałaś się z czymś, co daje nadzieję?

Pokładam nadzieję w tym, że coraz więcej młodych ludzi prosi mnie o udzielenie wywiadu lub zaprasza do podcastów. Wiele kanałów jest skierowanych do pokolenia X i millenialsów. To pokazuje, że ludzie zaczynają się interesować tymi problemami i chcą zrozumieć, dlaczego są nieszczęśliwi. Nigdy nie mieliśmy aż tylu nieszczęśliwych i zagubionych młodych ludzi, którzy zaczynają zadawać sobie pytanie, skąd ich rozpacz się bierze.

Starają się to zrozumieć, dlatego idą na terapię. Jeśli pojawia się refleksja, to znak, że zmierzamy we właściwym kierunku. Zaczynamy rozumieć, że mamy problem do rozwiązania, i szukamy wiedzy, jak się z nim uporać.

Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury, uzyskanych z dopłat ustanowionych w grach objętych monopolem państwa, zgodnie z art. 80 ust. 1 ustawy z dnia 19 listopada 2009 r. o grach hazardowych.

Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o zachowanie informacji o finansowaniu artykułu oraz podanie linku do naszej strony.