Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.

Odpowiedź na manipulacje Krzysztofa M. Maja

Odpowiedź na manipulacje Krzysztofa M. Maja Autorka ilustracji: Julia Tworogowska

Ironia i sarkazm są starym jak świat chwytem zasłaniającym manipulację i brak argumentów. Krzysztof M. Maj jako specjalista od światów wyobrażonych wyobraża sobie mój artykuł o zadaniach domowych, ale na pewno z nim nie polemizuje.

Krok po krok pokażę, w jaki sposób moja wypowiedź została ukazana w krzywym zwierciadle, żeby nie użyć słowa „przekłamana”. Mam nadzieję, że wszystkie manipulacje zostały przez Maja poczynione nieświadomie, a sam autor w przypływie irytacji, jaką wzbudził mój tekst lub z powodu zachwytu nad samym sobą bezwiednie pominął niewygodne fragmenty artykułu bądź też przeinaczył je w taki sposób, by zgadzały się z wymyśloną przez niego opowieścią.

Jeśli zrobił to w pełni świadomie, a do głowy mu przecież nie wejdę, to bardzo mi przykro, bo ordynarne chamstwo zawsze smuci. Edukacja potrzebuje dziś przede wszystkim rozmowy, a nie przeinaczeń.

Napisałam w tekście następujące słowa: „W domu proszę o wykonanie 2-5 krótkich ćwiczeń, które pozwolą utrwalić materiał poznany na lekcji i nie zajmą więcej niż 15-20 minut pracy. Zadania domowe nie wpadają codziennie, ale tylko wtedy, gdy zachodzi taka potrzeba. Omawiam ten system pracy zawsze na początku roku szkolnego, dzieci nie protestują, przyznają, że taki model jest w porządku”.

Domyślacie się już, jak skomentował ten fragment Maj, prawda? Oczywiście pominął informację, że nie zadaję zadań domowych codziennie, ale tylko wtedy, gdy zachodzi taka potrzeba. Stwierdził, że jeśli liczbę przedmiotów w szkole przemnożymy przez 15/20 minut, to otrzymamy wynik kilku godzin dziennego siedzenia nad pracami domowymi.

Jeśli z taką praktyką mamy do czynienia w polskim systemie edukacyjnym, to faktycznie dzieje się źle. Nie popieram i nie będę popierała takiego modelu. Nie zrobiłam tego też w tekście, ale jak widać, nie szkodzi, można wystrzelić z retorycznego działa.

Uznałam, że czas sprawdzić samą siebie. Od początku września w siódmej klasie zadałam cztery (!) zadania domowe w rożnym odstępie czasu. Nie, nie było obowiązkowych „projekcików” w domu, bo z czymś się nie wyrobiłam. Biorę odpowiedzialność za proces edukacji w każdej klasie, bo wbrew wyobrażeniom Krzysztofa M. Maja posiadam określone kompetencje.

Zadania domowe dla przyszłorocznych absolwentów podstawówki nie były wyjątkiem, podobnie sprawa wygląda w innych klasach, które uczę. Dzieci nie powinny ślęczeć nad zadaniami dzień w dzień do wieczora, a weekendy powinny być od nauki wolne.

W swoim tekście napisałam, że „nie wszystko da się wypracować w szkole. Nauka potrzebuje doświadczenia, zabawy, eksperymentowania, ale też spokoju, systematyczności i uwagi. W ponad dwudziestoosobowej klasie jest o to trudno, nie oszukujmy się. Samodzielna praca w domu jest nieoceniona w systematyzowaniu wiedzy. Co więcej, pokazuje młodemu człowiekowi, że aby coś osiągnąć, trzeba w to włożyć realny trud”.

Jak skomentował ten fragment Maj? Podobno sprowadzam edukację do gonienia za podstawą programową. Z jego osobistego doświadczenia wynika (z mojego coś zupełnie innego), że nauczyciele zadają do domu nowy, trudniejszy materiał i w ten sposób wyręczają samych siebie, skazują dzieci na samodzielną pracę, którym muszą pomagać rodzice.

I znowu, jeśli ktokolwiek tak robi, to robi źle. Nie popieram tego typu praktyk. Naprawdę jest możliwe, aby w ramach obecnego systemu, którego szczególnie nie bronię, pracować mądrze i w trosce o dzieci. Wielokrotnie muszę przypominać rodzicom, żeby pozwolili swoim pociechom na samodzielność i że naprawdę jest lepiej zrobić jakieś zadanie źle lub o nim zapomnieć, niż wyręczać dzieci w ich obowiązkach.

Rodzice pytają, czego „musimy się nauczyć, żeby nasze oceny były lepsze”. Zawsze odpowiadam, że dorośli edukację mają już za sobą. Proszę, by pozwolili dzieciom na samodzielność, sukces, porażkę. Wolę zobaczyć nieporadnie napisane przez dziecko zdanie niż elokwentną wypowiedź rodzica.

Powyższy argument pokazuje także to, jak Krzysztof M. Maj niewiele wie o mojej (i wielu innych nauczycieli) pracy. Realizuję podstawę programową, bo to mój obowiązek, ale nie na tym moje działania się kończą. Mogłabym wysmarować kilka stron o tym, na czym tak naprawdę polega praca nauczyciela w szkole podstawowej, bo w takiej akurat jestem zatrudniona.

O dzieciakach, które przybiegają się przytulić na przerwie, bo „pani jest trochę jak mama”. O sprzątaniu wymiocin na wycieczce, bo dziecko się pochorowało. O wycieraniu własnego zasmarkanego rękawa bluzki, bo nastolatek przyszedł porozmawiać o pierwszej zawiedzionej miłości lub kłótni z przyjaciółką i polały się łzy. Zaznaczę od razu, że nie robię nikomu wyrzutów, taka praca po prostu.

Krzysztof Maj strasznie się zirytował, że nazwałam edukację bez zadań domowych i ocen szkodliwą utopią, po czym perorował przez następne kilkanaście minut, jakie to skandaliczne. Przy okazji skomentował mój kolor włosów (tak, jestem blondynką), po czym zasugerował, że nie mam kompetencji, żeby uczyć dzieci.

Pojawił się zarzut, że placówka, w której pracuję (nawet wyświetlił jej stronę), nie należy do „Budzącej się Szkoły” (cele tej inicjatywy to m.in. zmiana obecnego stanu polskiej szkoły, „oddanie uczniom współodpowiedzialności za proces uczenia się”), więc jest straszną placówką systemową, gdzie gnębi się i niewoli dzieci.

Tym jednym zdaniem Maj obraził zdecydowaną większość polskich nauczycieli, uczniów i rodziców, którzy właśnie do takich „zwykłych” szkół należą. Krzysztof M. Maj nie uwzględnił jednego z postulatów „Budzącej się Szkoły”, jakim jest wspieranie nauczycieli i dyrektorów, a nie wylewanie na nich wiadra pomyj.

Jakoś zniosłabym podprogowy pojazd po blondynce (często sama z tego żartuję), a nawet to, że zdaniem Maja nie mam kompetencji. Nie każdą opinią muszę się przejąć, tym bardziej, jeśli jest wyssana z palca. Problem w tym, że nie nazwałam szkoły bez ocen punktowych i zadań „utopią”.

Proszę sprawdzić: „Szkoła bez ocen i zadań domowych dla jednych brzmi jak spełnienie marzeń, dla innych jest utopią. Bez wątpienia oznacza to całkowity przewrót systemu, w którym funkcjonowaliśmy od lat”.

Zauważam, że debata na temat szkoły bez ocen i zadań domowych wygląda mnie więcej tak, jak polska polityka – istnieją dwa wzajemnie okładające się obozy. Przedstawiam argumenty, by zarówno oceny, jak i zadania domowe w zmodyfikowanej formie zostawić. Nigdzie nie piszę, że szkoła bez zadań i ocen jest niemożliwa.

Albo słowa Krzysztofa M. Maja są manipulacją, albo ktoś ma problem z czytaniem ze zrozumieniem. Może warto nadrobić zaległości, zanim przyjmie się funkcję internetowego zbawcy polskiej edukacji.

Maj zarzuca mi także sprzeczność lub brak wiedzy, czym jest bieżąca ocena opisowa. Wskazałam, że oceny mogą, choć wcale nie muszą, w prosty sposób odnotowywać, czy wysiłki uczniów i uczennic zmierzają w dobrą stronę, czy dzieje się coś niedobrego.

Nie znaczy to, że rezygnuję z bieżącej oceny opisowej podczas indywidualnych rozmów, udzielania wyjaśnień już po ocenieniu pracy. Poświęcam czas lekcyjny na wspólną analizę najczęściej popełnianych błędów przez uczniów. Robię to niemal codziennie, bo to oczywista część mojej pracy.

Maj zarzuca mi, że jeśli zadaję maksymalnie kilka zadań domowych na miesiąc i skazuję uczniów na ocenianie punktowe, to wystawiam ich na chroniczny stres będący przyczyną wielu chorób, w tym depresji. Polecam Krzysztofowi M. Majowi książkę Jonathana Haidta i Grega Lukianoffa Rozpieszczony umysł.

Można w niej znaleźć np. taki fragment: „Wychowanie dzieci w kulturze sejfityzmu, a więc wpajanie im, by były zawsze emocjonalnie bezpieczne, i jednocześnie chronienie ich przed każdym możliwym zagrożeniem, może doprowadzić do zamkniętego koła: dzieci stają się bardziej kruche i mniej odporne, przez co dorośli zwiększają ochronę, a to sprawia, że stają się one jeszcze bardziej kruche i jeszcze mniej odporne”.

Wystawianie na chroniczny stres jest tragicznym błędem wychowawczym. Stanowczo odradzam. Zaznaczam jednak, że unikanie jakiegokolwiek stresu również nie kończy się dobrze. Maj zarzuca mi i całemu systemowi edukacji, że wystawiamy dzieci na stres zbędny, bo w dorosłym życiu nikt nie rozwiązuje zadań domowych ani nie zdaje testów.

Uwielbiam tego typu mędrkowanie, które ma się do współczesnej polskiej szkoły jak pięść do nosa. Po pierwsze, nie jest oczywiste, czy umiejętność samodzielnej pracy, którą trzeba „dowieźć” na konkretny termin wymagany przez pracodawcę, jest zbędna w dorosłym życiu. Śmiem twierdzić, że to raczej umiejętność z kategorii tych podstawowych.

Podobnie jest z testami – zdobycie uprawień, prawa jazdy, certyfikatów językowych. Raczej od testów nie uciekniemy. Zgoda, że nie mogą być jedyną formą sprawdzania wiedzy, nie zastąpią pracy w grupie, działania projektowego, dyskusji. Zafiksowaliśmy się na punkcikach, rankingach i numerkach. Nie znaczy to jednak, że należy totalnie z nich rezygnować, bo swoje zalety również mają.

Nie wiem, ile razy przeprowadzałam dyskusje w klasie oraz rozmowy indywidualne z uczniami i uczennicami, że jeśli nie dostaną się do szkoły pierwszego wyboru, to i tak mają być z siebie dumni, bo przeszli długą drogę. Podkreślałam, że chodzi o dawanie z siebie tyle, ile umie się dać, a nie o walkę ponad siły.

Starałam się unikać stwierdzeń, że „świat się przecież nie zawali”, bo wiedziałam, że zawód nastolatka oznacza destrukcję jego świata. To praca u podstaw, jaką wykonują moi koledzy i koleżanki po fachu. Praca, której faktycznie nie widać w mediach, ale mająca sens.

Pamiętam, kiedy na koniec roku dostałam od jednej z absolwentek samodzielnie wykaligrafowaną kartkę z napisem: „Była pani ze mną w najczarniejszych momentach mojego życia, wspierała w drobnych-wielkich sprawach, choć pewnie nie miała pani o tym pojęcia. Dziękuję”. Krzysztofie, nie potrzebuję twojego udowadniania, że moja praca nie ma sensu. Jak widać, twoje opinie nijak mają się do rzeczywistości.

Wypowiedź Maja nie jest tylko ciągiem większych lub mniejszych manipulacji, ale również rzeczowych błędów. Na samym początku mój polemista przyczepił się do samego tytułu, w którym wytropił „bzdurę”.

Redakcja nadała następujący tytuł mojemu artykułowi: Nauczyciel języka polskiego: postulat likwidacji prac domowych to szkodliwy populizm. Głupotą dla Maja jest użycie w tym kontekście słowa populizm. „O ile mi wiadomo, populizm jest wtedy, gdy głosimy hasła, pod którym podpisują się absolutnie wszyscy” – mówił.

Otóż nie, podam przykład. Polityka Donalda Trumpa jest populistyczna, ale pod nią „nie podpisują się absolutnie wszyscy”. Postulat likwidacji prac domowych jest populistyczny, bo chwyta się negatywnych emocji, które ciążą nad polskim systemem edukacji, funkcjonując jednocześnie niczym magiczna różdżka mającą rozwiązać wszystkie problemy. Tak, jest to populizm, bo wyrzucenie zadań edukacji nie zbawi.

Jeszcze jeden błąd rzeczowy. Czytelników postronnych przepraszam za drobiazgowość, możecie uznać to za przejaw choroby zawodowej, ale w końcu jestem nauczycielką języka polskiego i trudno mi przejść obok tego obojętnie.

Maj zarzuca mi popełnienie błędu ortograficznego. Możesz mi, człowieku, wytykać kolor włosów, ale nie zarzucaj, że nie przejmuję się tego rodzaju błędami. Napisałam: „W ponad dwudziestoosobowej klasie jest o to trudno”. Krzysztof Maj zauważa, że w „ponad dwudziestoosobowej” piszemy łącznie. Sprawdziłam.

Polski językoznawca i leksykograf, Mirosław Bańko, zaznacza, że „pisownia rozdzielna – ponad dwuipółmiesięczny – też nie jest błędem. Usprawiedliwia ją analogia do przykładów takich, jak ponad rocznyponad dwuletni, a także przeszło rocznyprzeszło dwuletni. Gramatyk mógłby tu powiedzieć, że ponad raz jest przedrostkiem, a innym razem przyimkiem lub partykułą łączącą się z określeniami miary”.

Tym zakończę, a Magdalenę Kędzierską-Zaporowską przepraszam, że nie odniosłam się do jej ciekawego tekstu, w którym ze mną polemizuje. Wbrew temu, co sądzi Maj, nie mam zbyt wiele czasu na chodzenie po mediach i pisanie tekstów publicystycznych. Cenię głos Kędzierskiej-Zaporowskiej w tej dyskusji. Dyskusji, która powinna opierać się na wymianie poglądów, a nie manipulacjach i wypaczeniach.

Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.

Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.