Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.

Nauczyciel języka polskiego: postulat likwidacji prac domowych to szkodliwy populizm

Nauczyciel języka polskiego: postulat likwidacji prac domowych to szkodliwy populizm autor ilustracji: Julia Tworogowska

Donald Tusk chce zniesienia „wkuwania na pamięć” i wprowadzenia zakazu zadań domowych. Teofil Bartoszewski nie zna się, ale jednak wypowie o kartkówkach i sprawdzianach, które do niczego nie prowadzą. Pytanie, czyje dobro tak naprawdę stawiane jest na szali – polityków walczących o poparcie szerokiego grona wyborców czy dzieci, których potencjał ma być rozwijany. Tego rodzaju edukacyjny populizm w najlepszym razie prowadzi donikąd, a w najgorszym do krzywdy młodych ludzi.  

Zadania domowe to szansa, nie kara

Wśród postulatów wyborczych Koalicji Obywatelskiej szerokim echem po wyborach odbiła się propozycja wprowadzenia zakazu zadań domowych. Brzmi wspaniale, ale tylko dla kogoś, kto nie ma bladego pojęcia o tym, w jaki sposób mózg przyswaja wiedzę.

Nie wszystko da się wypracować w szkole. Nauka potrzebuje doświadczenia, zabawy, eksperymentowania, ale też spokoju, systematyczności i uwagi. W ponad dwudziestoosobowej klasie jest o to trudno, nie oszukujmy się. Samodzielna praca w domu jest nieoceniona w systematyzowaniu wiedzy. Co więcej, pokazuje młodemu człowiekowi, że aby coś osiągnąć, trzeba w to włożyć realny trud.

Nie możemy traktować zadań domowych jako kary, ale szansę na uporządkowanie informacji, samodzielne zmierzenie się z zadaniem trudnym, pokonanie obawy, że w nauce zawsze ktoś musi mi towarzyszyć, żebym potrafił cokolwiek osiągnąć. 45 minut to za mało, by opanować materiał wymagający logicznego myślenia, analizy, syntezy, utrzymania toku przyczynowo-skutkowego, co realizowane jest niemalże na każdym przedmiocie.

Nie chodzi o to, by zarzucać uczniów godzinami prac domowych lub materiałem, którego nie udało się zrealizować w szkole. Zadanie domowe ma przede wszystkim porządkować, utrwalać i doskonalić nowe umiejętności. To także szansa, by dostrzec, które aspekty wiedzy zostały już opanowane, a na które trzeba poświęcić trochę więcej czasu.

Dzieci i ich rodzice tego wszystkiego nie wiedzą, bo wiedzieć wcale nie muszą. To rola dobrego nauczyciela, który odpowiednio kieruje procesem edukacji, wskazuje cel realizowanego działania, sugeruje, po co w ogóle to robić. Jeśli ludzie widzą sens w tym, co robią, chętniej podejmują się określonego zadania.

W szkole uczę już 6 lat. Nigdy nie zdarzyło mi się zadać zadania domowego na weekend, to moja „twarda” umowa z uczniami. Wiedzą, że w sobotę i niedzielę mają od języka polskiego odpocząć, by zacząć tydzień ze świeżą głową. Nie zadaję też zadań „za karę”, bo ktoś był niegrzeczny. Nie zarzucam górą ćwiczeń na ferie, przerwy świąteczne lub inne dni wolne, bo uważam to za absurd.

W domu proszę o wykonanie 2-5 krótkich ćwiczeń, które pozwolą utrwalić materiał poznany na lekcji i nie zajmą więcej niż 15-20 minut pracy. Zadania domowe nie „wpadają” codziennie, ale tylko wtedy, gdy zachodzi taka potrzeba. Omawiam ten system pracy zawsze na początku roku szkolnego, dzieci nie protestują, przyznają, że taki model jest w porządku.

Nie dziwię się głosom oburzenia podnoszonym przez nauczycieli. Wprowadzenia zakazu zadań domowych to kolejny policzek wymierzony w ich kompetencje, bo podważa słuszność podejmowanych przez nich działań. Pokazuje, że to, co robili dotychczas, właściwie nie ma sensu.

Nie chodzi o to, by nie wprowadzać do polskiego systemu edukacji zmian, ale o to, by nie wyważać otwartych drzwi. Wiem, że bój toczony teraz o zadania domowe wydaje się śmieszny. Mój sprzeciw wobec powyższego postulatu wynika z tego, że chcę rzetelnej edukacji młodych ludzi, którym nie będzie wmawiać się bzdur o tym, że nauka jest tylko zabawą, a nie ciężką pracą. Szkopuł tkwi w tym, by połączyć jedno i drugie.

Ocena nie tylko szkolna

Szkoła bez ocen i zadań domowych dla jednych brzmi jak spełnienie marzeń, dla innych jest utopią. Bez wątpienia oznacza to całkowity przewrót systemu, w którym funkcjonowaliśmy od lat. Niestety po raz kolejny w kwestii podejścia do rzetelnej edukacji ulegamy emocjom i nie bierzemy pod uwagę wszystkich czynników, w tym psychologicznych i społecznych.

Stare jak świat powiedzenie mówiące, że „czego Jaś się nie nauczy, tego Jan nie będzie umiał”, nie ogranicza się jedynie do nabywanej wiedzy rozumianej jako przyswajanie informacji, ale także tego, jak dzieci w przyszłości będą funkcjonowały w świecie dorosłym.

Współczesna ocena szkolna nie oznacza jedynie zliczenia punktów zdobytych na sprawdzianie ani wyliczenia procentów. Ma pełnić funkcję informującą o stopniu przyswojenia materiału, ale także motywować do dalszej pracy, wskazywać, jakie informacje zostały opanowane, a jakie pozostają jeszcze do powtórzenia.

W ocenianiu semestralnym i końcoworocznym bierze się pod uwagę nie tylko średnią, ale też drogę rozwoju dziecka, motywację, wkład pracy oraz przezwyciężanie własnych ograniczeń i trudności. Teza o liczbach, które tak naprawdę nic nie mówią o postępach w nauce, w tym świetle wydaje się nieuprawniona.

Dlaczego nie oburzamy się, gdy na kursach językowych dzieci i dorośli piszą testy potwierdzające ich biegłość językową i również są oceniani? Być może dlatego, że wówczas ocenę wystawia British Council lub Goethe-Institut, a nie biedna, zacofana polska szkoła i przygłupi polski nauczyciel.

Międzynarodowe firmy wydające ocenę są okay, polskie szkolnictwo niekoniecznie. Włożę kij w mrowisko i zaryzykuję tezę, że nie chodzi w tym wszystkim o dzieci, ale prestiż, który w naszym przekonaniu nie może być polski.

Cegiełką do obrazu polskiego systemu edukacji dokładają ministrowie. Albo wprowadzają pomysły, które wycofywane są dość szybko (patrz mundurki szkolne), albo upolityczniają system edukacji (czytaj podręczniki do HiT-u), albo budują edukacyjne wioski potiomkinowskie, w których nauczycieli jest za dużo i wszystkie wakaty są obsadzone. Wszystko to wpływa na krzywdzący obraz ludzi pracujących w edukacji, którzy pozbawieni są kompetencji i sami nie wiedzą, po co wprowadzają określone działania.

Jak wiadomo (lub nie) mózg uczy się powoli i systematycznie. Nie można oczekiwać od dorosłego lub dorastającego człowieka, że nie będzie czuł się zdezorientowany lub nie będzie miał poczucia krzywdy wyrządzonej przez świat, jeśli nagle wpadnie do rzeczywistości, która ocenia – postęp zawodowy, kompetencje, umiejętności – jeżeli wcześniej nigdy nie miał z tym do czynienia.

Ocenianie wiąże się ze stresem, to fakt. Mało kto zauważa, że strategii radzenia sobie z nim i opanowania emocji uczymy się jakby przy okazji już w szkole. Dodawanie kolejnej warstwy do bańki ochronnej, do której wpychamy dzieci, nie działa na ich korzyść, ale to nam, dorosłym, daje poczucie komfortu, że odpowiednio zadbaliśmy o tych, których kochamy.

Nie chodzi zatem o to, by sztucznie potęgować stres i wystawiać dzieci i młodzież na sytuacje, które ich przerosną, ale o to, by budować w nich przekonanie, że będą w stanie sobie z daną sytuacją poradzić. Do tego dochodzi jeszcze umiejętność proszenia o pomoc, gdy próby radzenia sobie samemu nie przynoszą efektu. Jeżeli nie nauczymy dzieci radzenia sobie z porażką lub sytuacją konfliktową, wówczas w wieku dorosłym pojawią się jedynie zniechęcenie i bezradność, a nie chęć poprawy i dopracowania tego, co akurat nie wyszło.

Nie możemy bać się stwierdzeń: „Potrafisz jedno, ale czegoś innego już nie” lub „dobrze wychodzi ci to i to, ale w tym nie jesteś najlepszy”, „w życiu nie można być dobrym we wszystkim, to nic złego, spróbuj na czymś popracować”. Inaczej doprowadzimy do zafałszowania obrazu samego siebie i paradoksalnie do wytworzenia postawy wstydu u młodego człowieka, że czegoś nie potrafi.

W polskiej szkole dojdzie do paradoksu, w którym oceniani będą jedynie nauczyciele. Każdy kolejny etap awansu (nazwa jakże szumna, nieidąca w parze z godnymi podwyżkami) wiąże się z oceną dorobku zawodowego. Nauczyciele będę zatem rozliczani z efektów swej pracy, oczekiwań rodziców i dyrektorów placówek, by wypuścić w świat pokolenie dobrze wykształconych młodych ludzi.

Może w duchu myśli „nie oceniaj!” wycofamy ze szkolnictwa także egzamin ósmoklasisty i maturę albo dokonamy ich kompletnego uproszczenia, żeby wszyscy uzyskali dobry wynik, zdali i nikomu nie zrobiło się przykro? Zawróćmy z tej absurdalnej drogi, zanim będzie za późno.

Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.

Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.