Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.

Belmondziak, Rogal DDL, Kaz Bałagane – oto rap epoki dobrobytu

Belmondziak, Rogal DDL, Kaz Bałagane - oto rap epoki dobrobytu autor ilustracji: Julia Tworogowska

Słuchacze-laicy mogą poczuć się zagubieni w labiryncie polskiego rapu. Próby poznania go przypominają szukanie czegoś do zjedzenia w obcej dzielnicy. Trzeba mieć w sobie sporo samozaparcia, żeby zagłębić się w zaułki i ślepe uliczki, a w końcu odnaleźć poukrywane lokalne knajpki. Może nie wszystko nam zasmakuje, może nawet czeka nas niestrawność, jednak zdecydowanie warto zaryzykować. Tym bardziej, że właśnie takim pokarmem karmią się dziś „zetki”.

Esej jest częścią 63 teki Pressji zatytułowanej Cierpienia młodego zoomera”. Całą tekę pobierzesz za darmo tutaj.

Artysta czy produkt wielkich wytwórni?

Współczesna muzyka popularna musiała wpaść w bezlitosne sidła konsumpcjonizmu. Może to zabrzmieć górnolotnie, ale daleko mi do głoszenia manifestów o upadku współczesnej kultury lub cywilizacji. Owszem, źle z nimi, ale to temat na osobny artykuł.

Branża muzyczna, jako część przemysłu rozrywkowego, rządzi się wolnorynkowymi, konkurencyjnymi zasadami. Nie ma w tym nic złego, jeśli mówimy o profesjonalizacji technicznych aspektów – trosce o najlepszą jakość dźwięku sesji nagraniowych, oprawie koncertów itd.

Problem pojawia się jednak wtedy, gdy wielkie wytwórnie przestają ograniczać się do współpracy z artystami, a zaczynają same ich kreować, tworzyć muzyków-produkty, którzy mają odpowiadać aktualnym trendom, nagrać kilka przebojów i przynieść firmie spore dochody.

W Stanach Zjednoczonych tacy artyści doczekali się nawet własnej, slangowej nazwy – industry plants. Określa się tak muzyków, którzy całą swoją karierę zawdzięczają zabiegom marketingowym wytwórni lub promują się jako artyści niezależni, z tzw. podziemia, i mają związek z dużym labelem.

Choć takie działania mogą wydawać się nieetyczne, fani określonych gatunków muzycznych zdążyli przyzwyczaić się już do takich praktyk, np. w muzyce pop, gdzie od lat króluje Justin Bieber. Towarzyszy mu też wiele innych gwiazd, które karierę zaczynały jeszcze w dzieciństwie, np. w produkcjach Disneya, jak chociażby Ariana Grande.

Na świecie rekordy popularności bije koreański k-pop, w którym zespoły działają jak korporacje, stanowią zaplanowany od początku do końca projekt obliczony na maksymalny zysk. Artyści odgrywają tylko odgórnie narzucone role i nie mają zazwyczaj żadnego wpływu na muzykę, teledyski i choreografię.

Mit self-made mana ciągle żywy

Inaczej sprawa ma się jednak w hip-hopie. Choć podział na old school new school jest już znany, a kolejne pokolenia raperów coraz odważniej mieszają style i gatunki, to do niedawna gdzieniegdzie w środowisku nadal wywierana była presja, aby wywodzić się z odpowiedniej klasy społecznej – im bardziej ulicznie i blokowo, tym lepiej.

Tede i Sokół (potomek Stanisława Wyspiańskiego – sic!) jako pierwsi zerwali z tym wymogiem, a u progu nowej dekady ostatecznie zrobił to Młody Matczak. To chyba największy banan w historii polskiego rapu, a jednocześnie muzyk, który osiągnął prawdopodobnie największy sukces i ma na swoim koncie najgłośniejszy debiut ostatniej dekady nie tylko w rapie, ale i w całej polskiej muzyce.

W końcu mało kto w dwa lata zgarnia dwie diamentowe płyty, pojawia się w ogólnopolskiej debacie z udziałem chyba każdego komentatora i daje największy koncert w historii polskiego hip-hopu jako pojedynczy artysta.

O ile aspekt klasowy został już przez polski rap przepracowany, to w dalszym ciągu istnieje przekonanie, że raper powinien samodzielnie dotrzeć na szczyt. Jego przekaz ma cechować się autentycznością. Może i Mata był bananem, ale legitymizowało go to, że już w gimnazjum w ostatniej ławce pisał rapowe kawałki, znał rodzimą scenę od podszewki i marzył, by do niej dołączyć.

W jego przypadku muzyka nie musiała być ucieczką w przeciwieństwie do raperów tworzących w biedzie i beznadziei polskich lat 90. i początku 2000. Pewnie dlatego razem z kolegami młodzi raperzy pokroju Maty ochoczo szukali dna na imprezach w nieciekawym towarzystwie.

Robili to raczej w celach kulturoznawczych, a nie jakichkolwiek innych. „Dilerka dla sportu, nie po to, by przetrwać” – nawijał Mata w Patointeligencji.

Ta droga (dla niektórych śmieszna i żałosna) okazała się czymś autentycznym. Prawda zazwyczaj broni się sama. W opowieści Maty odnalazło się wielu młodych ludzi z dobrych domów, zafascynowanych rapem i wkurzonych, że blokersi czasem odmawiają im prawa do wejścia na scenę.

Wracamy do problemu industry plants. Żeby nie odchodzić daleko, weźmy na warsztat przypadek SBM Label. Wytwórnia założona przez Solara i Białasa od kilku lat rządzi na polskiej scenie (choć ostatnie miesiące niezbyt jej służą). Na przestrzeni kilku lat SB Maffiji udało się zgromadzić pod swoimi skrzydłami wiele najgorętszych rapowych gwiazd młodego pokolenia na czele z Bedoesem.

Nic dziwnego, że w tak sprzyjających warunkach SBM rozpoczęła poszukiwania nowych muzyków gotowych zastąpić starszych kolegów, gdy ich blask nieco przygaśnie lub zdecydują się pójść „na swoje”, tj. założyć własne labele, jak np. Bedoes ze swoją ekipą 2115.

Uruchomiono więc projekt SBM Starter, który okazał się ogromnym sukcesem. Rozpoczął lub rozwinął kariery takich twórców, jak White 2115, Jan-Rapowanie czy właśnie Mata.

Warto podkreślić, że nie była to pierwsza tego rodzaju inicjatywa na rodzimej scenie. Przez lata mogliśmy śledzić kolejne edycje projektu „Popkiller Młode Wilki” inspirującego się wyraźnie listą Freshman amerykańskiego czasopisma „XXL”.

Oczywiście nie twierdzę, że raperzy, którzy wzięli udział w takim czy innym projekcie promującym młodych muzyków, powinni być z góry skreślani. Można nie przepadać za stylem i tekstami Maty czy Jana-Rapowanie, ale nie można odmówić im talentu i deprecjonować ich pracy tylko dlatego, że zyskali popularność.

Raperzy stawiali pierwsze kroki w branży nie dzięki wpływowym patronom, ale swoją działalność rozpoczynali od wydania nielegali (albumów lub mixtape’ów tworzonych oddolnie, bez oficjalnego procesu wydawniczego i uiszczania odpowiednich opłat, często z użyciem kradzionych sampli).

Dobrze by było, gdyby na takich wątkach kończyła się dyskusja o kondycji hip-hopu w Polsce. Niestety inna branża dysponująca milionami złotych i niepohamowaną żądzą sławy zdobywa szturmem kolejne, dotąd niedostępne bastiony w swoim zwycięskim pochodzie. Mowa oczywiście o różnej maści influencerach, youtuberach, tiktokerach itd.

Influencerzy bawią się w rap

W przypadku nowych raperów debiutujących w dużych labelach bez większego backgroundu możemy pokusić się o ostrożną analizę, że być może dział marketingowy postanowił jakoś popchnąć ich kariery do przodu. Załatwiał im gościnne występy u bardziej znanych kolegów i spory budżet na promocję.

Kariera influencerów rozwija się zupełnie inaczej. Relacja jest po prostu biznesowa.

Dana grupa internetowych gwiazdek pokroju Ekipy lub Teamu X chce wydać album, zyskuje wielomilionowe wyświetlenia tylko dlatego, że wykonawcami są celebrytami, nawet jeśli do tej pory nigdy nie trzymali mikrofonu w ręce. To oczywiście nie pierwszy raz, gdy ktoś znany próbuje swoich sił w muzyce, ale po raz pierwszy na taką skalę obserwowaliśmy to w Polsce, a zwłaszcza w rapie.

Cena oczywiście nie gra roli. Budżet największego tego rodzaju projektu w naszym kraju, a więc album Sezon 3 Ekipy, przebił prawdopodobnie roczny budżet niejednej dużej wytwórni. Dość powiedzieć, że materiały do teledysków powstawały m.in. w Dubaju, i to nie na ulicach między przechodniami, ale na wynajętym gigantycznym jachcie i w luksusowych kurortach.

Za takie pieniądze prawie nie da się brzmieć źle, więc nie jest tak, że kawałki na tego rodzaju płytach są asłuchalne. To po prostu generyczne, stworzone zgodnie z aktualnymi trendami utwory idealne na nastoletnie domówki lub szkolne dyskoteki.

Problem z youtuberami robiącymi muzykę nie polega na tym, że nie mają oni tytułu, doświadczenia lub mitycznego przyzwolenia rapowej rady starszych, żeby móc rozpocząć karierę. Problemem jest to, że Friza zupełnie nie obchodzi muzyka, którą robi, bo jest ona jedynie środkiem do celu – utrzymania uwagi fana i przekonania go, by kupił jeszcze jeden produkt marki.

Równie dobrze zamiast albumu muzycznego i trasy koncertowej mogłaby odbyć się seria walk FAME MMA czy na innej gali freak fightowej. To instrumentalne wykorzystywanie muzyki, której sukces przez kilkadziesiąt lat budował cały zastęp artystów, może wywoływać uzasadniony gniew.

Młode wilki przynoszą nową jakość

Być może część czytelników, która dotrwała do tego fragmentu, zaczyna się już frustrować. Jakie są postulaty autora tekstu? Przymknąć oko na to, co się dzieje, i pozwolić, żeby jakaś część twórców kupowała sobie karierę chociażby na jeden lub dwa sezony, zanim nastoletni fani dojrzeją i przerzucą się na lepszych warsztatowo i lirycznie raperów?

Czy jednak głośno wyrażać swój sprzeciw, bić na alarm lub wyśmiewać aktualne trendy? Widzę jedno rozwiązanie – zwrócić swoją uwagę na tę część sceny, która z drugiego rzędu wyznacza trendy i kreuje nową jakość.

W polskim rapie funkcjonuje specyficzny podgatunek, chyba najczęściej używa się w stosunku do niego określenia „rap alternatywny”. Nazwa nie oddaje tego, co ten podgatunek miałby sobą reprezentować, a może nawet to zaciemnia.

Do muzyków i zespołów najczęściej wymienianych jako współtwórców tego nurtu zalicza się m.in. Kaz Bałagane, rozwiązany już zespół Mobbyn, a zwłaszcza jego lider – Belmondo (a.k.a. Młody G) kontynuujący karierę solową, zespół HEWRA, Rogal DDL, Alcomindz i pewnie jeszcze kilku wykonawców, zależy, kogo spytamy o zdanie.

Mixtape Sos, ciuchy i borciuchy Kaza Bałagane i Młodego G (wtedy jeszcze niepokłóconych na śmierć i życie) można uznać za dzieło formacyjne nowej fali rapu. To przede wszystkim zabawa formą, słowem i treścią utworu. Nie bez powodu branżowi dziennikarze wychwalają ten duet właśnie za umiejętność dokonania wiwisekcji na języku polskim i łączenia go w barwne kolaże.

Bard numer jeden – Kaz Bałagane

„Nie jestem młodym wilkiem, tylko królem stada/ Wpie**alam się do rap-gry, nikt mnie tutaj nie wprowadzał” – te słowa z numeru Do następnego jasno pokazują, kim jest ich autor. Kaz Bałagane to gość z aparycją cwaniaka mającego na podorędziu cały uliczny słownik Warszawy.

Nie waha się, aby stworzyć najbardziej odjechane neologizmy, jakie można gdziekolwiek usłyszeć. Kaz nie uprawia jednak sztuki dla sztuki, a przyjęta forma (rozwijana konsekwentnie od przeszło dekady) nie przeszkadza raperowi w komentowaniu uroków i patologii warszawskiej codzienności.

Posłuchajcie jakiegoś storytellingu Kaza Bałagane. Zrozumiecie, w jaki sposób „wymyślił język, którym gadasz z kolegami”. Jak wiadomo, każdy nowy Kazek to święto, ale kamieniem milowym w karierze Warszawiaka był album Narkopop. To z pewnością jedna z najważniejszych płyt tego ćwierćwiecza w całej polskiej muzyce.

Bard numer dwa – Młody G

Z Belmondziakiem sytuacja jest nieco inna. Mmniej w jego utworach ulicznego sznytu, bezpośrednich i prześmiewczych odniesień do otaczającej nas rzeczywistości niż w twórczości Kaza.

Choć obu raperów połączyło zamiłowanie do bezkompromisowych eksperymentów z nową falą i niestandardowych gier słów ocierających się niekiedy o szyfrowanie i przemycanie ukrytych znaczeń w wersach, to właśnie w Młodym G objawiła się pełnia talentu – absurdalne i abstrakcyjne nawijki, celowe zmiany w szyku zdań i odmiany poszczególnych słów.

Przegrzany narkotykami mózg geniusza z Gdyni nadawał na zupełnie innych falach niż reszta rapowej stawki. Z jednej strony rozmywa to przekaz charakterystyczny dla raperów ze starej szkoły. Z drugiej strony to coś nowego. Nareszcie bardziej ambitni słuchacze ulicznej poezji dostali materiał do analizy.

Belmondo chyba przeczuwał, że współtworzy nową jakość w rapie, gdy w utworze €rnst $tavro ฿lofeld z debiutanckiego krążka swojego zespołu Mobbyn nawijał: „W moim drogim bucie nie ruszyłem nawet kciukiem/ A stworzyłem, kurczę, movemen/ Dzi*ko jestem Bugiem, ostatecznym nurtem/ Mobbyn to perpetuum mobile/ I pracować będzie nawet, kiedy umrę, nawet kiedy umrę”.

Niestety perpetuum mobile pracowało bardzo krótko i w dużej części winę za to ponosił sam frontman Mobbyn. Marek Fall na łamach portalu Newonce kapitalnie połączył Tytusa Szyluka z pierwszymi wersami Skowytu Allena Ginsberga. „Widziałem najlepsze umysły mego pokolenia zniszczone szaleństwem, głodne, histeryczne, nagie” – stwierdził.

W najlepszych latach swojej dotychczasowej twórczości Belmondziak dowodził, że hedonistyczne teksty jego utworów mają pokrycie w rzeczywistości. Coraz częściej był pod wpływem narkotyków, także na koncertach. Nagrania z tamtego okresu do dzisiaj krążą w internecie, pewnie już na stałe do rapera przylgnęły łatki ćpuna i odklejeńca.

Belmondo „został memem w internecie”, ale co najważniejsze, coraz więcej zaprzyjaźnionych twórców zakończyło z nim współpracę. Widziano w zdolnym, ale nieogarniętym koledze tylko przeszkodę na drodze rozwoju własnych karier.

Przedsiębiorczy Kaz Bałagane dość szybko popadł z innymi raperami w konflikt i trzeba przyznać, że wyszło mu to na dobre – niemal co roku wydaje nowy album we własnej wytwórni. Może nie zbliża się do czołówki, ale wykręca milionowe wyświetlenia w internecie i zdobywa złote płyty.

Choć za magnum opus Kaza uważa się Narkopop, to praktycznie każdy jego album jest na wysokim poziomie. Wszystko dzięki temu, ze raper utrzymuje swój charakterystyczny styl. Pytanie, czy przyjęta przez niego formuła się nie wyczerpie. Póki co wyprzedające się na pniu bilety na koncerty w całej Polsce świadczą o tym, że Polki i Polacy wciąż czekają na nowego Kazka jak na święto.

Bardowie numer trzy i cztery – Rogal DDL i zespół Hewra

Panteon rodzimej sceny hip-hopowej jest oczywiście dużo większy. Wiele słów można by napisać o życiu i twórczości Młodego G – upadku i kompromitacji w wyniku absurdalnego skandalu oraz wydaniu debiutanckiego albumu solowego pt. Hustle As Usual, który został okrzyknięty przez wielu krytyków albumem 2021 r.

Na osobne artykuły zasługują tacy twórcy, jak Rogal DDL oraz zespół HEWRA – Boży szaleńcy polskiego hip-hopu, którzy idą pod prąd lub kreują własne trendy. W przypadku HEWRY jest to psychodeliczny trap przypominający ten z 2077 r., a nie naszych czasów.

To narkotyczny trans opowiedziany za pomocą mumble-rapu Młodego Drona, lidera grupy, z rave’owymi klimatami i teledyskami w stylu retro, z użyciem materiałów z lat 80. i 90. Tego nie da się opowiedzieć, to trzeba zobaczyć.

Rogal DDL również osiąga ten poziom abstrakcji, ale innymi metodami. Pierwsze brzmienia przypominają twórczość klasycznych ulicznych raperów, takich jak Peja czy Bonus RPK. Występujący w dresie i kominiarce Rogal DDL kojarzy się jednoznacznie, ale tylko do momentu wsłuchania się w pierwsze wersy jego tekstów.

Swoją zdolnością tworzenia najdziwniejszych możliwych połączeń w języku polskim Rogal przebija wszystkich, nawet Belmondziaka. Absolutny brak zgody na jakiekolwiek kompromisy, objawiający się np. w nawijaniach do szybkiego techno, bez rymowania (głównie w albumie Anty), sprawia, że jego przekaz nie ma szans trafić do szerszej publiczności.

Nie żeby sam muzyk jakoś się tym przejmował. Chyba nikt tak jak on w utworze 2xPlatyna nie wyraził tego tak bardzo wprost.

***

Borys Dejnarowicz w tekście poświęconym Antologii polskiego rapu na łamach portalu dwutygodnik.com zauważył problem braku języka pozwalającego adekwatnie opisać, czym właściwie jest polski hip-hop.

Bardzo lubię teksty, w których autorzy porównują polskich raperów do uznanych pisarzy lub poetów, np. do Jamesa Joyce’a czy Marcela Duchampa. Takie interpretacje sprawiają, że gatunek muzyczny, który przez wiele osób wciąż jest uważany za odpad współczesnej kultury, zyskuje na wartości.

Rap nie jest poezją, nawet jeśli powstają w jego ramach kunsztowne i piękne utwory. Nie poznamy wartości Rogala DDL, Belmonda, Kaza Bałagane, Pezeta lub Fisza i Emade, jeśli będziemy patrzeć na ich twórczość przez pryzmat dorobku Herberta, Miłosza, Świetlickiego czy Grechuty.

Rap jest potężną siłą w muzyce, którą „zetki” uznały za głos swojego pokolenia. Trzeba to uszanować, a najlepiej zrozumieć.

Gigantyczna popularność polskiego rapu w połączeniu z ogromnymi pieniędzmi sprawia, że wiele wytwórni i artystów decyduje się na maksymalną komercjalizację muzyki, żeby trafić w najszersze możliwe gusta.

Do takiej sytuacji doszło już na początku XX w., gdy szczyty list przebojów okupowało tzw. hip-hopolo, czyli maksymalnie uproszczony, popowy i „grzeczny” (żeby mógł być puszczany w radiu) nurt w polskim rapie. To właśnie hip-hopolo na dobre rozpoczęło okres komercjalizacji tego gatunku muzyki w Polsce, ale też przyczyniło się do jego dzisiejszej popularności.

Ten tekst z jednej strony opisuje banał, czyli fakt, że dzisiejsza scena polskiego hip-hopu jest niezwykle zróżnicowana i każdy znajdzie coś dla siebie. To oczywiste, jednak nie zawsze powiedzą nam o tym szczyty list przebojów i wyniki sprzedaży albumów w danym roku. Z drugiej strony chciałem pokazać, jak duża siła i ferment twórczy drzemie w kolejnych, mniej znanych warstwach sceny.

Bądźmy szczerzy – żaden opisany przeze mnie raper nie należy już do undergroundu, może z wyjątkiem HEWRY i Rogala, którzy i tak zdobywają milionowe wyświetlenia swoich utworów i zapełniają sale koncertowe. Być może jeszcze głębiej znajdują się raperzy, którzy przyćmią moich opisanych wyżej ulubieńców.

Żeby znaleźć te porozsiewane muzyczne perełki, dobrze jest nie oceniać książki po okładce, ale wgłębić się w sens i przesłanie raperów tworzących swoją muzykę samodzielnie, bez współpracy z labelem.

Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury, uzyskanych z dopłat ustanowionych w grach objętych monopolem państwa, zgodnie z art. 80 ust. 1 ustawy z dnia 19 listopada 2009 r. o grach hazardowych.

Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o zachowanie informacji o finansowaniu artykułu oraz podanie linku do naszej strony.