Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.

Matki, dz***i, artystki. Kobiecość i kobiety w polskim rapie

Matki, dz***i, artystki. Kobiecość i kobiety w polskim rapie Screen z serwisu Yotube: Oliwka Brazil - Big Mommy [Official Music Video]

Stare, mizoginistyczne dinozaury i młodzi, rozhisteryzowani inteligenci. Rap w Polsce przeszedł długą drogę w portretowaniu kobiecości i męskości oraz międzypłciowych relacji. Od niedawna dochodzą do głosu również kobiety-raperki. Czy na przestrzeni trzydziestoletniej historii „rap gry” w Polsce można odnaleźć opisy dojrzałych relacji i godne naśladowania wzorce męskości i kobiecości?


Wojna pokoleń

„Chłopaki niech płaczą, chłopaki niech płaczą/ Chłopaki niech wiedzą, że wolno im czuć/ Je… kulturę maczo, chłopaki niech uczą się używać słów” – trudno nie zauważyć, że tzw. emorap zdążył się już rozgościć na scenie, gdy jeden z pięciu najpopularniejszych wśród młodzieży raperów, Taco Hemingway, tak opowiada o emocjach w gościnnej zwrotce na płycie innego rapera z wielkiej piątki, Bedoesa (utwór Chłopaki nie płaczą).

W tekstach pozostałej trójki emocje również są na porządku dziennym – Szpaku nazywany jest największym romantykiem polskich blokowisk, Mata męskość i jej atrybuty traktuje z wielkim dystansem, a Quebonafide rok temu, promując płytę, zrobił tour po mediach i opowiadał o walce z depresją. Wyszła z tego najbardziej „krindżowa” akcja promocyjna w dziejach polskiej muzyki, ale obserwując skręt hiphopowej sceny w stronę emocji, raczej nie powinniśmy być nią zaskoczeni.

Nowe pokolenie raperów, dużo bardziej otwarte, przede wszystkim muzycznie, nie miało łatwego startu. Rap, który zaczynał brzmieć jak pop, nie był ciepło witany na dość hermetycznej scenie. Gdy w 2014 roku Quebo grał w warszawskim klubie Bal, na scenę wtargnął znany oldskulowy raper Pih i wykrzyczał pijackim głosem do mikrofonu: „To nie jest hip-hop! To nigdy nie będzie hiphopem”. Słowa te przeszły do historii. Duet dziennikarzy, Jacek Baliński i Bartek Strowski, właśnie tak zatytułowali swój świetny cykl książkowych rozmów (To nie jest hip-hop. Rozmowy), a sam Quebo, bardzo przewrotnie, nagrał utwór pod takim tytułem z legendą amerykańskiego rapu, KRS-One’em.

Jeszcze parę lat temu rzeczywiście widać było przepaść między tzw. nową szkołą (spolszczone z angielskiego: niuskul) a starą (oldskul). Modnie ubrani, kolorowi, wręcz instagramowi młodzi raperzy, tatuujący się w hipserskich studiach i z równo przyciętą brodą zupełnie nie przypominają dresiarzy znanych z pierwszych polskorapowych teledysków. Starszych słuchaczy odrzucali nowoczesnymi, elektronicznymi brzmieniami i specyficznym stylem rapowania na szybkich bitach.

Matki i k****y

Jednak za otwarciem muzycznym poszła zmiana tematyki, a także wrażliwości. Polski rap długo był społecznie bardzo tradycyjny, żeby nie powiedzieć – maczystowski. Pozostawał wierny swoim ulicznym początkom i zasadom zaczerpniętym jakby z więziennej subkultury oraz pewnemu mitowi o takich początkach. Po eksperymencie tzw. hiphopolo, gdy w połowie pierwszej dekady XXI wieku mainstreamowe media próbowały wykreować sobie cukierkową wersję rapu, hiphopowe środowisko tylko się utwardziło.

Niezależnie od prawdziwych, skomplikowanych korzeni polskiej sceny hiphopowej na przełomie wieków rzeczywiście największe oddziaływanie na scenę, szczególnie ideowe, miał tzw. rap uliczny. Była to przedziwna mieszanka marihuanowego dymu i zasad ulicy. To chłopaki z Molesty narzucili scenie, że prawdziwy hiphopowiec powinien być przede wszystkim wierny w gitowskim rozumieniu: „Jedno, co dajesz i bierzesz od braci/ Tu nie chodzi o szelest, szacunkiem się płaci” (Molesta – Szacunek). Niczym w więziennej subkulturze na pierwszej płycie Molesty (Skandal z 1998 roku), jak i we wczesnych rapowych teledyskach w zasadzie nie było miejsca dla kobiet.

To był świat „klimy”, zamkniętej subkultury nastoletnich chłopaków z zasadami, którzy wolności potrzebowali przede wszystkim od policji i do palenia zioła. Zresztą jedyna wzmianka o kobiecie, jaka zapada w pamięć po przesłuchaniu Skandalu, który bezsprzecznie był kamieniem węgielnym polskiego rapu, to wers Vienia: „Nie zamykaj, mamo, dzisiaj drzwi, bo późno będę/ Z chłopakami idziemy dziś na kolędę”. Po latach Afrojax podsumował to zdaniem stwierdzeniem, że znali oni jedynie dwa typy kobiet: matki i k… (utwór Pod rap hardkorowy).

O k****ch jeszcze przed Molestą rapował nie zawsze szanowany w powstającej później rapowej subkulturze Liroy. W kawałku Twoja córka z połowy lat 90. uderzał w wyobrażenia rodziców o ówczesnej młodzieży: „Twoja córka nie jest taka całkiem doskonała/ Nigdy nią nie była, chociaż czasem się starała/ Pamiętam jeszcze kiedyś, dawno w podstawówce/ Odbierała kabla pod ławką na klasówce”. Rap rzeczywiście był pierwszą muzyką, która „wprost odwoływała się do seksualności, a jeśli robił to w sposób dosadny, to żeby uwypuklić dewocyjne zakłamanie społeczeństwa” – tak oceniał w „Czasie Kultury” to zjawisko Filip Szałasek, literaturoznawca i krytyk muzyczny naukowo zajmujący się mizantropią. W Twojej córce Liroy wprost odnosił się do Kościoła i jego dużej obecności w przestrzeni publicznej lat 90. „Co się tyczy Kościoła – to bardzo prosta sprawa/ Bardziej od kazania jara ją zabawa/ Włóż, wyjmij, włóż, wyjmij i tak dalej/ A chór kościelny w łóżku uprawiała stale/ Orale, anale to dla niej chleb powszedni/ Byle żul z podwórka jest dla niej odpowiedni” – rapował.

Póki jednak tak wulgarny i mizoginiczny rap uderzał w ludową świętoszkowatość i klerykalizm, póty owy seksizm nie przeszkadzał nawet lewicowym krytykom. Zaczęli go dostrzegać dopiero wtedy, gdy przesadna seksualizacja w tekstach łączyła się z coraz większą komercjalizacją rapu. Po 2001 roku i debiutanckiej płycie (solowej) Tedego rap poszedł w kulturę singlizmu i podrywu.

Czołowymi „hustlerami” sceny byli Eis („Nie jara mnie kolor twoich spodni/ Ani twoje ubranie, tylko to co masz pod nim/ Jaram się tylko twoim biustem/ Czujesz bejbi, zdejmij bluzkę/ Pokaż klatę/ Mam coś dla wszystkich nastolatek” (utwór Daj nam ten funk) i Ten Typ Mes („Ale wiesz i nie wkładam się z lalką/ Fakt ma ładne oczy, ale wodoszczelne gardło/ Jednak możesz nauczyć czegoś się od Barbie/ Włosy ma tylko na głowie i nigdy się nie garbi” (utwór 5-10-20). Kawałkiem, który rapowej scenie odbija się czkawką po dziś dzień, jest błazeński Pęknięty jeż Tedego i Kołcza: „Chłopaki lubią wygolone cipki/ Ewentualnie w paseczek przytnij/ Niech nic nie wystaje spod majteczek/ Jest rok 2003 przecież/ Czytasz te pisma, ty musisz wiedzieć/ Na pusi golą się na całym świecie/ Nie mogą być gorsze dziewczyny w Polsce/ Więc gol się, rozumiesz? Gol się”.

Na scenie ciągle brakowało kobiet. Raperki były absolutnymi wyjątkami, a w hiphopowym środowisku panie zamknięto w roli tancerek. Zdarzały się kobiety didżejki (grające na imprezach), ale już raczej nie producentki (twórczynie muzyki). Z czasem odważniej wchodziły na rapową scenę jako wokalistki, szczególnie w czasach wspomnianego już hiphopolo, ale i tam były raczej dodatkiem w refrenach.

Teksty czołowych hiphopolowców nie różniły się zbytnio od mizoginicznych wersów „prawdziwych raperów”, choć były zdecydowanie mniej wulgarne. W końcu Mezo w hicie Suczki znał ich sztuczki: „Będę potem żałował gorzko, teraz o tym nie myślę/ Instynkt; widzę tylko twoje dżinsy obcisłe/ Po tę przyjemność idę w ciemno/ Twa nagość sprawia mi radość/ Co mi – niech żyje hedonizm/ Fajna niunia, fajna fruźka, sztunia/ Nie wiem, co to rozum, zapominam, co to umiar”.

Początek emorapu

Oczywiście i dwadzieścia lat temu zdarzali się na scenie raperzy z nieco ambitniejszymi tekstami, którzy odcinali się od mizoginicznej kultury, a czasem próbowali wchodzić z nią w ironiczną grę. Afrojax, choć niszowy, trafiający ze swoim funkjazzowym bandem Afro Kolektyw do odbiorców często nierapowych, od debiutu w 2001 roku pokazywał, że raper nie musi być gangsterem znającym tylko dwa typy kobiet.

Już w znakomitym Czytaj z ruchu moich ust z debiutanckiej płyty własną męskość traktował z olbrzymim dystansem: „Byłem wtedy dzieckiem jeszcze/ Gdy wszyscy traktowali mnie już jak powietrze/ To pewnie dlatego, że chodziłem w swetrze/ Bo miałem gardło słabe i płuca nie najlepsze/ Panowie, to skandal był w ogóle/ Niech każdy się dowie, jak gnoili mnie szkolni żule/ Kazali mi żreć z podłogi kiepy, ściągali mi gacie do kolan/ Niestety, tak wygląda szkoła”.

Na scenie oczywiście od prawie samych jej początków był inteligencki Łona, od 2008 roku – wrażliwy i elokwentny Zeus, od 2012 – jeszcze bardziej wrażliwy, choć często już przeintelektualizowany, Bisz. Ale tak naprawdę dopiero wydeptujący nowe ścieżki po 2013 roku Quebonafide dał scenie impuls do zmian. To on był protoplastą polskiego emorapu, choć może mniej samemu go rozpoczął, a bardziej swoim sukcesem otwarł furtkę dla raperów z młodego pokolenia.

Szybko rozbłysły gwiazdy – Deys, Kartky, Szpaku, Bedoes, potem White 2115, Young Multi czy Schafter – a i wybijający się w międzyczasie trochę poza hiphopowym środowiskiem Taco Hemingway przemycił na scenę sporo świeżości. Może nie zrobił tego w samym debiucie, ale z czasem chyba najmocniej rozliczył maczystowską kulturę, od prostego i prześmiewczego: „Poproszę ostry lawasz/ Brać z jakimkolwiek innym sosem to jest mocny blamaż” (utwór A mówiłem ci) do wspomnianego już numeru z Bedoesem (utwór Chłopaki nie płaczą), gdzie rapował: „Panowie tu bywają często Almodóvarem/ Kobiety widzą tylko skrajnie znerwicowane/ Ojcowie ich uczyli, żeby byli silni/ By byli tacy sami i nie byli inni”.

Emorap to teoretycznie miks rapu i muzyki emo (podgatunek punka), ale można go też rozumieć jako pewne uwrażliwienie raperów, ich emocjonalne otwieranie się w tekstach, przepracowywanie własnych problemów w muzyce.

Tak też przyjęło się go traktować w hiphopowym środowisku – emoraperzy to ci, którzy zaczęli rapować o własnych emocjach. O.S.T.R. podsumował ich bezwzględnie: „Zmienili monochrom na róż, fullcapy na klipsy/ Gandzię na kodeinę, baggy na leginsy/ Underground na gender/ Fart, że jeszcze/ Mam wiarę i nadzieje, że prawdziwy rap będzie trwał wiecznie” (utwór Monochrom). Pięć lat po Pihu znowu wypowiedział legendarne: „to nie jest hip-hop”, a przynajmniej nie ten prawdziwy. Nie było zresztą bardziej boomerskiej płyty w polskim rapie niż przywołana przed chwilą Instrukcja Obsługi Świrów.

Hipokryzja emorapu

Nie jest jednak tak, że samo skupienie się na własnych emocjach leczy od razu rap z mizogonii. Ten sam Bedoes, którego Gustaw jest jednym z najbardziej emocjonalnych utworów polskiego rapu, raz potrafi jako jeden z pierwszych raperów pozytywnie odnieść się do środowisk LGBT („Robią strefy wolne od LGBT, podczas kiedy ten kraj upada i woła tylko o miłość/ Polacy za granicą ciągle tęsknią, a Polacy w Polsce tylko kminią/ Jakby to sprawić drugiemu przykrość” – utwór Rewolucja romantyczna), a kiedy indziej nie widzi problemu, by nazwać swoją byłą partnerkę, tu cytat, „k***ą” („Powiedziałaś mi, ze mnie kochasz na zawsze/ Uwielbiałem, gdy szeptałaś mi tę g***o prawdę/ Powiedziałem trudno, okazałaś się k***ą/ Szkoda, że tak późno, a co z tamtą kłódką?/ Zrobiłem to z kurwą, nieważne co z kłódką” – utwór Chłopaki nie płaczą).

Nietrudno wskazać raperów-hipokrytów. Kilku z najbardziej wrażliwych, jak Kartky czy Koza, stało się niechlubnymi bohaterami polskiej akcji #MeToo. Inni zaś krytykowani są za niespójność własnych tekstów ze stylem życia, bo czy walczącym feministom przystoi imprezowy tryb „seksualnego kłusownictwa”? Dziś taki styl wrzucany jest często do jednego worka seksualnej przemocy, a popularnym muzykom rozrywkowym trudno oprzeć się pokusom, jakie idą w parze z dużą popularnością. Można by więc powiedzieć, że wielu młodych raperów zachowuje się tak samo jak ci starzy, tylko częściej próbują dziś to ukryć.

Dojrzała męskość rapowych seniorów

Jednak rapowa scena, co cieszy, jest dziś generalnie dużo bardziej różnorodna niż dawniej. Wreszcie pojawili się raperzy dojrzali, trafiający do starszego słuchacza, co naturalnie było kwestią czasu – w końcu i dawni raperzy, i słuchacze zdążyli się zestarzeć. Chociażby wspomniany już Zeus nagrał nawet cały utwór o relacji z małżonką: „Jak w idealny dzień mam się pokłócić z kimś, to tylko z żoną/ Jak padam z nóg, a ruszam się, żeby gdzieś iść, to tylko z żoną/ I jak po wielkiej wojnie się pogodzę w mig, to tylko z żoną/ I chociaż czasem to hardcore i bywa niełatwo/ Uwierz mi, ziom, że naprawdę warto” (utwór Z żoną). Jednak podobnych, ciekawych utworów próżno szukać u innych rapowych dinozaurów, którzy odcinają raczej kupony od dawnej sławy.

Na szczęście na scenie w ostatnich latach pojawiło się kilku starszych, ciekawych artystów, którzy wcześniej nie wypłynęli na szersze wody. Znany jedynie w podziemiu Kamil Pivot wydał pod koniec 2017 roku znakomitą, konceptualną płytę Tato Hemingway, opowiadającą o urokach ojcostwa. Proponuje na niej nie tylko ciekawszą wersję relacji męsko-damskich niż ta oferowana przez singlizm czy tinderyzm, ale potrafi też podejść do nich z ironią: „Kiedy kolejne? [dziecko] – pytają nas żartem/ My wtedy idziemy w zaparte/ Ale Olu, czegoś nie wiesz, skarbie/ Jestem za Arsenalem, więc pewnie będzie czwarte” (utwór Tylko po chleb).

Z podobną autoironią dekadę wcześniej o relacjach opowiadał Smarki Smark, który w samym szczycie mody na rapowy podryw równie mocno odcinał się od cukierkowego romantyzmu i seksualnych podbojów: „Dziś mam stałą pannę i ją przezywam ZOMO/ A ziomki mają zbitę, że przegrywam młodość/ Bo oni zawsze jakąś młodą iść ściemnić mogą/ Ta, tak ściemniają, że się pier***ą dłonią” (utwór Kawałek o życiu). Równie szyderczo punktował związkową codzienność: „Ona kocha twoją Nokię, jak pyta czyj to numer/ Kto, gdzie? Chce wiedzieć wszystko jak ubek/ Co to za Magda, Gosia, Anna, Zosia, a znów/ Do niej, jak dzwonią, to tylko geje z seminarium” (utwór Kawałek o miłości).

Nie wiem, dlaczego Smark tak umiłował porównywanie partnerki do komunistycznych służb, ale myślę, że paradoksalnie oswajał w ten sposób wielu słuchaczy z poważnymi relacjami damsko-męskimi, bo koniec końców on sam w tym związku jednak się realizował, i nie jako typ maczo ani zniewieściały romantyk.

O ile Pivot zdradzał tradycyjną męskość przez masę nawiązań do sportu, o tyle Smark ciągle wracał do typowo męskiej, czasem dość wulgarnej, przyjaźni, zarazem łączył ją z dużym przywiązaniem do trwałych i uczciwych relacji damsko-męskich. I może to właśnie ironiczny raper z Gorzowa dawał słuchaczom rapu najciekawszy wzorzec pewnej męskości środka.

Topowi rapowi podrywacze po latach też zdążyli trochę dojrzeć, jednak wciąż w ich tekstach słychać, że niosą bagaż wielu lat przelotnych związków. Niektórzy próbują się z tym rozliczać, jak chociażby Pezet – na ostatnich dwóch jego płytach powracającym motywem są problemy z odnalezieniem się w poważnej relacji: „Co mam powiedzieć, gdy jej rodzice zaczną pytać?/ Że śpię do 16, imprezuję zanim zasnę?/ Jakie mam plany i oczekiwania wobec życia?/ Nie mam nic, moi kochani, chyba jestem spłukany” (utwór Co mam powiedzieć). Po siedmu latach niewiele się u niego zmieniło: „Pytasz, jak to mogłem zniweczyć/ Nasze plany – żona, dom, dzieci/ Pokazujesz mi jakieś pary w sieci/ Ten przykład żyje w nierealnym świecie/ I znowu coś tam złorzeczę” (utwór Nauczysz się czekać).

Gdzie te kobiety?

Wciąż trochę nieśmiało, ale jednak, dołączają na rapową scenę kobiety. W pełni już rozgościła się na niej Ryfa Ri, członkini bardzo ciekawego warszawskiego składu WCK. Gra na równych prawach i na równym poziomie z facetami, a jej tegoroczna epka (krótki album) Elo Polo to jedna z najlepszych płyt roku, czego nigdy jeszcze nie można było powiedzieć o polskim kobiecym albumie rapowym. I wreszcie Tede doczekał się na nim kobiecego dissu za Pękniętego jeża w znakomitym Gro$$-Pol: „Moje serce to komnata tortur, najokrutniejsza/ Stare status quo męstwa nie ma przejścia/ Wsadzam kij w mrowisko / Skoro mi pękł jeż, to tobie się zalęgł swetr/ Ja robię hip-hop z duszą, a ty jakieś k***a disco”. Dodatkowo rzucono tam mocne, ciałopozytywne wersy: „Ma się tę d**ę, wycieram gluta w bluzę/ Patrzysz mi na cellulit, czy na za dużą nóżkę?/ Tam siniaki, pająki, małe koszmarki/ Pełzają pod kołdrą nocą, bałeś się jak byłeś mały”.

Ryfa wydała w tym roku album w kobiecym trio z Wdową i Reną jako WRR. Dołącza do nich powoli równie twarda, wywodząca się z rapu ulicznego Kara, a swoje miejsce na obrzeżach sceny wykuwają Domi i Nadzia z gdyńskiej ekipy UNDADASEA. Raperki wreszcie zyskały głos i przestają być traktowane jak kwiatek do kożucha seksistowskiej sceny. Mogą same opowiadać o sobie, przeciwstawiać się męskiej narracji.

Do tego całkiem udanie na rap przekonwertowały się popowe gwiazdki, takie jak Margaret, a jeszcze lepiej Dziarma, która jako pierwsza próbowała zaszczepić na scenie tzw. bitchrap, czyli wulgarny rap kobiecy: „Myślisz, że kochamy tylko latać na zakupy/ I że nasze drugie hobby to jest dawać d**y/ Że jedyne, co umiemy, to postowanie/ Poprzedzone, k**a, niewysmakowanym pozowaniem” (Utwór Bo$$ B!tch).

W ostatnich miesiącach na scenie pojawiły się kolejne trzy, bardzo ciekawe, jeśli nie w ogóle najciekawsze dotąd, raperki. Pierwsza, otwarcie przyznająca się do homoseksualizmu, Lulu łączy słodki pop ze społecznie zaangażowanym tekstem („Miałam zrobione mieć filmy i płyty/ I zera na koncie jak meteoryty/ I wk*****ć się w mono, a kochać w stereo/ W sumie to miałam być chyba hetero” – utwór Nie wiadomo co). Pojawiła się też Oliwka Brazil – ciekawie przeniosła na polskie realia Cardi B. i Nicki Minaj w jednym, czyli amerykańskie ikony bitchrapu. Jej wulgarne Big Mommy jest znakomicie zarapowane, z charyzmą, jakiej na polskiej scenie jeszcze nie było, choć tekstowo bardzo miałkie: „Wchodzi Big Mommy, zrobić big money/ Twoja suka patrzy w lustro, widzi kasztany/ Twoja suka ma dużo wspólnego z fi***mi/ d**ą zasłoniłam jej fake kryształy”. Stylem i flow (płynięciem po bicie) Oliwka czapką przykrywa kolejną gwiazdę kobiecego rapu – Young Leosię. Zresztą robi to nawet na płycie jej płyty, gdzie prezentuje dużo lepszą zwrotkę niż gospodyni. Natomiast Young Leosia ma coś, czego nie posiadała wcześniej żadna polska raperka – luz i uśmiech. To wydaje się zapowiedzią kolejnych zmian na scenie.

Jeśli możesz przekaż nam 1% podatku. Nasz numer KRS: 0000128315.
Wspierasz podatkiem inny cel? Przekaż nam darowiznę tutaj!

Rap ironiczny

Być może rozkręca się już nowa moda – przyszedł czas na nietraktowanie wszystkiego na poważnie, ironię i naturalność. Jaskółką były tu pierwsze nagrywki Maty, a pałeczkę przejęła właśnie Young Leosia. Nie jest to już silna kobiecość jak u Ryfy czy Dziarmy. Raczej pasuje do niej słowo „urocza” nie kobiecość, a dziewczyńskość. Young Leosia przekonuje, że „kiedy wpadają koleżanki, zaczynają się hulanki” (utwór Szklanki). Gdzieś na granicy wrażliwości i uśmiechu jest też Szczyl, który w tytule swej debiutanckiej płyty rodzinną Gdynię nazywa „polską Florydą”.

Mata dopiero co zrobił kolejny krok na swej luzackiej drodze, wypuszczając eklektyczny album Młody Matczak. Co więcej, kontrakt reklamowy z McDonald’sem całkiem dobrze pasuje do jego wizerunku. Mata może namawiać do słabego jedzenia, bo na drugiej płycie namawia do słabego życia, trochę rozlicza się z tym, jest przy tym autoironiczny – tłumaczył w październiku Marcin Flint, krytyk muzyczny, w moim podcaście Posłuchaj, Plus Minus. Ciekawe jest zestawienie na jego płycie tuż po sobie kawałków FakaSzmata.

Pierwszy przypomina rap z czasów największego podrywu: „Wpadaj na Stawki, mała/ Weź zabawki, jeśli byś chciała/ Raczej bym wolał, żebyś nie kimała/ […] Zdejmij majtki, mała”. W drugim dostajemy od razu rozliczenie się z tym stylem życia: „Zawijam ją na chatę, bardzo chętnie się zeszmacę/ Piję sobie wódę, ona pije sobie sake/ Przez chwilę myślałem, że Mata to matafucker/ Ale nie jest tak wcale, zrobię wszystko, co mi każesz/ No bo nie potrafię żyć inaczej, w inny sposób/ Mój moralny kręgosłup dźwiga bardzo dużo osób”. Wydaje się, że Mata wciąż trochę tkwi w paradygmacie wrażliwości na świat, ale pozwala sobie na dużo więcej luzu i zabawę klasyczną rapową konwencją, czego przez kilka ostatnich lat młodzi raperzy raczej uciekali.

Co dalej?

Dlatego do emorapu, który ledwo co zdążył się rozgościć w polskim hiphopie, zbytnio bym się nie przywiązywał. Oczywiście wielu raperów, którzy próbują poważnie traktować otaczający ich świat i własne życie wewnętrzne, zostanie na scenie, bo robi się ona coraz bardziej różnorodna, więc i dla nich znajdzie się miejsce. Poza tym trudno sobie dziś wyobrazić, że ta wrażliwość, którą zrodziły niedawno zmiany społeczne i którą dobrze widać także w rapie, miała jakoś szybko w świecie zaniknąć. Jednak raperzy raczej pozostaną raperami – czasem z większą, innym razem z mniejszą autorefleksją będą opowiadać te same historie o wchodzeniu w dorosłość i pierwszych kontaktach seksualnych, bo to głównie muzyka młodych twórców dla młodych odbiorców. I jak to z buntem kolejnych pokoleń bywa, jest on wymierzony w wartości tych poprzednich, więc może niedługo czeka nas jakiś bunt wobec emoraperów. Kto wie?

Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury, uzyskanych z dopłat ustanowionych w grach objętych monopolem państwa, zgodnie z art. 80 ust. 1 ustawy z dnia 19 listopada 2009 r. o grach hazardowych.

Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o zachowanie informacji o finansowaniu artykułu oraz podanie linku do naszej strony.