Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.

Unia Europejska nie jest przeszkodą, lecz warunkiem suwerenności Polski

Unia Europejska nie jest przeszkodą, lecz warunkiem suwerenności Polski autor ilustracji: Julia Tworogowska

„Polska powinna być Piemontem Europy, a więc poprzez uświadamianie zagrożeń, jakie czyhają na UE ze strony Chin lub Rosji, wzmacniać dążenia integracyjne w newralgicznych sektorach, szczególnie w polityce bezpieczeństwa. Piemont zaraził Włochy myśleniem o jedności, misją Polski powinno być dążenie do suwerenności europejskiej, szczególnie w aspekcie wspólnoty szeroko rozumianego bezpieczeństwa” – przekonuje Jan Filip Staniłko w rozmowie z Konstantym Pilawą.

Rozmowa pochodzi z 62 teki czasopisma idei Pressje zatytułowanej Nieimperialne mocarstwo.

Mija 14 lat od momentu, gdy dwumiesięcznik „Arcana” opublikował twój tekst Neosarmacki republikanizm. Źródła i teraźniejszość polskiej tradycji politycznej. Padają w nim takie słowa: „Polska po komunizmie musi i może wymyślić siebie w dużej mierze na nowo. Republikanizm – który tutaj prowokacyjnie nazywam neosarmackim – jest propozycją uczynienia kapitału z dziedzictwa kulturowego. Jednak poza reżimem nowoczesności uosabianej przez francuską ideologię rozumu i niemiecką racjonalną biurokrację, a bliżej angielskiej socjologii cnoty i amerykańskiej polityki wolności”.

Czy w obliczu geopolitycznego zbliżenia z Ukrainą, masowej emigracji Ukraińców do Polski i szansy na wzrost znaczenia naszego państwa widzisz w końcu możliwość uczynienia z polskiej tradycji politycznej i dziedzictwa I Rzeczypospolitej cennego kapitału politycznego?

Najpierw należałoby określić, co dokładnie miałoby to oznaczać. Potrzeba dużego optymizmu, by żywić nadzieję, że Polska z dnia na dzień zacznie czerpać z tradycji intelektualnej, która nie została zaadaptowana do dzisiejszych realiów ani nie uzupełniono jej dobrze znanych deficytów.

Zacznijmy od największego. W tradycję polską wpisana jest atrofia myślenia w kategoriach realizmu politycznego. To właściwie kluczowa i niezmienna cecha sarmackiej antropologii i kultury politycznej, która jest symbolicznie liczona od śmierci Jerzego Ossolińskiego, a więc od połowy XVII w. W literaturze politycznej dawnej Rzeczypospolitej znajdziemy całą masę taniego moralizatorstwa. Im z państwem było gorzej, tym paradoksalnie sarmaci mniej myśleli kategoriami realizmu politycznego.

Analogie, które wymieniłeś, są efektowne, niemniej trzeba postawić pytanie o adaptacyjność myśli do określonych realiów politycznych. Nie wymieniłeś najważniejszego podobieństwa naszej aktualnej sytuacji do czasów, gdy mówiono: Polonia sive Sarmatia. Podobnie jak w XIV czy XV w. Polska staje się obecnie atrakcyjna dla ludzi Wschodu i Zachodu. Trwa rozwój gospodarczy i nie ma u nas wojny, a ulice polskich miast są po prostu bezpieczniejsze w porównaniu do ulic Berlina, Paryża czy Brukseli.

Część mojej rodziny żyje w Niemczech. Coraz chętniej i częściej przyjeżdżają do Polski nawet na kilka miesięcy. Być może za jakiś czas przeprowadzą się tutaj na stałe. Mówią, że Polska jest dostatnia i bezpieczna, dlatego że nie ma u nas żadnych problemów z agresywnymi imigrantami. Tak też było w przeszłości. Panował tu pokój oparty na praworządności i wielowymiarowej tolerancji.

Polska potrzebuje imigrantów. Ci, którzy przyjadą, nie mogą czuć się obco. Musi istnieć jakaś rama integracyjna. Może być nią republikanizm wyrażający się w przekonaniu, że Wietnamczyk może zostać Polakiem, bo jego etniczna tożsamość jest w stanie wpisać się w tożsamości kulturową i polityczną. Dlaczego niemieccy mieszczanie żyjący w Koronie Królestwa Polskiego byli lojalni wobec niej, a ich rodacy zapragnęli uwolnić się od władzy zakonu krzyżackiego?

Polska gwarantowała im wolność opartą na praworządności. Istniał sąd prawa niemieckiego w Krakowie, gdzie mogli dochodzić swoich praw. Tymczasem III RP ma różnego rodzaju problemy z praworządnością od samego jej powstania. Jeśli państwo nie będzie gwarantować równości wobec prawa, to nie będziemy w stanie zintegrować żadnych cudzoziemców, nawet najbliższych nam kulturowo Ukraińców.

Podobnie jest z inkluzywnością. To kwestia przekroczenia pewnych barier mentalnych. Musimy myśleć jak Kazimierz Wielki. Na Rusi Czerwonej podniósł do rangi języka urzędowego język ruski, który funkcjonował na równi z łaciną. Dlaczego w polskich urzędach nie mogliby pracować Ukraińcy, a drugim językiem urzędowym w Polsce nie może być ukraiński?

Jeśli będziemy uważać, że to tylko nasze państwo, a Ukraińcy są tylko gośćmi, nigdy ich nie zintegrujemy. Leopold Staff, Austriak z pochodzenia, nigdy nie zostałby polskim poetą, gdyby Polska nie stanowiła atrakcyjnej opcji tożsamościowej. Podobnie było przecież z Tuwimem, wirtuozem polszczyzny, dla którego pierwszym językiem był jidysz.

Takie przykłady można mnożyć, a każdy z nich każe zapytać, czy nasza współczesna kultura może stanowić magnes dla cudzoziemców i wzmacniać się dzięki nim. Ciekawą okazją do jego zadania jest ocena twórczości niedawnej polskiej laureatki literackiego Nobla. Literaturoznawcy podkreślają, że twórczość Tokarczuk jest bardziej globalna niż polska. To nie podoba się konserwatystom, którzy zarzucają pisarce zerwania z tradycją literacką. Tokarczuk nie otrzymała nagrody za polską osobliwość, ale za jej brak. Pamiętajmy, że Sienkiewicz też nie dostał Nobla za Potop, tylko za uniwersalistyczne Quo vadis. Może więc nasza wsobność tak naprawdę ogranicza naszą atrakcyjność?

Na tym przykładzie widać granicę tak szerokich analogii historycznych. W dawnej Rzeczypospolitej łatwiej było uczynić z Rusina polskiego obywatela, bo nie istniały jeszcze państwa narodowe. Dziś jest to dużo trudniejsza, o ile w ogóle możliwe.

To oczywiste, że analogii historycznych nie można traktować jak prostych recept na sukces polityczny. Głupotą byłoby jednak nie czerpać z własnej tradycji tak, jak rozumiał ją Edmund Burke, tj. jako rezerwuaru sprawdzonych doświadczeń.

Podam inny przykład. Można dość łatwo pokazać, że żywiołem integrującym ziemie Korony, a potem Rzeczpospolitej byli wspólni wrogowie – Mongołowie, zakon krzyżacki, później Moskwa. Dziś wróciliśmy do tego jednoczącego czynnika, jakim jest wspólne zagrożenie ze strony Rosji. To stawia nas w środku bloku państw w centrum Europy.

Musimy też myśleć o integracji w kategoriach XXI w. Zasoby, którymi dziś operujemy, są inne niż wcześniej. Wspólny obszar gospodarczy budowany w ramach Unii Europejskiej jest bardziej zintegrowany niż Rzeczypospolita Obojga Narodów.

To właśnie jej rozpad, a wcześniej upadek Węgier, sprawił, że na terenach Europy Środkowej wciąż zmagamy się z postimperialnymi zaszłościami gospodarczymi, a narzędzi do ich przezwyciężania dostarcza UE. Infrastruktura wewnętrznej integracji stale przyrasta, ale jeśli spojrzymy na istotne elementy infrastruktury Ukrainy, takie jak autostrady, rurociągi, koleje i linie energetyczne, dostrzeżemy, że mamy tam do czynienia z zupełnie innym światem.

Co ciekawe, miesiąc przed rozpoczęciem pełnoskalowej agresji Rosji Ukraina dokonała synchronizacji swojej sieci elektrycznej z UE. Ataki Moskwy wycelowane w infrastrukturę energetyczną miały zerwać to połączenie. Ukraina utrzymywała nadwyżkę energii, a Polska narastające jej braki. To UE wpuściła Kijów na europejski rynek cen, a my za odbudowę interkonektora zabraliśmy się dopiero rok temu.

Jednocześnie to dobry przykład wkomponowania kraju w alternatywny system i wciągnięcia go poprzez politykę gospodarczą do innej wspólnoty interesów, która jest także naszą wspólnotą. Należy jednocześnie pamiętać, że w każdym kraju demokratycznym ekonomia polityczna faworyzuje interesy partykularne ponad ogólnym, stąd KE ma niebywale ważną rolę do odegrania także z perspektywy Polski, np. w kwestii wymuszanie zmian na państwowej energetyce.

Dziś podobnie jest z transportem broni na Wschód, który odbywa się przez nasz kraj. Zaczynamy funkcjonować jako swoisty pas transmisyjny między Ukrainą a cywilizowanym światem. Powszechnie uważa się, że taka pozycja zwiększa naszą podmiotowość. Nie ma tu jednak żadnej samotności strategicznej, jak chce tego Marek Budzisz, ale prosty mechanizm – jako Polska zyskujemy, gdy czerpiemy korzyść z obecności w ponadnarodowych strukturach. Jak wyobrażasz sobie relację między podmiotowością naszego kraju a globalnym układem, którego jesteśmy częścią? W naszej debacie publicznej często pokutuje przekonanie, że zwiększenie zakresu kompetencji UE jest szkodliwe dla Polski, bo osłabia naszą suwerenność.

Obecnie chyba prawie wszystkie prawicowe idee Europy są zaściankowe. Polscy decydenci są jak szlachcice z XVII w., którzy mówili, że nie pojadą na wojnę ze Szwedami, bo mieszkają gdzieś pod Lwowem i to nie ich interes walczyć o Rygę. Dziś zmagamy się z problemami, które możemy subsydiarnie rozwiązywać w skali polskiej, ale też kłopotami regionalnymi, na jakie możemy wpływać.

Istnieją też problemy globalne, np. rywalizacja chińsko-amerykańska, gdzie Polska nie ma nic do gadania jako pojedynczy kraj, może wpływać na tę sytuację jako członek Unii Europejskiej. W skali dzisiejszych sił na świecie cała Unia Europejska jest jak Polska w XVII i XVIII w. Aby być podmiotowi, musimy myśleć o sobie nie w kategoriach samotności strategicznej, ale budowania wielopoziomowej podmiotowości opartej na pozycji wewnątrz UE.

Gdy słyszę hasła, że trzeba wybrać albo suwerenność europejską, albo polską, od razu podkreślam, że właśnie dzięki UE kończymy dziś infrastukturalną integrację Polski po zaborach i przesunięciu granic. Jeśli istnieje jakaś dalsza misja Polski w ramach tzw. zjednoczonej Europy, to jest nią integracja środkowej części kontynentu w obszarze Trójmorza (i Międzymorza), przede wszystkim infrastrukturalna i obronna. Ta ma sens dla naszych partnerów tylko wtedy, gdy Polska jest aktywnym graczem w UE.

Jednocześnie, należy pamiętać, że co 7 lat dostajemy z UE jeden budżet Polski ekstra. 300-400 mld zł przechodzi z niemieckich, francuskich czy skandynawskich kieszeni przez Brukselę do Polski, żeby rozwiązywać nasze problemy. Czy naprawdę w tej sytuacji dziwi, że Komisja stawia nam jakieś wymagania? Wyobraźmy sobie, że do UE wchodzi Ukraina, a polskie pieniądze są wysyłane do Kijowa. Czy naprawdę chcielibyśmy, żeby (jak to Ukraińcy mają w zwyczaju) te środki zostały przekazane biznesom tamtejszych oligarchów? Nie, też chcielibyśmy kontrolować, na co są wydawane te fundusze.

Idąc tym tokiem myślenia, można byłoby w ogóle zrezygnować z polskiej suwerenności. A przecież argument, który słyszymy w kontekście KPO i do mnie także trafia, jest taki, że handel „pieniądze za suwerenność” okaże się dla Polski zabójczy. Tworzy precedens – raz się zgodziliśmy, więc będziemy musieli zgadzać się na wszystko w przyszłości.

To mentalność klienta, a nie członka UE. Posłużę się metaforą piłkarską. W europejskiej układance geopolitycznej są różne formacje i różni gracze. Nikt w Polsce nie potrafi grać systemem 3-4-3, bo potrzeba przeglądu pola, myślenia wariantowego i dynamiki. Jako naród, a mentalność polskiej reprezentacji jest tutaj emblematyczna, tego nie potrafimy. Wolimy bronić Częstochowy i robić „wycieczki”. Wszyscy polscy piłkarze, tak jak politycy, dostają władzę nad piłką i myślą, co z nią zrobić.

Tymczasem tiki-taka polega na tym, że gra się na 1 kontakt, a przed tym, gdy dostaniesz piłkę, musisz zmapować sytuację, mieć co najmniej 2 opcje zagrania. Jeśli ich nie ma, wtedy dopiero włączają się umiejętności indywidualne. W Europie potrzebujemy dziś geopolitycznej tiki-taki. Nikt z nas nie wygra meczu samodzielnie. Co więcej, w UE duże państwa mają swoją grawitację i muszą integrować regiony Europy – Hiszpanie Półwysep Iberyjski, Włosi, choć niechętnie, południe Europy, a Polska w sposób oczywisty Wschód.

Nasz kraj nie może naśladować Francji i być chorobliwie egoistyczny. Dziś cała UE musi przeciwdziałać francuskiemu egoizmowi. Gdy pracowałem w Ministerstwie Rozwoju, otrzymałem telefon od francuskiego urzędnika w sprawie strategicznego projektu UE poświęconego olbrzymim subsydiom na budowę fabryk baterii. Nagle zorientowano się, że w Europie nikt nie produkuje baterii do samochodów, a przecież mamy robić elektryfikację transportu. Pierwsze, co chcieli zrobić Francuzi, to przejąć inwestycję LG Chem z Polski. W konsekwencji w Europie niczego netto by nie przybyło, ale Francuzi byliby do przodu.

My uparcie odwoływaliśmy do strategicznych celów UE. W końcu zadzwonił do mnie urzędnik, żeby mnie spacyfikować. Pod koniec rozmowy nie wytrzymałem i powiedziałem mu: „Rozmowa z panem jest jak rozmowy Polaków z Francuzami przez ostatnie 150 lat, a my akurat mamy spory user experience sojusznika Francji. Z wami nie da się przyjaźnić, bo jesteście werbalnie europejscy, ale mentalnie ograniczeni do Francji”. Kto jak kto, ale Polska nie może taka być.

A nie jest to dość naturalnie? Każde państwo w UE gra na siebie, większe kraje, takie jak Polska czy Francja, chcą grać bardziej.

To naturalne w logice nowoczesnej gry mocarstw, ale w dzisiejszej sytuacji ta mentalność jest zwyczajnie szkodliwa, bo geopolityka ponowoczesna wygląda zupełnie inaczej, w Europie mocarstw już nie ma. Dziś trendy się odwracają. To już nie 40 legendarnych urzędników Imperium Brytyjskiego rządzi Indiami, ale indyjskie firmy wykupują firmy brytyjskie. Wielka Brytania jest dziś podnóżkiem Stanów Zjednoczonych.

Kto jest większy – Portugalia czy Brazylia? Dziś kolonializm przebiega w odwrotnym kierunku. Czy Europa, jako całość, może stać się przybudówką wielkich państw, które znajdują się poza nią? Jak najbardziej, częściowo już tak jest!

Kluczowy dziś dla naszej cywilizacji internet jest pod kontrolą Amerykanów, podobnie jak armia gwarantująca nam kontynentalne bezpieczeństwo. Do niedawna Europa pod względem infrastruktury gazowej uwiązana była łańcuchem do rosyjskiej budy, nasz transport morski jest kontrolowany i śledzony przez Chińczyków. Liberalizm wpoił nam do głów, że nasze swobody są naturalne, wieczne. To nieprawda. Nie nabyliśmy ich mocą praw natury.

To są prawa obywatelskie wynikające z tego, że istnieje jakaś silna struktura suwerenna, która te prawa podtrzymuje. Problemem dzisiejszej struktury prawno-instytucjonalnej, której stanowimy część, jest to, że newralgiczne jej elementy są uzależnione od czynników zewnętrznych. UE nie jest realnie suwerenna i niewiele osób dziś myśli tymi kategoriami. To ogromny błąd.

Dlaczego?

Uczmy się z historii organizmów politycznych, które przebyły podobną drogę. Analogiczne problemy mieli Amerykanie – między artykułami konfederacji a konstytucją tworzącą Unię. Potem przeszli przez wojnę domową, jej stawką był sens ich unii. Rezultatem tej burzliwej historii jest to, że USA stały się globalnym mocarstwem. Oczywiście nie życzę nam tego, ale jak tak dalej pójdzie, przeżyjemy w UE rodzaj wojny domowej wywołanej przez siły, które na nas oddziałują.

Republikanizm jest filozofią zinstytucjonalizowanego sporu o sens zbiorowej wolności. W Stanach zachodzi radykalna polaryzacja, ale wszyscy klękają przed konstytucją. W Europie nie ma konstytucji, są powikłane traktaty, w których zaszyte zostały elementy nieaktualnej już geopolityki. W interesie wrogów Europy jest rozszerzenie naszych sporów do ekstremum, najlepiej na poziomie narodowym aż do destabilizacji całej struktury. I to właśnie od dawna oglądamy w wielu państwach UE, szczególnie po prawej stronie.

Największym zagrożeniem jest oczywiście Państwo Środka, które dzieli Europę po cichu. Ostatnio obserwujemy też aktywność państw arabskich. Wciąż siłą polaryzującą jest również Rosja, choć po wybuchu wojny jej oddziaływanie osłabło. UE z wielkim trudem i kosztem uniezależnia się od niej energetycznie, ale widać wielki geopolityczny sens zielonej suwerenności.

Czy jesteśmy zdolni stawić opór dużo potężniejszym i bardziej cwanym Chinom? Europa, żeby przetrwać, musi być suwerenna, a polska suwerenność zależy coraz bardziej od suwerenności europejskiej.

W jakich konkretnie obszarach Chiny zagrażają Europie?

Chińczycy w poprzedniej dekadzie podpisali cały szereg partnerstw strategicznych w Europie Środkowej i Wschodniej. Rosjanie postępują analogicznie, ale tylko poprzez paliwa. Kupowali Węgrów, Austriaków i Holendrów. Kiedy Rosjanie zestrzelili tym ostatnim samolot, to ówczesny premier stwierdził, że Niderlandy są republiką handlową i nie mogą sobie pozwolić na dyskusję o samolotach. Przypominam, że zginęło ok. 200 obywateli holenderskich.

Niemcy marzyli o rynku rosyjskim, choć Polska jest dla nich większym partnerem handlowym niż Rosja. Pamiętajmy, że dla Niemców najważniejszy jest rynek chiński.

To dziedzictwo republik kupieckich, my będziemy tylko handlować, a armię sobie wynajmiemy. Kto ją zapewnia, i to w skali całego kontynentu? USA. Jeśli ktoś narzeka na Stany, niech zbuduje całą infrastrukturę, którą one zapewniają, zaczynając od chmury obliczeniowej, dzięki której w ogóle jesteśmy dziś w stanie funkcjonować jako cywilizacja.

To głównie amerykańskie firmy pilnują naszego cyberbezpieczeństwa, żeby nas nikt w tej chwili nie podglądał. Całe oprogramowanie dotyczące bezpieczeństwa w wolnym świecie pochodzi albo z Ameryki, albo z Izraela, bo te kraje podchodzą do suwerenności bardzo poważnie.

Wróćmy jednak do Chin. Pamiętam rozmowę z pewnym niemieckim politykiem FDP z Wirtembergii, rzecz dotyczyła firmy Huawei. To było dość żenujące spotkanie, bo mój rozmówca nie chciał przyznać, że chiński gigant technologiczny jest niebezpieczny dla UE. Zapędzony w kozi róg zapytał, co zatem należy zrobić. Powiedziałem mu, że niemieckiemu myśleniu przydałoby się dostosowanie do prostej maksymy – więcej Bismarcka, mniej Habermasa. Odparł, że to… trudne.

Chińczycy działają sprytnie. To zupełnie inna kultura strategiczna. Dla nich dyplomacja jest przedłużeniem wojny, a nie wojna przedłużeniem dyplomacji. Podobny mechanizm dotyczy chińskiego biznesu. Wszystko dąży do jednego celu – rozbicia amerykańskiej dominacji.

Podam znamienny przykład. Istniało oficjalne partnerstwo serbskiej i chińskiej policji. Po ulicach Belgradu chodziły pokazowe patrole, tymczasem nad ich głowami znajdowały się kamery podpięte do chińskiego softweare’u, aby trenować chińskie sieci neuronowe na europejskich twarzach. Jeśli teraz pojedziemy do Chin, to ich system kontroli nas rozpozna.

Brzmi to jak teoria spiskowa.

To republikańska teoria realistyczna. Chiny stały się państwem totalitarnym w momencie ich założenia. Pierwszy cesarz Qin w 221 r. p.n.e. zapoczątkował to myślenie. Spalił wszystkie książki, bo chciał w ten sposób wymazać pamięć o tym, że przed zjednoczeniem istniało 5 oddzielnych królestw.

Dziś Xi Jinping kończy z pragmatyczną strategią Deng Xiaopinga i cofa wiele reform swoich poprzedników, żeby uzyskać podobny efekt integracji co Qin. Chodzi o ujednolicenie bardzo przecież rozległych i różnorodnych Chin, a także odzyskanie politycznego władztwa partii nad gospodarką.

Tymczasem w wyniku tzw. cichej inwazji mamy całą masę chińskich inwestorów w największych portach Europy. Można wskazać Pireus, Brugię, Antwerpię, Rotterdam, Valencię, a od niedawna Hamburg i Gdynię. Wiele małych państw na peryferiach Europy dostaje duże pożyczki z chińskich banków rozwojowych. Chińczycy mają rozmach i pragmatyzm jak Mongołowie w XIV w., tylko że są sprytniejsi i „lecą poniżej radaru”.

Europa ze swoją naiwną otwartością i kupiecką mentalnością daje się rozgrywać wielu aktorom, którzy są dużo lepiej zintegrowani. Dzisiaj w Europie poszczególne kraje są jak państwa włoskie w XVI w., a rywale Europy jak Królestwo Francji lub Hiszpanii w tamtym czasie. Historycznie Włochy zostały wówczas podporządkowane – północ przez Francję, południe przez Hiszpanię.

Podobny obrót spraw w skali UE, szczególnie jeśli w USA wygra obóz Trumpa, stanowi dziś realne zagrożenie. UE jest już za duża, aby rządziły nią Niemcy, jednocześnie bardzo ich potrzebujemy, bo niemiecka maszyna eksportowa utrzymuje połowę Europy.

Postulujesz suwerenność europejską. Jak ją rozumiesz?

Pojęcie suwerenności ma różne źródła i konotacje. Ono jednak swoje podstawowe ramy bierze z republikanizmu. Chodzi o zdolność samostanowienia o sobie. Nie ograniczajmy historii republikanizmu do historii nowoczesnych państw narodowych. Był czas, kiedy obywatelami Rzymu byli tylko Rzymianie. Potem jednak poprzez wytworzoną presję geopolityczną tożsamość polityczna się generalizowała i rozciągała na inne ludy.

Pod koniec Cesarstwo Rzymskie broniło się już tylko siłami Germanów, których wciągano w strukturę wojskową. Suwerenność jest więc pojęciem przypisanym do politycznej wspólnoty, która podejmuje decyzje. Może to być wspólnota miejska, wojewódzka, krajowa lub federalna.

Świat się zmienia, a to oznacza, że podmiot suwerenności również może się zmieniać. Narzędzia, aby były skuteczne, muszą zostać dostosowane do natury i skali wyzwań. Inaczej stają się martwiejącą strukturą, którą niszczy rewolucja. Granica między suwerennością europejską a suwerennością państwa narodowego stale jest w ruchu. To jak rozwój rozbudowanego oprogramowania – ten wielopoziomowy proces się nie kończy.

Bardzo trudno jest zmieniać traktaty, więc należy mieć kreatywne podejście do pojęć prawnych w nich zawartych. Traktaty europejskie powinny funkcjonować jak amerykańska konstytucja. Nie muszą się zmieniać, ale fundamentalnym pojęciom należy wówczas nadać nowy sens.

Jeśli mamy wspólną politykę handlową zapisaną w traktatach, to ona nadal ma być wspólna jako rama, ale jej cel nie może pochodzić z lat 90., bo świat się bardzo zmienił. Taka elastyczność jest potrzebna, aby UE mogła jakkolwiek reagować na zmieniającą się rzeczywistość. To samo dotyczy tego zakresu suwerenności, który został w państwach narodowych.

Dziś powinniśmy podejmować wspólne inwestycje w bezpieczeństwo – surowcowe, gospodarcze, militarne, informacyjne. Podam przykład bezpieczeństwa energetycznego w realiach zielonej transformacji.

Z jednej strony dobrze, że źródła energii mają być zdecentralizowane, ale z drugiej duża ich część ma znajdować się na morzach. Te zgodnie z porządkiem prawa międzynarodowego są eksterytorialne. Przekonaliśmy się o wadach tego rozwiązania podczas wybuchu Nordstream. Jak chronić naszą infrastrukturę podwodną? Przecież to nie tylko rury.

Mamy tam też wielkie światłowody. Jeśli ktoś nam je wyłączy, znikną Microsoft, Google, Facebook, Twitter i Netflix. To w dzisiejszych realiach oznacza rewoltę społeczną. Ludzie zaczną wychodzić na ulice. Przepływ danych jest przecież fundamentem gospodarki XXI w.

Druga rzecz – chmura. Jeśli funkcjonujemy dzięki amerykańskiej chmurze, jeśli dzięki Amerykanom w UE mamy dostęp do internetu, to nie jesteśmy w pełni suwerenni, nie oszukujmy się. Co zrobimy, gdy ktoś wyłączy Amerykę?

Rurociągi norweskie, bez których byśmy nie przetrwali obecnej wojny, przebiegają przez Morze Północne, gdzie nie ma władztwa narodowego. Jeśli ktoś wyłączy rurę z Algierii, to w sensie bilansowym w Europie będzie brakować prądu. Te scenariusze są realne, ale nie rozważa się ich w Polsce.

Powinno tak być, bo celem Rosji i Chin jest likwidacja możliwości samostanowienia o sobie Europy. Te państwa chcą, żeby Europa była podzielona na tradycyjnie suwerenne kraje. Mamy zajmować się swoimi malutkimi problemami i zamykać oczy na globalną grę.

Jakie konkretne polityki powinny być wobec tego koordynowane przez europejskie centrum?

Koordynowanie takiej różnorodności, jaką mamy w Europie, jest możliwe tylko z jednego punktu. Organizmy polityczne rozwijają się w zderzeniu z nowymi wyzwaniami, które pojawiają się na horyzoncie. Tak kształtowały się historycznie Stany Zjednoczone, taki rozwój jest też charakterystyczny dla dynamiki integracyjnej UE. Globalna rywalizacja Chin i USA może stanowić czynnik integracyjny dla Europy. To zresztą już się dzieje, ale niewiele osób to zauważa.

Podam przykład cyberbezpieczeństwa. Dyrektywa NIS 2 to prawdziwa rewolucja i bardzo duże wyzwanie dla rynku IT, również w Polsce. Mamy jednolitą ramę cyberbezpieczeństwa w UE. To odpowiedź na skalę aktywności chińskiej, rosyjskiej, irańskiej i północno-koreańskiej. Istnieje podejrzenie, że Chińczycy mają spenetrowaną całą infrastrukturę logistyczną armii amerykańskiej. Wykryto chińskie oprogramowanie na Guam, w bazie kluczowej dla przerzucania sił lotniczych Ameryki do Azji.

Europejskie centrum powinno co najmniej koordynować wszystkie polityki, które budują szerokie podstawy wspólnego bezpieczeństwa. Powinny objąć dostawy surowców krytycznych, farmaceutycznych substancji podstawowych, energii, migracje, ochronę infrastruktury, wspólną obronę granic z prawdziwego zdarzenia, bardziej agresywną politykę gospodarczą i wspomniane cyberbezpieczeństwo.

Jakie jest miejsce Polski w suwerennej Europie? Gdzie możemy być podmiotowi?

Polska nadal cierpi na skutki braku państwa w XIX w. Ominęła nas newralgiczna faza w dziejach rozwoju państw narodowych – nowoczesność, a więc koncert mocarstw, budowa biurokracji, wielkie przedsiębiorstwa, koleje, nowoczesne i masowe armie. Dalej odbija się to na naszej wyobraźni politycznej.

Nadal jesteśmy jak z Rodziny Połanieckich Henryka Sienkiewicza. Cały czas grillujemy na prowincji, a gdzieś daleko w tle buduje się wieża Eiffla. Do tego tożsamościowo budujemy się na wsobnej perspektywie de facto postkolonialnej, tracimy z oczu intelektualny rozmach wieloetnicznej republiki.

Niedawne badania Pew Research pokazują, że społeczeństwa Europy Środkowo-Wschodniej, takie jak polskie, mają jeszcze zmysł kulturowej i politycznej suwerenności, którego trudno uświadczyć w Europie Zachodniej. W tym upatruję szansę, choć do tego trzeba zręczności politycznej, której nam brakuje.

Polska powinna być Piemontem Europy, a więc poprzez uświadamianie zagrożeń, jakie czyhają na UE ze strony Chin lub Rosji, wzmacniać dążenia integracyjne w newralgicznych sektorach, szczególnie w polityce bezpieczeństwa. Piemont zaraził Włochy myśleniem o sile płynącej z jedności. Misją Polski powinno być dążenie do suwerenności europejskiej, szczególnie w aspekcie wspólnoty szeroko rozumianego bezpieczeństwa.

Unia Europejska będzie się centralizować, bo nie ma innej opcji. Politycy narodowi żyją w strukturach stworzonych przez epokę nowoczesną, w której Zachód przeważał nad resztą świata. To się radykalnie zmieniło. W Polsce borykamy się z problemem niedorozwoju systemu partyjnego. U nas niemożliwe są wielkie koalicje, podział polityczny ma charakter emocjonalny, a partie polityczne regularnie zwalczają autonomię biurokracji. Przypomina to niestety model chiński.

To nie jest jednak myślenie strategiczne, bo de facto wszystko wisi na takim czy innym szefie partii. Bardzo prawdopodobne, że jeśli on odejdzie, to cała struktura rozsypie się jak drużyna Bolesława Chrobrego. Mamy też swoje przewagi. Jedną z nich jest realistyczna polityka prowadzona wobec wschodu Europy. Ten realizm nie powinien się kończyć jednak na Rosji, ale zostać rozszerzony o podobną politykę wobec Chin.

Dziś bronimy się przed mówieniem o suwerenności europejskiej. To tak, jakby suwerenność UE miała oznaczać utratę suwerenności narodowej. Jest wręcz przeciwnie. Obie te suwerenności są głęboko ze sobą powiązane. Nie można myśleć o podmiotowej Polsce, jeśli tej podmiotowości nie będzie miała UE. Zostało bardzo dużo do zrobienia w aspekcie uświadomienia Polakom tych w gruncie rzeczy prostych obserwacji. Nasze państwo w wyniku ostatnich zakupów będzie miało za jakiś czas dużą armię, przynajmniej jak na warunki europejskie.

Powstaje pytanie, czy nasi żołnierze mają bronić tylko naszych granic, czy może stacjonować np. w państwach bałtyckich. Jakie będą społeczne emocje, gdy polski podatnik będzie musiał słono zapłacić za to, żeby polskie wojsko broniło litewskich lub słowackich granic? NATO jest organizmem niebywale biurokratycznym i konsensualnym. W praktyce pozostajemy w pełni zależni od zdolności obronnych Stanów Zjednoczonych. Dlaczego jednak z definicji mamy być zależni w tym aspekcie od USA?

To krótkowzroczna polityka, szczególnie w kontekście rywalizacji amerykańsko-chińskiej. Silna europejska armia, w której kluczową rolę gra armia polska, powinna być naszym dalekosiężnym celem.

Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury, uzyskanych z dopłat ustanowionych w grach objętych monopolem państwa, zgodnie z art. 80 ust. 1 ustawy z dnia 19 listopada 2009 r. o grach hazardowych.

Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o zachowanie informacji o finansowaniu artykułu oraz podanie linku do naszej strony.