Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.

Polska nie była pod zaborami. My byliśmy kolonią

Polska nie była pod zaborami. My byliśmy kolonią Artur Grottger, Pobudka powtstańców, źródło: wikimedia commons; Public Domain

Kolonia. Co przychodzi nam do głowy, gdy pojawia się to hasło? Może gęste dżungle Konga, które kojarzymy ze słynnego Jądra ciemności Josepha Conrada? Gwarne miasta rządzonych przez Brytyjczyków Indii? Albo hiszpańskie podboje starożytnych cywilizacji Ameryki? Nie trzeba szukać daleko. Kolonią była Polska.

Brzmi zaskakująco? Spójrzmy na definicje. Zajrzyjmy najpierw do źródeł anglojęzycznych, bo to na Zachodzie, który odczuwa wyrzuty sumienia w związku ze swoim kolonialnym dziedzictwem, toczy się bodaj najgorętsza debata dotycząca właściwości kolonializmu. W Cambridge Dictionary czytamy: „Kolonializm – wiara w poparcie dla systemu, w którym jeden kraj kontroluje inny” [tłum. autora].

Amerykański Merriam-Webster Dictionary podaje następującą definicję: „Dominacja ludu lub obszaru przez obce państwo lub naród: praktyka rozszerzania i utrzymywania politycznej i ekonomicznej kontroli narodu nad innym ludem lub obszarem” [tłum. autora].

Rzućmy też okiem na własne poletko. Tak definiuje kolonializm internetowe wydanie Encyklopedii PWN: „Zjawisko historyczne polegające na opanowaniu i utrzymaniu kontroli politycznej i gospodarczej przez jedne kraje nad innymi w celu ich eksploatacji”.

Czy coś się nie zgadza, gdy pomyślimy o tym, jak w XIX w. Rosjanie i Niemcy traktowali podporządkowany sobie zabór? Albo jak niewiele później wyglądała dominacja kolejnej metamorfozy imperialnej Rosji – Związku Radzieckiego – nad Polską Rzeczpospolitą Ludową?

Składowe kolonializmu (wedle podanych wyżej definicji) to: 1. Jeden byt (zazwyczaj państwo) kontroluje pod względem politycznym inne. 2. Władza obejmuje również aspekt ekonomiczny i wiąże się z eksploatacją kolonii przez kolonizatora. Aby rozwiać wątpliwości, przyjrzyjmy się dokładniej tym 2 aspektom.

Królestwo Polskie

Przykładem, który poniżej wykorzystam, będzie Królestwo Polskie pod imperialnym zarządem rosyjskim u schyłku XIX w. (przepraszam za ten krok wszystkich czytelników wywodzących się z byłego zaboru pruskiego, austriackiego i ziem zabranych, do czegoś trzeba się niestety ograniczyć).

Istnieją definicje, które dorzucają do 2 powyższych warunków inne, np. mówiący o tym, że kolonizator powinien pochodzić z innego regionu niż kolonizowany. Tego typu uwagi jednak odrzucam, bo nic nam nie mówią o istocie kolonializmu, dorzucają jedynie czysto formalistyczne ograniczenia wynikające chyba z nazbyt zachodniocentrycznej optyki przyjmowanej przez niektórych badaczy.

Wróćmy do polityki. Po powstaniu styczniowym Rosjanie zastosowali wobec polskiego społeczeństwa niezwykle surowe represje. Licznych przedstawicieli polskich elit więziono lub skazywano na zesłanie, a nawet zabijano.

Polski system administracji zaczęto upodabniać do praktyk znanych z głębi cesarstwa, wiele urzędów zostało po prostu zlikwidowanych, a ich kompetencje przejęły centralne instytucje rosyjskie. Podobnie i kadry przybyłe z „właściwej” Rosji zaczęły wypierać polskich urzędników, zwłaszcza tych z najwyższych stanowisk. Tysiące urzędników, policjantów, wojskowych i prawosławnych duchownych kolonizowało tereny nad Wisłą w celu ugruntowania zaborczej dominacji.

W Królestwie Polskim zainstalowano policję polityczną, której zadaniem była inwigilacja mieszkańców i wychwytywanie wszelkich przejawów nieposłuszeństwa caratowi. Polskie wydawnictwa poddawano surowej cenzurze, nawet ustną krytykę władz piętnowano wyrokami wieloletnich zesłań. Przykłady rosyjskich represji oczywiście można by mnożyć, ale nawet i przy tym zwięzłym wywodzie aspekt kontroli politycznej mamy już chyba odhaczony.

Przejdźmy więc do drugiego warunku – eksploatacji ekonomicznej, o której mniej słyszymy na lekcjach historii w szkole. Po powstaniu styczniowym, niejako przy okazji reformy uwłaszczającej chłopów, Rosjanie wywłaszczyli Kościół katolicki w Królestwie Polskim z większości jego dóbr. Gros majątków zamieniono jednak nie w nowe gospodarstwa dla mieszkańców wsi, a w majoraty na użytek rosyjskich elit. Podobnie zresztą działo się czasem z własnością uczestników wystąpienia przeciwko zaborcy.

Uwłaszczeni chłopi zostali (jeszcze za rządów Aleksandra Wielopolskiego) formalnie zwolnieni z pańszczyzny, ale Rosjanie nałożyli na nich niemały podatek gruntowy, który zasilał imperialny skarbiec. Do regulacji związków między chłopami a ich byłymi szlacheckimi panami powołano specjalnych urzędników – komisarzy do spraw włościańskich – którzy posiadali decydujący głos w wielu sprawach z gospodarczego życia wsi, którą zamieszkiwała zdecydowana większość ludności Królestwa.

Gdy interesy ekonomiczne Rosjan w Królestwie Polskim mogły być zagrożone, np. gdy katoliccy chłopi chcieli kupować ziemię od prawosławnych, wówczas interweniowało państwo. Licznym miastom odebrano prawa miejskie, co wpłynęło niekorzystnie na ich prosperowanie. Aspekt ekonomiczny odhaczony.

Dlaczego nie zabór?

Co z tego, że będziemy mówić o kolonii, a nie zaborze? Przecież na jedno wychodzi, a z tym drugim terminem już dobrze obyliśmy się w szkole. Tradycyjnie używa się go też w polskiej fachowej literaturze historycznej. To wszystko prawda. Uważam jednak, że interpretacja historycznego zjawiska zaborów jako kolonializmu wraz z wykorzystaniem odpowiednich terminów fachowych i teorii badawczych szkoły postkolonialnej może dać pewne owoce.

Przede wszystkim wpisujemy historię Polski w ogólnoświatowe trendy dziejów XIX i XX w. Termin „zabory” jest stosowany bodaj tylko w odniesieniu do historii Polski. Nasze dzieje stają się więc czymś wyjątkowym, nieporównywalnym z innymi, skomplikowanym. Nie chodzi mi o negowanie faktu, że przeszłość naszego państwa i społeczeństwa ma swoją specyfikę. Ważne jest jednak, by znaleźć wspólny język z innymi, którym chcielibyśmy opowiedzieć o naszej przeszłości.

Czy Amerykanin, Belg, Francuz, Holender albo Brytyjczyk łatwo zrozumieją, gdy będziemy im mówić o zjawisku zaborów? Po angielsku partition – termin, który zazwyczaj ma oddać nasze słowo „zabór” – to po prostu podział czegoś na części albo techniczny termin oznaczający ściankę działową.

To dość pospolity wyraz. Przeciętnemu Anglosasowi może kojarzyć się raczej z aranżacją mieszkania, a nie z historią. Powyższy termin na pewno nie jest tak klarowny, jak dla Polaków hasło „zabory”. Nie łudźmy się, że typowy zachodni odbiorca, nawet z kręgów akademickich, będzie miał ochotę wnikać w sprawy poza swoim własnym geograficznym poletkiem.

Thompson i Janion

Co ciekawe, ujęcie Polski jako byłej kolonii jest już dość wyraźnie obecne w polskiej debacie intelektualnej, choć jeszcze nie można mówić o jego stabilnym ugruntowaniu. Na początku XXI w. z kolonialnymi interpretacjami dziejów naszego kraju wychodzono z różnych stron ideowych sporów.

Bodaj najgłośniejszą orędowniczką tego ujęcia jest Ewa Thompson, literaturoznawczyni związana w Polsce m.in. ze środowiskiem „Teologii Politycznej”. W swoich opracowaniach dotyczących kultury rosyjskiej, np. w książce Trubadurzy imperium, podkreślała, że klasyczne utwory tego narodu kreują paternalistyczny obraz relacji między imperium rosyjskim a jego podbitymi ludami.

Nie inaczej zresztą wyglądała relacja Związku Radzieckiego z obszarem państw bloku socjalistycznego. Prace Thompson spotkały się z żywiołową polemiką zarówno na Zachodzie, jak i w Polsce.

Moim zdaniem autorka wyszła z tych starć obronną ręką, czego dokumentem jest chociażby jej artykuł A jednak kolonializm, który został opublikowany w „Tekstach Drugich”. Autorka wskazywała w nim, że uwagi mające obalić tezę o kolonialnym statusie Polski wynikają z odchodzenia od istoty problemu na rzecz ginięcia w definicyjnych detalach wynikających ze sztucznego kalkowania warunków zachodnich na debatę dotyczącą naszego regionu Europy.

Inną badaczką, tym razem o wyraźnie lewicowym światopoglądzie, która określała Polskę jako kolonię, była Maria Janion. W Niesamowitej słowiańszczyźnie opisywała z jednej strony kolonizację pierwotnej kultury słowiańskiej przez zachodnie elementy łacińskie, z drugiej zaś wskazywała na przemożne wpływy rosyjskie w XIX w.

Rosja jako mocarstwo kolonialne

Czołowi intelektualiści rosyjscy – od historyków przez literatów po polityków – nie bez skutku przez wieki nasączali zachodnią opinię publiczną swoim poglądem na rolę Rosji w Europie Środkowo-Wschodniej, rugowali zarazem głosy samych podporządkowanych narodów. Zdarza się, że na zachodnich uczelniach niby wykształceni ludzie perorują, że właściwie to Polska była pod polityczną dominacją Rosjan, ale o wpływie na kulturę czy życie społeczne nie było mowy (miałem wątpliwą przyjemność bycia świadkiem wygłaszania tego rodzaju bzdur).

Promując mówienie o rosyjskiej dominacji jako kolonializmie, dajemy gotowy wzorzec interpretacyjny, który wielu odbiorcom będzie bliski. Niewątpliwie wymaga on dostosowań i objaśnień, samą zmianą etykietek nic się nie zdziała. Termin „kolonializm” bywa w zachodnim dyskursie jakby zazdrośnie strzeżony i ograniczany tylko do Europy Zachodniej i jej podległych terytoriów.

Sama sowiecka Rosja robiła wiele, by odsunąć od siebie słuszne przecież podejrzenia o bycie imperium kolonialnym, które skrywało się pod płaszczykiem idei komunistycznego internacjonalizmu. Dziś, gdy rosyjska soft power słabnie wskutek szaleńczej szarży Federacji Rosyjskiej na Ukrainę, pojawia się szansa rozbicia skostniałych zachodnich koncepcji kolonializmu, by otrzymać bardziej inkluzywne i płodne intelektualnie analizy uwzględniające również dziedzictwo Europy Środkowo-Wschodniej.

Skąd ten opór przed uznaniem różnych wcieleń Rosji za imperium kolonialne? Powodów może być kilka, jednym z najważniejszych jest kurczowe trzymanie się zachodocentrycznych definicji terminu „kolonializm”. Używa się go w zachodniej debacie publicznej i, co nie dziwi, obrasta on w skojarzenia typowe dla specyfiki relacji państw Zachodu z ich byłymi koloniami. Ze względu na powyższe termin „kolonializm” staje się ociężały i niepraktyczny. Ubywa jego analitycznej użyteczności.

Zakłada się czasem, że aby mówić o relacji kolonialnej, kolonizator musi być przedzielony morzem od kolonizowanego. W niektórych przypadkach ma to sens, ale gdy porównamy kolonializm francuski z rosyjskim, to nagle okaże się, że z Paryża do Algierii było o wiele bliżej niż z Petersburga do Królestwa Polskiego. Inne podnoszone kwestie to konieczna obecność rasizmu w dyskursie kolonialnym.

Jeśli kolonizator nie ma poczucia wyższości wobec kolonizowanego, to nie jest to kolonializm. Gdy wnikniemy w dokumenty administracji rosyjskiej, szybko zobaczymy, z jaką pogardą Rosjanie odnosili się do Polaków w swojej polityce i jak kategoryczne podziały my-oni tworzyła carska administracja. Fakt ten jest jednak mało znany na Zachodzie, więc w tamtejszej debacie ów warunek nieraz uważa się za nieodhaczony.

Dyskurs kolonialny koncentrujący się tylko na państwach Zachodu i ich byłych koloniach jest dla Zachodu po prostu opłacalny. Oddając sprawiedliwość ofiarom, Zachód nadal pozostaje w świetle reflektorów. Chodzi o niego i jego kolonie, a nie o innych. Jeśli się nie pasuje do dwoistego zbioru Zachód-kolonie Zachodu (a dotyczy on znacznej części mieszkańców Ziemi), to wypada się z pola zainteresowania.

Wszystko nadal kręci się w znacznej mierze wokół Zachodu, choć (czasem tylko nominalnie) obiekt zainteresowań przesunięto na podporządkowanych. Odpowiednie przepraszanie za błędy przeszłości może nie szkodzić dziejowym oprawcom, ale wręcz budować ich kapitał moralny w przestrzeni publicznej.

Tak więc starania o uznanie faktu, że Polska była ofiarą kolonializmu, co w wielu aspektach szkodzi jej do dziś, niekoniecznie muszą (od razu) spotkać się z uznaniem. Zachodni dyskurs, okrzepły w swoim ujęciu rzeczy, na początku machnie na to ręką z niezrozumieniem (co zresztą już robi). Ujęcie historii Polski jako historii kraju niegdyś kolonizowanego to szansa, a jak wiadomo, każda potrzebuje nieco pracy i szczęścia, żeby stała się sukcesem.

Wspólnota doświadczeń

Może i nam taka zmiana etykietek się przyda? Być może sami lepiej siebie zrozumiemy, jeśli będziemy w stanie wpisać się w ogólne ramy dziejów XIX i XX w. Łatwiej nam będzie poczuć solidarność z innymi państwami w podobnym do nas położeniu. Mówiąc o kolonializmie Rosji, walczymy nie tylko o to, by zrozumiano nas, ale też całą Europę Środkowo-Wschodnią, której znaczna część była przez Rosjan eksploatowana.

Bycie kolonią jest wspólną historią nas, Polaków, ale i Ukraińców, Białorusinów, Litwinów, Łotyszy, Estończyków, Tatarów krymskich i wielu innych. Dziedzictwo zarówno tego, jak byliśmy uciskani, ale też jak bohatersko ten ucisk przezwyciężamy, to nasza wspólna, jednocząca sprawa. Używając kategorii krytyki postkolonialnej, można stwierdzić, że pogłębimy nasze spojrzenie na to, czym była i jest Rosja. W końcu za naszą wschodnią granicą toczy się kolejna już wojna kolonialna. Oby na niej wreszcie skruszyło swoje zęby zaborcze imperium.

Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury, uzyskanych z dopłat ustanowionych w grach objętych monopolem państwa, zgodnie z art. 80 ust. 1 ustawy z dnia 19 listopada 2009 r. o grach hazardowych.

Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o zachowanie informacji o finansowaniu artykułu oraz podanie linku do naszej strony.