Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.

Nie ma nic bardziej politycznego niż zbawienie

Nie ma nic bardziej politycznego niż zbawienie Chrystus, Pan Wszechświata; źródło: wikimedia commons

Jezus nie tyle był pierwszym transhumanistą, ile osobą, która objawiła nam nasze niezwykłe przeznaczenie: przebóstwienie i życie wieczne w miłosnym zjednoczeniu z Bogiem w bosko-ludzkiej wspólnocie Nowego Jeruzalem. Współczesny transhumanizm proponuje nam nieśmiertelność w pakiecie z dawną ludzką pychą, egoizmem i pragnieniem władzy; chrześcijański transhumanizm zaczyna od przemiany duszy. Co nie oznacza, że nowy bogoczłowiek nie będzie mógł się teleportować. O fałszu współczesnego liberalizmu i chrześcijańskiej polityczności radykalnie wykraczającej poza debaty w Sejmie z dr. Rafałem Tichym, redaktorem naczelnym Magazynu Apokaliptycznego „Czterdzieści i cztery” rozmawia Piotr Kaszczyszyn.

Polityka bez określonej wizji człowieka oraz ideału wspólnoty łatwo redukuje się do bieżącego administrowania dostępnymi zasobami. Przy przyjęciu takiej definicji okazuje się, że Ewangelia jest w swej istocie arcypolityczna. Z takim ujęciem sprawy wydaje się rymować ostatni numer Magazynu Apokaliptycznego „Czterdzieści i cztery”, gdzie przedstawiacie koncepcję chrześcijańskiego transhumanizmu. Tyle że doktrynę przebóstwienia oraz wizję Nowego Jeruzalem można także potraktować jako dwa wymienione wyżej składniki dojrzałej polityczności. Katolicyzm nieświadomie konkuruje więc z obecnie dominującym na Zachodzie modelem indywidualistycznej demokracji liberalnej.

Oczywiście można powiedzieć, że chrześcijaństwo ze swoją wizją człowieka i społeczeństwa stanowi wyzwanie dla demokracji liberalnej, jednak trzeba przy tym dodać, że po pierwsze jest takim wyzwaniem i w pewnym sensie konkurencją dla wszelkich doczesnych modeli polityczności, po drugie zaś, że polityczność chrześcijańska operuje w perspektywie eschatologicznej. To więc polityczność wykraczająca poza doczesność, która swoją właściwą realizację znajdzie dopiero po Paruzji. Stawką w tej grze jest nie tyle doraźne zwycięstwo wyborcze czy przeforsowanie jakichś ustaw, ile przebóstwienie człowieka, jego świętość i zjednoczenie z Bogiem w nadprzyrodzonej społeczności.

Mamy więc wizję człowieka i koncepcję wspólnoty. Zacznijmy od antropologii.

Współczesny, świecki transhumanizm proponuje nam przekroczenie ludzkiej natury za pośrednictwem biologii, technologii, przemian społeczno-obyczajowych, lub mieszanki tych trzech narzędzi. Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że Kościół, często odwołujący się do praw natury, jest całkowitym wrogiem poszukiwania nowego człowieka. Tymczasem jest to nieprawda. Chrześcijaństwo proponuje bowiem własną wizję transhumanizmu.

Punktem wyjścia chrześcijańskiego transhumanizmu jest doktryna obrazu i podobieństwa Bożego – już w Księdze Rodzaju znajdujemy słowa o tym, że człowiek został stworzony na obraz i podobieństwo Boże, co oznacza wedle interpretacji Ojców Kościoła, że w jego serce zostało wpisane pragnienie przekroczenia ludzkiej natury i zjednoczenia ze Stwórcą. Naszym celem jest świętość i przebóstwienie, przekroczenie własnej kondycji w stronę boskości. Człowiek z natury jest powołany do nadprzyrodzoności.

Jeden z pierwszych, jeśli nie pierwszy literacki obraz transhumanistyczny w kulturze Zachodu znajdziemy przecież w Nowym Testamencie – scena Przemienienia. Czy Jezus był pierwszym transhumanistą?

Nie tyle transhumanistą, ile osobą, która objawiła nam nasze niezwykłe przeznaczenie, wcześniej jedynie przeczuwane. W filozofii greckiej człowiek realizował swoje człowieczeństwo wypełniając – mówiąc językiem Arystotelesa – formę gatunkową, dochodząc w ten sposób do granic swojej natury. Etyka cnót to etyka pełnego urzeczywistnienia naturalnych możliwości człowieka i dzięki nim osiągnięcia przyrodzonej doskonałości.

Choć więc niektórzy myśliciele antyczni, zwłaszcza należący do tradycji platońskiej, w sposób piękny wyrażali tęsknotę człowieka za spełnieniem się w świecie duchowym, niebiańskim, to i oni nie formułowali tego w kategoriach  przekroczenia natury, jej transgresji. Również biblijny judaizm wyczuwał to przeznaczenie człowieka, wykraczające poza doczesność – w końcu słowa o stworzeniu na obraz i podobieństwo Boże pochodzą z jednej z ksiąg Tory. Tyle że judaizm, podkreślający przepaść ontyczną między Bogiem a stworzeniem, nie rozwinął tej intuicji.

Potrzeba było dopiero szaleństwa Wcielenia, gdzie transcendentny Bóg stał się człowiekiem, a przez krzyż zwyciężył śmierć i zmartwychwstał, aby to przeznaczanie zostało ostatecznie ujawnione. W tej perspektywie powołaniem człowieka jest wyjście poza ludzką naturę i zjednoczenie z Absolutem, bogoczłowieczeństwo. Jezus to nowy człowiek, nowy Adam, a naszym zadaniem jest naśladować go i dzięki Bożej łasce dążyć do przebóstwienia.

Tak wymyślił nas Bóg już w momencie stworzenia. Człowiek realizuję swoją naturę, przekraczając ją – takie ujęcie rozsadziło greckie ramy metafizyczne. Dzisiejszy transhumanizm nie byłby zatem możliwy, gdyby pomiędzy statyczną wizją grecką a współczesnością nie pojawił się Jezus.

Pewnych wskazówek jak ten nowy Adam będzie wyglądał dostarczają nam święci – bilokacje, lewitacje, życie bez jedzenia, samą tylko Eucharystią. Ten nowy człowiek przypomina komiksowych superbohaterów. Czy w tych okolicznościach powinniśmy już tu w doczesności majstrować przy fizyce kwantowej, szukając możliwości teleportacji, czy te umiejętności pozostają poza naszym ziemskim zasięgiem?

Dwie sprawy. Ostateczne przeznaczenie człowieka zrealizuje się dopiero po Paruzji, na planie eschatologicznym, ale jednocześnie droga do świętości, upodabniania się do Jezusa odbywa się przecież już tu i teraz, w życiu ziemskim. Nie ma więc nic złego w dążeniu do przekraczania naszych ograniczeń, wręcz przeciwnie, jako istoty stworzone na obraz i podobieństwo Boże jesteśmy do tego powołani.

Jednocześnie dochodzimy tutaj do kwestii fundamentalnej, gdzie drogi świeckiego i chrześcijańskiego transhumanizmu się rozchodzą. Co jest głównym problemem człowieka? Śmiertelne ciało, czy niezdolność do kochania, pycha, przemoc i egoizm? Dobra Nowina nie głosi przechodzenia przez ściany i lewitacji, ale wyzwolenie ze śmierci duchowej. Jezus czynił te wszystkie cuda tylko po to, aby ukazać głębszy duchowy wymiar ludzkich ograniczeń.

Przemiana cielesna, bilokacje, lewitacje są dopiero konsekwencją nowej relacją człowieka i Boga – to doskonała miłość sprawia, że nowy człowiek jest w stanie pokonywać ograniczenia czasu i przestrzeni, a ciało nie stawia mu już w tym oporu. Współczesny transhumanizm, snujący wizje nieśmiertelności, czy podróży międzygwiezdnych, stawia więc sprawę na głowie, zaczynając od ciała, a nie od duszy. Wystarczy sięgnąć do literatury science-fiction. Opisywani w niej superbohaterowie swobodnie kształtują otaczającą ich czasoprzestrzeń, a jednocześnie wciąż pozostają ludźmi pełnymi pychy, samotnymi i żądnymi władzy.

Współczesny transhumanizm proponuje więc w gruncie rzeczy nowe szaty dla starego człowieka.

Tylko co nam po ładnych ubraniach, jak od środka gnijemy? Paradoksalnie  łatwo można wskazać istoty, które już teraz realizują wizje współczesnego transhumanizmu. To… demony. Czysta informacja swobodnie fruwająca po kosmosie, nieśmiertelna, nieograniczona barierami czasu i przestrzeni. Dzisiejszy transhumanizm jest próbą spełnienia potrzeby wpisanej w naszą naturę już w momencie stworzenia jej przez samego Boga. Problem w tym, że transhumanistyczne propozycje przekroczenia ludzkiej natury to ślepa uliczka.

W XX wieku główną demoniczną pokusą było pragnienie absolutnej władzy nad drugim człowiekiem, co skończyło się w Auschwitz i gułagach. W tym stuleciu będzie nim cieleśnie rozumiany transhumanizm? Wracamy do rajskiej pokusy.

Na czym polegało kuszenie Ewy? Nie na tym, że Szatan proponował jej coś co Bóg przed człowiekiem zamknął jako sprzeczne z ludzką naturą. Istotą kuszenia, owego „będziecie jak Bóg”, była alternatywna wobec zamierzeń Stwórcy wizja realizacji daru obrazu i podobieństwa Bożego, realizacji nie wraz z Bogiem, lecz poza Nim, czy wręcz przeciw Niemu. Nieprzypadkowo Szatan zaczął od podważenia zaufania pierwszych rodziców do Stwórcy. W ten sposób dostaliśmy karykaturę boskości. Przebóstwienie jest bowiem możliwe do urzeczywistnienia tylko w zjednoczeniu miłosnym z Bogiem.

W przeciwnym razie realizuje się już pod innym przewodnictwem, zmierzając nie tyle do przebóstwienia ile ubóstwienia. Kto bowiem odmawia ręki przewodnikowi – mawiał Bernard z Clairvaux– ten ją wyciąga do uwodziciela. Fundamentalny wybór, przed którym stał zawsze człowiek dotyczy więc nie tego, czy zdecyduje się na transgresje swej natury, ale w jakim kierunku, w imię czego jej dokona.

W ciągu historii próbował to realizować na różne sposoby. Dziś bardziej niż kiedyś świadomy swego powołania do przekroczenia natury, próbuje tego dokonać za pomocą techniki i kształtowania materii. Współczesny transhumanizm nie potrafi uzdrowić ludzkiej duszy, chce więc majstrować przy śmiertelności naszych ciał.

Nowy Adam ma żyć w Nowym Jeruzalem. Przejście od rajskiego ogrodu do miasta znów sugeruje polityczny wymiar Ewangelii. Nowe Jeruzalem to chrześcijański ideał polis.

Bardzo wymowne jest to, że Biblia sytuuje początek ludzkiej historii w ogrodzie zaś koniec w mieście. W ten sposób ukazuje bowiem, że przeznaczeniem człowieka jest nie tyle powrót do jakieś „wspólnoty pierwotnej” żyjącej na łonie natury, ile właśnie wydobycie się ze stanu natury i ukonstytuowanie społeczności nowej, chciałoby się powiedzieć „nowoczesnej”, w której relacje są oparte na wolnym wyborze.

Ale wymiaru politycznego możemy się dopatrywać też w samej koncepcji Trójcy Świętej, wspólnocie Osób opartej na bezwarunkowej miłości. Przebóstwiony człowiek jest powołany do wejścia w tę Bożą wspólnotę, a stanie się to właśnie w Nowym Jeruzalem, nowej bosko-ludzkiej społeczności.

Widzimy więc, że istotą chrześcijańskiej wspólnoty politycznej jest relacyjność, co stawia go w opozycji do liberalnej polityczności. W liberalizmie fundamentem są indywidualne jednostki, a wspólnota polityczna powstaje jako swoisty kontrakt. Liberalizm boi się relacyjności.

Liberalizm boi się każdej silnej tożsamości: religijnej, narodowej, kulturowej. Przypomina mi słowa z Apokalipsy: obyś był zimny albo gorący! Tymczasem liberalizm jest letni. Obwiniając, nie bez pewnej słuszności, silne tożsamości za dramatyczne doświadczenia ostatnich 500 lat historii świata, za wojny religijne czy narodowe, chce wyrugować wszelkie „mocne” wizje człowieczeństwa. Tylko że to droga donikąd, gdyż potrzeba tej silnej tożsamości jest wpisana w ludzkie serce przez Boga i nie da się jej ostatecznie wyeliminować, zawsze wróci.

Specyfiką świata po wygnaniu z Raju jest niestety możliwość wypaczenia tego pragnienia, człowiek w swojej wolności może czynić zło. Może też jednak to radykalne pragnienie zjednoczenia z Absolutem, czy poświęcenia dla wspólnoty wykorzystać w sposób dobry i piękny. To fundamentalnie napięcie, kształtujące w dużym stopniu naszą historię, będzie nam towarzyszyć aż do końca świata.

Tylko że liberalizm wydaje się całkiem skuteczny w tym promowaniu letniości jako wizji dobrego życia, jednocześnie skutecznie adaptując się do zmieniającej się rzeczywistości. Takim przykładem adaptacji może być coraz popularniejsza koncepcja powszechnego dochodu gwarantowanego i skrócenia czasu pracy. Poza argumentami natury ekonomicznej te pomysły mają bowiem jeszcze głębszy wymiar – są kolejną odsłoną, czy też podbiciem stawki w promowaniu tej letniej wizji człowieczeństwa, skupionej na spokojnym zaspokajaniu indywidualnych potrzeb każdej jednostki. Znów chodzi więc o to, aby broń Boże się nie skaleczyć.

Tutaj wprowadzamy nowy wątek – rzeczywiście ta liberalna „letnia antropologia” skupia się głównie na zaspokajaniu potrzeb cielesnych. Takim „człowiekiem bez właściwości” łatwiej bowiem sterować i rozbudzać w nim różne, często sztuczne potrzeby. Dostajemy więc pewien liberalny kontrakt: realizacja potrzeb konsumpcyjnych za cenę rezygnacji z silnych tożsamości. Nieprzypadkowo współczesna liberalna polityka stawia nacisk głównie na gospodarkę i słupki PKB.

Jak więc ma wyglądać chrześcijańska polityczność w liberalnym świecie?

Katolik realizuje się w tym, co polityczne przede wszystkim we wspólnocie kościelnej.

W parafialnym kole biblistów?

W życiu wspólnoty, w liturgii.

A w Sejmie już niekoniecznie?

Współcześnie postawiliśmy chrześcijańskie rozumienie polityczności na głowie. Wydaje nam się, że katolik politykę realizuję tylko na terenie „państwa ziemskiego”, a po powrocie z biura poselskiego do wspólnoty kościelnej polityki już nie uprawia. To fałszywa optyka! Jak pokazał Erik Peterson, chrześcijaństwo zapożyczyło swój język z greckiej dziedziny politycznej i wykorzystało go do przekazania własnych głębokich prawd teologicznych.

Sięgnijmy choćby słowa „kościół”. Po grecku to eklezja, czyli publiczne zgromadzenie wszystkich obywateli greckiej polis w celu podejmowania decyzji. To oznacza, że prawdziwą działalnością polityczną czy publiczną chrześcijanina jest udział w zgromadzeniu wiernych na liturgii, w trakcie, której wspólnota ziemska, pielgrzymująca, włącza się w życie i kult wspólnoty niebiańskiej, wspólnoty obywateli niebiańskiego Jeruzalem. Dlatego również wiele elementów starożytnej liturgii miało bezpośrednie odniesienie do dziedziny antycznej polityczności.

Na przykład liturgiczne aklamacje były odpowiednikiem aklamacji, poprzez które greckie zgromadzenie obywateli wyrażało zgodne uznanie dla jakiejś nowej decyzji politycznej. Liturgiczne aklamacje wyrażały zatem uznanie dla nowego porządku prawno-politycznego, który objawił Mesjasz oraz głosiły jego nadrzędność wobec wszelkich ziemskich porządków.

Wspólne wychwalanie Boga, publiczna afirmacja i aklamacja rzeczywistości transcendentnej, świadectwo dane tej rzeczywistości oto chrześcijańska polityka par excellence. Chrześcijańska wspólnota jest powołana do tego, by dawać świadectwo o tym, że człowiek może żyć inaczej i inaczej budować wspólnotę polityczną.

Model dobrego życia. Znów wracamy do klasycznej, arystotelesowskiej koncepcji polityki.

Pierwsze wspólnoty chrześcijańskie dobrze rozumiały ten polityczny wymiar codziennego życia wiarą. Ich sposób bycia to zapowiedź, zaczyn Nowego Jeruzalem. To były wspólnoty w pewien sposób nie z tego świata, transgresyjne, swoim funkcjonowaniem prowokowały rzymskie otoczenie, dając świadectwo innej logiki niż logika otaczającego ich świata.

Dziś powiedzielibyśmy, że żyły na sposób komunistyczny, fundamentem była bosko-ludzka relacyjność, równość, braterstwo, solidarność, wzajemna miłość. To była alternatywna, transhumanistyczna wizja polityczna, przeciwstawiająca Chrystusa-Imperatora cesarzowi w Rzymie. Pokazywaliśmy, że można stworzyć alternatywę dla polityki opartej na sile i przymusie.

Takie podejście pachnie mocno defensywnym izolacjonizmem.

Bynajmniej. Sytuuje nas w samym sercu konfliktu politycznego, który przenika i niejako napędza całą naszą historię, od samego jej początku. Trzeba bowiem pamiętać, że w Edenie mieliśmy do czynienia z kuszeniem nie tylko w wymiarze osobistym. W Biblii ilustruje to zwłaszcza opowieść o budowie wieży Babel, która miała swym szczytem sięgnąć nieba. Jest to opis „uzurpacji boskości”, analogiczny do rajskiego – kiedy to Ewa zapragnęła „być jak Bóg” – lecz tym razem ukazujący tę uzurpację w kontekście społecznym.

Ludzie organizują się w społeczeństwo, budują kulturę i cywilizację techniczną, aby wznieść się ponad ziemię, czyli ponad Naturę, i aby zgodnie z pokusą Szatana stać się bogami. Jak zaś dalej podaje Pismo, mimo że wieża Babel upadła, większość budowanych w kolejnych wiekach przez ludzi miast, miast-państw, miast-imperiów, było wznoszonych w imię tej samej pokusy. Dlatego w Apokalipsie miasto przyszłości, nowe Jeruzalem, przeciwstawione jest nowemu Babilonowi, futurystycznemu projektowi demona, który realizuje się już w Imperium Rzymskim.

I dlatego św. Augustyn w swym Państwie Bożym – pierwszym historiozoficznym dziele chrześcijaństwa – z tej właśnie perspektywy odsłaniał sens historii. Ludzkie dzieje to nieustanny, bo i nieunikniony konflikt dwóch projektów społecznych: civitas Dei realizującego się we wspólnotach skupionych wokół patriarchów, proroków i Apostołów, oraz civitas terrena realizującego się w królestwach i imperiach ziemskich.

Chrześcijanie więc nie tylko jako poszczególne osoby, ale też i jako wspólnota mają obowiązek „być w świecie”, a nie uciekać na peryferia, gdzie będą mogli w spokoju żyć zamknięci we własnej społeczności. Kult chrześcijański to kult publiczny, skierowany tak w stronę Nieba, jak i w stronę „państwa ziemskiego”. Z samej swej istoty ma on charakter ofensywny, a nie defensywny.

A jak władze zakażą nam procesji z okazji świąt Bożego Ciała?

To zróbmy wszystko, aby te przepisy zmienić. A jak się nie uda – to działajmy wbrew prawu. Prawno-polityczny porządek Nowego Jeruzalem jest nadrzędny wobec wszelkich porządków doczesnych. Nie możemy przestać sprawować kultu publicznego, do tego zobowiązuje nas społeczny, polityczny charakter naszej wiary.

A co z przenoszeniem logiki „państwa Bożego”, logiki Nowego Jeruzalem do „państwa ziemskiego”? Czy nie potrzebujemy nowej chadecji z prawdziwego zdarzenia?

Nie odpowiem na to pytanie wprost i wyczerpująco.

Taką odpowiedź znajdę w kolejnym numerze „Czterdzieści i cztery”?

Jest to prawdopodobne (śmiech). Rozmowa o chadecji to część szerszej dyskusji na temat sposobu obecności chrześcijan w ziemskiej polityczności, a także samych relacji z „państwem ziemskim”. W okresie prześladowań dawaliśmy świadectwo na arenach kto jest prawdziwym władcą świata; w okresie pokoju – byliśmy w świecie, dążąc do nawracania pogan.

Najbardziej problematyczny był czas sojuszu Tronu i Ołtarza, gdzie ten eschatologiczny wymiar chrześcijańskiej polityczności zanikał. Dzisiaj żyjemy w czasach pokonstantyńskich, gdzie formuła państwa chrześcijańskiego zanika. W tych okolicznościach musimy na nowo wymyślić sposób naszej obecności w świecie. To wielkie wyzwanie. Punktem wyjścia musi być jednak położenie nacisku na eschatologiczny wymiar chrześcijańskiej polityczności, odejście od myślenia, że polityka dzieje się tylko na Wiejskiej.

Katolik może być jednak dobrym posłem?

Oczywiście, ale musimy skończyć z rozpowszechnionym dziś rozdwojeniem jaźni. Nie może być tak, że w parafii głoszę solidarność ze słabszymi, a w Sejmie głosuje za rozwiązaniami, które w słabszych uderzają. Jest tylko jedna polityczność, a gadanie, że katolikiem jestem w domu i kościele, a w polityce muszę być realistą to kłamstwo.

Chrześcijańska polityczność jest nie z tej ziemi, jest w pewnym sensie utopijna, musi więc rzucać wyzwanie status quo, zasadom polityczności „państwa ziemskiego”. Czasami musimy być w polityce frajerami, stawiając wierność wartościom Bożym ponad wątpliwą polityczną skuteczność.

Nie chodzi mi o rozdwojenie jaźni, lecz o wygranie tego, co w danych historycznych okolicznościach można ugrać.  Wchodzę więc do polityki z wolą pomocy biednym zgodnie z wartościami Ewangelii, staram się stworzyć najlepszą politykę społeczną, jak jest w danym momencie możliwa. Próbuję przenosić logikę Bożą do „państwa ziemskiego”.

Sukces polityczny nie może być głównym kryterium chrześcijańskiej polityczności. Ewentualny sukces jest tylko narzędziem, nie celem samym w sobie. Musimy być gotowi na bycie nieskutecznymi utopistami z perspektywy cieszącego się dziś coraz większym wzięciem w kręgach konserwatywnych tzw. realizmu politycznego. Samo bowiem przyjęcie odrzucenia, porażki może być zaczynem przemiany. To raz.

Dwa – uważajmy na myślenie millenarystyczne. Nowe Jeruzalem jest niej z tej ziemi, samo tworzenie doczesnej polityki, budowa nawet najlepszych instytucji politycznych nie pozwoli nam stworzyć Królestwa Bożego na Ziemi. Może zaś nas wciągnąć w mechanizmy, które z  tym Królestwem nie mają nic wspólnego. „Państwo ziemskie” wpisane jest w krąg ciągłego powrotu – kolejne imperia powstają i upadają, i tak będzie aż do skończenia świata i Paruzji.

Nie możemy więc w tej doczesnej sferze stworzyć czego trwałego. Dlatego gdy decydujemy się na budowanie instytucji chrześcijańskich, musimy być wciąż gotowi na ich upadek i nie przywiązywać się do nich. Co więcej, powinniśmy być gotowi na to, że i one będą ulegać stopniowej degeneracji. Jak bowiem już mówiliśmy, „państwo ziemskie” jest naznaczone piętnem Babilonu, pokusa uzurpacji boskości jest niejako wpisana w jego krwiobieg. Stąd chrześcijanie w swym myśleniu o polityce powinni zawsze kierować się dużą dozą eschatologicznej antysystemowości.

Oczywiście, celem jest zbawienie, ale nie możemy abstrahować od kontekstu polityczno-społecznego naszej ziemskiej drogi do Boga. Jan Paweł II mówiąc o strukturach grzechu, wskazywał, że konkretne rozwiązania prawne, czy instytucje polityczne mają istotny wpływ na ludzkie życie. Oddając politykę walkowerem, ryzykujemy, że część osób może przez istniejące warunki polityczne nigdy nie wejść na ścieżkę świętości. To potężna odpowiedzialność.

Rozumiem i częściowo podzielam tę troskę. Ale wszystko ma swój czas i miejsce. Dziś jest przede wszystkim czas na głębokie przewartościowanie kwestii politycznej obecności chrześcijan w świecie. To trzeba sobie wpierw uświadomić, zanim zacznie się na nowo śpiewać pieśń, która słyszeliśmy już tysiące razy: „budujmy chrześcijańskie instytucje, budujmy chrześcijańskie partie”.

To są rzeczy zupełnie drugorzędne wobec naglącej potrzeby odzyskania eschatologicznego i antysystemowego wymiaru chrześcijańskiej polityczności. Najpierw starajmy się o Królestwo Boże i jego polityczność, a reszta zostanie nam dodana. Być może wtedy, w tym mesjańskim duchu instytucje uzyskują jakąś zupełnie nową postać odpowiednią dla funkcjonowania w powstającej na naszych oczach nowej globalnej cywilizacji. Myślę, że będzie to też częścią namysłu „Czterdzieści i cztery”. O ile zostanie nam dany na to jeszcze jakiś czas. „Państwo ziemskie” ostatecznie bowiem przekształci się w apokaliptyczny Babilon. Nie zapominajmy o tym.

Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.

Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.