Polityczna pornografia PiS-u vs. Owsiak porównujący rząd do sepsy
Z końcem września PO-PiS-owska polaryzacja stała się już pełnoletnia (narodziła się w momencie pierwszej wygranej PiS-u, tj. 25 września 2005 r.). Uczciłem tę rocznicę i poświęciłem w niedzielę kilka godzin na obejrzenie przeplatających się telewizyjnych relacji z Marszu Miliona Serc oraz konwencji PiS-u w katowickim Spodku. Nie tylko okropnie się zmęczyłem, ale przede wszystkim zdałem sobie sprawę, jak ogniwa tego układu wzajemnie się degenerują.
Nie jestem marzycielem. Postrzegam polaryzację jako naturalny stan, w przypadku funkcjonującego w pierwszej dekadzie III RP systemu politycznego wręcz zbawienny. W czasach krótkich i nietrwałych rządów PO-PiS początkowo ustabilizował rozchwiany system polityczny i dał instytucjom potrzebny czas m.in. na integrację z Unią Europejską.
Chociaż sieroty po niepowstałym nigdy wspólnym rządzie chciałyby o tym zapomnieć, to mimo wszystko przyznać muszą, że diagnozy obu partii przed momentem ich triumfu i rozpoczęciem bratobójczej walki były bardzo zbliżone. Kaczyński i Tusk konkurowali na antykomunistyczne hasła, w swoich deklaracjach ideowych wyrastali z tego samego chadeckiego pnia.
Wystarczy wskazać publikowaną na naszych łamach deklarację ideową Platformy Obywatelskiej z 2001 r., w której przeczytać możemy m.in. o „fundamencie cywilizacji Zachodu, którym jest Dekalog”. Można odnotować bezpośrednie odwołanie do papieskiej encykliki, a w sprawach diagnozy państwa dowiedzieć się m.in. o potrzebie przeciwstawiania się sędziowskiemu korporacjonizmowi.
Przez blisko 2 dekady PO-PiS-owa polaryzacja przeszła drogę od uporządkowania i przedefiniowania sceny politycznej w Polsce do momentu, który właśnie obserwujemy – wypalenia i degeneracji. Co jak co, ale zarówno Platforma Obywatelska, jak i Prawo i Sprawiedliwość 18 lat temu miały nieporównywalnie ciekawsze osobowości niż obecnie.
Trwał intelektualny ferment, ścierały się koncepcje i diagnozy. Wystarczy spojrzeć na jakość dokumentów partyjnych, które wychodziły spod pióra Ludwika Dorna czy Jana Rokity. Otwarcie sobotniej konwencji przemówieniem posła Dominika Tarczyńskiego, który do znudzenia grał startymi kartami wieku emerytalnego, migrantów czy Niemców, tylko utwierdziło mnie przekonaniu, że są to popłuczyny po wypracowanych dawno diagnozach obozu prawicy.
Nie będę się rozpisywać i cytować słów kolejnych partyjnych polityków. Podzielę się spostrzeżeniami. Z jednej strony PiS rozpoczął konwencję spotem przepełnionym wulgaryzmami. Siedziałem w niedzielę o 12.00 i nie wierzyłem własnym uszom, że 2 tygodnie przed wyborami partia rządząca zaczyna konwencję od kompilacji rodem z forum Sadistica.
Nie przemawia do mnie argument, że są to słowa opozycyjnych aktywistów. Jeżeli transmituje się wydarzenie, w którym bierze udział 10 tys. osób, trzeba wziąć odpowiedzialność za dyskurs publiczny. Siedząc przez ekranem, czułem się, jakbym oglądał coś w rodzaju politycznej pornografii, która ciągnie nas wszystkich w dół w imię lepszej sprawy.
Z drugiej strony został zorganizowany Marsz Miliona Serc. Teoretycznie odbył się w piknikowej atmosferze, jednak przez cały czas przebijała się narracja podziału na dobrych i złych, wartości i antywartości, Polskę, która zjednoczona musi przeciwstawić się PiS-owskiej anty-Polsce. Wtedy cały na biało wyszedł Jurek Owsiak.
Od kilku dni na ulicach polskich miast możemy oglądać billboardy WOŚP-u z hasłem „Polacy! Pokonajmy to ZŁO! Wygramy”. Dopisek małym druczkiem głosi: „z sepsą”. Polityczno-wyborczy kontekst tego hasła jest dla wszystkich więcej niż oczywisty. Sam Owsiak oczywiście do niego nawiązał. Wiecie, że na pewno wygramy z TĄ sepsą. Śmiechom nie było końca. Jak mówi profesor Flis, albo zagłada państwa, albo narodu, w zależności od politycznego obozu.
Piszę to wszystko, bo niedzielne popołudnie spędziłem, słuchając bluzgów. Byłem okładany wizjami obustronnej apokalipsy, bez możliwości wypisania się z tego jako „zapluty karzeł symetrii”. PO-PiS jest systemem symbiotycznym. Jedna partia bez drugiej ujawniłaby miałkość własnych kadr, a co za tym idzie, intelektualnej treści. Są to już obozy wypalone na wskroś, utrzymywane przy życiu siłą inercji, ale też medialnym układem, który pudruje polityczny paździerz niczym Canal+ polską Ekstraklasę.
Oglądanie rodzynków wśród partyjnej, niestrawnej masy, które jeszcze mogłyby coś wnieść do publicznej debaty, ale zajmują się kretyńskimi przekazami dnia, mierzi i nie pozwala patrzeć na wydarzenia z należytej perspektywy. Odziera z wiary, że mamy do czynienia z wyborami, a nie plebiscytem, przed kim bardziej bronić Polski.
Nie ma w tym tekście żadnej puenty ani postulatu. Po niedzielnych wydarzeniach mimowolnie powtarzałem w głowie tylko jedno słynne zdanie, jakie w filmie Pod mocnym aniołem wypowiedział Marian Dziędziel: „No i ch**, no i cześć”.
Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.
Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.