Policja, poseł Gajewska i słoń-symetrysta
Pamiętacie, jak kilka lat temu furorę robiła diagnoza, wedle której weszliśmy w epokę „post-prawdy”? Odpowiedzią miało być konfrontowanie fałszywych narracji z zimnymi, obiektywnymi faktami weryfikowanymi przez profesjonalnych dziennikarzy korzystających ze wsparcia kompetentnych ekspertów – tzw. fact-checking. Trudno o bardziej skompromitowaną receptę. Najświeższym dowodem na nieistotność faktów jest historia interwencji policji wobec poseł Kingi Gajewskiej.
Niepoprawnym optymizmem jest dziś przywoływanie znanej – choć ponoć zmyślonej, co nadaje jej w tym przypadku jedynie dodatkowego powabu celności – anegdotycznej maksymy przypisywanej Heglowi, wedle której, jeśli fakty przeoczą naszej teorii, to tym gorzej dla faktów.
Żyjemy w świecie dużo bardziej zdegenerowanym. Dowolne fakty umiemy bez cienia wątpliwości uznać za dowód naszej racji. Jednoznaczne potwierdzenie narracji, w którą wierzymy. Ba, robimy to w równoległych światach, w których te same „fakty” mają dowodzić bez cienia żenady zgoła przeciwstawnych tez.
Znakomitą ilustracją tego zjawiska jest historia policyjnej interwencji wobec poseł Kingi Gajewskiej. Właściwie w kilkanaście minut po opublikowaniu pierwszych nagrań obie strony miały już kompletne, całościowe narracje.
W tej inbie wszyscy jesteśmy zwycięzcami
Dla strony opozycyjnej oczywiste było, że przekroczono granicę „putinizmu”. Od takich stwierdzenie nie abstrahowali nawet politycy i komentatorzy na co dzień wyróżniający się nieco wyższą niż standardowa powściągliwością w używaniu hiperboli.
Argumentem miał być sam fakt zatrzymania pani poseł, które przecież jest jednoznacznie dopuszczalne na gruncie konstytucji i przepisów o immunitecie – gdy mamy do czynienia z przestępstwem i „gorącym uczynkiem”. Tymczasem gdy rozlewała się fala oburzenia – nikt z komentujących nie wiedział, co wydarzyło się przed wejściem policji do akcji.
Dla strony związanej czy sympatyzującej z obozem rządzącym – jasną było wyrachowana prowokacja ze strony Gajewskiej. „Dowody” były jeszcze bardziej wydumane – fakt noszenia przez poseł Gajewską czapeczki z daszkiem i okularów czy porannej konferencji Tuska i akolitów pod siedzibą TVP Info. Jaki był związek konferencji z prowokacją – do teraz nie pojąłem.
Gdy po kilku godzinach opublikowano film z policyjnej kamery ukazujący interwencję od początku do końca obie strony potraktowały go jako ostateczny dowód prawdziwości własnej narracji. Ten sam film dowiódł, w opinii internetowego komentariatu, dwóch radykalnie przeciwstawnych interpretacji zdarzeń.
Polska polityka obfituje ostatnimi czasy w takie sytuacje win-win. Oba nagrzane plemiona są w kampanijnym ferworze zadowolone z właściwie dowolnego rozwoju wypadków. Coraz częściej eksponują przekonanie, że „to” – niemal codziennie inne „to” – właśnie im służy i ich narracje potwierdza.
Dobrze ilustruje to też sposób, w jaki politycy podeszli do tematu aferowy wizowej. Opozycja żyła nadzieją, że wreszcie nadeszła „matka wszystkich afer”, która zmiecie PiS, uderzając w miękkie podbrzusze głównej narracji partii rządzącej, czyli wiarygodność opowieści o bezpiecznej Polsce bez nielegalnych imigrantów. Tymczasem rządzący uznali, że to tylko koncentruje uwagę na temacie migracyjnym i obrazkami z Lampedusy oraz archiwalnymi wypowiedziami można skuteczniej niż dotąd grillować lidera opozycji i jego szeroko rozumiane polityczne zaplecze.
Tu już nie chodzi tylko o nieprzenikające się bańki. Z nimi mamy do czynienia, gdy TVN24 grzeje tę czy inną, realną czy wyimaginowaną, aferę w kręgach rządowych, a TVP Info – taki czy inny, realny czy wyimaginowany, skandal w rządzonej przez Rafała Trzaskowskiego stolicy. Proces, o którym mowa jest głębszy i bardziej zastanawiający. Wyciągamy odmienne wnioski z dokładnie tych samych danych i okoliczności.
Co widać z grzbietu słonia?
Jak to jest w ogóle możliwe? Z odpowiedzią przychodzi nam, po raz kolejny, Jonathan Haidt z jego metaforą „jeźdźca” i „słonia”. Obszernie omawiałem ją już wielokrotnie, choćby w tym tekście. Tym razem pozwolę sobie jedynie na upraszczający skrót. Kto jeszcze tej metafory nie zna – niech sięgnie po prostu po Prawy umysł, pewnie jedną z najważniejszych książek o polityce (i nie tylko) ostatnich dekad.
Nie jesteśmy racjonalnymi istotami wrażliwymi na argumenty. Nasze poglądy i postrzeganie rzeczywistości jest uwarunkowane przez szereg podświadomych przedzałożeń.
Nasze opinie na wiele spraw uwarunkowuje ów pędzący i potężny słoń. Zmierza w określonym kierunku, nie bacząc na argumenty, by może jednak zboczyć z trasy, oraz ignoruje przeszkody, które w teorii powinny go skłonić do zmiany kursu.
Słoń pędzi kierowany instynktem. Jeździec – nasza świadomość i intelekt – nie ma zdolności korygowania obranej trasy. Może ją co najwyżej racjonalizować. Dawać argumenty, że przeszkody warto było sforsować, a korekta kursu zaprowadziłaby nas na manowce. Nie dlatego, że naprawdę tak uważa, ale dlatego, że nie chce godzić się z dyskomfortem bycia więźniem niekontrolowalnych wyborów słonia.
Gdy więc ostatecznie dostajemy film z interwencji – widzimy w nim już tylko dowód na prawdziwość kierunku, który obraliśmy wcześniej. Naszymi przedzałożeniami kierował słoń. Wiedzieliśmy, że pisowska policja wcześniej czy później w strachu przed wyborczą porażką zacznie prześladować opozycję (i nie interesuje nas argument, że byłoby to działanie radykalnie kontrskuteczne).
Albo też mieliśmy pewność, że w swoim wyrachowaniu opozycja jest gotowa na dowolną prowokację (i nie widzimy, że abstrahując już od realności tak wyrafinowanej prowokacji, to podatność policji na takową jest raczej kompromitujące dla funkcjonariuszy).
Gdy na koniec widzimy filmik, wszystko staje się jasne. Jeździec widzi w nim więcej – z wysokości majestatu dosiadanego słonia. Widzi prawdę, której był pewien, ale którą wreszcie potwierdziły obiektywne fakty. Słoń znów zaprowadził nas w bezpieczne miejsce.
Co widać z trzeciego grzbietu?
To jak było naprawdę?
Problem polega na tym, że chyba nie ma już sensu pisać o tym, co ja na tym filmie z interwencji dojrzałem. Wszak, podobnież jak rozgrzani pisowcy i rozgrzani anty-pisowcy, widziałem to, co w głębi duszy od początku miałem nadzieję zobaczyć.
Bo zobaczyłem, że posłanka Gajewska przez jakiś czas nie informowała funkcjonariuszy o statusie posła. Że nie skorzystała z okazji, by pokazać legitymację w momencie, gdy padło wezwanie do wylegitymowania się. Że wygląda to tak, jakby zwietrzyła okazję, by wywołać social-mediowe „momentum”, ale po kilkudziesięciu sekundach przyszło opamiętanie i jednak o byciu posłem, bez większego przekonania, poinformowała.
I że policja nie tylko na to nie zareagowała, ale i zignorowała słowa posła Zalewskiego i dziesiątek okrzyków w tłumie, które informowały o immunitecie Gajewskiej. Że wydaje mi się oczywiste, że słysząc takie sugestie – powinni przerwać czynności (wszak podejrzeniem było jedynie wykroczenie, a to w żaden sposób nie usprawiedliwia jakiejkolwiek formy ograniczenia wolności posła) i stanowczo zażądać okazania legitymacji poselskiej.
Wszak mój słoń jest symetrystą. Zaprowadził mnie do powyższej interpretacji najpewniej zanim jeszcze zobaczyłem te nagrania.
Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.
Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.