Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.

Koperta na ślub to więcej niż tysiąc słów

Koperta na ślub to więcej niż tysiąc słów Grafikę wykonała Julia Tworogowska.

W ekonomii istnieje klasyczne założenie, że człowiek w każdej sferze życia – także w sferze relacji międzyludzkich – dąży do maksymalizacji korzyści. Wyłania się z tego dość pesymistyczna antropologia według której istota ludzka jest co do zasady egoistyczna i niezdolna do bezinteresownych działań. Jest jednak pewien element rzeczywistości społecznej, który wymyka się takiemu rozumieniu działań ludzkich. Tą rzeczywistością jest dar.

Cofnęliśmy się do sposobu działania ludów pierwotnych

Oczywiście, jest wielu ekonomistów, którzy interpretują fenomen wzajemnego obdarowywania się przez pryzmat wyżej wymienionego paradygmatu korzyści. Według nich czynnikami skłaniającymi nas do wręczania prezentów może być przyjemność jaką za sobą ta czynność niesie, oczekiwanie wzajemności, budowanie własnego kapitału moralnego w oczach innych, przełamanie nieufności czy też troska o sprawiedliwość społeczną. Niektórzy ekonomiści zauważają jednak, że tego typu wyjaśnienia są niewystarczające. Dar może mieć również wartość symboliczną – być znakiem tego, że dana osoba jest dla nas ważna.

Fakt, że obdarowanie kogoś, danie prezentu etc. pociąga za sobą ryzyko odrzucenia, doprowadziło do rytualizacji tej dziedziny życia. Rytualizacja pozwala zminimalizować to ryzyko – stworzyć warunki niejako społecznego obowiązku przyjęcia prezentu oraz odwzajemnienia go. Stąd biorą się takie tradycje jak np. wręczanie prezentów na Boże Narodzenie.

Taki proces niesie za sobą jednak również negatywne skutki. Prezent nie jest już czymś „extra”, ale czymś, czego oczekujemy. Jego cena ma wskazywać symbolicznie na wartość jaką ma dla nas dana osoba. Fakt, że dajemy komuś droższy prezent w stosunku do innych, ma być dowodem, że jesteśmy dla kogoś bliżsi. To prowadzi do napięć na tle różnic klasowych (nie każdego stać na drogi prezent), wypaczenia idei daru (nowożeńcy oczekujący kopert, przeglądający ich zawartość i klasyfikujący „przyjaciół rodziny” podług ilości znajdujących się w nich pieniędzy) i ostatecznie do spłycenia więzi społecznych.

Świat nie musi być czarno-biały! Chcesz oglądać go we wszystkich odcieniach? Przekaż 1,5% na Klub Jagielloński! Numer KRS: 0000128315.

Zorganizowany w ten sposób rytuał wręczania prezentów zbliża nas ponownie do społeczeństw pierwotnych, którym daleko było do kultury europejskiej.

Antropolog Marcel Mauss pisze w książce „The Gift”, że system wymiany darów w kilku omawianych przez niego społeczeństwach (jak np. Melanezja, Polinezja i pierwotni mieszkańcy północnego Zachodu Ameryki Północnej) pełnił funkcje ekonomiczne, porządkowe, moralne, estetyczne, religijne i rytualne.

Mauss analizując zwyczaje tych ludów, jednak nie prowadząc własnych badań, tylko bazując na badaniach antropologów takich jak np. Bronisław Malinowski, zauważa, że rytuały wymiany prezentów, takie jak np. amerykański potlacz, służyły przede wszystkim konserwacji struktury społecznej oraz ogólnemu wyrażaniu wyższości nad inną osobą, utwierdzając przy tym swój status społeczny.

Z jednej strony potlacz był ceremonialnym narzędziem utrzymywania względnej równości majątkowej wewnątrz plemienia. Osoby obdarzone większą pomyślnością materialną były podczas rytuału zobowiązane do przekazywania części majątku innym członkom społeczności. Nie było w tym jednak nic z altruizmu i ofiarności, której moglibyśmy dopatrywać się analizując to zjawisko przez pryzmat współczesności. Hojność podarunku była bowiem wyzwaniem. Wśród analizowanych ludów panowało przekonanie o budowie hierarchii społecznej nie poprzez akumulację majątku. Hierarchia ta miała wyraz mocno symboliczny. O pozycji społecznej świadczyła hojność darów ofiarowanych w ramach wspomnianej ceremonii, w związku z czym wraz z przekazaniem drugiej osobie daru utwierdzało się swoją wyższość nad nią.

W społecznościach plemiennych istniały trzy obowiązki: obdarowywania, przyjmowania prezentów oraz odwzajemnienia. Odmowa udziału w ceremonii lub niezdolność do odwzajemnienia daru z naddatkiem (w wysokości min. 30%) oznaczała automatyczne umiejscowienie danego osobnika na niższym poziomie hierarchii społecznej oraz utratę części duszy. Szef plemienia w wysokości podarunku, który wnosił do ceremonii, utwierdzał swoją pozycję na kolejny rok. Można w tym zatem zauważyć pewien zamknięty mechanizm – ceremonia służyła redystrybucji majątku, jednak utwierdzając pozycję ważniejszej osoby dalej prowadziła do jej większej pomyślności, płynącej z powszechnego szacunku.

W pewnym sensie przypomina to współczesną sytuację, w której nowożeńcy porównują zawartość kopert otrzymanych od gości weselnych, rodzice porównują cenę (bo przecież nie realną wartość) prezentów, jakie od wujków i cioć otrzymały ich pociechy a same dzieci najchętniej czekają na świąteczną wizytę tych dziadków lub wujków, od których mogą dostać najdroższy prezent. Prezent z przymusu staje się zatem okazją do okazania statusu społecznego, władzy i siły (przede wszystkim finansowej).

Duchowe znaczenie prezentów

Jaka siła sprawiała jednak, że do ceremonii wymiany darów przywiązywano aż taką wagę, a odmowa udziału w niej skazywała niemalże na banicję? We współczesnej ekonomii instytucjonalnej nazwalibyśmy to społeczną normą wzajemności. Mauss podkreśla jednak bardziej religijny wymiar takich norm. W analizowanych przez niego społecznościach niektóre ofiarowane osobiście prezenty często zawierały tzw. hau, czyli specjalnie adresowany przez prezentodawcę element duchowy, swego rodzaju zamieszczoną w nim siłę i intencję. Wierzono, że hau jest częścią duszy i osobowości ofiarodawcy. Dlatego osoba otrzymująca taki dar mogła korzystać z niego przez pewien czas, ostatecznie musząc jednak zwrócić go prawowitemu właścicielowi z naddatkiem. Prezent nie mógł więc być czymkolwiek – był starannie dobierany i zawierał w sobie ładunek emocjonalny czy wręcz duchowy.

Istota daru w cywilizacji łacińskiej była znacznie bliższa właśnie komponentowi duchowemu. Na gruncie ekonomicznym ciekawie opisuje to George Akerlof w artykule z 1982 r. pt. „Labor Contracts as Partial Gift Exchange”. Amerykański ekonomista komentuje w nim wyniki badań George’a Homansa, który wykazał, że pracownice pewnej instytucji finansowej, zajmujące się księgowaniem płatności, funkcjonują w pracy inaczej niż oczekiwałby przeciętny zwolennik ekonomii neoklasycznej.

W eksperymencie okazało się bowiem, że zamiast maksymalizować swoją użyteczność (możliwość spokojniejszej pracy za tę samą płacę) pracownice solidaryzowały się z koleżankami, których produktywność była niższa, wykonując za darmo dodatkową pracę, by tylko koleżanki te nie zostały zwolnione. Ich nadproduktywność była więc bezinteresownym darem dla osób, z którymi miały zbudowaną relację.

Akerlof tłumaczy to zjawisko wagą, jaką ludzie przykładają do wartości takich jak lojalność czy solidarność. Dar staje się tu zatem urzeczywistnieniem wyznawanych wartości, związanych z sentymentem, jakim człowiek darzyć może drugiego człowieka, grupę, której jest częścią lub instytucję, z którą się utożsamia.

Autentyczna bezinteresowność zakłada wzajemność

Taką instytucją może być również rodzina. To w niej najpełniej realizuje się istota altruistycznie pojmowanego daru, czyli – jak w wielu miejscach zauważają Stefano Zamagni i Luigino Bruni – daru ofiarowanego w wolności, tj. darmowego.

Czy taka darmowość oznacza pełną bezinteresowność w postaci braku oczekiwania czegokolwiek w zamian? Nie do końca. Powstaje tu – opisywana ciekawie przez Michaela Tomasello w książce „Dlaczego współpracujemy” oraz przez Marcina Kędzierskiego w tece 29. Pressji – wzajemność pośrednia (czy też uogólniona). Akt ofiarowania daru zawiera w sobie intencję stworzenia braterskiej wspólnoty.

Tak właśnie dar działa w rodzinie – jest bezinteresowny o tyle, że nie wymaga odwzajemnienia o tej samej wartości, jednocześnie jednak wymaga wzajemności pośredniej, tj. oczekuje, że podarunek przysłuży się dobru wspólnoty rodzinnej, chociażby poprzez zwiększenie radości jednego z jej członków, co ważne – w miejscu i czasie spędzanym wspólnie.

Szczególnie ta ostatnia cecha jest kluczowa dla rozumienia daru w naszej cywilizacji. Bardzo ważna i bardzo duża jest bowiem różnica między bezinteresownym, darmowym darem a filantropią. Filantrop bowiem czyniąc darowiznę (często anonimową) uniemożliwia odbiorcy odwzajemnienie podarunku, co może go przysporzyć o częściowe poczucie wstydu. W ten sposób okazywana jest bowiem wyższość dawcy w strukturze społecznej – następuje pokaz jego siły, poprzez okazanie szczodrości.

Bezinteresowny dar natomiast zawsze pozostawia pole do odwzajemnienia, które jednak nie jest stosunkiem quid pro quo, nie musi zostać odwzajemnione bezpośrednio i w wysokości odpowiadającej pierwotnemu podarunkowi. Najważniejsze jest jednak to, że fundamentem prawdziwego daru jest obecność i wynikająca z niej relacja.

Tłumacząc to w książce pt. „Famiglia & Lavoro” Stefano Zamagni odwołuje się do encykliki Deus Caritas Est, w której Benedykt XVI napisał (pkt. 34.): „Działanie praktyczne pozostaje niewystarczające, jeżeli nie jest w nim uchwytna miłość do człowieka, miłość, która się karmi spotkaniem z Chrystusem. Głęboki, osobisty udział w potrzebie i cierpieniu drugiego staje się w ten sposób dawaniem samego siebie: aby dar nie upokarzał drugiego, muszę mu dać nie tylko coś mojego, ale siebie samego, muszę być obecny w darze jako osoba.”

Zamagni mówi nam – za papieżem Benedyktem XVI – że dar materialny jest czymś zupełnie niewystarczającym, czy wręcz nieistotnym, jeśli nie wiąże się z obecnością, wejściem w relację (choćby mikrorelację budowaną we wzajemnym przedstawieniu swoich imion) z drugim człowiekiem. Istotą daru jest bowiem zastąpienie jego przedmiotu właśnie tą relacją, dla której dar jest jedynie symbolem i źródłem inspiracji. Dar powstaje dopiero w momencie przyjęcia go – niezbędne są dwie strony: obdarowujący oraz obdarowywany.

Chrześcijańska rewolucja pojęcia daru

Bardzo ważna jest różnica, jaką w rozumieniu daru wprowadziła działalność Chrystusa. Przed powstaniem chrześcijaństwa, w społecznościach pierwotnych, opisywane powyżej rytuały wymiany darów były swego rodzaju zamkniętym systemem, w którym musiał uczestniczyć każdy członek społeczności. Nie miały w sobie nic z dobrowolności. Być może dlatego zafascynowały samego Maussa, który był francuskim socjalistą, postulującym wykorzystanie takich struktur i rytuałów do budowy sprawnie działającego społeczeństwa kolektywistycznego.

Zupełnie inną logikę daru proponuje nam chrześcijaństwo, którego jednym z filozoficznych fundamentów jest personalizm. Jesteśmy więc osobami trwale osadzonymi w konkretnych relacjach i grupach społecznych, jednak w tym samym czasie jednostkami, zdolnymi do podejmowania autonomicznych decyzji. I z tego właśnie faktu płynie piękno logiki daru, zbudowanej na miłości.

I nie chodzi tu tylko o to, że Jezus bezinteresownie ofiarował swoje życie za wszystkich ludzi. W sposób teologiczny fenomen daru chrześcijańskiego pięknie ujął Mateusz Przanowski OP w 29. tece Pressji. Wśród postulowanych tez antropologii trynitarnej pisze on m.in., że „człowiek zawdzięcza swoje istnienie wolnej i absolutnie bezinteresownej decyzji stwórczej Boga Trójjedynego”. Ponadto, „człowiek jest Imago Trinitatis, to znaczy jest obrazem boskiej wspólnoty (communio).

Człowiek zatem staje się sobą dzięki nawiązywaniu relacji i dążeniu do dobra wspólnego”. Jest to wizja zbieżna z postulowaną przez ekonomistów instytucjonalnych definicją daru, będącego dobrowolnym przekazaniem przedmiotu lub usługi w celu budowy, podtrzymania i udoskonalenia więzi społecznych.

Co więcej, jednym z fundamentów budujących strukturę chrześcijaństwa jest prawo obdarowania i przyjmowania, tzn. pierwszeństwo otrzymania przed działaniem. Pierwszym źródłem wartości takich jak wiara, nadzieja i miłość nie jest zatem nasza refleksja czy nawet działanie, ale dar otrzymany od Boga, który musimy tylko nauczyć się przyjmować (co w chrześcijaństwie również jest skutkiem bycia obdarowanym).

J. Ratzinger pisze we Wprowadzeniu w chrześcijaństwo, że „człowiek staje się najbardziej sobą nie przez to, co czyni, lecz przez to, co otrzymuje. Musi oczekiwać na dar miłości i nie może otrzymać miłości inaczej niż jako dar”. Jesteśmy zatem nie tylko powołani do obdarowywania innych osób w sposób bezinteresowny, ale również sami zawdzięczamy swoje istnienie boskiemu darowi (co doskonale obrazuje prolog Ewangelii wg św. Jana).

Budujmy społeczeństwo opartę o ekonomię daru!

Podsumowując, w tekście starałem się zestawić dwie konkurencyjne wizje daru. W jednej z nich wymiana darów tworzy pewną strukturę, w której musimy funkcjonować, gdyż zapewnia ona ład i porządek społeczny. Nawet jeśli osobiście obdarowujemy kogoś, robimy to w sposób w pełni interesowny, oczekując konkretnych korzyści dla nas samych. Taka wizja jest do tej pory uznawana za bardziej naturalną i powszechną zarówno w życiu codziennym, jak i w naukach społecznych.

Druga perspektywa rozumienia zjawiska daru zakłada możliwość bezinteresowności działania ludzkiego. Dar w wersji chrześcijańskiej jest również narzędziem, którego jednak celem nie jest odniesienie bezpośrednich korzyści, tylko przekazanie informacji o wynikającej z miłości intencji budowy relacji z drugim człowiekiem. Dar jest ekonomiczny nie w rozumieniu paradygmatu maksymalizacji zysku, a raczej w rozumieniu logiki daru i pierwszeństwa dóbr relacyjnych (co rozwija we wspomnianym wcześniej tekście Marcin Kędzierski) nad dobrami materialnymi.

Przekładając to na grunt bardziej praktyczny, powinniśmy odejść od konsumpcyjnej spirali, która cofnęła nas w rozwoju cywilizacyjnym do społeczeństw pierwotnych, w których prezent miał funkcję okazania wyższości nad drugą osobą i był rytuałem w pełni niezależnym od osoby, która była jedynie rozmytym we wspólnocie trybem większej maszyny.

Zamiast kupować z okazji różnych uroczystości kolejne zabawki – nieważne, czy plastikowe, drewniane, rozrywkowe czy edukacyjne – ścigając się w ich cenach z samym sobą i z innymi, ofiarujmy drugiej osobie choćby odrobinę uważności.

Niech ofiarowany przedmiot nie będzie substytutem poświęconej uwagi, tylko jej symbolem – małym krokiem w kierunku budowania relacji. Doskonałym przykładem jest tu instytucja rodzica chrzestnego. Fakt, że w przeszłości jedną z jej przesłanek było zobowiązanie się do podjęcia opieki nad dzieckiem, gdy coś stanie się jego biologicznym rodzicom, nie umniejsza w ogóle randze słów, które potwierdzane są podczas chrztu św. A nie brzmią one „będę regularnie wręczał dziecku prezenty przynajmniej do osiągnięcia przez nie pełnoletniości”. Mają w istocie znacznie ciekawsze brzmienie. Kapłan najpierw pyta bowiem rodziców dziecka o to czy „są świadomi obowiązku wychowania dzieci w wierze, aby zachowując Boże przykazania, miłowały Boga i bliźniego, jak nas nauczył Jezus Chrystus.” Następnie natomiast zwraca się bardzo konkretnie i wyraźnie do rodziców chrzestnych: „Czy jesteście gotowi pomagać rodzicom tych dzieci w wypełnianiu ich obowiązku?”.

Zmianę nastawienia do darów i prezentów zacznijmy zatem po prostu od powrotu do korzeni, które znajdziemy w tradycji, której jesteśmy odbiorcami, uczestnikami i współtwórcami. Nie dajmy sobie odebrać takiego piękna na rzecz wtłoczenia w komercyjne ramy indywidualistycznej wymiany sygnałów nt. naszego statusu materialnego. Budujmy relacje zamiast utwierdzać hierarchię.

Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.

Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.